Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-12-2010, 21:34   #21
 
daamian87's Avatar
 
Reputacja: 1 daamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znany
Zbierających się o świcie najemników w sali powitał jedynie zaspany karczmarz. Mamrotał coś o nieludzkiej porze budzenia starego człowieka i chęci wykastrowania tego, który go obudził mimo iż na nogach był przed wszystkimi. Podał obfite śniadanie w postaci dużej miski jajecznicy na kawału mięsa niewiadomego pochodzenia, smakującego jednak wspaniale i kubka świeżego mleka. Cała sala zatopiła się w przyjemnym zapachu smacznego posiłku. Przez okna wpadało przytłumione światło, rozpraszając mrok panująsy wewnątrz karczmy. Kominek wygasł dawno poprzedniego wieczora, w palenisku pozostało tylko kilka niedopalonych kawałów drewna i dużej ilości popiołu.
Stary karczmarz poinstruował towarzyszy gdzie iść, aby dotrzeć do domku zielarki, który koniecznie chcieli zbadać. Było to dla Marka rzecz dziwna, jednak skoro prosili o informacje, dostarczył takowych.

Wyjście z karczmy nie było miłym doświadczeniem. Niska temperatura szczypała w twarz każdego, kto wyszedł z budynku. Zamarznięte kałuże, para wydobywająca się ust przy każdym wydechu świadczyły jednoznacznie o lekkim mrozie. Słońce co chwilę przebłyskiwało spomiędzy ciężkich i ciemnych chmur. Nie padało, jednak mogło się to zmienić w każdej chwili. Droga nie zapowiadała się dobrze, jednak nie było już odwrotu. W głowach wyruszających towarzyszy pozostało jedynie wspomnienie miękkiego łóżka w ciepłym i suchym pokoju. Zimne powietrze skutecznie otrzeźwiło nieobudzonych do końca wędrowców. Po krótkich przygotowaniach wyruszyli w drogę, pozostawiając za plecami małą, zapomnianą przez bogów i ludzi wioskę.

Droga do domku zielarki była dość prosta, wskazówki karczmarza okazały się niezwykle dokładne. Po godzinie marszu ujrzeli w końcu drewnianą chatkę. Wszystko wokół wyglądało zwyczajnie. Jedynie wyrwane z zawiasów drzwi wskazywały na to, że coś złego wydarzyło się w tym miejscu. Z komina nie wydobywał się dym, w okolicy nie widać było żywej duszy, co w środku lasu było dość dziwne. Dokładniejsze oględziny z dystansu ujawniały kolejne elementy nie pasujące do całości. Mimo silnego zacienienia jakie panowało w lesie, w około domu rosły rośliny, sadzone wyraźnie ludzką ręką. Ziemia była spulchniona, całość dokładnie utrzymana. W około panowała nieprzenikniona cisza. Nie było słychać śpiewu ptaka czy nawet szelestu liści niesionych przez wiatr.
 
__________________
"Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku". - Janusz Leon Wiśniewski
daamian87 jest offline  
Stary 29-12-2010, 23:07   #22
 
Hermit's Avatar
 
Reputacja: 1 Hermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodze
W nocy z szczelin w oknie wiał ku jego łóżku srogo zimny wiatr, zmuszając go by żadna z jego części ciała nie wystawała poza kołdrę. Błogi sen przyniósł mu wspomnienia zamczyska, w którym dorastał jako podlotek, gdzie nabywał doświadczenia z ksiąg i gdzie wraz z pozostałymi szlifował umiejętności walki. Wszystko to wydawało się tak bliskie, a jednak takie odległe. Przyśnił mu się również jego okres próby, kiedy to sam klęcząc w kaplicy bez wytchnienia modląc się do boga, oczekiwał jego dobrego słowa i wyznania powołania dla niego. Bez tego żaden z uczniów nie mógł by stać się prawowitą ręką Korda na ziemi.
Następnie przyśniła mu się pewna rudowłosa dziewczyna, która wraz z swym ojcem, rolnikiem, przywoziła na wozie warzywa do zamczyska. Zapamiętał ją idealnie. Morsko zielone oczy, z lekką dozą błękitu. Długie falowane włosy koloru żywego ognia rozmiatane na boki przez podmuch wiatru, no i twarz...
Z lekkim rumieńcem przekręcił się na bok, tonąc w kołdrze.

***

Ranek okazał się wcale nie lepszy niż noc. Nadal ciągnął mrożący palce wiaterek, lecz cóż poradzić. Musiał czym prędzej wstać, bo zbroja nie ubierze się na nim sama. Ci magowie to mają z tym lepiej, że togę, czy też kieckę włożą na siebie ino raz, a on musiał się mozolić z każdym rzemieniem z osobna. W dodatku nie wypadało by rozstać się z nocą i przywitać dzień bez modlitwy. Tak, dziś dzień mógł przelać krew nikczemnych, a to wymagało przychylności pana.
Kiedy już wszystko znajdowało się na swoim miejscu, kiedy nawet pościel została pościelona, omiótł wszystko raz jeszcze czy aby czegoś nie przeoczył. Z sykiem godnym jaszczura wyszarpnął z pochwy mizernie wykonani miecz. Bez ozdobień, bez niczego wydawał się taki prosty i jałowy. Na razie jego prostota, była zgodna z jego przeznaczeniem.
Przyklęk na prawe kolano, opierając głowę na głowni miecza. Jego krucze włosy spłynęły mu na poliki zakrywając oczy.

Ma ręka twą wolą, me ciało twą bronią... Prowadź mnie panie przez odmęty zła tego świata, bym nie zbaczał z ścieżki którą wtedy obrałem. Daj mi siłę, bym trafił do słabszych napełniając ich serca nadzieją. Daj mi wolę, bym mimo wszystko dojrzał światło w ciemności.

Przerwał, robiąc widoczną pauzę na chwile zadumy.

Rozbudź w nas Panie święty gniew...
Wzbudź Panie świętych wojowników walczących o wiarę...
Rozpal w nas Panie miłość do ludzi która nie pozwoli nam patrzeć obojętnie na pogrom i zniszczenie jakiego dokonuje zło wśród naszych rodzin przyjaciół sąsiadów znajomych i nieznajomych...
Bądź mym ogniem...


***

Na dole czekała go niespodzianka. Zszedł, witając się z pozostałymi życzliwym uśmiechem.

'Ile jest w nich arogancji i ślepoty. Niewiedzą, że może i dziś dzień razem przelejemy krew?'

Niespodzianką tą okazała się jajecznica, z dozą mięsa w sobie. Idealny posiłek na poprawę nastroju, zwłaszcza że pogoda starała się jak mogła by go popsuć.
Spojrzał po pozostałych, najwidoczniej trochę zmieszany. Zdawał sobie sprawę, że odsetek wierzących w tych kręgach nie wynosił za wiele, ale odczuwał niezmierną potrzebę prostowania obyczajów tu siedzących. Nie tylko zdawało mu się to słuszne, ale i zespalające.

-Jest to nasza pierwsza i oby nie ostatnia wieczerza, panowie. Proponował bym więc się pomodlić za dary jakimi obdarował nas... - przerwał, robiąc chwilową pauzę - nie Kord, ale nasz dobrodziej - tu wskazał skinieniem głowy na karczmarza - ale także za powodzenie naszej wyprawy.

Zsunął z dłoni rękawice łuskowe, po czym położył je na stole obok miski z jajecznicą i pajdą chleba. Spojrzał po pozostałych mierząc ich wzrokiem. Nikogo do niczego nie zmuszał, ale ten gest mógł dla niego wiele znaczyć.
Złożył pobożnie dłonie, i opierając je łokciami o trochę niestabilny blat stołu zamknął oczy.

