Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-12-2010, 23:07   #22
Hermit
 
Hermit's Avatar
 
Reputacja: 1 Hermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodze
W nocy z szczelin w oknie wiał ku jego łóżku srogo zimny wiatr, zmuszając go by żadna z jego części ciała nie wystawała poza kołdrę. Błogi sen przyniósł mu wspomnienia zamczyska, w którym dorastał jako podlotek, gdzie nabywał doświadczenia z ksiąg i gdzie wraz z pozostałymi szlifował umiejętności walki. Wszystko to wydawało się tak bliskie, a jednak takie odległe. Przyśnił mu się również jego okres próby, kiedy to sam klęcząc w kaplicy bez wytchnienia modląc się do boga, oczekiwał jego dobrego słowa i wyznania powołania dla niego. Bez tego żaden z uczniów nie mógł by stać się prawowitą ręką Korda na ziemi.
Następnie przyśniła mu się pewna rudowłosa dziewczyna, która wraz z swym ojcem, rolnikiem, przywoziła na wozie warzywa do zamczyska. Zapamiętał ją idealnie. Morsko zielone oczy, z lekką dozą błękitu. Długie falowane włosy koloru żywego ognia rozmiatane na boki przez podmuch wiatru, no i twarz...
Z lekkim rumieńcem przekręcił się na bok, tonąc w kołdrze.

***

Ranek okazał się wcale nie lepszy niż noc. Nadal ciągnął mrożący palce wiaterek, lecz cóż poradzić. Musiał czym prędzej wstać, bo zbroja nie ubierze się na nim sama. Ci magowie to mają z tym lepiej, że togę, czy też kieckę włożą na siebie ino raz, a on musiał się mozolić z każdym rzemieniem z osobna. W dodatku nie wypadało by rozstać się z nocą i przywitać dzień bez modlitwy. Tak, dziś dzień mógł przelać krew nikczemnych, a to wymagało przychylności pana.
Kiedy już wszystko znajdowało się na swoim miejscu, kiedy nawet pościel została pościelona, omiótł wszystko raz jeszcze czy aby czegoś nie przeoczył. Z sykiem godnym jaszczura wyszarpnął z pochwy mizernie wykonani miecz. Bez ozdobień, bez niczego wydawał się taki prosty i jałowy. Na razie jego prostota, była zgodna z jego przeznaczeniem.
Przyklęk na prawe kolano, opierając głowę na głowni miecza. Jego krucze włosy spłynęły mu na poliki zakrywając oczy.

Ma ręka twą wolą, me ciało twą bronią... Prowadź mnie panie przez odmęty zła tego świata, bym nie zbaczał z ścieżki którą wtedy obrałem. Daj mi siłę, bym trafił do słabszych napełniając ich serca nadzieją. Daj mi wolę, bym mimo wszystko dojrzał światło w ciemności.

Przerwał, robiąc widoczną pauzę na chwile zadumy.

Rozbudź w nas Panie święty gniew...
Wzbudź Panie świętych wojowników walczących o wiarę...
Rozpal w nas Panie miłość do ludzi która nie pozwoli nam patrzeć obojętnie na pogrom i zniszczenie jakiego dokonuje zło wśród naszych rodzin przyjaciół sąsiadów znajomych i nieznajomych...
Bądź mym ogniem...


***

Na dole czekała go niespodzianka. Zszedł, witając się z pozostałymi życzliwym uśmiechem.

'Ile jest w nich arogancji i ślepoty. Niewiedzą, że może i dziś dzień razem przelejemy krew?'

Niespodzianką tą okazała się jajecznica, z dozą mięsa w sobie. Idealny posiłek na poprawę nastroju, zwłaszcza że pogoda starała się jak mogła by go popsuć.
Spojrzał po pozostałych, najwidoczniej trochę zmieszany. Zdawał sobie sprawę, że odsetek wierzących w tych kręgach nie wynosił za wiele, ale odczuwał niezmierną potrzebę prostowania obyczajów tu siedzących. Nie tylko zdawało mu się to słuszne, ale i zespalające.

-Jest to nasza pierwsza i oby nie ostatnia wieczerza, panowie. Proponował bym więc się pomodlić za dary jakimi obdarował nas... - przerwał, robiąc chwilową pauzę - nie Kord, ale nasz dobrodziej - tu wskazał skinieniem głowy na karczmarza - ale także za powodzenie naszej wyprawy.

Zsunął z dłoni rękawice łuskowe, po czym położył je na stole obok miski z jajecznicą i pajdą chleba. Spojrzał po pozostałych mierząc ich wzrokiem. Nikogo do niczego nie zmuszał, ale ten gest mógł dla niego wiele znaczyć.
Złożył pobożnie dłonie, i opierając je łokciami o trochę niestabilny blat stołu zamknął oczy.

