Wątek: V for Vendetta
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2006, 22:26   #1
Milly
 
Milly's Avatar
 
Reputacja: 1 Milly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputację
V for Vendetta

[center:dd342758de][/center:dd342758de]

[center:dd342758de]TO NIE LUDZIE POWINNI BAĆ SIĘ RZĄDÓW, TO RZĄDY POWINNY BAĆ SIĘ LUDZI.
[/center:dd342758de]


Rzadko się zdarza, że jakiś film wciąga mnie tak bardzo, że nie mogę oderwać od niego wzroku nawet na chwilę, a emocje z niego płynące wpływają nawet na moje sny. Jednym słowem chcę powiedzieć, że to najlepszy film, jaki ostatnio udało mi się obejrzeć. I chciałabym się podzielić z Wami moimi odczuciami po jego obejrzeniu, ale ostrzegam, że możecie natrafić na trochę spoilerów

Na początek może trochę o fabule filmu.
Akcja toczy się w Anglii, w alternatywnej rzeczywistości, w której Zjednoczone Królestwo jest państwem totalitarnym, rządzonym przez terror kanclerza Sutlera. Życie mieszkańców Londynu wyznacza godzina policyjna, cenzura, skorumpowana policja i telewizja podporządkowana całkowicie władzy. Mimo iż trudno żyć w takim świecie, lud karmiony kłamstwami zaprawionymi sporą ilością agresji nie ma odwagi wyłamać się i wszcząć bunt. Pewnego dnia pojawia się jednak człowiek – tajemniczy jegomość w masce, nazywający siebie „V” i posługujący się nożami z precyzją chirurga, człowiek który odpowiedział agresją na agresję. W nocy z 4 na 5 listopada ratuje pewną piękną kobietę (Evey Hammond) z rąk bezdusznej policji, a przy okazji robi zamach terrorystyczny na kilka budynków w mieście. Rankiem natomiast włamuje się do największej stacji telewizyjnej i zapowiada całej Anglii, że dokładnie za rok, 5 listopada, w dniu Gaya Fawkesa, (człowieka, który w 1605 r. w odpowiedzi na tyranię rządów króla Jakuba I również posługiwał się terroryzmem), wysadzi Parlament.
Tak właśnie wygląda początek filmu.
Nie jest to jednak kolejna pozycja z cyklu „strzelamy do wszystkiego co się rusza, wysadzamy połowę miasta, a na końcu czeka nas wielki happy end”. Kto oczekuje takiego typu akcji niech się raczej nie bierze za oglądanie „Vendetty”. Film świetnie pokazuje mechanizmy władzy, to jak łatwo garstce ludzi zapanować nad milionami. Wystarczy jedynie zasiać w ludzkich umysłach strach. To właśnie to uczucie staje się całą osią filmu i wokół niego będzie toczyła się akcja. Fantastycznie oddana jest tu walka z własnym strachem i to, jak wiele może się w życiu zmienić, kiedy pokonamy tego największego wroga – bo to nie drugi człowiek jest nieprzyjacielem, tylko uczucie, które nie pozwala ludziom walczyć o swoje prawa.
Ciekawym wątkiem, jaki porusza również ten film, jest pojmowanie terroryzmu, jako czegoś dobrego, wyzwalającego. Z tego co czytałam, w niektórych kręgach „Vendetta” została raczej nietrafnie odebrana, jako próba wybielenia zamachów terrorystycznych. Ja szczerze mówiąc nie zaprzątałam sobie głowy tak bardzo tym tematem. Ważniejsze były dla mnie inne wątki, które odebrałam dużo głębiej niż te parę wybuchów i cięć nożem.
„V jak Vendetta” to nie tylko film o zabarwieniu politycznym, o walce z reżimem i terroryzmie. To też historia wielu ludzi. Zabawne jest to, że choć cały film kręci się wokół tytułowego V, tak naprawdę do końca nie wiemy kim był i jaka była jego historia. Wszystko, co zostało o nim powiedziane, było pokazane w kontekście innych osób. Choć w rezultacie możemy złożyć sobie wszystko do kupy i odgadnąć dlaczego chodzi w masce, dlaczego zabija określone osoby i dlaczego się mści, to tak naprawdę to tylko garstka informacji, która nic nam nie mówi. Znamy historię Evey, ludzi, których V zabijał, policjanta, który go tropił, nawet Valerie, którą znamy tylko z listu. Ale nie wiemy kim jest V. Dlaczego? Posłużę się cytatem, który bardzo mi się spodobał:
Finch: Kim on był?
Evey: Edmondem Dantesem... I moim ojcem... moją matką... moim bratem... moim przyjacielem. Był tobą... i mną. Był każdym z nas.

