Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-01-2011, 13:03   #14
Irrlicht
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
# Nadia Bauer – Sarian Korczyński – Paweł Jankowski – Niklas

[MEDIA]https://sites.google.com/site/wzburzenieech/AtriumCarceri-Cellblock-11.RedStains.mp3[/MEDIA]

Rytmiczne odgłosy wystrzałów docierały do nich nawet wtedy, kiedy zeszli w podziemia. Schody, którymi uciekł, jak sam się nazywał, R., ledwie przypominały schody. Wyglądały raczej jak przypadkowo wybite zejście, gdzie kolejne stopnie wyrastały z betonu niespodziewanie jak grzbiet jakiegoś stwora, niczym ostre łuski. Niklas i Jankowski stąpali pewnie, jednak Borys, niosący sporą broń, zatoczył się i byłby upadł. Same schody nie były zbyt długie, zaraz za nimi i wybitej chyba młotem pulsowym dziurze znajdowała się seria małych, pustych pomieszczeń, których nie zaznaczono na mapie. Tego mogli się obawiać najbardziej – że mapa miała sens tylko i wyłącznie dla zbiegłego naukowca, będąc bardziej skrótem myślowym niż rzeczywistym kawałkiem kartografii.
Z góry dobiegły ich szybkie kroki, choć nikt ich nie ścigał. Zapewne partyzanci miasta przygotowywali kolejną linię defensywy. Dochodziły do nich także huki kolejnych wybuchów. Nie wiedzieli, kto był górą, jednak mieli prawo podejrzewać, że tamci na górze byli spisani na straty.
Borys parsknął.
- Durnie – stwierdził swoim głębokim głosem. - Kto chciałby umierać za politykę?
- Niektórzy, tak –
odezwała się kobieta idąca z nimi.
Dotychczas szła w milczeniu, tak samo jak w milczeniu wstała i poszła za Pawłem. Przez dłuższy czas jej oczy pozostawały mętne i nieobecne, a ona rozważała, czy aby nie uciec. Jej skórzane spodnie były umazane krwią, której pełno było w laboratorium. Bardziej chyba przez odruch narzucenia czegoś na siebie, wzięła płaszcz, który tam leżał. Też ze skóry.
Jej normalność, a w każdym razie pozorna normalność, którą mogli zaobserwować, z wolna wracała do normy, o ile można wrócić do normy po czymś takim. Jak zdołali się wywiedzieć, nazywała się Catherine Alecto, córka jednego z handlarzy należącego do jednej z Gildii Kupieckich. Nie chciała mówić o tym, co działo się, kiedy została porwana, choć można było domyślić się, że „Doktorek” przeznaczył ją do innego celu niż tylko śmierć i pożywienie dla nekrotkanki. Z tego, co mówiła, mogła być przypadkową ofiarą. Pochodziła z Rosji, z samego miasta Pustoty Gwezdy. Zapytana o Alexandra Möbiusa, odpowiedziała, że jest pewna, że pracuje dla Prawitelstwa Bessmertnyh, bowiem to dla RN pracował jej ojciec, a ona także swoje odsłużyła. Wiedziała, że jej ojciec - Antioch Alecto – załatwiał interesy z kimś o imieniu i nazwisku Alexander Möbius. W Elysium zajmowała się głównie wytwarzaniem Zbawiciela i przemytem narkotyku poza Kopułę, na czym nieźle zarobiła. Zanim ją porwano, mieszkała na Bezimiennych.
Zatem szła z nimi dlatego, ponieważ nie miała żadnego innego wyboru.
Radio, którym zaopiekował się Jankowski, dawało ciekawe sygnały. Potrafił nim wykręcić to, co chciał – nie wszystko mógł, bo niemal wszystkie częstotliwości były zakodowane, ale szczęśliwie samo radio także nie było zwykłe. Mógł odsłuchiwać na tyle, ile pozwalał mu dekoder.
- ...odbór, Zeppelin. Przyjęliśmy wasz raport. Jakie są straty?
- Żadnych. Przejęliśmy sektory, które przekazaliśmy w transmisji. Rebelia jest z wolna opanowywana, choć rebelianci zawiązali przyczółki około dwustu metrów od nas. Czekamy na wsparcie taktyczne.
- Dostaniecie je, Zeppelin. Uważajcie. Znajdujecie się na terenie, gdzie jest przewidziany atak.