Błogosławiony niech będzie posiłek, który zapewni nam siłę. Siłę, która będzie nam potrzebna by wypełnić wolę, słuszną wolę. Smacznego

Zjadł trochę zbyt szybko, ale czas naglił. Im szybciej wyprawa ruszy, tym szybciej przywróci się tej wiosce Zielarkę. Po skończonym posiłku zaczekał chwile na pozostałych. Potem w drogę

***
Maszerował tempem żołnierskim, wyłączając się na wszystko i wszystkich. Niespodziewanie dla niego zrównał z nim krok jeden z towarzyszy. Mag, jak podejrzewał.
- Mam nadzieje że nie przeszkadzam w modlitwie? – rzucił wesoło ko kapłana.

-Nie, modlitwy odprawiam tylko i wyłącznie z rana i wieczorem. No i przy sposobnościach - odparł uśmiechem - Ale wiesz, przychylność boga to jak jeden cios dla wroga więcej - mrugnął porozumiewawczo

- Cóż działa to też w drugą stronę, bo i wróg może mieć po swojej stronie jakiegoś Boga. – zauważył Gerard. – Panteon obfituje w różnorakie bóstwa. Ale Kord, szczerze pierwszy raz spotykam się z kapłanem tej wiary. – powiedział drapiąc się po nie dogolonym policzku. – Co sprowadza kleryka do takiej wioski jak ta?

-A co może sprowadzać medyka do chorego? Chęć pomocy, rzecz jasna. W geście mojego powołania jest pomagać słabszym i uciśnionym, dawać im przykład i bronić ich od złego. Innymi słowy, praca. A ciebie, przyjacielu?

- Tak szczerze? To przypadek. Widzisz od pół-roku żyję nieustannie w drodze, wraz z Ignisem i Gustawem wciąż z miejsca do miejsca. A że byłem w pobliżu i zasłyszałem o tym że można tu zarobić to w tą stronę postanowiłem pojechać. Złoto na zimę się przyda. – mag zamyślił się chwile.- A po za tym takie miejsca zapomniane przez świat są... intrygujące – dodał enigmatycznie.

- Też masz to uczucie, by zbadać nieznane w poszukiwaniu tego co zaginione i zatarte przez czas? - spojrzał rozmarzonym wzrokiem w niebo - Dryg poszukiwacza przygód, tak to się chyba zwie. Mnie do tego szkolono, by podróżować z miejsca na miejsce tępiąc to, co wypełźnie z odmętów czarnej czeluści. Szczerze, nigdy nawet nie pomyślałem by takiego życia żałować.

- Nie koniecznie takie uczucie... – powiedział ostrożnie ważąc słowa Gerard. – Chociaż faktem jest, że szukam czegoś. Można powiedzieć, że jestem poszukiwaczem przygód bardziej z przymusu niż wyboru. Nie szkolono mnie do tego. Połowę życia spędziłem na farmie moich rodziców, a drugą nad księgami. – mag westchnął i dodał jeszcze patrząc w niebo po którym krążył Ignis.- Ale tak to czasem bywa że musimy robić coś na co nigdy nie byliśmy przygotowani.

Spojrzał posmutniałym wzrokiem na maga

-Coś o tym wiem. Jestem sierotą przygarniętą z traktu wojennego, pod opiekę bractwa. Nie dane mi było zakosztować życia w rodzinie, ani nic po za tym. W murach zamku, gdzie mnie zabrano miałem narodzić się na nowo, i tak też się stało. Sam nie wybrałem takiego życia, lecz los, można by rzec, pchnął mnie na tą drogę.

- Ja na szczęście mam rodzinę, w sumie nieźle im się wiedzie na farmie. Spokojne życie mają.- powiedział i zadrżał z zimna. – A jak się mają sprawy z wiarą w Korda. Jest to trudna religia?

-Kord ceni sobie przede wszystkim silę, mięśni oraz ducha. Uwielbia fizyczne sprawdziany i wyzwania. Popularyzuje bezkrwawe współzawodnictwa jako sposób rozwiązywania sporów. Jest to prawy i odważny bóg. Wymaga od nas, kapłanów opieki nad słabszymi, inspirowania ich odwagą i pewnością siebie.

- Brzmi ciekawie, na pewno bardziej przyjemnie niż surowe doktryny Pelora, czy krwawe zabawy Grumsha. – skomentował mag z uśmiechem. – A jak to jest z niewierzącymi w Korda? Jakimi metodami macie ich nawracać?

- Powiedział bym bardziej, nauczać. Kord ceni sobie najbardziej wojowników, gdyż sam nim jest. Nikogo nie zmusza, nikogo też na brak wiary w niego nie znienawidzi. Po prostu będzie na taką osobę bardziej obojętny. My mamy sławić jego siłę i mądrość, my mamy czuwać nad słabszymi tego świata, czy wierzącymi w Pelora, Bahamuta, czy też inne bóstwo. Oni zaś mają zobaczyć, że za imieniem Kord jest nie tylko miecz, ale i tarcza. To my, wojownicy, paladyni i kapłani Korda swoimi czynami mamy nawracać

- Trochę mi ulżyło. – odpowiedział mag wesoło.- Niektóre religie bardzo brutalnie podchodzą do nawracania. Ja jakoś mocno nigdy nie wierzyłem w żadne bóstwo. Oczywiście tam gdzie pobierałem nauki magii przywykłem do składania hołdów Rubinowej Zaklinaczce, czy też starym duchom... ale to dawne czasy. Teraz można powiedzieć, że robię to bardziej z przyzwyczajenia.

- Wiara jest czasem potrzebna. Uwierz mi, kiedy wszystko inne zawodzi, kiedy wszyscy się od ciebie odwrócą, kiedy i miecz cię zawiedzie, wiara będzie twą opoką i ostrzem. Bóg nie odwraca się od swych owiec, nawet kiedy nazwie je baranami - uśmiechnął się żartobliwie - Ludzie w sporej mierze nie wierzą, bo nie chcą. Uważają to za zbyteczne, gdyż nie widzieli jego majestatu. Mi przez lata nauk, sprawdzianów i egzaminów ukazał się tylko i wyłącznie raz, a jednak to wystarczyło bym spełniał jego wole po kres moich dni.

- W coś trzeba wierzyć to fakt. Ale nie zawsze muszą być to bogowie. – odparł zagadkowo Gerard.

-Heh... - odparł spoglądając na swój bok, gdzie spoczywał miecz - Wiara czyni cuda, trzeba wierzyć że się uda. Tak, to fakt. Spotkałem się kiedyś z pytaniem, czy bóg zstąpi z niebios kiedy się go o to poprosi w godzinie śmierci, kiedy to przeciwnik będzie chciał nas przebić mieczem. Uwierz mi, zatkało mnie. To był pierwszy, i ostatni raz kiedy zwątpiłem w niego. Zwiesiłem bezradnie ramiona, a w głowie usłyszałem szept, niczym wiatru. Do dnia śmierci nie zapomnę tych 'słów. "Nie waż się czynić tego, co może nieść zło. Jestem zawsze z tobą...". Odpowiedziałem wnet, że ci co wierzą, nie, ci co chcą wierzyć zawsze przy swoim boku będą widzieli boga. Zatkało go, co prawda, ale nie pozostałem na tym. Możesz nie wierzyć w boga, nie zabraniam ci tego, rzekłem, ale uwierz w siebie. Uwierz, że jesteś godzien daru życia, uwierz w swoje możliwości, a i ta wiara przyniesie ci pociechę. Dwie pieczenie na jednym ogniu, przyjacielu. Pokarałem go, i ofiarowałem mu nadzieję.

