Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-12-2010, 12:30   #118
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
We współpracy z Kovixem i MG

Rudowłosa wróciła po raz kolejny do żywych. Tym razem wcześniej nie wyzionęła ducha, choć do tego zaprawdę niewiele brakowało. Była jedną z pierwszych towarzyszy, prócz Danta, którego przywitała owego piątego dnia wyprawy. Wtenczas pani przygotowała do drogi. Cały jej dotychczasowy dorobek mieścił się w jednej sakwie i nie prezentował się nader specjalnie. Poza ten nie znajdował się w namiocie zaklinacza, Turion pewnie pilnował koni. Tylko żeby nie okazało się w ostatniej chwili, że gang dorobił się jeszcze jednego złodzieja.
- Widzę, że czujemy się znacznie lepiej - Cerre powitała Cristin .
- No tak, nie narzekam. Wszystko dzięki Baredowi, z tego co słyszałam. - odparła rudowłosa rozciągając się. - Słyszałam też, że ominęło mnie jakieś polowanie na wilkołaka?
- Ominęło Cię też leczenie u jednego, wrednego Babsztyla.
- Skoro "ty" tak twierdzisz, to musiała to być naprawdę wredna jędza. - uśmiechnęła się złośliwie.
- Oj, możesz mi nie wierzyć, ale naprawdę to był Babsztyl - rzekła prawdę i też się uśmiechnęła szelmowsko. - Dobrze, że zrezygnowaliśmy z jej usług, przynajmniej żyjesz dzięki temu.
- Taak... i jesteśmy w obozie wojskowym. - zauważyła. - I kosztowało to całkiem okrągłą sumkę... jeszcze trochę a będziemy musieli się gdzieś zaciągnąć do jakiejś roboty, żeby na podróż nam starczyło.
- Na razie najpierw wyjdźmy stąd cali i żywi, później martwiłabym się o finanse.
- Może być i tak... chociaż ci żołdacy nie wyglądają jakby chcieli nas powiesić, czy poćwiartować.
- Nigdy nic nie wiadomo, lepiej dmuchać na zimne - Cerre wcale nie prezentowała huraoptymizmu względem Tormowców.
Cristin zaś wzruszyła jedynie ramionami i nic więcej nie powiedziała.

Minęła zaś godzina jedna, i fatum przysłało im... Nie...
Po kiego diabła czy tam demona Bared przypałętał kolejną sierotkę Marysię? To pytanie nurtowało przez chwilę Cerre, gdy diablica dostrzegła nową członkinię drużyny, i to bynajmniej nie wyglądającą na kogoś, kto z niejednej warowni broń wydobywał czy w niejednej karczmie wódkę popijał i przywalał w ryj mocarzom. Wyglądało to śmiesznie po prostu: jakaś naiwna, śliczna dziewuszka z białym konikiem podlatuje do ich gangu pełnego podejrzanych osobników i to przemawia do nich takim tonem jak do swoich najmilszych, dawno niewidzianych przyjaciół. Pani mnich z rozbawieniem spojrzała na podlotkę, a następnie wymierzyła w łotrzyka spojrzenie pełne politowania, choć w duchu nie uznała tego pomysłu za najgorszy.
Dużo chyba gorzej by było, gdyby uparł się przyprowadzić jakiegoś paladyna, a tak w ogóle...
- Jestem Elora.
"A co mnie obchodzi, jak masz na imię?", pomyślała diablica, "Może bardziej wolałabym wiedzieć, czego u nas szukasz." - choć odnośnie pytania diablę wiedziało czy domyśliło się, po co kobietka dołączyła do ich drużyny.