Tak, to film pełen symboliki i idei, film opowiadający o każdym z nas po trochu. Może niektóre aluzje i symbole są za bardzo podane na tacy, ale liczę się z tym, że film miał trafić do szerokiej publiczności, więc zbyt wielu niedomówień być tu nie mogło, ale i tak przyjemnie się to ogląda. Przynajmniej teraz wiem, że mimo wszystko Hollywood potrafi wyprodukować coś naprawdę dobrego

Może nie jestem ekspertem od strony technicznej, ale film zachwyca świetnymi ujęciami. Gra kolorów jest niesamowita – czerń, czerwień i biel to główne barwy, które cudownie się komponują. Podobały mi się niektóre sceny symboliczne, ot choćby ta, w której V „narodził się” na nowo w ogniu, a Evey odradzała się w deszczu – takie podkreślenie różnic między nimi, ale równocześnie pokrewieństwa dusz. Cały film też zamyka się w dobrze dobranej klamrze „Fawkes - V” – tym, że mimo upływu czasu pewne rzeczy są wciąż aktualne. Ciekawie się również oglądało sceny żywcem wyjęte z kronik filmowych z Hitlerem w roli głównej, przemarsze wojsk i przemówienia. Do roli dyktatora wybrali przekonywującego aktora. Wielkim plusem dla filmu jest brak scen erotycznych - mam wrażenie, że ostatnio w każdym filmie obojętnie na jaki temat musi obowiązkowo znaleźć się scena łóżkowa. W „Vendetcie” jest kilka scen przepełnionych miłością, a jednak dzięki dobrym mocom wszystko zostało pokazane bardzo lirycznie i zmysłowo, bez dzikich aktów. Szczególnie na brawa zasługuje tutaj historia Valerie. No i końcowa scena walki, choć no prawda zmieniłabym ją troszkę, to jednak zastosowanie zwolnionego tępa i paru efektów specjalnych dało bardzo fajny efekt.

Aby nie przedłużać już tej recenzji, zakończę ją wielką zachętą dla wszystkich, którzy jeszcze nie pokusili się o obejrzenie tego dziełka. Naprawdę jest na co popatrzeć, bo efekty specjalne są (aczkolwiek nie przesadzone – i to też wielki plus), dobra fabuła jest i rozmyślać na koniec jest o czym Po prostu można się zachwycić. Ja daję „V jak Vendetcie” 10/10. Trafia do czołówki moich ulubionych filmów.

I cytacik na dobre zakończenie
„Zazwyczaj pamiętamy idee, nie człowieka. Człowiek może zawieść... Może zostać złapany... Może zostać zabity i zapomniany... Ale 400 lat później jego idee wciąż mogą zmieniać świat. Byłam bezpośrednim świadkiem mocy idei. Widziałam jak ludzie zabijają w ich imieniu. I giną w ich obronie. Ale idei nie możesz pocałować... Nie możesz jej dotknąć czy potrzymać... Idee nie krwawią, nie odczuwają bólu... Idee nie kochają. To nie za ideą tęsknię... Tęsknię za człowiekiem. Człowiekiem, dzięki któremu, pamiętam 5 listopada. Człowiekiem, którego nigdy nie zapomnę.”


[center:dd342758de]
[/center:dd342758de]
 
Milly jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem