Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-01-2011, 13:40   #16
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Kim była? A może ‘czym’ była?
Pytanie, które w normalnych warunkach wywołałoby wielodniową dyskusję. Czy were jest człowiekiem, czy potworem? Ma duszę? Trafi po śmierci przed oblicze Spowiednika? A może to tylko dziw natury, przez przypadek obdarzony mową i, być może, rozumem? Albo sztuczny twór, efekt działania szalonego maga, nie znający upływu czasu relikt sprzed paru stuleci?
Czy liczył się jej wygląd, czy też czyny?

- Żyjesz. To chyba świadczy o naszym punkcie widzenia, prawda? - Mark uśmiechnął się lekko. - Pij powoli i nie za dużo.
- Skoro Pani Cierpiących zlitowała się nad tobą, to jak my moglibyśmy być od niej gorsi? - spytał po chwili.
W oczach zaspokajającej pragnienie kobiety zamigotały dziwne błyski. Mógłby się założyć, że pomyślała w tym momencie o tym samym - że wielu ludzi nie zwracałoby najmniejszej uwagi na taką czy inną decyzję któregokolwiek z bogów, tylko pozbyłoby się ‘paskudy’ zanim ta stałaby się groźna.
Na znak dany przez Egerię odebrał kobiecie bukłak.
Na twarzy were pojawił się grymas niezadowolenia.

- To dla twojego dobra - zapewniła Egeria.

Oczywiście. Tresura jaką zafundował jej Many, także miała służyć temu całemu, przecenianemu przez większość dobru. Dziwnym trafem, jakoś tak jednak nie pamiętała żadnych płynących z niej przyjemności. Jedynie cięgi, jakie wciąż obrywała. I do czego to wszystko potem się przydało? Nie przyniosło pożytku ani jej, ani... im. Wszyscy byli martwi... martwi! Może byłoby lepiej, gdyby...
- Wszyscy tak mówią, a jakoś zawsze ja na tym najgorzej wychodzę - odparła po chwili, jaką straciła na wspomnienia.
- Tym razem nie będzie tak źle. - Uśmiech na twarzy Egerii przekonałby najbardziej upartego niedowiarka.
Być może przekonał także oporną nieco were, bo i jej twarz po chwili wykrzywił kpiący odrobinę, uśmiech. Poruszyła lekko palcami, opatrzonej najwyraźniej przez kapłankę ręki i przyjrzała się jej.
- Ładnie mnie połatałaś, Wielebna.
- Nie używam tego tytułu. Jestem Egeria. - Kapłanka poczekała chwilę, ale nie spotkała się z rewanżem i nie poznała imienia swojej pacjentki. - Za chwilę dostaniesz do picia coś mniej smacznego, ale za to bardziej zdrowego.
Wyraz twarzy were daleki był od entuzjazmu. Wręcz bardzo daleki.
- Jak cię wypuszczę z moich rąk - zapewniła Egeria - to będziesz mogła jeść i pić co tylko zechcesz. Ale wcześniej nie ma o czym mówić.
- Wypuścisz? - zaśmiała się jej pacjentka. - Nie wydaje ci się kapłanko, że to, co robisz może być niebezpieczne dla zdrowia? - Odwróciła się i powiodła naokoło wzrokiem od pierwszej, do ostatniej z obserwujących ją osób. Zmrużyła oczy i wyszczerzywszy się w nieszczerym uśmiechu, wpatrzyła się na powrót w jej twarz. - Waszego?
- Chyba zły stan zdrowia sprawia, że opowiadasz głupoty. - Egeria zdała się szczerze rozbawiona. - Nie jestem głupia. Nikt z nas nie jest. Jeśli nas zaatakujesz, to spotka cię los Llamhigrynów. Ale nie po to się z tobą męczę, by ktoś z nas miał cię zabijać. Jesteś wolna i gdyby nie to, że nie jesteś w stanie, to byś mogła odejść. Nikt z nas cię nie będzie zatrzymywać.
Z każdym kolejnym słowem kapłanki wyraz irytacji i drwiny na twarzy dziewczyny znikał, zastępowany powagą i niekłamanym zainteresowaniem.
- Mówisz w imieniu ich wszystkich? - Ruchem głowy ogarnęła obecnych. - Czy tylko w swoim własnym?
- Z pewnością w imieniu wszystkich - za Egerię odparł Mark. - Za dzień, dwa, to już wie tylko sama Samara kiedy, staniesz na nogi o własnych siłach i pójdziesz dokąd zechcesz. Ale naprawdę radzę ci poczekać, aż Egeria wyrazi na to zgodę.
- Moloss? Jak tam śniadanie? - odwrócił się w stronę ogniska.
- Przyda się trochę wrzątku do tych ziółek - Egeria dołączyła swój głos do pytania Marka.
- Dziesięć minut i będzie gotowe - padła odpowiedź. - A te swoje śmierdzące cudowności możesz już zrobić, Egerio.
- Zaraz wracam - zapewniła kapłanka. Ruszyła w stronę Molossa, który stał z kociołkiem parującej wody.
- Kapłanko! - głos dziewczyny zatrzymał ją w miejscu. Egeria spojrzała na mówiącą.
- Tak? - spytała.
- Dziwni z was ludzie. - Ranna potrząsnęła pochyloną ku ziemi głową. - Nie rozumiem was. - Spojrzała Egerii wprost w oczy. - Ale dziękuję - dodała po chwili.
- Znalazłaś się w nieodpowiednim miejscu, w nieodpowiedniej chwili, ale po odpowiedniej stronie - odparła kapłanka. - A teraz poczekaj na miksturę jak grzeczna dziewczynka.
Mark spojrzał na siedzącą dziewczynę.
- Pozwolisz, że na moment zostawię cię samą? Muszę załatwić kilka spraw.
- Nie musisz pytać mnie o pozwolenie, Magoa. - Skłoniła głowę zerkając na niego spod oka, po czym rozciągnęła usta w trochę niepewnym uśmiechu.
- Nie nazywaj mnie tak - Mark pokręcił głową. - Użyjesz tego słowa w nieodpowiednim miejscu lub czasie i oboje będziemy mieli kłopoty. Mam na imię Mark. A ty jesteś naszym gościem. Wszak nie wypada zostawiać gościa samemu sobie, by się zanudził na śmierć. - Tym słowom towarzyszył uśmiech.
- Egin zure lagunak ezagutzen zure sekretua? (Czy twoi przyjaciele wiedzą o twojej tajemnicy?) - Zmrużone oczy Kocicy świdrowały go, jakby chciały przenicować go na wylot.
- Hauek nire lagunak dira (Są moimi przyjaciółmi) - odparł. - A poza tym... podczas długich wypraw takiej rzeczy nie dałoby się ukryć.
- Niech zatem stanie się tak, jak sobie tego życzysz. Nikt więcej nie usłyszy ode mnie kim jesteś. - Z cichym westchnieniem ranna were z powrotem ułożyła się na swoim posłaniu i przymknęła oczy.
Mark stłumił uśmiech, wywołany pompatycznością słów dziewczyny. Tego typu wypowiedź idealnie pasowałaby do atmosfery cesarskiego pałacu, tu zaś zabrzmiało po prostu śmiesznie.
- Co z moją bronią i innymi rzeczami, które do mnie należą? - zapytała go cicho, nie otwierając oczu.
- Leżą tam, pod skałą - odparł Mark. - Nikt nic nie ruszył. Tylko Tilney wyczyścił twoją broń. Zna się na tym. Potrzebujesz coś ze swoich bagaży? Powiedz Egerii, to zaraz ci poda. Za moment tu przyjdzie.
W odpowiedzi uzyskał jedynie skinienie głową. Wyglądała na zmęczoną. I wcale nie aż tak groźną, jak podpowiadał rozsądek.

Było wiele innych spraw do załatwienia prócz zajmowania się jedną were, którą pokarało za wpychanie pazurków nie tam, gdzie powinna. Obóz należało przenieść. Bliskie sąsiedztwo padliny paru Llamhygrynów, mogło na nich ściągnąć całe stado kłopotów. Nikomu do szczęścia niepotrzebnych.
- Po śniadaniu - do Marka podszedł Walter - powinniśmy się przenieść do tamtej dolinki, którą mijaliśmy niedawno.
Mark skinął głową, ale równocześnie spojrzał na were. Dziewczyna nie wyglądała na taką, która mogłaby natychmiast wstać i powędrować w świat.
- Już o tym mówiliśmy z Egerią i Tilney’em. Przeniesiemy ją bez problemu. Egeria twierdzi, że w niczym jej to nie zaszkodzi.
- No, skoro Egeria tak twierdzi...
- Nie, nie trzeba. Dam sobie radę - odezwała się nagle were. - Nie jestem kaleką, by trzeba mnie było nosić.

Godzinę później wlokła się, podtrzymywana przez dwóch rosłych wojaków. I przeklinała w duchu swój upór i dumę, które nie pozwoliły jej skorzystać z wcześniejszej oferty.
- Może odpoczniesz troszkę? - spytała Egeria, z zaniepokojeniem spoglądając na dość mocno utykającą were.
- Nic mi nie będzie. Mogę iść - odparła, przez zaciśnięte zęby, zapytana.
- Jak sobie życzysz. Ale na postoju porozmawiamy inaczej.
W zasadzie nie była to groźba. Raczej zapowiedź czegoś nieuniknionego.
Tilney i Walter, bo to oni stanowili eskortę were, spojrzeli na siebie porozumiewawczo i wymienili uśmiechy. Znali Egerię dostatecznie długo, by wiedzieć, że dziewczynę czeka dokładne badanie. I nie będzie żadnej litości, jeśli kapłance cokolwiek się nie spodoba w kwestii stanu zdrowia pacjentki.
- Nie bądź głupia - szepnął Walter, gdy Egeria poszła do przodu, by skłonić idącego na czele Molossa do zwolnienia tempa marszu. - Poniesiemy cię kawałek.
- Głupia byłam, że dałam się tak poharatać skakunom - warknęła hardo were. Zacisnęła usta i dumnie uniosła brodę. Co, gdyby nie refleks idących obok niej mężczyzn, skończyłoby się upadkiem, jako że patrząc w niebo nie widzi się tego, co ma się pod nogami. Nadwyrężone szarpnięciem, ledwo zasklepione szramy na boku przypomniały jej boleśnie o swojej obecności. Zrobiło jej się ciemno przed oczami. Zaczerpnęła kilka głębszych oddechów i spocona niemal jak przysłowiowy szczur, odzyskała równowagę przy znaczącej pomocy dwóch, towarzyszących jej wciąż drągali. Cholera! Byłoby łatwiej, gdyby mogła uwolnić bestię. Jeśli okazałaby się dość szybka, mogłaby zaskoczyć tych dwóch, powalić ich i zniknąć w wysokich trawach, zanim reszta zdążyłaby wsiąść jej na kark. Teoretycznie, istniała taka szansa. Tyle tylko, że musiałaby się pożegnać ze swoją bronią i resztą ekwipunku, które targał na swoich plecach idący kilka jardów przed nią szlachetny jauna Mark.
- Diabli nadali - mruknęła pod nosem. Schylona, objęła bok obandażowanym ramieniem.
- Nie przejmuj się - pocieszył ją Tilney. - Jeszcze góra pół godziny i będziemy na miejscu.
Na bogów! Natrząsał się z niej czy miał ochotę bezkarnie się nad nią poznęcać? Powoli uniosła głowę i obrzuciła go wzrokiem kipiącym zbrodnią...
- Aż tak źle? - W oczach wyższego od niej o pół głowy wojownika pojawiło się zaniepokojenie. - Moloss, chwila przerwy - powiedział, na tyle głośno, by usłyszał go idący na czele grupki łowca.
- Nie, żadnej przerwy - powiedziała, doskonale zdając sobie sprawę, że jeśli teraz się zatrzyma, już nie ruszy się dalej o własnych siłach. Może zrobiła to zbyt cicho, bo nikt nie zareagował na jej słowa. - Nie robimy żadnej przerwy! - podniosła głos widząc, że została zlekceważona i wszyscy stoją.
Ech, te kobiety, Mark z rozbawieniem pokręcił głową. Jak się okazało, were nie różniła się zbytnio od setek innych przedstawicielek tej płci, którym zawsze się zdawało, że muszą udowadniać, iż nie są gorsze od mężczyzn. Bez względu na cenę i okoliczności.
- Jak sobie życzysz, panno Uparciuszko. - W głosie Marka zabrzmiała zadziwiająca ustępliwość. Niepokojąca w zestawieniu z błyskiem, jaki pojawił się w jego oczach.
Jego plecak wylądował u stóp Waltera, a bagaż were trafił w ręce Tilneya.
Spłoszona, cofnęła się przed nim o krok, lecz nie zdołała wymknąć mu się z rąk.
- Żadnej przerwy - powiedział, podnosząc dziewczynę.
Możliwe, że wybuchnąłby śmiechem, gdyby obok całkowitego osłupienia nie dostrzegł w jej twarzy i spięciu ciała, jawnego strachu.
- Tylko się nie szarp - poprosił. - Niedługo będziemy na miejscu i będziesz mogła odpocząć - zapewnił.
 
Kerm jest offline