Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-12-2010, 01:10   #209
Noraku
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
Reszta drużyny została jeszcze kilka godzin po wyjściu Martina, rozglądając się po zbrojowni i szukając odpowiedniego ekwipunku. W tym samym czasie Ranulf szykował dla nich racje żywnościowe, by nie musieli głodować w czasie wyprawy. Obudził także świątynnego zielarza i medyka, by przyrządził dla Gnordiego napój wzmacniający i przyspieszający leczenie ran. Kiedy już zebrali potrzebny ekwipunek, kapłan zaprowadził ich do stajni, gdzie przygotowywano dla nich odpowiednie wierzchowce. Ustalono, że krasnolud pojedzie razem z Gotfrydem, gdyż był on z nich najzdolniejszy w jeździectwie, dlatego dano im najwytrzymalszego ogiera. Zabrano także konia dla czarodzieja oraz małego i wytrzymałego jucznego. Mablung wybrał sobie niezwykle lekkiego wierzchowca, który nie nadawał się do walki, ale elf przekonywał, że nie po to go wziął. Obładowani wrócili na nich do kwater, zostawili w stajni strażników i legli na posłaniach. Od jutra czekały ich ciężkie i niebezpieczne dni.
Obudzili się o świcie. Na szczęście wino z poprzedniego dnia było na tyle wyśmienite, że nie powodowało zbytniego bólu głowy. Martin trochę odzwyczaił się od tak wczesnego wstawania, dlatego z ociąganiem wyszedł spod ciepłej perzyny. Zamierzali wyruszyć jak najszybciej i tak też umówili się z kapłanem. Pod bramą czekali na nich już Odo na swoim koniu i Ranulf. Oprócz nich dało się zauważyć jeszcze trzy osoby, które nie powinny się tutaj znajdować. Dwóch mężczyzn i jedna kobieta. Miała ona na sobie tylko skórznie, ale widać było spod niej mięśnie, których nie powstydził by się nie jeden wojownik. Długie rude włosy miała związane w warkocz. Dłubała sobie w paznokciach za pomocą małego kozika. U pasa nosiła szablę, natomiast na plecach półtoraka. Jeden z mężczyzn był olbrzymem, miał niemal dwa metry wzrostu. Ubrany był w długą kolczugę, zakrywającą jego kolana. Głowę miał wygoloną na łyso, a na twarzy mnóstwo blizn. Drugi z nich miał na głowie kapelusz z szerokim rondem. Kiedy tylko zobaczył drużynę, ruszył w ich kierunku. Na twarzy miał delikatny zarost, a przy pasie kuszę pistoletową i samopał. Na pierwszy rzut oka widać było, że są najemnikami.
- Który z was to Martin von Altmarkt? – zapytał bez ogródek, z zaciekawieniem patrząc na tę mozaikę postaci. – Przybyliśmy w sprawie oferty pracy.

Chłopak znalazł tylko trójkę ludzi chcących towarzyszyć szlachcicowi, za co oczywiście otrzymał zapłatę zgodnie z umową. Najemnicy byli tutaj już w trakcie oblężenia, nie wyruszyli jednak razem z armią, gdyż ich mocodawca zginął na murach i postanowili w mieście poszukać nowego zarobku. Nie wiadomo ile z ich opowieści było prawdą a ile wydumanymi historyjkami, służącymi do podbicia ceny, ale trzy dodatkowe ostrza z pewnością się przydadzą. Nie zadawali wiele pytań. Chcieli tylko wiedzieć co mają robić i gdzie się udają, więcej ich nie obchodziło. Jednak gdy usłyszeli, że mają udać się do lasu Drakwald w tak nielicznej kompanii, zażyczyli sobie zapłaty za pierwszy tydzień z góry. Martin nie miał dużego wyboru i wydał im odliczona kwotę. Na szczęście mieli oni swoje konie, więc nie było potrzeby posyłać do świątyni po dodatkowe wierzchowce. Przed wyjazdem ojciec Ranulf pożegnał się z nimi wszystkimi, życząc szczęścia i błogosławiąc ich w imieniu Ulryka.
Podróżnicy nie wiedzieli jednak, że ktoś jeszcze przygląda się ich odjazdowi, chociaż sam nie chciał być dostrzeżony. Stojąc w ciemnym zaułku dokładnie oglądał drużynę i notował w umyśle wszelkie informacje jakie przydadzą się szefowi. Długo stał w tym miejscu. Przez moment zastanawiał się nawet czy nie iść za kapłanem i nie dowiedzieć się czegoś więcej o ich misji, ale jako rodowity Middenheimczyk miał swój honor i wierzył w Ulryka. Nigdy nie splamił się działaniem przeciwko niemu czy kapłanom. A to że okradał jego wyznawców tłumaczył sobie złem koniecznym. Kiedy strażnicy zamknęli już bramę, odwrócił się na pięcie i podążył w sobie tylko znanym kierunku. Miał sporo do przekazania.


*****


Trójka najemników nie zadawała pytań ale zbytnio także nie chcieli odpowiadać. Jechali razem w kolumnie i rozmawiali przyciszonymi głosami. Zwrócili tylko uwagę na Gotfryda, zauważając że także był najemnikiem. Rudowłosa pokazywała go dyskretnie palcem, acz nie niezauważalnie, i z chichotem mówiła coś do swojego wielkiego towarzysza, który najwyraźniej tylko słuchał, nie zdradzając mimiką twarzy, że to go w ogóle obchodzi. Trzeci z najemników rozpostarł się wygodnie w siodle i przegryzał trawkę, obserwując okolicę spod ronda kapelusza. Prowadził Mablung, który chcąc nie chcąc musiał podążać obok ślepego ojca Odo. Jechali spokojnym tempem by nie forsować koni, ale chcieli też jak najszybciej oddalić się od pustych i spalonych pól oraz chat, jakie pozostały w tej okolicy po przejściu wojsk Archaona.
Kiedy słońce było w zenicie, wjechaliw cień olbrzymiej puszczy Drakwald. Las ów był ponury i złowieszczy. Zasłużył sobie na swoją niepochlebną opinię siedliska wszelkiego plugastwa, a mieszkający tutaj leśnicy i wieśniacy byli jednymi z najtwardszych w całym Imperium. Kto przeżył w tej głuszy sam, temu nie straszny żaden zagajnik. Jedynym wyjątkiem może być Aethel Lorien, ale to zupełnie inne lasy. Tamten aż pulsuje magią i jest po prostu przytłaczający. Ten jest ciemny i straszny. Nie minęła nawet godzina, gdy mrok wokół nich zgęstniał, mimo środka dnia. Konie potykały się na ścieżce i były wyraźnie niespokojne. Mablung nucił swojemu wierzchowcowi coś po elficku, chcąc go uspokoić. Zachowanie przodownika pochodu podziałało także na resztę koni. Na spokojnej wędrówce minął im cały dzień. Krasnolud zrzędził pod nosem i kręcił się w siodle, nie mogąc znaleźć wygodnego ułożenia. Reszta była cały czas skupiona i rozglądała się bacznie, ale starali nie popaść w paranoje. Opuścili ten las niemal 4 dni temu i wiedzieli czego się po nim spodziewać. Co prawda wtedy jechali znacznie bardziej uczęszczaną i szerszą drogą, po tej nie przecisnął by się nawet mały wóz, i to w większej kompani, ale teraz nie mieli większych powodów do niepokoi.
Dzień minął im bez większych przygód. Słońce wcześniej zachodzi o tej porze roku, dlatego jechali jeszcze przez pewien czas po zapadnięciu zmroku, powierzając swoje życie wyłącznie słuchowi i wzrokowi elfa oraz krasnoluda. Niestety wkrótce nawet konie nie mogły iść, bez ryzyka połamania nóg. Mablung znalazł więc polankę, która nadawała się do spoczynku. Najemnicy budowali prowizoryczną barykadę z juków, osłaniając przynajmniej jedną stronę polanki, gdy elf i Varl zbierali chrustu na ognisko. Jasny, gorący płomień i wesoło trzaskające w nim szyszki napełniły ich serca otuchą. Ich płuca próbowały złapać jak najwięcej tlenu w zaduchu puszczy. Ciała były całe przepocone, a noc zapowiadała się zimna. Dlatego wszyscy skupili się w pobliżu ogniska. Nasłuchiwali odgłosów lasu, ciesząc się z każdego który nie był wyciem zwierzoludzia albo innego mutanta. Mieli tę chwilę dla siebie. Nie zapomnieli jednak o wystawianiu wart.

Trzask łamanej gałęzi poderwał ich wszystkich. Broń momentalnie powędrowała do rąk. Gotfryd i przywódca najemników wycelowali swoje kusze w stronę odgłosu, a reszta nerwowa wypatrywała jakiegoś ruchu. Mablung, który początkowo również poderwał się ze swoim kijem na równe nogi, uspokoił się i sięgnął po spoczywającą do niedawna w jego ustach fajkę. Niestety całe ziele wypadło. Elf nienawidził marnotrawstwa. Krasnolud również ujrzał dziwną, starą babunię. Opierała się na lasce, na ramieniu miała skórzaną torbę, a na plecach olbrzymi garb, który był jedną z oznak jej starości. On jednak pozwolił sobie na rozprężenie tak łatwo jak jego długouchy towarzysz. Takie nagłe pojawienie się staruszki w takim miejscu nie podobało mu się ani trochę.
- Ojej. Ale miłe przywitanie, nieprawda mój drogi? – zaskrzeczała staruszka, niewidoczna jeszcze dla innych. – Nie tego spodziewałam się. Nie wcale nie tego...
- Kim jesteś? – krzyknął Gotfryd, kalibrując cel. – Pokaż się!Kobieta powoli wkroczyła w krąg światła. Najpierw ukazał się jej stary i podziurawiony płaszcz, potem wątłe ręce, a na końcu twarz, pełna zmarszczek i stara. Ostatnie zęby trzymały się chyba na słowo honoru, ale jej uśmiechała się i zachowywała się dziarsko jak na swój wygląd. Na jej ramieniu spoczywał kruk.
- Chyba znajdzie się miejsce dla starej babuni przy ognisku?
 
__________________
you will never walk alone
Noraku jest offline