Gerard słuchał uważnie tej dość długiej przypowiastki.
- Masz rację... – powiedział przytakując gdy już przeanalizował całą wypowiedź. – Ale ja wiem jedno. Wierzyć trzeba z serca a nie przymusu, wtedy tylko taka wiara ma sens. Dla tego jestem przeciwnym tym krwawym rewoltą w imię „wiary”.

-"Wiarę" jako słowo wypowiadamy tak samo, ale inaczej je rozumiemy. Wiara w boga, wiara w siebie, wiara w człowieka, wiara w dobre chęci... jego tego wiele, ale każda wiara, jeśli ma dobre intencję jest słuszna. Tak, to prawda. Oczywiście i w tłumaczeniu sobie tego słowa można odnaleźć masę niezrozumień i patologi. I tak powstają właśnie krwawe nawracania, jak mówiłeś. Ludzka głupota, ot co!

- Ano prawda, prawda. – powiedział mag i wydmuchał obłok pary z ust. – Miło się gawędziło, ale teraz muszę trochę pomyśleć. Tak więc dziękuje za pogawędkę, mam nadzieje że jeszcze przyjdzie nam podyskutować.

- Również i ja się cieszę, że miałem do kogo usta otworzyć - odrzekł skinąwszy lekko głową.




***
Pogoda zdawała się gniewać na wszystko. Odkąd tu przybyli, tylko pada lub wieje. Nic po za tym. Wytyczne karczmarza były dokładne co do joty. Po niespełna godzinie oczom śmiałków ukazała się chatka. Otoczenie było ciche, za ciche... Drzwi do domku były wyłamane, co świadczyło o napaści.
Nie miał w zamiarach wchodzić tam, bynajmniej na razie. Niech inni zajrzą tam jako pierwsi, a on sam postanowił przejść się po okolicy, nie odchodząc zbytnio od pozostałych. Lustrował wzrokiem wszystko, co mogło go zaciekawić. Drzewa, pole, cokolwiek...
 
__________________
"Ten, któremu starczy odwagi i wytrwałości, by przez całe życie wpatrywać się w mrok, pierwszy dojrzy w nim przebłysk światła"
Chan

Ostatnio edytowane przez Hermit : 30-12-2010 o 17:02.
Hermit jest offline  
Stary 30-12-2010, 08:52   #23
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Xandera obudził Joker, domagający się wypuszczenia z pokoju.
Przez noc ogień zdążył wygasnąć, więc wychodzenie spod koca okazało się jeszcze mniejszą przyjemnością niż zwykle. Skoro jednak był to dzień przeznaczony na załatwienie paru spraw (w tym i, zapewne, załatwienie paru bandytów) nie można było się zbyt długo wylegiwać. W dodatku nie można było liczyć na to, że miła pokojówka przyniesie śniadanie do łóżka.
Na szczęście woda w miednicy była dużo cieplejsza, niż na przykład w górskim potoku, więc i poranne ablucje nie okazały się aż tak niemiłe dla ciała.

Poranna gimnastyka, tradycyjna zresztą, pozwoliła Xanderowi nie tylko rozruszać mięśnie, ale i rozgrzać się nieco.
Spakował się, co z oczywistych względów nie zajęło mu zbyt wiele czasu, przeniósł koc z okna na łóżko, a potem zszedł na dół.
- Dzień dobry! - przywitał gospodarza. Odpowiedziało mu mruknięcie, które trudno było uznać za objaw zadowolenia. Widocznie Mark również nie przepadał za wczesnym wstawaniem z łóżka. I, zapewne, w tych okolicach nie miał zbyt często powodu do takich zachowań.

Xander zasiadł za stołem, lecz nie dane mu było cieszyć się parująca jajecznicą. Przynajmniej nie od razu.
Najpierw przeszkodził mu Kaldor, proponujący nie tyle rozpoczęcie na nowo znajomości, co zapomnienie o fatalnym jej początku. A potem był Asgard ze swoją modlitwą.
Modlitwy przed śniadaniem miały, według Xandera przynajmniej, jedną zasadniczą wadę - odsuwały moment, w którym można było chwycić za łyżki i noże. Co, w przypadku jajecznicy, miało dość duże znaczenie.
Na szczęście kapłan Korda należał do ludzi rozsądnych i nie zawracał głowy swemu bogu zbyt długimi modłami.

Jajecznica okazała się być bardzo dobra.
Co prawda Joker pogardliwie prychnął na widok podsuniętego mu kawałka mięsa, ale to był tylko i wyłącznie znak, że w przeciągu ostatnich kilku minut złapał jakąś mysz i zapełnił żołądek.
Na szczęście kot nie miał zwyczaju przynosić swoich trofeów... Kompani Xandera mogliby nie okazać dostatecznej ilości zrozumienia...


Na dworze bez trudu dało się dostrzec pierwsze oznaki nadciągającej szybkimi krokami zimy. Xander otulił się płaszczem i ruszył w stronę domku zielarki. Nie znał się na śladach, ale sądził, że poszukiwanie czegokolwiek po tylu dniach raczej jest bez sensu, ale skoro Ianowi na tym zależało, to nie zamierzał się sprzeciwiać.
Parę minut w jedną stronę, parę w drugą... co za różnica.


Domek wyglądał na opuszczony. Od niedawna co prawda, ale zawsze. Zastanawiające było jednak co innego.
- Dziwnie tu cicho - powiedział. Cicho zresztą, tak, by słyszeli go tylko stojący najbliżej.
W lesie, nawet na początku zimy, było to coś nietypowego.
Na wszelki wypadek przygotował się na jakąś nieprzyjemną niespodziankę.
 
Kerm jest offline  
Stary 30-12-2010, 16:31   #24
 
zodiaq's Avatar
 
Reputacja: 1 zodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodze
Kłęby pary, dobywające się z ust przy każdym oddechu świetnie dowiodły tego, iż zbliża się okres mrozów. Dogorywający ogień, przywoływał jedynie miłe wspomnienie ciepła, jakie wypełniało pomieszczenie...
Poranna sesja mająca na celu rozciągnięcie ścięgien nie była niczym miłym, z racji telepiącego się ciała i szczelękania zębów.
Ubrany jak dzień wcześniej zszedł do sali, w której zdążyło zgromadzić się kilka osób.
- W pokoju zostawiłem coś do przechowania - rzucił w kierunku karczmarza, po czym usiadł w rogu podłużnego stołu przy którym siedli, na przeciwko krasnoluda, spoglądającego na niego spode łba.

Propozycja modlitwy wydała mu się dość dziwna, podobnie jak cała sylwetka zbrojnego.
"Świetnie, jedyne czego brakowało to świętoszkowaty, machający mieczem w imię "większego dobra" paladyn...lub przynajmniej jego imitacja."
Starając się zignorować to co wyczyniała reszta spojrzał za okno - trawa pokryta szronem, zamarznięte kałuże, będące pozostałością po wczorajszej ulewie i ciemne masy chmur...zapowiadał się cudowny dzień w dziczy...
Jedno musiał przyznać karczmarzowi - chłop znał się dobrze na smażeniu jajecznicy, która smakowała nad wyraz dobrze, co nie jest rzeczą dziwną, z racji tego, iż jedynym pożywieniem, jakie miał w ustach mieszaniec były strączki i podejrzanie śmierdzące mięsiwo podprowadzone z jednego z tutejszych domów.

Mroźny wiatr bił po oczach, odganiając już zupełnie myśli o ciepłym łóżku na piętrze...pół-elf przystając przy wejściu do karczmy wymamrotał kilka słów czegoś co można by nazwać bardziej pieśnią niż modlitwą w elfiej mowie.
Droga była prosta, a mróz, w ostateczności okazał się sojusznikiem grupy - dzięki niemu nie musieli tonąć w błocie.
Pomiędzy knieją zamajaczyła mała chatka, zgadzająca się z opisem karczmarza...