Cisza na parę sekund po drugiej stronie, czy raczej szum.
- Kapralu?
- Odbiór.
- Plan Raubvogel rozpoczęty?
- Nie mogę udzielać takich informacji. Powinieneś się domyślić, Zeidlitz.
- A po znajomości?
- A po znajomości, to możesz się domyślić sam.
- Czyli się zaczęło.
- Czekaj, przełączę.

Wyśledzenie kanału zajęło Jankowskiemu minutę.
- ...jestem całkowicie pewien, że Kopuła zostanie przebita, ale Federacja nie robi nic, żeby temu zapobiec. Dlaczego, cholera? Dlaczego? Słyszałem, że prawdopodobne uszkodzenie Kopuły może mieć coś wspólnego z testowaniem nowej broni, ale nie mam pojęcia, czym jest, ani co mogłaby robić. Chodzą plotki, że w Unterstadt coś znaleziono. Już dawno, ale dopiero teraz zaczęli to wykorzystywać. Cokolwiek się nie stanie, bądź przygotowany.
- Jeszcze sprawa.
- Tylko szybko.
- Słyszałem, że broń jest już...

Kolejna fala szumów, które Jankowski rozpoznał jako działające urządzenia zakłócające. Miał szczęście, że w ogóle coś złapał.
Istniała jeszcze jedna transmisja, którą udało mu się przechwycić. Pochodziła spoza Kopuły i była o wiele mniej wesoła. Wrzaski, które dotarły do uszu wszystkich, były krzyczane w języku rosyjskim, jednak tylko głupiec nie rozpoznałby w nich wołania o pomoc. Jako że Ruscy byli powszechni w Elysium, mogli zrozumieć co poszczególne zdania, wyjęte z kontekstu. Ktoś, kto krzyczał, desperacko wzywał pomocy, ciągle potwierdzając, że „posiłki nie nadeszły” i że „nie mogą dać sobie z nimi rady”. Głos akompaniowały ciągłe wystrzały, a wreszcie głos zaczął się oddalać. Ktoś porzucił radio.
Najbardziej jednak ostrzegawcze z tego przekazu nie były wrzaski człowieka, jednak coś, co odezwało się chwilę później. Brzmiało po prostu jak szum radiowy, z tym, że przekaz był ciągle włączony. Oprócz odgłosu szumu, słyszeli także wiele kroków, to przybliżających, to oddalających się i mokry, bulgoczący dźwięk przypominający mlaskanie. A potem koniec transmisji.
Notatki zbiegłego naukowca mówiły także o tym, dokąd tak naprawdę się udawali.

Kazałem wybić dziurę w podłodze, ponieważ widziałem, że pod nami znajduje się jeden z korytarzy prowadzących do Unterstadt. Na szczęście, musieliśmy przeryć się przez beton tylko parę metrów. Nie posiadam żadnych map na temat tej części Miasta Podziemnego, a kupcy i przemytnicy, których się wypytywałem o tą lokację, mówili, że dawno już tam nikt nie był. Podobno ta część Unterstadt została splądrowana jako pierwsza i tak naprawdę nie ma tutaj nic do zobaczenia, poza być może paroma tunelami prowadzącymi w inne miejsca Kopuły. G. powiedział, że posiadając dostatecznie dużo czasu, można odnaleźć niestrzeżone przejścia prowadzące do Innenstadt lub nawet poza Kopułę.