Postanowiła porozmawiać z zaklinaczem.
- Skubaniec z tego Bareda - skrzyżowała ramiona na piersiach, w jakby lekką... zazdrością patrzyła na kieszonkowca. - Tylko ciekawe, kto będzie znowu grał guwernantkę? Jak sądzisz, Dant? - skinęła głową na nowo przybyłą. - Myślę, że Aranon mógłby się nią spokojnie zająć.
- Guwernantkę? Mam w nosie tę dziewczynę. Bared chyba bardzo szuka towarzyszki serca, nie można mu odmówić bycia czarującym... - Dant przekrzywił głowę, patrząc krytycznie na Elorę - Jak dla mnie, to wygląda na proste dziewczę, którym łatwo się manipuluje... Podoba ci się?
Patrząc na proste dziewczę, Dant i Cerre dzielili to samo zdanie.
- Tak z boku patrząc... - diablę przechyliło głowę. - Kobieta bezbronna, istotnie łatwa do manipulowania, skoro Bared wcisnął jej jakąś bajkę. Pewnie o wielkim skarbie. Nie no, ludzie, weźcie mnie trzymajcie.
-Hahaha - Dant szczerze się zaśmiał - Ucieknie, jak tylko zobaczy te nasze wspaniałe tatuaże... A jak Bared będzie niegrzeczny, to 'przypadkiem' kiedyś może będę musiał zmienić koszulę... Hahaha...
- Najwyżej Bared jej wtedy powie: "E, wiesz, nie doczytałem tam umowy i dostałem z laczka kopa od demonów" - udawała Bareda i naśladowała jego głos oraz mimikę. - "Były takie trzy gwiazdki na dole tekstu, to uznałem, że to dla ozdoby."
Dant nadal się śmiał...
- Nie zauważyłem, że on ma rogi, ogon, jest wielki na 5 metrów i zieje ogniem, wyglądał tak miło!
- "Pomyślałem sobie wtedy: O kurwa, to moja teściowa!"
- Hehehehe Nie, no dobra, jeszcze ktoś powtórzy i mu przykro będzie... Kto będzie wtedy nam pozyskiwał złoto? O ile nie wyda wszystkiego na prezenty dla swojego bóstwa - Dant mrugnął do mniszki.
- E tam, gdzie mu będzie przykro?
- Jak się dowie, że się z niego podśmiewaliśmy, no!
- A może on z nas też się podśmiewa? Nie no, jak chcesz, możemy przejść do innego tematu. - puściła oczko do Danta.
- Przejdźmy! Chyba, że zamierzasz przynudzać... - Dant odpowiedział tym samym.
- Ani mi to w głowie. Nadal się zastanawiam, jak upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: wyjść cało z łapsk demonów, a jednocześnie pozyskać taki mieczyk.
- Damy im miecz wtedy, jak będziemy mieli pewność, że po wszystkim puszczą nas cało... Chociaż, kurczę, tego nie było w umowie... Zawsze możemy też wykorzystać ten miecz przeciwko nim, jeśli nadarzy się okazja... Tak naprawdę mało wiemy o nim i jego mocy, bądź niemocy, względem demonów.
- Pytanie, czy nas już przypadkiem nie mają całkiem w garści?
- Nie. Nie mogą sami pójść po miecz. Jesteśmy im potrzebni, nie zabiją nas. Tego się trzymajmy...
Cerre spuściła głowę, zamyśliła się nad czymś.

Może i Bared chciał dobrze, ale jak ślicznotce krzywda się stanie, to ciekawe, kto za jej zdrowie czy skórę będzie odpowiadał. Bowiem Cerre nie zamierzała się do tego wtrącać. Oby poza ślicznym ciałkiem oraz umiejętnością stania i ładnego prezentowała się coś ta dziewucha zanadto potrafiła!
Może i pani mnich nie popisała się etykietą, niemniej jednak w duchu sobie później podziękowała, że nie palnęła odpowiedzi typu "Cześć, a ja mam na imię Cerre i mam nadzieję, że będziemy najmilszymi koleżankami" - sęk w tym, że owo zdanie było co prawda soczystą kpiną, ale jak dobrze za to oddawało późniejszą sytuację izolowania się Elory od Aranon czy też rogatej jejmości.
"Się po legion diabłów przedstawiałaś. Równie łatwo mogłaś i tego nie czynić. Trzymaj się lepiej z dala ode mnie, do diabła" - właśnie, czy Bared opowiedział panience, kto ich tu w ogóle przysłał? Najwyraźniej nie - i niechaj tak zostanie. Choć pewnie "pracodawcy" wpadną na pomysł podarowania jej w prezencie ładnego (i przy okazji śmiercionośnego pod pewnymi warunkami) tatuażu. Chyba, że dla tej tu zrobią wyjątek, co wydawało się mało prawdopodobne (ale wciąż realne).
W każdym bądź razie Cerre wcale nie zależało na towarzystwie słodkiej panienki, Cristin czy nadgorliwego łotrzyka. Wystarczał jej Dant i ewentualnie małomówny (a może raczej milczący) Aranon.