Błogosławiony niech będzie posiłek, który zapewni nam siłę. Siłę, która będzie nam potrzebna by wypełnić wolę, słuszną wolę. Smacznego

Zjadł trochę zbyt szybko, ale czas naglił. Im szybciej wyprawa ruszy, tym szybciej przywróci się tej wiosce Zielarkę. Po skończonym posiłku zaczekał chwile na pozostałych. Potem w drogę

***
Maszerował tempem żołnierskim, wyłączając się na wszystko i wszystkich. Niespodziewanie dla niego zrównał z nim krok jeden z towarzyszy. Mag, jak podejrzewał.
- Mam nadzieje że nie przeszkadzam w modlitwie? – rzucił wesoło ko kapłana.

-Nie, modlitwy odprawiam tylko i wyłącznie z rana i wieczorem. No i przy sposobnościach - odparł uśmiechem - Ale wiesz, przychylność boga to jak jeden cios dla wroga więcej - mrugnął porozumiewawczo

- Cóż działa to też w drugą stronę, bo i wróg może mieć po swojej stronie jakiegoś Boga. – zauważył Gerard. – Panteon obfituje w różnorakie bóstwa. Ale Kord, szczerze pierwszy raz spotykam się z kapłanem tej wiary. – powiedział drapiąc się po nie dogolonym policzku. – Co sprowadza kleryka do takiej wioski jak ta?

-A co może sprowadzać medyka do chorego? Chęć pomocy, rzecz jasna. W geście mojego powołania jest pomagać słabszym i uciśnionym, dawać im przykład i bronić ich od złego. Innymi słowy, praca. A ciebie, przyjacielu?

- Tak szczerze? To przypadek. Widzisz od pół-roku żyję nieustannie w drodze, wraz z Ignisem i Gustawem wciąż z miejsca do miejsca. A że byłem w pobliżu i zasłyszałem o tym że można tu zarobić to w tą stronę postanowiłem pojechać. Złoto na zimę się przyda. – mag zamyślił się chwile.- A po za tym takie miejsca zapomniane przez świat są... intrygujące – dodał enigmatycznie.

- Też masz to uczucie, by zbadać nieznane w poszukiwaniu tego co zaginione i zatarte przez czas? - spojrzał rozmarzonym wzrokiem w niebo - Dryg poszukiwacza przygód, tak to się chyba zwie. Mnie do tego szkolono, by podróżować z miejsca na miejsce tępiąc to, co wypełźnie z odmętów czarnej czeluści. Szczerze, nigdy nawet nie pomyślałem by takiego życia żałować.

- Nie koniecznie takie uczucie... – powiedział ostrożnie ważąc słowa Gerard. – Chociaż faktem jest, że szukam czegoś. Można powiedzieć, że jestem poszukiwaczem przygód bardziej z przymusu niż wyboru. Nie szkolono mnie do tego. Połowę życia spędziłem na farmie moich rodziców, a drugą nad księgami. – mag westchnął i dodał jeszcze patrząc w niebo po którym krążył Ignis.- Ale tak to czasem bywa że musimy robić coś na co nigdy nie byliśmy przygotowani.

Spojrzał posmutniałym wzrokiem na maga

-Coś o tym wiem. Jestem sierotą przygarniętą z traktu wojennego, pod opiekę bractwa. Nie dane mi było zakosztować życia w rodzinie, ani nic po za tym. W murach zamku, gdzie mnie zabrano miałem narodzić się na nowo, i tak też się stało. Sam nie wybrałem takiego życia, lecz los, można by rzec, pchnął mnie na tą drogę.

- Ja na szczęście mam rodzinę, w sumie nieźle im się wiedzie na farmie. Spokojne życie mają.- powiedział i zadrżał z zimna. – A jak się mają sprawy z wiarą w Korda. Jest to trudna religia?

-Kord ceni sobie przede wszystkim silę, mięśni oraz ducha. Uwielbia fizyczne sprawdziany i wyzwania. Popularyzuje bezkrwawe współzawodnictwa jako sposób rozwiązywania sporów. Jest to prawy i odważny bóg. Wymaga od nas, kapłanów opieki nad słabszymi, inspirowania ich odwagą i pewnością siebie.

- Brzmi ciekawie, na pewno bardziej przyjemnie niż surowe doktryny Pelora, czy krwawe zabawy Grumsha. – skomentował mag z uśmiechem. – A jak to jest z niewierzącymi w Korda? Jakimi metodami macie ich nawracać?

- Powiedział bym bardziej, nauczać. Kord ceni sobie najbardziej wojowników, gdyż sam nim jest. Nikogo nie zmusza, nikogo też na brak wiary w niego nie znienawidzi. Po prostu będzie na taką osobę bardziej obojętny. My mamy sławić jego siłę i mądrość, my mamy czuwać nad słabszymi tego świata, czy wierzącymi w Pelora, Bahamuta, czy też inne bóstwo. Oni zaś mają zobaczyć, że za imieniem Kord jest nie tylko miecz, ale i tarcza. To my, wojownicy, paladyni i kapłani Korda swoimi czynami mamy nawracać

- Trochę mi ulżyło. – odpowiedział mag wesoło.- Niektóre religie bardzo brutalnie podchodzą do nawracania. Ja jakoś mocno nigdy nie wierzyłem w żadne bóstwo. Oczywiście tam gdzie pobierałem nauki magii przywykłem do składania hołdów Rubinowej Zaklinaczce, czy też starym duchom... ale to dawne czasy. Teraz można powiedzieć, że robię to bardziej z przyzwyczajenia.