I dalej kolejna notatka, zrobiona z późniejszego okresu:

Byłem na zewnątrz. Od pewnego handlarza otrzymałem parę informacji, które opowiadały o tej właśnie części. Ustaliłem, że po pierwsze, Unterstadt w tym sektorze prowadzi jeszcze niżej – być może, jeśli mamy szczęście, tak nisko, że zaprowadzi nas do Starego Miasta. Po drugie, handlarz był pewien, że istnieją tam przejścia poza Kopułę, ba, starzec snuł nawet wspomnienia o jakimś nieużywanym systemie komunikacji, który pozostał operatywny nawet do teraz.
Jestem całkowicie pewien, że mogę tam znaleźć tkankę.

I wreszcie ostatnia, dotycząca terenów wokół kryjówki:

Handlarz miał rację... Dawno już tutaj nikogo nie było. Teren, do którego się przebiliśmy, był swojego rodzaju placówką, na których przeprowadzano eksperymenty psychomedyczne na ludziach z zespołem Downa. Czaszki, które odkryliśmy w celach, wskazują na taką właśnie cechę.

*

Byli teraz niewątpliwie o wiele głębiej. Jednak, raz po raz docierały tutaj drżenia dochodzące z Bóg wie czego. Jeśli mieli niedługo przebić Kopułę, to chyba były to właśnie oznaki tego.
Nie wiedzieli, że właśnie po drugiej stronie Rząd Nieśmiertelnych chciał przebić się przez Kopułę. I przebijał się.
Najpierw usłyszeli parę huków, jak gdyby serie wystrzałów z artylerii wcale nie zostały za nimi, tam, na górze. W ciasnych korytarzach sprawa nagłego zawału Unterstadt nagle zaczynała brzmieć jak najgorszy horror klaustrofoba. Być może mieli szczęście, bo sufit znajdował się dobre paręnaście metrów nad nimi.
A potem strop nad nimi pękł. Kawał rumowiska odseparował ich. Kiedy pył opadł, stwierdzili, że rozwidlenie stało się na powrót prostą drogą. Borys i Alecto znajdowali się po drugiej stronie.
- Wszystko dobrze! Wszystko... Chyba... - dobiegł z drugiej stronie lekko zniekształcony głos Borysa. - Rękę se poharatałem. Ale najważniejsze, że gnat cały. No i tak, jak tam...
- Nic mi nie jest – zabrzmiał głos Alecto. - To miejsce to dawny szpital, więc powinniśmy znaleźć drogę wyjścia. Spotkamy się tam.
Cisza po drugiej stronie. Borys namyślał się.
- Nie lepiej odtegować ten...
- I ryzykować kolejny zawał?
- głos Catherine, pomimo tego, że dołączyła do nich niedawno, zabrzmiał chytrze. - Jak ci znowu było?
- Borys się nazywam.
- Właśnie, Borys. Wystarczy, że będziemy się kierować w konkretnym kierunku, to spotkamy się u wylotu kompleksu.

Znowu cisza. Niepewność Borysa. Planowanie nie było jego najlepszą stroną.
- Jesteś pewna?
- Przecież masz broń.
- Niech będzie... Nadia! Ona gada, że mamy iść i chyba zna to miejsce. Zrobimy tak, jak mówi. Znasz drogę?
- Za mną.

Oddalające się kroki mówiły o tym, że Borys zdecydował się pójść z Alecto. Zostali sami.