- Dziwnie tu cicho - powiedział, jeden z mężczyzn.
- Może jednak zielarka, była czymś więcej niż zielarką - odpowiedział, starając opanować dygotanie: - idę pozwiedzać...
Pierwsze co poczuł, to olbrzymi natłok mieszanki przeróżnych zapachów, który czuć było już w odległości kilku metrów od wyłamanych drzwi...zamek nie był nic nadzwyczajnym, okno na ścianie z drzwiami było całe...cisza brzęczała w uszach...Ian sięgnął po ukryty w wysokim bucie sztylet, dobry obserwator z grupy mógł zauważyć zdobienia go okrywające - kilka finezyjnych, złotych linii na rękojeści i grawer w kształcie pnączy, pokrywający całe ostrze.

Po wejściu do chaty jedynym co mógł czuć to przytłaczająca woń zielska...chata była skąpana w mroku, okazało się, iż jest to jedna wielka izba, z dużym łożem w rogu pomieszczenia, tuż przy drzwiach, stołem z porozrzucanymi nań papierzyskami i księgami. pod ścianą naprzeciwko drzwi stał masywny stół uginający się pod masą przeróżnych przyrządów zielarskich. Na środku izby drugi, przy którym stały dwa krzesła, na jednym z nich uwieszona była torba zielarska. Ostatnią ze ścian zajmowała szafa zajmowana przez płaszcz i dwie sukienki, kufer bez zamknięcia, pełny skór oraz szafka z rzeczami osobistymi, kilkoma pergaminami, które szybko przejrzał i kilkoma księgami.

Po zbadaniu całego miejsca wyszedł przez chatę i machnął nieznacznie ręką, dając sygnał reszcie, aby podeszli.
- Ktoś się tu włamał...to widać, w środku za to czysto, nikt nie walczył, czyli musieli ją bardzo szybko ogłuszyć, skoro nie zdążyła zareagować albo wyszła dobrowolnie - powiedział spoglądając na pustą okolicę...brak leśnej fauny wywoływał niemiłe uczucie w brzuchu...
 
zodiaq jest offline  
Stary 31-12-2010, 00:21   #25
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Noc była zimna, jednak życie w podróży uczy doceniania łóżka, nawet tego w chłodnym pomieszczeniu. Tak więc mag nie narzekał. Ranek nie należał do najprzyjemniejszych bowiem trzeba było opuścić ciepłą pierzynę i szykować się do drogi. Gerard wyjrzał przez okno.
- Oby tylko nie padało... – mruknął i zaczął pakować swój plecak. Do tego co przygotował wczorajszego wieczoru dorzucił hubkę i krzesiwo, dwie suche racje, a zwijane posłanie i koc przywiązał do samego szczytu plecaka. Napchany bagaż założył na plecy, kusze przypiął do pasa a w dłoń chwycił kostur.
- Ignis, idziemy! – powiedział do ptaka, który rozłożywszy skrzydła podleciał do swego pana zasiadając mu na ramieniu. – Kra, w drogę, kra! -
Mag zamknął drzwi do swej izby na klucz po czym schodząc do karczmarza powiedział.
- Zostawiłem w pokoju kilka swoich rzeczy, mam nadzieje, że ich pan popilnuje. Ach i byłbym wdzięczny gdyby na czas mojej nieobecności zatroszczył się pan o Gustawa i mój wóz. Mogę na to liczyć?
Karczmarz przytaknął, bez najmniejszych problemów zgadzając się na prośby maga. Kolejną miłą niespodzianką była porcja pożywnej i pysznej jajecznicy. Posiłek którym nikt nie pogardził. Po krótkiej modlitwie, którą Gerard odmówił by nie zrazić do siebie kapłana z ochota zabrał się do jedzenia.

Gdy wszyscy już spożyli i zebrali się do drogi zebrali się przed karczmą. Wieże powietrze podziałało na Gerarda niczym kubeł wody, rozbudzając go do reszty. Wciągnął potężną ilość zimna nosem i odetchnął pełną piersią. Wtedy też spostrzegł łowcę, który wczoraj pomagał mu z wozem i odezwał się do niego.
- Dziękuję za wczorajszą radę na temat wozu. W nocy wysłałem Ignisa na zwiad, i miałeś rację że droga z Gustawem i dwukółką była by kłopotliwa. Nawet do wożenia rannych by się nam nie przydał. Na szczęście karczmarz zgodził się przypilnować wehikułu więc nie będzie problemu.
-Na twoim miejscu pozbyłbym się tego wozu kompletnie. Tylko przeszkadza na każdym kroku.
- Wole go jednak zostawić. Przydaje się gdy cały dobytek trzeba nosić ze sobą. - odparł mag podpierając się kosturem.
-Ekwipunek podróżnika powinien mieścić się w plecaku. Zresztą... jesteś czarodziejem, jak wczoraj twierdziłeś. Mało to się słyszy o słynnych.. jak im tam... pojemnych torbach magicznych?
- A wiesz ile to kosztuje? Bogaczem nie jestem. - prychnął czarodziej - Gdybym był myślisz, że zarabiał bym takim metodami? A co mieszczenia w plecaku, nie przywykłem do noszenia dużych ciężarów. Jestem wygodnicki jeżeli o to chodzi.
-Skoro jesteś wygodnicki, to co robisz na szlaku? Słyszałem o magach zakładających nie tyle sklepy co... ośrodki usługowe? Tak, chyba tak to określali. Rzucali zaklęcia dla prostych ludzi za pieniądze, ważyli mikstury i całkiem nieźle na tym wychodzili.
- Uwierz mi, że chętnie bym założył taki sklepik. Jednak mam coś do załatwienia w tym świecie, a ta sprawa zmusza mnie do życia w nieustannej podróży... znaczy nieustannej póki tej sprawy nie zamknę do końca. - mruknął mag tonem takim jak gdyby rozdrapywał starą ranę.
-Rozumiem. Wybacz. - odparł łowca. Sam też wolałby nie być naciskany w kwestii przeszłości, więc doskonale rozumiał Gerarda.
- Nie ma sprawy - mruknął mag gładząc kruka który po chwile wzleciał w powietrze.

Tym też zakończyli swoją krótką dysputę i powoli ruszyli w drogę. Mag podpierając się laską szedł w środku pochodu. Szli tak już dobrą chwilę, ale czarodziejowi czas biegł jakoś wolno. Zamyślił się niemal nie patrząc na drogę i trwał w tym stanie dobre kilka minut.