- Wiara jest czasem potrzebna. Uwierz mi, kiedy wszystko inne zawodzi, kiedy wszyscy się od ciebie odwrócą, kiedy i miecz cię zawiedzie, wiara będzie twą opoką i ostrzem. Bóg nie odwraca się od swych owiec, nawet kiedy nazwie je baranami - uśmiechnął się żartobliwie - Ludzie w sporej mierze nie wierzą, bo nie chcą. Uważają to za zbyteczne, gdyż nie widzieli jego majestatu. Mi przez lata nauk, sprawdzianów i egzaminów ukazał się tylko i wyłącznie raz, a jednak to wystarczyło bym spełniał jego wole po kres moich dni.

- W coś trzeba wierzyć to fakt. Ale nie zawsze muszą być to bogowie. – odparł zagadkowo Gerard.

-Heh... - odparł spoglądając na swój bok, gdzie spoczywał miecz - Wiara czyni cuda, trzeba wierzyć że się uda. Tak, to fakt. Spotkałem się kiedyś z pytaniem, czy bóg zstąpi z niebios kiedy się go o to poprosi w godzinie śmierci, kiedy to przeciwnik będzie chciał nas przebić mieczem. Uwierz mi, zatkało mnie. To był pierwszy, i ostatni raz kiedy zwątpiłem w niego. Zwiesiłem bezradnie ramiona, a w głowie usłyszałem szept, niczym wiatru. Do dnia śmierci nie zapomnę tych 'słów. "Nie waż się czynić tego, co może nieść zło. Jestem zawsze z tobą...". Odpowiedziałem wnet, że ci co wierzą, nie, ci co chcą wierzyć zawsze przy swoim boku będą widzieli boga. Zatkało go, co prawda, ale nie pozostałem na tym. Możesz nie wierzyć w boga, nie zabraniam ci tego, rzekłem, ale uwierz w siebie. Uwierz, że jesteś godzien daru życia, uwierz w swoje możliwości, a i ta wiara przyniesie ci pociechę. Dwie pieczenie na jednym ogniu, przyjacielu. Pokarałem go, i ofiarowałem mu nadzieję.

Gerard słuchał uważnie tej dość długiej przypowiastki.
- Masz rację... – powiedział przytakując gdy już przeanalizował całą wypowiedź. – Ale ja wiem jedno. Wierzyć trzeba z serca a nie przymusu, wtedy tylko taka wiara ma sens. Dla tego jestem przeciwnym tym krwawym rewoltą w imię „wiary”.

-"Wiarę" jako słowo wypowiadamy tak samo, ale inaczej je rozumiemy. Wiara w boga, wiara w siebie, wiara w człowieka, wiara w dobre chęci... jego tego wiele, ale każda wiara, jeśli ma dobre intencję jest słuszna. Tak, to prawda. Oczywiście i w tłumaczeniu sobie tego słowa można odnaleźć masę niezrozumień i patologi. I tak powstają właśnie krwawe nawracania, jak mówiłeś. Ludzka głupota, ot co!

- Ano prawda, prawda. – powiedział mag i wydmuchał obłok pary z ust. – Miło się gawędziło, ale teraz muszę trochę pomyśleć. Tak więc dziękuje za pogawędkę, mam nadzieje że jeszcze przyjdzie nam podyskutować.

- Również i ja się cieszę, że miałem do kogo usta otworzyć - odrzekł skinąwszy lekko głową.




***
Pogoda zdawała się gniewać na wszystko. Odkąd tu przybyli, tylko pada lub wieje. Nic po za tym. Wytyczne karczmarza były dokładne co do joty. Po niespełna godzinie oczom śmiałków ukazała się chatka. Otoczenie było ciche, za ciche... Drzwi do domku były wyłamane, co świadczyło o napaści.
Nie miał w zamiarach wchodzić tam, bynajmniej na razie. Niech inni zajrzą tam jako pierwsi, a on sam postanowił przejść się po okolicy, nie odchodząc zbytnio od pozostałych. Lustrował wzrokiem wszystko, co mogło go zaciekawić. Drzewa, pole, cokolwiek...
 
__________________
"Ten, któremu starczy odwagi i wytrwałości, by przez całe życie wpatrywać się w mrok, pierwszy dojrzy w nim przebłysk światła"
Chan

Ostatnio edytowane przez Hermit : 30-12-2010 o 17:02.
Hermit jest offline