*

Zagłębianie się coraz niżej było coraz bardziej dziwne. Im niżej się zeszło, tym większego znaczenia nabierał wyraz Unterstadt – miasto pod miastem.
Kiedy jeszcze panowała nuklearna zima, a nie istniało, śnieg nierzadko sięgał powyżej sześciu metrów. Jako że nie było żadnego sensu budować żadnych fundamentów – ze strachu, że i tak spadnie kolejna bomba – powstawały sklejki, częściowo położone na zlodowaciałym śniegu, częściowo na dachach poprzednich budynków. W roku trzy tysiące dwieście dwadzieścia, sama idea wydawała się głupia lub absurdalna i to Federacji przypisano powstanie Starego Miasta. To, że mówili o tym nawet najstarsi, dawało do myślenia i nikt tak naprawdę nie wiedział ani nawet nie chciał wiedzieć, jak powstało Unterstadt. Tak naprawdę, po wojnie atomowej nikt nie chciał pamiętać, co było przed, a co było wtedy każdy miał głęboko gdzieś. Chodziło o przeżycie, a im więcej czasu upłynęło od zrzucenia ostatniej głowicy, tym śmielej sobie poczynano.
Kiedy system ekologiczny ustabilizował się na tyle, by przestało ciągle śnieżyć, to parę lat później lody i śniegi odtajały, odsłaniając Stare Miasto, czyli Altstadt, jak nazywała je Federacja. Dla każdego innego była to po prostu dziura, którą należało omijać.
W Altstadt było wszystko i nic. Parę setek lat ciągłego budowania na śniegu, który później nagle odtajał, sprawiło, że wiele niestabilnych budynków zawaliło się, a na rumowisku budowano kolejne i kolejne. Do podziemi nie schodzono.
Szli po kompleksie, ale nierzadko z powodu zawalonych ścian lub zamkniętych drzwi musieli wychodzić na zewnątrz – na ulice, które nigdy już miały nie ujrzeć światła dziennego, na wielkie śmieciowisko ludzkości, które kryło w sobie tyle niebezpieczeństw, co i skarbów. Im głębiej się schodziło, tym częściej napotykało się na ślady dawnej wspaniałości, na niedziałające neonowe lampy, na domy ludzkie sprzed wojny znajdujące się teraz w opłakanym stanie, na czołgi sprzed tysiąclecia przeżarte rdzą, na pokrzywione znaki drogowe wystające z rozbitej kostki brukowej obok poszarpanego asfaltu. Na wykolejone pociągi i powyginane w dziwaczne zawijasy druty sieci trakcyjnej. A wszystko to umieszczone kompletnie bez sensu, tak, że na środku skrzyżowania można było znaleźć opuszczony szałas, który znowu okazywał się dziurą to jeszcze niższych poziomów. Otwarte drzwi autobusu prowadziły do salonu domku jednorodzinnego. Roztrzaskany kibel wyglądał z góry do środka celi więziennej. Jedynie parę budynków – w tym kompleks, po którym szli, zmuszeni czasem wyglądnąć za okno na zrujnowaną ulicę – pozostawało wiernymi sobie, to jest podłoga nagle się nie urywała tylko po to, żeby ze szpitala niemieckich neonazistów nagle wkroczyć do sali kongresowej jakiegoś rządu tymczasowego, który czasem się na Ziemi Niczyjej tworzył. To wszystko śmierdzące stęchlizną i starocią, duszące kurzem i pokryte różnorakiego rodzaju grzybami i naroślami. Ktoś, zygzakując pomiędzy przewróconym diabelskim młynem z wesołego miasteczka a urzędem miasta zbudowanym na starszym urzędzie miasta nagle natrafiał na cieknącą, brudną wodę, ponieważ ktoś na powierzchni pod Kopułą zdecydował się zrobić chałupniczą kanalizację, o co nie dbało ani Innenstadt, ani tym bardziej Stadtkern. Wydawało się, że pokrywanie się kręgów miasta stawało się coraz mniej aktualne z każdym metrem głębiej pod ziemią, gdzie wszystko stawało się coraz bardziej przypadkowe, coraz bardziej dziwne. Poszczególne pokoje domów ludzkich zastawało się takie, jakie były podczas chwili katastrofy nuklearnej. Zmarłe na chorobę popromienną ludzkie zwłoki lub ludzi zabitych przez zwykły rabunek można było spotkać przypadkowo rozrzuconych po ulicach miasta i w domach. Nie było wcale ciężko spotkać bezgłową rodzinę jedzącą obiad, czarne i zbutwiałe szczątki szczątki dzieci rozłożone w krąg na nieistniejącej już łące lub dzieci przylepione atakiem chemicznym do swoich skakanek, zabawek lub huśtawek. Uprawiających seks kochanków złączonych już na zawsze. Trupy matek razem z zawartością znajdującą się w ich brzuchach. Życie zmiecione z ziemi podczas ataku jądrowego. Życie nagle zastygłe podczas ataku gazowego. Życie zmumifikowane przez parę setek lat pod pokrywą śniegową. Życie nagle odtajałe i butwiejące niczym kawał drewna w odmętach ziemi.
Tu i ówdzie można było spotkać nawet resztki śniegu lub jeziora utworzone przez stopniały śnieg.
Nieskończone korytarze były w większości stare i puste. Jednak to, co budziło czujność w przypadkowym podróżniku było to, że niektóre zwłoki były stosunkowo sine i świeże, że czasem można było się natknąć na puszkę ze zjedzoną zawartością lub ślady w kurzu.
Szpital także został opuszczony w pośpiechu. W zasadzie, stanowił on ponure połączenie więzienia i szpitala, umieszczony dość głęboko, a jednak noszący na sobie znamiona nowych czasów. Niewiele znaleźli. Za to, widzieli ślady i byli pewni, że R. szedł tą drogą.
Stanęli przy kolejnym rozwidleniu korytarza. Była to, jak zdaje się, sala główna dawnego „szpitala” - sama w sobie stanowiąca całkiem niezłe lokum postojowe. Było tu parę foteli, stołów, krzeseł, niektóre z nich w miarę dobrym stanie, by się nie rozpaść od dotknięcia.
Drzwi prowadzące na wprost były zabezpieczone zamkiem, który składał się na cztery cyfry. To tutaj prowadziły kroki i byli niemal pewni, że przed pięcioma minutami słyszeli trzaśnięcie tych drzwi. Przez roztargnienie naukowca lub po prostu głupotę, przy drzwiach leżała kartka będąca tak samo podobna do całej poprzedniej serii jego notatek. Na kartce znajdowały się cztery poziome linie, przez które przechodziła strzałka.


Nieco dalej stało coś, co początkowo wzięli za manekina, a co okazało się być stojącymi zwłokami kobiety ubranej w odarte szmaty. Przy ścianie, o którą się opierała, istniało graffiti składające się z wyblakłych liczb i liter. Tak naprawdę ciężko było powiedzieć, co było czym – czy jedynka była siódemką lub siódemka dwójką.


Północny korytarz kończył się krótką, bo tylko trzymetrową przepaścią. Nie widzieli dna tej przepaści i być może powstała ona jako rezultat zawału, który z kolei powstał przez uderzenie tam, na górze.
Południowy korytarz wyglądał całkiem zapraszająco. Nie posiadał on żadnych drzwi czy zamka, jednak według mapy i tego, jak dotychczas szli, to właśnie tam prowadził korytarz kończący się wykrzyknikiem.


# Wilhelm Fingst
Szedł. Miasto zewnętrzne coraz bardziej przypominało nie tyle co pobojowisko, co ledwo co odkopany cmentarz. Innenstadt nie dbało o zewnętrzny krąg – wiedzieli, że ludzie albo skapitulują, albo bombardowanie da miejsce pod nowe budynki. W istocie, Außenstadt było czymś w rodzaju raka lub organizmu, który, jeśli w jednym miejscu przycięty, rozwarstwiał się i mutował w innych miejscach, tylko po to, by zakryć uprzednio odcięty fragment. Będąc w Mieście Zewnętrznym, trudno nie zobaczyć trupów – nawet dzieci przyzwyczajano już od najmłodszych lat do tego, traktując je jako coś normalnego. Istniały całe stowarzyszenia, które łowiły zwłoki po to, by je sprzedać. Istniały nawet gangi, które łowiły żywych, po to, by sprzedać już zwłoki.
U Rutgera nie zabawił długo. Stary zbierał się i obiecał, że skontaktuje się z nim już wtedy, kiedy da sobie radę z przeprowadzką i przeanalizuje palmtopa, którego podrzucił mu Fingst.
Szedł, kiedy odebrał transmisję na swój odbiornik. Okazało się, że był to jeden z jego przełożonych z korpusu Federacji.
- Wilhelm. Ostatnio wydalili mnie z jednostki bez żadnych wyjaśnień. Jestem niby na urlopie, ale mniej więcej wiem, co się święci.
Fingst znał go bardziej z widzenia. Nazywał się Matriarch Wsiewodoj. Rosjanin na usługach Federacji, podwójny agent. Przenikliwe oczy, długa broda. Bliźniak Rasputina. Nikt nie wiedział, jaki jest rzeczywisty wiek Wsiewodoja i nie kwapił się z powiedzeniem nikomu. Dotychczas nie odzywał się do Fingsta, ba, WiFi miał czasem wątpliwości, czy w ogóle uznaje jego egzystencję.
- Urlop, kurwa – mówił całkiem dobrze po niemiecku. - Rozumiesz, kurwa? Urlop. Kiedy zaczyna się główny atak, to oni mi mówią, że na razie nie potrzebują moich usług.
Mam parę informacji, które mogą cię zainteresować, Wilhelm. Sprawdziłem twoje akta i zakręciłem się trochę przy twoich tekach. Wygląda na to, że ten tam... Jak mu? Moldtke jest na ciebie cięty, więc chłopak nie miał większych problemów z ujawnieniem mi informacji żołnierza. Jesteś czysty, WiFi.