Komu drogę, temu krzyż. To powiedzenie nabrało swej mocy, kiedy swoista niemoc sięgnęła towarzysza, druida. Ten miał za sobą swoje lata, acz śmierć dosięgnęła go prędzej niż berserka w samym ogniu wojny; skazanego, któremu wtedy czyniono egzekucję i zdecydowanie szybciej niż u nieuleczalnie chorego czekającego na swe odejście z tego świata na łożu śmierci. Turion nie został zastrzelony ani nikt mu też sztyletem czy rapierem nie wymierzył w plecy. To stało się tak nagle i głośno, gdyż starzec spadł z wierzchowca, że aż nie do wiary. Ten powinien dostać drgawek, walczyć rozpaczliwie o ostatnie oddechy i bicia swego serca. Acz zgon nastąpił niesłychanie szybko, Turion pokłonił się śmierci i odszedł z nią w podróż do innego życia. Elora próbowała jeszcze kompana wyrwać szponom Korsarza, jednak nie udało się uratować życia staruszka. Nastharel utracił swego pana, zaś wierzchowiec tragicznie zmarłego "awansował" na drużynowego muła.
Turion przed śmiercią zrobił się dość ironiczny. Czyżby świadomość nadchodzącego końca jego życia była aż tak... przytłaczająca? Cerre nie zamierzała zgrywać płaczki i czy ukazywać smutek z powodu śmierci kompana, przecież nie stać ją było na to.

- Jeżeli tak wygląda śmierć, to raczej tylko z rąk naszych pracodawców.
- Może zrobił coś, o czym nie wiedzieliśmy? - Dant zasępił się - Może działał na własną rękę, a to była forma ostrzeżenia...
- Ale co mógł zrobić? - Cerre wytężyła pamięć i zaczęła analizować po kolei wspomnienia. - Jedyne, co mi przychodzi na myśl to to, że mógł kogoś prosić o pomoc w tamtym obozie. Albo w wiosce. Albo...
- Albo co?
- Czy mógł szukać innych druidów? Wspomniał, że zamiast nich znalazł worgi.
- Może to nie były worgi... Może znalazł coś innego? Szkoda, że wtedy go nie dopytaliśmy... Tak czy inaczej, to chyba rzeczywiście ten tatuaż go rozsadził - Dant mimowolnie wzdrygnął się - a to oznacza, że jesteśmy kontrolowani i powinniśmy uważać...
- Jasna cholera... - nie ukrywała zdenerwowania. - Teraz nic już z tym nie zrobimy. Znowu przepadło! Zaczyna mnie to wszystko zwyczajnie wkurwiać. To, że zamiast się udawać, misja sama rzuca nam kłody pod nogi. Miejmy nadzieję, że ci nowi nie zastawią nam jakieś kolejne niespodzianki, bo chyba wtedy mnie szlag trafi.
- Było spieprzać już na początku, ta sprawa śmierdziała bardziej niż łajno demonów z ostatnich kręgów Otchłani... I płacili, kurwa za dobrze... Ale - otaksował mniszkę spojrzeniem, które mówiło aż za dużo - przynajmniej można się zabawić.
- Było za dobrze, żeby było jeszcze lepiej. Ale... ponoć bez ryzyka nie ma też zabawy... - mrugnęła porozumiewawczo do zaklinacza.

