Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-12-2010, 16:08   #158
Akwus
 
Akwus's Avatar
 
Reputacja: 1 Akwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie coś
Frank Kress

Pomimo ciepłego dnia, mimo iż niemal przesiąknięty krwią dziesiątek walczących miejski bruk nadal pozostawał zimny. Kapitan Frank Kress czuł jak wysysa z niego resztki ciepła. Mokra od krwi kurtka potęgowała tylko uczucie ogarniającego chłodu. Bólu jednak nie czuł zupełnie, zioła podane przez medykusa działały aż nazbyt dobrze.
~ A więc tak przyjdzie mi pożegnać się z tym światem ~ rozmyślał leżąc niemal bez sił na środku miejskiego rynku ~ ostatnia szarża, ostatni zryw...

Dziesięć minut wcześniej

- Dziś tak po prawdzie po raz pierwszy zapracujemy na nasz żołd. Goście przyszli i zwyczajów nie znając po gospodarsku się zaczynają zachowywać. Pokażmy więc naszą gościnność. I odpłaćmy krwią za krew! Nie miejcie litości! I pokażcie tym wieśniakom ze straży, jak wygląda szarża!

Dwunastu zbrojnych odpowiedziało mu jednym głosem po czym konie ruszyły stępa w stronę rynku. Na Młyńskiej Kapitan dał znak do przeformowania się i utworzenia klina. Tuzin to niewielu, lecz z drugiej strony zgodnie z informacjami dziesiętnika na Rynku powinno być nie więcej jak pół setki zbirów, a to znaczyło, że nawet tuzin dobrze użytej jazdy, mógł przechylić szale zwycięstwa. Tracką była ostatnią prostą, na której mogli się rozpędzić, coraz szybsze uderzenia podkutych kopyt wyznaczały żołnierzom rytm bicia serca, coraz mocniejszy, coraz szybszy. DO rynku dzieliła ich już tylko Rymarska, krótka, acz szeroka ulica, w którą musieli skręcić będąc już jednak niemal w pełnym cwale, co nie było łatwe nawet dla wprawnego i będącego u szczytu sił jeźdźcu. Kress zebrał wszystkie siły ściskając konia kolanami jak tylko był w stanie. Manewr był ryzykowny, ale gwarantował zaskoczenie walczących, którzy nie mieli szansa spodziewać się szarży z tak krótkiej ulicy.

Szarpnął konia zmuszając go do ostrego zakrętu na którym jedynie nieznacznie wytracił prędkość. Usiedział. lecz czuł jak jego mięśnie zbliżają się do granic wytrzymałości, jak coraz bardziej ciemniej mu przed oczami.
~ Byle dopaść psubratów...
Odgłosy tłuczonych garnków z dopiero co miniętego straganu świadczyły, że nie wszystkim z jego oddziału ostatni manewr udał się równie dobrze. Nie miał jednak czasu na sprawdzanie kto odpadł, czuł, że zostały mu sekundy świadomości. Było to jednak o wiele więcej niż potrzebował, by natrzeć na w pełni odsłonięte tyły zbirów, których pomimo ciężkich strat Serafin zdołał utrzymać we wskazanym miejscu...

Frank Kress

Pierwsze uderzenie było dla obu stron pełnym zaskoczeniem i niewykluczone, że ucierpieli na nim również Strażnicy, czy nieliczni wspierający Serafina mieszczanie. Znacznie bardziej było jednak druzgocące dla tych, którzy wystawili swoje plecy prosto na sztychy prowadzonej przez Kressa jazdy. Sukces był jednak chwilowy, bo ku trwodze młodego kapitana okazało się, że przeciw miejskim i zamkowym siłą nie stoją zwykli buntownicy, nie stoi niewyszkolony miejski motłoch, ale twardzi i zaprawieni w walkach najemnicy, którzy nawet po poniesieniu ciężkich strat zebrali się nad podziw szybko i przystąpili do błyskawicznego kontruderzenia.
Nie pamiętał ile wytrzymał w siodle nim ciężki cios długim drzewcem posłał go na bruk, nie chciał nawet wiedzieć ile razy Panienka ratowała jego życie kierując kopyta wierzchowców na cale od jego głowy. Gdy gwar bitwy przenosił się na wschodnią stronę rynku nic już niemal nie widział, jasne i ciemne plamy goniły się naprzemiennie pomiędzy zapachem świeżej krwi.

Serafin Mera
Walczył w pierwszych szeregach już od dobrej godziny, lecz nadal nie opadał z sił. Nie mógł. Po tym co spotkało na rynku Kressa pozostawał jedynym ofecerem, w którego rękach spoczywały losy miasta.
- Hans! Dawaj liny! Wyprzeć ich do Żabiej! Musimy dostać się do bramy!
Strażnik z zabandażowanym okiem uśmiechnął się tylko do Komendanta szybko dobierając sobie człowieka do pomocy.
- Musimy wrócić! - Krzyknął do Mery jeden z konnych pokonując szczęk walczących u wylotu Składowej - Tam został Kapitan!
- Już po niem. Wszyscy widzieli jak padał!
- Musimy!
- Nie do kurwy nędzy, jemu już nie pomożecie, a tu każdy miecz na wagę złota!