Kiedy Gerard otrząsnął się z zamyślenia, poprawił rzemień plecaka i dalej brnął przed siebie teraz patrząc już na drogę. Dawno nie podróżował bez Gustawa, jednak jak na maga był dość dobrze zbudowany więc marsz póki co go nie męczył. Aczkolwiek pochód w tak licznym gronie bez rozmówcy mógł okazać się nader nużący. Czarodziej spojrzał na idącego niedaleko kapłana i zrównał z nim swój krok.
- Mam nadzieje że nie przeszkadzam w modlitwie? – rzucił wesoło do klechy.
-Nie, modlitwy odprawiam tylko i wyłącznie z rana i wieczorem. No i przy sposobnościach – odparł z uśmiechem – Ale wiesz, przychylność boga to jak jeden cios dla wroga więcej. - mrugnął porozumiewawczo
- Cóż działa to też w drugą stronę, bo i wróg może mieć po swojej stronie jakiegoś Boga. – zauważył Gerard. – Panteon obfituje w różnorakie bóstwa. Ale Kord, szczerze pierwszy raz spotykam się z kapłanem tej wiary. – powiedział drapiąc się po nie dogolonym policzku. – Co sprowadza kleryka do takiej wioski jak ta?
-A co może sprowadzać medyka do chorego? Chęć pomocy, rzecz jasna. W geście mojego powołania jest pomagać słabszym i uciśnionym, dawać im przykład i bronić ich od złego. Innymi słowy, praca. A ciebie, przyjacielu?
- Tak szczerze? To przypadek. Widzisz od pół-roku żyję nieustannie w drodze, wraz z Ignisem i Gustawem wciąż z miejsca do miejsca. A że byłem w pobliżu i zasłyszałem o tym ,że można tu zarobić to w tą stronę postanowiłem pojechać. Złoto na zimę się przyda. – mag zamyślił się chwile.- A po za tym takie miejsca zapomniane przez świat są... intrygujące – dodał enigmatycznie.
- Też masz to uczucie, by zbadać nieznane w poszukiwaniu tego co zaginione i zatarte przez czas? - spojrzał rozmarzonym wzrokiem w niebo - Dryg poszukiwacza przygód, tak to się chyba zwie. Mnie do tego szkolono, by podróżować z miejsca na miejsce tępiąc to, co wypełźnie z odmętów czarnej czeluści. Szczerze, nigdy nawet nie pomyślałem by takiego życia żałować.
- Nie koniecznie takie uczucie... – powiedział ostrożnie ważąc słowa Gerard. – Chociaż faktem jest, że szukam czegoś. Można powiedzieć, że jestem poszukiwaczem przygód bardziej z przymusu niż wyboru. Nie szkolono mnie do tego. Połowę życia spędziłem na farmie moich rodziców, a drugą nad księgami. – mag westchnął i dodał jeszcze patrząc w niebo po którym krążył Ignis.- Ale tak to czasem bywa że musimy robić coś na co nigdy nie byliśmy przygotowani.
Kapłan spojrzał posmutniałym wzrokiem na maga
-Coś o tym wiem. Jestem sierotą przygarniętą z traktu wojennego, pod opiekę bractwa. Nie dane mi było zakosztować życia w rodzinie, ani nic po za tym. W murach zamku, gdzie mnie zabrano miałem narodzić się na nowo, i tak też się stało. Sam nie wybrałem takiego życia, lecz los, można by rzec, pchnął mnie na tą drogę.
- Ja na szczęście mam rodzinę, w sumie nieźle im się wiedzie na farmie. Spokojne życie mają.- powiedział i zadrżał z zimna. – A jak się mają sprawy z wiarą w Korda. Jest to trudna religia?
-Kord ceni sobie przede wszystkim silę, mięśni oraz ducha. Uwielbia fizyczne sprawdziany i wyzwania. Popularyzuje bezkrwawe współzawodnictwa jako sposób rozwiązywania sporów. Jest to prawy i odważny bóg. Wymaga od nas, kapłanów opieki nad słabszymi, inspirowania ich odwagą i pewnością siebie.
- Brzmi ciekawie, na pewno bardziej przyjemnie niż surowe doktryny Pelora, czy krwawe zabawy Grumsha. – skomentował mag z uśmiechem. – A jak to jest z niewierzącymi w Korda? Jakimi metodami macie ich nawracać?
- Powiedział bym bardziej, nauczać. Kord ceni sobie najbardziej wojowników, gdyż sam nim jest. Nikogo nie zmusza, nikogo też na brak wiary w niego nie znienawidzi. Po prostu będzie na taką osobę bardziej obojętny. My mamy sławić jego siłę i mądrość, my mamy czuwać nad słabszymi tego świata, czy wierzącymi w Pelora, Bahamuta, czy też inne bóstwo. Oni zaś mają zobaczyć, że za imieniem Kord jest nie tylko miecz, ale i tarcza. To my, wojownicy, paladyni i kapłani Korda swoimi czynami mamy nawracać.
- Trochę mi ulżyło. – odpowiedział mag wesoło.- Niektóre religie bardzo brutalnie podchodzą do nawracania. Ja jakoś mocno nigdy nie wierzyłem w żadne bóstwo. Oczywiście tam gdzie pobierałem nauki magii przywykłem do składania hołdów Rubinowej Zaklinaczce, czy też starym duchom... ale to dawne czasy. Teraz można powiedzieć, że robię to bardziej z przyzwyczajenia.
- Wiara jest czasem potrzebna. Uwierz mi, kiedy wszystko inne zawodzi, kiedy wszyscy się od ciebie odwrócą, kiedy i miecz cię zawiedzie, wiara będzie twą opoką i ostrzem. Bóg nie odwraca się od swych owiec, nawet kiedy nazwie je baranami - uśmiechnął się żartobliwie - Ludzie w sporej mierze nie wierzą, bo nie chcą. Uważają to za zbyteczne, gdyż nie widzieli jego majestatu. Mi przez lata nauk, sprawdzianów i egzaminów ukazał się tylko i wyłącznie raz, a jednak to wystarczyło bym spełniał jego wole po kres moich dni.
- W coś trzeba wierzyć to fakt. Ale nie zawsze muszą być to bogowie. – odparł zagadkowo Gerard.
-Heh... - odparł spoglądając na swój bok, gdzie spoczywał miecz - Wiara czyni cuda, trzeba wierzyć że się uda. Tak, to fakt. Spotkałem się kiedyś z pytaniem, czy bóg zstąpi z niebios kiedy się go o to poprosi w godzinie śmierci, kiedy to przeciwnik będzie chciał nas przebić mieczem. Uwierz mi, zatkało mnie. To był pierwszy, i ostatni raz kiedy zwątpiłem w niego. Zwiesiłem bezradnie ramiona, a w głowie usłyszałem szept, niczym wiatru. Do dnia śmierci nie zapomnę tych 'słów. "Nie waż się czynić tego, co może nieść zło. Jestem zawsze z tobą...". Odpowiedziałem wnet, że ci co wierzą, nie, ci co chcą wierzyć zawsze przy swoim boku będą widzieli boga. Zatkało go, co prawda, ale nie pozostałem na tym. Możesz nie wierzyć w boga, nie zabraniam ci tego, rzekłem, ale uwierz w siebie. Uwierz, że jesteś godzien daru życia, uwierz w swoje możliwości, a i ta wiara przyniesie ci pociechę. Dwie pieczenie na jednym ogniu, przyjacielu. Pokarałem go, i ofiarowałem mu nadzieję.
Gerard słuchał uważnie tej dość długiej przypowiastki.
- Masz rację... – powiedział przytakując gdy już przeanalizował całą wypowiedź. – Ale ja wiem jedno. Wierzyć trzeba z serca a nie przymusu, wtedy tylko taka wiara ma sens. Dla tego jestem przeciwnym tym krwawym rewoltą w imię „wiary”.
-"Wiarę" jako słowo wypowiadamy tak samo, ale inaczej ją rozumiemy. Wiara w boga, wiara w siebie, wiara w człowieka, wiara w dobre chęci... jego tego wiele, ale każda wiara, jeśli ma dobre intencję jest słuszna. Tak, to prawda. Oczywiście i w tłumaczeniu sobie tego słowa można odnaleźć masę niezrozumień i patologi. I tak powstają właśnie krwawe nawracania, jak mówiłeś. Ludzka głupota, ot co!
- Ano prawda, prawda. – powiedział mag i wydmuchał obłok pary z ust. – Miło się gawędziło, ale teraz muszę trochę pomyśleć. Tak więc dziękuje za pogawędkę, ma
m nadzieje że jeszcze przyjdzie nam podyskutować.