Nazywał go „WiFi” - nawet tego się dowiedział przez wywiad.
- Posłuchaj, skoro Federacja na razie nie potrzebuje moich usług, to mam trochę więcej czasu, żeby zająć się swoimi sprawami. Poza tym, że trochę ci na łeb ryje, jesteś całkiem dobry.
A teraz posłuchaj. To nie jest tak, że daję ci jakieś zlecenie, bo gdybym coś chciał zrobić, to bym się sam za to zabrał. Powiedzmy, że w pewnych okolicznościach uważam za przydatne, żebyś znał te parę informacji, które ci dam. Gadałem z Ritą Dranger. Tą Ritą Dranger, którą znasz. Powiedziałem jej trochę moich pomysłów na temat, który sobie wymyśliłem. Trochę była wkurwiona o to, że mieszam w twoich teczkach i twoich znajomych, ale popiliśmy sobie i pogadaliśmy. Wiesz, jak to z babami jest. Powiedziała, że się zgadza. I że wkrótce się z tobą skontaktuje.
Pierwsza sprawa rysuje się tak: Interesy Rządu Nieśmiertelnych i Federacji Nuklearnej przeszły ze stanu jawnej nienawiści do jakiejś popierdolonej wojny osobistych interesów, w której karty rozdaje cholera wie kto. Jasne jest, że głównymi stronami konfliktu są dalej trzy frakcje, tylko to wszystko przestało być takie oczywiste. Istnieje sporo ludzi, którzy robi interesy z trzema frakcjami i nieźle na tym wychodzi. Pojawiły się trzecie i czwarte strony, a przez istnienie pomniejszych frakcji i samowolkę agentów możemy mieć do czynienia z grą, której nie potrafi nikt pojąć. Jasne, niektórzy mają więcej do powiedzenia niż inni. Chciałbym cię uczulić tylko na to, że to, co my nazywamy Federacją albo Rządem może być tylko pustymi nazwami, podczas gdy uformowały się już nowe stronnictwa. Nowe gabinety cieni.
Na ten czas, kiedy odsłuchujesz wiadomość, być może już Kopuła jest przebita od strony wschodniej. Jest to jeszcze jeden aspekt pokręconej polityki Federacji. Wiemy już, że Federacja chce właśnie, żeby Ruscy przebili Kopułę. Inaczej nawet nie dopuściliby oddziałów w pobliże miasta. Wysunęliśmy z Ritą przypuszczenie, że może to być jakiś manewr, ale nie mamy cholernego pojęcia, na czym mogłoby to polegać, bo wpuszczenie Ruskich do miasta oznacza
 

Ostatnio edytowane przez Irrlicht : 02-01-2011 o 13:26.
Irrlicht jest offline