- Wybaczy Pana Komendancie - żołnierz podtrzymując na temblaku lewą rękę zasalutował mu po czym zwrócił w miejscu konia i wraz z innym ruszył w dół ulicy.
- Stać! Każę was powiesić!
Dwójka, która ruszyła jako pierwsza nie usłyszała już jego słów, lecz następni, którzy wahali się czy nie ruszyć za swoimi towarzyszami na widok wycelowanych w nich rohatyn straży miejskiej spuścili tylko głowy.
- Oczyśćcie drogę do bramy - rozkazał pozostałym w jego dyspozycji konnym. - Zbierać po drodze każdego kto jest w stanie walczyć. Przegrupujemy się tam.
Zamkowi spojrzeli po sobie nie będąc przekonanymi do rozkazu.
- Na Najświętszą Panienkę! Uwierzcie, że zrobiłbym wszystko żeby go uratować gdyby to było możliwe. Zawdzięczamy mu tam na rynku życie, ale jeśli nie będziemy działać dalej, to śmierć jego i kilkunastu innych pójdzie na marne! Musimy działać póki udało się nam choć na chwilę ich odtrącić.
Żołnierze skinęli ze zrozumieniem głowami, po czym ruszyli w miasto zbierać to co pozostało z wiernych D`Arvilą oddziałów.

Frank Kress

Walki na rynku musiały ustać już jakiś czas temu, bo Frank nie słyszał od dłuższego czasu żadnych konających. Zapewne przeniosły się w wąskie uliczki dzielnicy handlowej, lub gdzieś pod Świątynię Panienki. Dla Kapitana nie miało to już jednak większego znaczenia, czuł jak życie wypływa z niego kropla po kropli a on sam nie mógł nic na to poradzić. Zbyt słaby by choć zatamować rozcięcie na łudzi, zbyt zmęczony, by choć krzyknąć po pomoc.
Pojawili się nie wiedzieć skąd, niczym robactwo znajdujące padlinę gdy ta dopiero co zakończy swój żywot. Zastępy bezdomnych, biedaków i zwykłych szmalcowników, których Kress znał tak dobrze z pól bitew. Pojawiali się zawsze nim jeszcze ostygły ciała, nim zwycięzca zdołał zabrać swoich rannych. W szerokim świecie byli często prawdziwą plagą, zabierającą życie razem ze wszystkim co przedstawiało jakąkolwiek wartość. Teraz miał przekonać się na własnej skórze co czują ich ofiary konające bez pomocy, z których łatwiej ściąga się pierścienie gdy nie ma w nich już ani krzty życia...

Serafin Mera

- Barykadować!
Rozpaczliwy krzyk Komendanta był odpowiedzią na wieści o zbliżającym się od strony traktu silnym oddziale konnych, którzy nie mogli wróżyć niczego dobrego.
- Ugrzęźliśmy bratku - powiedział uśmiechając się do swego bratanka - twoja matka nie będzie za szczęśliwa, obiecałem ci karierę na służbie, a właśnie się okazuje, żem zgotował nam jeno wspólną śmierć w przegranej sprawie.
- Damy radę stryju!

Serafin pokręcił z rezygnacją głową.
- Chłopcze, mamy przy nas mniej jak trzy dziesiątki ludzi, a to tyle co zmierza do bramy, w mieście jest ich zaś po dwakroć tyle.
- Zaraz wrócą konni Kressa, ściągną ochotników...
- Nie. Oni pozostali wierni swojemu kapitanowi i teraz gonią po rynku jego ducha. Nawet zaś gdyby którykolwiek z nich powrócił wiodąc choć kilku, to stajemy przeciw wprawionym zbirom, mieszczuchy nie ustoją dłużej jak pierwsze uderzenie, to dla nich tylko śmierć.
- Więc co? Mamy się poddać.

Serafin uśmiechnął się do bratanka po czym wyprostował ocierając cieknącą po prawicy krew.
- Nie. Jeśli dziś Panienka zechce dziś zakończyć nasz żywot, to niech wie, że nim go oddam zakończę jeszcze kilka żywotów tych, którzy po nasze sięgną! Spojrzał w stronę pięciu ostatnich kuszników trzymających wciąż straż na bramie - Strzelać bez rozkazu! Za każdą głowę lord złotem płaci!
Konni byli już na odległość strzału od bramy i strzały zaczęły sypać się jedna za drugą. Nawet jeśli mieszczanie nie nadawali się do walki, to do ładowania porzuconych kuszy byli aż nadto przydatni. Ciągnące więc ze Złotej monety posiłki nieoczekiwanie natrafiły na mało gościnne przywitanie ze strony tych, których mieli wspomagać...


- Drogi ustąpić! Kapitana wieziemy! Do nas D`Arvile!
Potężny głos Hektora niósł się echem pomiędzy najbardziej reprezentacyjnymi kamienicami miasta. Oddział początkowo liczący dwóch ludzi pędził już w sile niemal pełnej dziesiątki gdy zbliżali się do głównej bramy. Poszczególni konni porzucali nikłe grupki zebranych ochotników dołączając do tych, którzy eskortowali ich kapitana. Konie niemal wryły się kopytami w bruk zatrzymane ostro przez swych jeźdźców.
- Co do licha?
- Kapitan żyw! Przywieźliśmy go do was.
- Na bogów, czemu tu? -
Odparł Serafin nie mogąc wyjść ze zdziwienia, że Kress w ogóle dycha jeszcze.
- Kordegarda wzięta, wśród kupców panika, ratusz zaryglowany z każdej strony, gdzie mieliśmy jechać?
- Przywieźliście go więc by zginął razem ze wszystkimi.

Ostatnie słowa powiedział wskazując na sunący główną ulicą oddział osłonięty uformowanymi na kształt pawęży deskami. Głos dowódcy kuszników doprawił tylko jego słowa.
- Koniec bełtów!
 

Ostatnio edytowane przez Akwus : 03-01-2011 o 17:51. Powód: błąd w formatowaniu :)
Akwus jest offline