- Również i ja się cieszę, że miałem do kogo usta otworzyć - odrzekł skinąwszy lekko głową.

Szli dalej, a w czasie podróży mag zamienił jeszcze kilka słów z niziołkiem na temat magii i nie tylko. Gdy doszli do domu zielarki, od razu widać było że miało tu miejsce coś niecodziennego. Wszyscy znajdowali sobie zajęcia toteż i Gerard nie miał zamiaru stać bez czynnie.
- To ja pójdę z tobą. – zwrócił się do kapłana i ruszył wraz z wyznawcą Korda.
 
Ajas jest offline  
Stary 31-12-2010, 01:45   #26
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Drugi dzień zaczął się zimno. Dosłownie i w przenośni. To drugie z powodu przypomnienia sobie z jakimi osobami przyszło Kaldorowi pracować.
Jednak tropiciel doszedł do wniosku, że lepiej robić sobie przyjaciół niż wrogów. Przynajmniej na czas trwania zadania. Z tego właśnie powodu, zaraz po porannej gimnastyce, zszedł na dół do sali biesiadnej, skąd czuć było wyborną jajecznicę.

- Źle zaczęliśmy - powiedział tropiciel wprost podchodząc do Xandera. - Niepotrzebnie wczoraj się oburzyłem, mam nadzieję że nie masz mi tego za złe. - wyciągnął dłoń do Xandera.
- Podobno ważne jest przede wszystkim to - mężczyzna uścisnął dłoń tropiciela - w jaki sposób mężczyzna kończy. - Uśmiechnął się. - Jakoś się dogadamy, a ja z zasady nie jestem pamiętliwy.
- Cieszy mnie to. Z tego co słyszałem, naszym pierwszym przystankiem jest chata zielarki. Dobrze by było znaleźć tam jakieś przydatne przedmioty... mikstury na przykład. - zamyślił się na chwilę. - W gruncie rzeczy nie wiem po co innego mielibyśmy tam iść.
- Ja również nie wiem - przytaknął Xander. - W dodatku bardzo wątpię w owe mikstury. W końcu bandyci aż tacy głupi chyba nie są, by zostawić takie przydatne przedmioty. Ja bym nie zostawił, więc czemu oni... Z drugiej strony patrząc - ja bym nie porywał zielarek. Ani nikogo innego.

- Otóż to. Cała ta sprawa podejrzanie mi wygląda. Jeśli kogoś się porywa to najczęściej dla okupu, albo dlatego że ten ktoś za dużo widział w nieodpowiednim momencie. Pytanie brzmi - czegóż takiego mogła się dowiedzieć zielarka? Chyba dowiemy się dopiero w tych ruinach.
- Okupu nikt nie zażądał. - Xander skinął głową. - Młoda raczej nie była, więc nie dla rozrywek damsko-męskich ją porwano. Albo widziała zbyt wiele, ale wtedy już nie żyje, albo też jej wiedza jest im do czegoś potrzebna. A to już nieciekawie brzmi.
- Brzmi jak teoria spiskowa. - stwierdził tropiciel. - A teorie spiskowe mają tendencje do skręcania w dziwne kierunki. Lepiej to zostawić do czasu aż dotrzemy do tej jej chatki.
- Jasne... Z pewnością się okaże, że potrzebowali kucharki - uśmiechnął się Xander. - Ale w tam przypadku raczej powinni porwać Marka. Ta jajecznica świetnie pachnie.
- Masz rację, wystarczy gadania. - przyznał Kaldor i również zabrał się za śniadanie.

Po skończonym posiłku tropiciel odbył jeszcze jedną rozmowę z czarodziejem Gerardem. Kaldora ucieszył niejako fakt, że tamten zdecydował się nie brać ze sobą wozu, jednak na dłuższą metę niewiele go to obchodziło.

Po kilku godzinach dotarli na miejsce - chatka była zdecydowanie pusta, jednak bardziej w sposób "wyszedłem na spacer i zapomniałem zamknąć drzwi". Cóż... dobra przechadzka nie jest zła.
Ponadto...
- Dziwne. - powiedział sam do siebie tropiciel znalazłszy między różnymi notatkami, księgami i papierami pustą kopertę z nietypowym i kompletnie mu nieznanym znakiem na zewnętrznej stronie.

- Poszlaka numer jeden. - powiedział wszem i wobec do pozostałej siódemki. - Koperta z symbolem niewiadomego znaczenia. Ktoś jest zainteresowany, by go rozszyfrować? - po tych słowach oddał znalezisko pierwszej osobie, która się doń zgłosiła a sam wyszedł na zewnątrz.

Po co? Był tropicielem... Szukał tropów.
W około domu przeważały ślady dzikich zwierząt. Wilki, dziki, między nimi widać było nawet ślady niedźwiedzia. Wzrok Kaldora wychwycił miedzy nimi ślady kobiecych butów, należących zapewne do właścicielki drewnianej chatki. Były także ślady należące do cięższych i większych osób, zapewne mężczyzn. Prowadziły one prosto do wnętrza domu i w drugą stronę, do lasu. Ślady prowadzące ku rzece należały do dwóch mężczyzn i kobiety, co zachwiało znacząco wersję porwania zielarki, gdyż ku ogólnemu zdziwieniu nie widać było żadnych śladów walki, ciągnięcia kogokolwiek lub czegokolwiek.

- Jest i poszlaka numer dwa. - powiedział znów, rozbawiony własnym sposobem dzielenia się myślami z towarzyszami. - W formie śladów na ziemi. Wynika z nich, że kobieta z własnej woli gdzieś wyszła w towarzystwie dwóch mężczyzn. To rodzi we mnie trzy wnioski: kobiety nikt nie porwał, gospodarz nie powiedział nam wszystkiego, albo akt porwania nastąpił jakiś kawałek dalej stąd, kiedy zielarka została odciągnięta od domu na dostateczną odległość.

Po skończonej przemowie, tropiciel postanowił poddać próbie ostatnią z tez i odejść od chatki zgodnie ze śladami, by zobaczyć jak się zachowają, a raczej czy coś się zmieni.
 
Gettor jest offline  
Stary 04-01-2011, 14:08   #27
 
Cosm0's Avatar
 
Reputacja: 1 Cosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputację
Niziołek obudził się rano w tej samej niemal pozycji w której zasnął. Księga spoczywała na brzuchu, przez zaciągnięte zasłony przebijały się promienie słońca oznaczając, że dzień nastał już na dobre. Było tylko cholernie zimno, co też przywiodło Timowi na myśl, iż najwyższy czas nauczyć się zaklęć pozwalających utrzymywać stałą temperaturę w otoczeniu. Potrafił co prawda przywołać niewidzialnego służącego, który to mógłby doglądać ognia podczas gdy on spał jednak Tim nie potrafił póki co rzucić tego czaru na tyle potężnego, żeby starczyło na całą noc... Sprawa byłaby wspaniała - służący, który nie marudzi, nie męczy się i co najważniejsze nie domaga się o zapłatę, a co więcej nawet go nie widać. Sęk tylko w tym czasie działania... Na wszystko potrzeba było czasu. Wszak Tim uprawiał magię od ledwie pół roku, a praktykował na szlaku od ledwie kilku miesięcy, nie było więc co od niego wymagać cudów na kiju. Niziołek odłożył książkę, po czym sięgnął do plecaka, z którego po chwili szperania wydobył... kolejną książkę - mała, niepozorna, oprawiona w skórę, z wieloma pustymi kartami, których piękny biały kolor świadczył, że byłą stosunkowo nowa. Timowa księga czarów - nie była obecnie zbyt pokaźnym tomiskiem, ale niziołek był zdeterminowany, aby kiedyś stałą się wielką, ciężką, opasłą księgą, oprawioną w drogą grawerowaną okładkę ze stalowymi, albo najlepiej złotymi rogami, pełna zakładek, notatek, luźnych kartek i karteluszków, z której magia niemal sama będzie wypływać, a waga będzie taka, że będzie ją za niego musiał nosić ktoś inny - ot takie zboczenie jakie każdy mag posiadał. Tim rozmarzony otworzył swoją póki co raczej mało imponującą księgę i rozpoczął lekturę - rytuał, który niemal każdy podróżujący mag powtarzał niemal codziennie... W końcu jednak dał o sobie znać żołądek... - niziołek ubrał się i uprzątnął niejako swój niewielki dobytek do plecaka. Odsłonił okno, wskoczył w buty, chwycił odłożoną na łóżku książkę i ruszył tam, gdzie wzywał go żołądek - na dół, na śniadanie. W zasadzie to trudno było mu zadecydować czy bardziej intryguje go zapach niosący się z dołu czy też stronice traktujące o przywoływaniu niewidzialnych służących. Problem nielichy, biorąc pod uwagę, że od dzisiaj prawdopodobnie spać będą pod gołym niebem, wystawieni na smaganie wichrami, krople deszczu i całą masę innych nieprzyjemnych rzeczy - byłoby miło, gdyby ktoś mógł za nich doglądać ognia przez całą noc.