Po wyjątkowo smutnej chwili musieli jednak ruszyć dalej. Przydałoby się pomodlić do Kelemvora w sprawie "leśnej" duszy. Czy tamten jednak z chęcią przyjąłby wyznawcę Cyrica z przymusu? To było dobre pytanie. Zresztą Cerre nie umiała się modlić, może nawet nie miała na to ochoty, skoro i ona nie była w lepszym położeniu od reszty zgrai. Stypa z przygnębiającą atmosferą miała tylko jedną zaletę - jejmość mogłaby wtedy wreszcie solidnie się najeść i napić. Bowiem o pustym żołądku nie było mowy o największej skuteczności działania. Za dużo się wtedy myślało o jedzeniu, a Cerre była świadoma tego, jak bardzo ostatnio okoliczności nie pozwalały na takie luksusy.
Zaś po te luksusy należało wyjść na miasto. Skoro miasto nie przyszło do ferajny, to ferajna sama przyjedzie do miasta.
Tylko ono przed nimi nie chciało się otworzyć. Nawet Cerre prędzej otworzyła się przed Dantem, jak Gistrzyce przed feralną szóstką. Wkrótce okazało się, że strażnicy nie wpuszczą ich z powodu likantropa, który panoszył się po mieście. Jeśli tak istotnie, to po pierwsze pytanie - dlaczego nie szukają tego wilkołaka, tylko czekają na czyjąś interwencję; dwa, dlaczego nie ewakuują mieszkańców gdzie indziej? Trzy, dlaczego zamykają akurat przed NIMI to miasto? I po czwarte - dlaczego to właśnie likantrop?!
Cerre spojrzała na drewniane mury o wysokości około pięciu otaczające osadę, podczas gdy Cristin i łotrzyk rozmawiali ze stróżami.

- Cztery osoby - poprawiła oschłym głosem Bareda. - Ja nie mam zamiaru nocować pod murami. Możemy ewentualnie zgodzić się zabić tego zwierza, ale mam też w zanadrzu inny pomysł.
- Koleeeejna misja? - Dant teatralnie zwiesił głowę - Jaki pomysł?
- Możemy się przekopać - mniszka badała spojrzeniem mury miasteczka. - Albo mogłabym spróbować się tamtędy przedostać, wdrapać się po murze i wtedy... - tu urwała, zapędziwszy się nieco daleko z planami, jak się jej bynajmniej wtedy wydawało.
- I zrobić podwójny obrót przez mur, kopnąć całą straż w mieście z półobrotu i wyważyć bramę małym palcem u nogi - Dant miał ochotę się podroczyć.
- Zapomniałeś o połamaniu murów - Cerre przyjęła żart towarzysza.


- Dobra, pora spróbować.
Cerre nie mogła się wspinać po murze, kiedy żołdacy się na nią gapili - mogła zostać zaaresztowana, a to by było jej bardzo nie na rękę.
Musiała się więc oddalić kawałek... spory kawałek.
- A ty dokąd idziesz? - rzuciła za nią Cristin.
- Spróbuję się dostać inną drogą - rzekła do niej szeptem.
- Że co proszę?! - fuknął pułkownik, który miał najwyraźniej całkiem niezły słuch. - Jedyna inna droga do tego miasta to północna brama, a tam powiedzą ci panienko dokładnie to samo co tutaj!
- Nic takiego nie mówiłam.
- Więc co takiego powiedziałaś? - nie dawał za wygraną.
- Że musi się przejść, bo ją mdli. - zainterweniowała rudowłosa. - Chyba nie chciałby pan, żeby mu się wyhaftowała na tą śliczną zbroję, hmm?
Żołnierz coś mruknął, pokręcił głową i machnął na mniszkę ręką, że może iść gdzie chce.
Kiedy wreszcie znalazła dogodne miejsce do wspinaczki, znaczy z dala od wścibskich Tormowych oczu, zaczęła się wspinać.
Drewniana fortyfikacja była co prawda szorstka, jednak z przyczepnością miała bardzo mało wspólnego - mniszka ześlizgiwała się po niej boleśnie raz za razem. W pewnym momencie zaczęła mieć wrażenie, że mur jest ustawiony pod kątem w jej kierunku, co drastycznie utrudniało wejście na niego.
Po wielu próbach, kiedy na jej dłoniach zaczęła pojawiać się krew od zadrapań, Cerre dała sobie spokój.
Zaklęła pod nosem. Czy zawsze coś musi stać na drodze realizacji niecnego planu?

"Do kurwy nędzy, nie ma na pewno innego wejścia?!" - Cerre postanowiła dalej poszukać sposobu na przedostanie się do miasta. Nie zamierzała na razie wrócić do towarzystwa. Może są jednak gdzieś podkopy? Strużki krwi płynęła po palcach. Może w murze jest jakaś wyrwa, żeby podpatrzeć, co dzieje się w środku miasta? Cerre zlizała krew z palców. Może ten odcinek muru był jakiś taki... spaczony?
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline