Jean Pierre de Crecy
Był wykończony i ledwie trzymał się w siodle, ale wiedział, że jego ludzie są w jeszcze gorszym stanie. On, bądź co bądź od lat żył niemalże w siodle. Oni…
Musieli teraz zatrzymywac się na popas często. I tak dwóch ludzi już odpadło na ochwaconych wierzchowcach a tym, którzy zostali wiele do tego stanu nie brakowało. Jean chciał jednak by tych siedmiu ludzi było gotowych do walki, bo że będzie bitka, tego był pewien. Trzymał swoich ludzi w zagajnikach, kępach, gajach i chaszczach. Krył się, bo obława szła szeroko. I tak miał szczęście, że do Point du Mer Diable dotarli spóźnieni. Gdyby przybyli kilkanaście pacierzy wcześniej obława by ich ogarnęła a tak jedynie obserwowali ją bezsilni skryci za wzniesieniem. Musieli mieć pewnośc co się stało z tymi, którzy wyruszyli na poszukiwanie Lorda Berengera. Co prawda Frank wydał Jeanowi zupełnie inne polecenia, jednak rycerz wiedział swoje. Gdyby został na miejscu z całą pewnością nie odpuścił by okrągłookiej Białki a tak powoli uwalniał się spod jej uroku. I pluł sobie w brodę z powodu pochopnie złożonej przysięgi. Choc z drugiej strony zawsze smakował w tak słodkich okowach. Może… - Panie, już czas. Konie złapały oddech a i ludzie gotowi. Może by teraz spróbowac? Zmierzcha. – stary wiarus przerwał puste rozmyślania Jeana. Ten obrzucił oddanych mu ludzi powłóczystym spojrzeniem oceniając ich stan. Strudzeni, zmizerniali na twarzach, mieli jednak w sobie tę zaciętośc, która sprawiała, że należało ich traktowac bardzo serio. Gdyby Du Ponte mniej mieli ludzi spróbowali by przebic się do swojaków i dac im osłonę już wcześniej. Jednak obława rozpoczęta szeroko szła coraz wężej wyraźnie zaganiając uciekinierów. Jean chciał zrozumiec o co w tym wszystkim chodzi. Widział jak na dłoni, że ścigający już dawno mogli ogarnąc ludzi z D’Arvill. Jednak pozostawili im „wolną wolę” co samo w sobie budziło zastanowienie rycerza. Coś musiało być na rzeczy a on chciał wiedziec co. I wiedział, sądząc po ruchach ludzi Du Ponte, że dowie się niebawem. Rozbita początkowo na kilkukonne oddziały obława zbijała się w coraz większe kupy. Teraz o zmierzchu widzieli jedną taką na horyzoncie, idącą na południe wzdłuż rzeki. Na Krowi Bród i Fungi jak mówili znający okolicę. Jean czuł, że sprawa ma się ku końcowi. Niebawem dowie się o co w tym wszystkim chodzi. Czuł przez skórę, że nie spodoba mu się to. - Każ ludziom na koń wsiadac. Upewnijcie się, że nikogo nie ma w okolicy i ruszymy za tymi, cośmy ich widzieli. Ich trop będzie wyraźny a na nim i nasz ślad się straci. I bądźcie gotowi, bo bic się dziś będziemy. – musiał swoich ludzi przestrzec. Człek winien być gotowy na śmierc.
On swojej szukał od dawna… |