- Dzień dobry! - rzucił Tim do pozostałych towarzyszy siedzących już przy stole podnosząc tylko na moment oczy znad książki.

~ Pasjonująca lektura... kto by pomyślał... a to ciekawe... no, no... ~ te i inne sformułowania przebiegały przez myśl niziołka niemal co chwile, gdy oczy podążały za tekstem. Nie słuchał zupełnie o czym rozmawiają towarzysze. Książki traktujące o magii były jedną z niewielu rzeczy na tym świecie, które potrafiły skutecznie zatkać usta niziołkowi. Tudzież dobre książki po prostu, takie zwykłe jakie to czytają ludzie. Istniała jednak także rzecz, która skutecznie potrafiła Tima odciągnąć od tych wszelkiego rodzaju książek - jedzenie. Jak na niziołka przystało, Tim miał konkretny apetyt, a gdy tylko do jego nozdrzy wparował zapach unoszący się z przyniesionej przez właściciela zajazdu jajecznicy z boczkiem, książka wylądowała na stole obok talerza, a wzrok utkwił w talerzu.

- Toż to rozkosz dla moich oczu i kubków smakowych! Nie ma to jak jajecznica z boczkiem o poranku, nieprawdaż? - zagadał do towarzyszy, którzy zajęci rozmową nie zwrócili za wiele na to pytanie uwagi. Nie przeszkadzało to jednak Timowi absolutnie w kontynuowaniu monologu - Jak sobie tak pomyślę o tych śniadaniach u rodziny - jajeczniczka z boczusiem a do tego ojczulkowe piwo, a do tego może być jakiś tost. A później może fasolka. Mmm... nikt z gości nigdy takim śniadaniem niepogardził. Nie od dziś wiadomo, że jajka dają krzepę, a jak się je jeszcze przegryzie boczkiem to w ogóle cud, miód, malina - w tym też momencie Tim dłużej już nie wytrzymał, pakując pierwszą porcję śniadania do ust i wypychając jajecznicą policzki niczym królik - Mhhmm abe bobre - wycedził jeszcze z pełną paszczą i na dobre zajął się jedzeniem.


~*~


Droga do chaty zielarki minęła Timowi prawie niepostrzeżenie. Jak to się mawia - czas szybko leci, gdy się go miło spędza, a niziołek całą drogę spędził z nosem w czytanej rano książce przerywając tylko by podzielić się swoimi spostrzeżeniami i fascynacjami odnośnie zaklęcia przywoływania służącego z Gerartem. Nie wykazywał on jednakże zbyt wielkiego zainteresowania szkołą przyzywania, co też Tim uznał za przejawy typowego ignoranta z klapkami na oczach, zapatrzonego tylko i wyłącznie w siebie. Niemniej jednak wykazał również podstawy dobrego wychowania i przynajmniej wysłuchał cierpliwie, co też Tim miał do powiedzenia.

Wnet dotarli do celu. Chata była opuszczona - to było widać z daleka, a ponadto oni wiedzieli to już od karczmarza. W końcu skoro zielarki tam nie było to raczej musiała być opuszczona... W koło panowała jakaś dziwna atmosfera, jakby wyczekiwania. Tim jednak dość szybko uznał, że jest to po prostu zdenerwowanie całej kompanii wiszące w powietrzu. Nie było się co oszukiwać - nikt z nich nie był raczej zaprawionym w poszukiwaniu przygód, starym wyjadaczek. Każdy z nich był raczej dopiero na początku swojej kariery i choć jedni przebyli więcej drogi i widzieli więcej rzeczy niż inni, to jednak nie pozostawało złudzeń, że któregoś z nich można było nazwać szczególnie doświadczonym. Nie można się też zatem było dziwić zdenerwowaniu, nawet jeśli byli to zwyczajni bandyci.

- Poszlaka numer jeden - wypalił nagle Kaldor, gdy wszyscy przeszukiwali chatę - Koperta z symbolem niewiadomego znaczenia. Ktoś jest zainteresowany, by go rozszyfrować?

Niziołek nie czekał długo. Chwycił kopertę, przyjrzał się symbolowi po czym rzekł - Mam książkę o symbolach. Może tam będzie wyjaśnienie. Sprawdzę to. Gerarcie. Rozejrzysz się za eliksirami i czymś ździebko magicznym? W końcu ona, ta zielarka znaczy się, mogła trzymać tutaj jakieś mikstury. - powiedział Tim i wyszedł na zewnątrz by przycupnąć na progu. Wyszperał w plecaku rzeczoną wcześniej książkę i zaczął kartkować w poszukiwaniu zagadkowego symbolu.

- Jest i poszlaka numer dwa - zaanonsował tropiciel wyrywając tym samym Tima z zamyślenia - W formie śladów na ziemi. Wynika z nich, że kobieta z własnej woli gdzieś wyszła w towarzystwie dwóch mężczyzn. To rodzi we mnie trzy wnioski: kobiety nikt nie porwał, gospodarz nie powiedział nam wszystkiego, albo akt porwania nastąpił jakiś kawałek dalej stąd, kiedy zielarka została odciągnięta od domu na dostateczną odległość.
- A to cholerstwo zagadkowe. Dziwne, dziwne. Nie sądzę, żeby ona poszła po dobroci. Po cholerę by wtedy drzwi wywarzali. Gdyby do mnie ktoś przyszedł z towarzyską wizytą to nie byłbym raczej zadowolony z wywalenia moich drzwi. Zresztą kto by był... zielarka też na pewno nie była. Poza tym, co za goście wywalają drzwi zamiast pukać. Hmm może w twoich stronach się tak robi? - Tim zwrócił się do wielkiego, umięśnionego typa, po którym widać było, że pochodzi z północy - Nie obrażaj się tylko. Pytam z ciekawości bo co kraj to obyczaj. U mnie się jednak zawsze puka i czeka na otwarcie drzwi. Mnie to magią śmierdzi. Poszła sama, nie walczyła, ale drzwi są wywarzone? Może pośród bandytów jakiś magus się czai co to ją zaczarował? Gerarcie! Musimy mieć się na baczności, bo magus jako przeciwnik to już poważniejsza sprawa. Przygotuj się dokładnie mój drogi. Wiem, że ty tylko z wywołaniami wielkie bum zrobisz, ale może to wystarczy tym razem. Czarodziej może nam namieszać... oooj może.
 
__________________
Wisdom of all measure is the men's greatest treasure.
Cosm0 jest offline  
Stary 04-01-2011, 15:09   #28
 
daamian87's Avatar
 
Reputacja: 1 daamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znany
Dokładne oględziny chatki i jej okolic przyniosło więcej pytań niż odpowiedzi. Wyłamane drzwi nie pasowały do względnego porządku, jaki panował wewnątrz domu oraz braku jakichkolwiek śladów walki. Ślady stóp prowadzących z domku w głąb lasu wskazywały na dobrowolne opuszczenie terenu zarówno przez kobietę, jak i resztę osób. Nic nie wskazywało na uprowadzenie.

Towarzysze przeszukując chatkę znaleźli tylko kilka nieprzydatnych im do niczego przedmiotów osobistych, należących zapewne do mieszkającej w niej zielarki. Na ich nieszczęście w domku nie było ani jednej mikstury, która mogła przydać się im w czasie walki czy dalszej podróży. Po krótkim odpoczynku wyruszyli w dalszą część drogi. Okolice domku wywierały na każdym dziwne wrażenie. Aura tajemniczości i pewnej grozy ustępował z każdym krokiem. Kiedy weszli wgłąb lasu ich uszu ponownie zaczęły dobiegać dźwięki różnych zwierząt, wiatru szalejącego coraz mocniej między drzewami czy szmeru leniwie płynącej rzeki.


Chłód był coraz gorszy, a na dodatek zaczął padać śnieg. Białe płatki spadały coraz gęściej na ziemię, pokrywając wszystko delikatnym puchem. Rzeka przy brzegu zamarzała coraz bardziej. Co jakiś czas na świeżym śniegu widniały śladu różnych zwierząt, od wiewiórek i zajęcy po większe zwierzęta, typu jelenie czy dziki. Grupa poszukiwaczy niezrażona pogarszającą się pogodą parła jednak dalej. Na szczęście dla nich, opady nie były intensywne na tyle, by uniemożliwiać dalszą wędrówkę.

Słońce chyliło się już ku zachodowi, gdy oczom wędrowców ukazała się kamienna wieża, wystająca ponad czubki drzew. Ku wielkiemu zdziwieniu wszystkich, stan owej wierzy wcale nie wskazywał na to, aby były to ruiny klasztoru. W dodatku z oddali dobiegały ich odgłosy pracy wielu rąk. Wydawało się, że wszystkie informacje, jakie towarzysze uzyskali od karczmarza okazały się kłamstwem. Po wstępnych ustaleniach wszystko wskazywało na to, że zielarka nie została uprowadzona, a ruiny nie były opuszczone. Podstawowym pytaniem było kto i co robi w tak odludnym miejscu.


Drużyna musiała zdecydować, co robić. Mogli zawrócić, pozostawiając sprawę swojemu biegowi lub próbować zakraść się bliżej, aby dowiedzieć się o co chodziło. Sprawę pogorszył fakt zbliżającego się od wschodu patrolu, który dostrzegł między drzewami Kaldor. Dwaj mężczyźnie nie widzieli grupy schowanej między drzewami, ponadto obserwowanie okolicy utrudniały im głęboko nałożone kaptury, który osłaniały mężczyzn przed opadem śniegu i zimnym wiatrem oraz wzmagająca się śnieżyca. Mężczyźni musieli działać szybko i zdecydowanie jeśli nie chcieli zostać zdemaskowani.
 
__________________
"Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku". - Janusz Leon Wiśniewski
daamian87 jest offline  
Stary 04-01-2011, 16:22   #29
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Interesująco to wygląda - powiedział Xander, przypatrując się wysokiej wieży. - Jeśli to był klasztor, to ciekaw jestem, jacy tu siedzieli mnisi. Nie przypominam sobie, bym kiedyś widział klasztor z taką wieżą.
Co prawda zbyt wielu ich nie widział, ale jednak... Coś tu było nie tak. W dodatku dobiegające z zabudowań odgłosy świadczyły o tym, że nie mają do czynienia z małą grupką bandytów-porywaczy, a z czymś znacznie większym, lepiej zorganizowanym.
Albo karczmarz ich okłamał, albo też Mark nie miał zielonego pojęcia o tym, co się tu dzieje. Było rzeczą całkiem możliwą, że zetknęli sie z czymś, co znacznie przerastało ich możliwości. Z czymś, do czego bardziej się nadawały Purpurowe Smoki, niż przypadkowo dobrana grupka poszukiwaczy przygód.
Nie należy ponoć mylić odwagi z głupotą. Chwytanie kąska, którego nie potrafiliby przełknąć, mogłoby się dla nich źle skończyć.
- Dość dużo ich tam jest - dodał po chwili.
Jeśli bandyci porywali ludzi, aby odbudować tę siedzibę... A może jakoś ich skłaniali do przybywania tutaj? Trzymali ich na siłę, czy też stosowali jakieś inne metody?
Równie możliwe było to, że wrócili poprzedni właściciele klasztoru i remontowali siedzibę, a zielarka zgodziła im się po prostu pomagać?

Pomysł, by przeczekać do nocy i pooglądać wszystko z bliska przepadł, zanim Xander zdołał go wyrazić na głos. Ludzie z patrolu musieliby być całkiem ślepi, by nie zauważyć śladów tak licznej grupy.
- Szkoda, że nie mamy tego wozu - powiedział szeptem. - Kupcy mają to do siebie, że pojawiają się wszędzie, nawet tam, gdzie nikt się ich nie spodziewa. Ale trudno.
- Ktoś, kto wygląda najbardziej niepozornie i niewinnie powinien ich zagadać
- zaproponował. - Na przykład poprosić o pomoc. W zależności od ich reakcji zobaczymy, czy bierzemy ich żywcem, czy też trzeba będzie odesłać ich dusze w ręce bogów.
 
Kerm jest offline  
Stary 07-01-2011, 21:13   #30
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Sprawa śmierdziała coraz bardziej z minuty na minutę. Najpierw porwanie, które prawdopodobnie nie było porwanie, później ruiny które z całą pewnością nie były ruinami, a teraz dziwni ludzie ubrani jakby od kontaktu ze słońcem skóra miała im się zająć ogniem.

W sumie o tej porze roku to by było zrozumiałe... gdyby to było grube ubranie. Ci wyglądali raczej na jakichś kultystów.
Na apel Xandera zareagował jeden z czarodziei.
- Pójdę do nich i sprawdzę ich zamiary. - zaoferował Gerard jednocześnie wysyłając swojego kruka na zwiady.
- Dwóch ludzi przebranych za niewiadomo co wędruje sobie po lesie. - skomentował Kaldor - To "nie może" wróżyć nic dobrego. W dodatku ten klasztor... ktoś go chyba naprawia, nie? To wygląda trochę jakby ci bandyci byli jakimiś kultystami, którzy planują założyć tu siedzibę do swoich modłów, czy innych rzeczy. Wolę nie wnikać. Nie za to nam płacą...

- Pewnie, idź. Ale miej jakąś broń w gotowości, albo czar. Ja zajdę ich od boku i zaszyję się między drzewami osłaniając cię w razie gdyby coś poszło nie tak. - powiedział wskazując drzewa na wschód od dwuosobowego patrolu.

Jak powiedział, tak zrobił. Starając się nie robić za dużo hałasu[16] przekradł się między drzewami na wcześniej ustaloną pozycję i skrył się[20] za jednym z drzew tak, żeby mieć jednocześnie czyste pole do strzału. Wyciągnął broń, nawinął strzałę na cięciwę i czekał na rozwój wydarzeń...
 
Gettor jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172