Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-12-2010, 23:42   #11
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Jakby kurwa łopatą w lód walił.
Grubas napiął bary i uniósłszy chuderlawe ciało Niklasa w górę ścisnął z całej siły. Bestandigera zamroczyło. Gdyby jełop złapał z cal niżej i ścisnął słabiznę w bokach, pewnie nic by z niego nie zostało. Żebra jednak zdzierżyły. Wziął kolejny zamach i znów uderzył. I znów i znów... No zdychaj żeż suczy synu!

Cios za ciosem uderzał smętną już pozostałością cegły, w czaszkę grubasa. No normalnie kurwa jak w lód. Ślepy oprawca majtał łbem i ryczał wściekle, ale za nic nie chciał się dać ogłuszyć. Drobne krople krwi i kawałeczki skóry pryskały w półmroku jak drobiny szronu osadzając się na twarzy. W końcu jednak olbrzym zwolnił uścisk. Niklas opadł w końcu na ziemię i opadł bezsilnie na ziemię gdy płuca nabierały boleśnie brakującego tchu. Ledwo uniknął upadającego plackiem na zmasakrowaną gębę, cielska.

- Szszto kurwa twardy jebaniec... – sapnął w końcu i podniósł się ciężko. I wtedy omal nie upadł drugi raz, bo fundamenty zadrgały niestabilnie gdy od strony powierzchni dały się słyszeć dwie następujące po sobie eksplozje. Szybki rzut oka na ściany nośne i piwniczny sufit blokhauzu upewnił go, że na razie jest spoko. Na górze jednak bez dwóch zdań dochodziło do jakichś zamieszek. A to szybko prowadziło do pojawienia się wspieranych przez pancerne mechy brygad pacyfikujących. A goście, którzy pilnowali porządku w Elysium to byli nie w kij dmuchał fryce. Uzbrojone w lekki plastik, czarną stal i subatomową amunicje zakapiory, co to nie zadawały pytań tylko rżnęły co popadnie w objętej rozruchami zonie. Krótko mówiąc przejebane. Przejebane po całej linii. I chuj kurwa weźmie wszystko... O niee... Nie po to przelazł przez smród toczonych śmiercią i zarazą trupiarni i setki badań, by teraz przez jakieś gówno go sprzątnęli – Spierdalamy, młody...

„Doktor” widać poza tym klocem nie miał nikogo do ochrony, bo dał nogę zanim się jeszcze Niklas zorientował w sytuacji. Szybko zgarnął swoje rzeczy. Dzięki kurwa preczystej wszystko nietknięte. Komplet spięciu rzucanych Vitzel-Kochów w zapięciach kurtki i jego syntplatynowy Jegermesser umocowany w pasku, który te pojeby dla bezpieczeństwa cały zabrali.
Założył kurtkę, pasek i brązowe tetragarowe rękawice, bez których już dawno by mu z łap już suche kości zostały po kanałowej robocie, po czym pobieżnie zajrzał jeszcze tylko czy wszystko w plecaku było na miejscu.... dokumenty z paroma drobnymi... licznik gamma/neutrino... żyłka poliaramidowa... fluoresceniówka... i... zestaw trauma, którego zapomniał zdać po ostatnim zadaniu. Pastylki do oczyszczania wody, plastry epidermalne, fibrynogen w spraju i bandaże... Wszystko.

Na górze nieźle rozgorzało, ale wyglądało na to, że nikt się podziemiami póki co nie interesował więc warto było rozejrzeć się po labie. Czego kurwa ten człowiek mógł chcieć od niego i tego chłopaka. Tamtemu odrąbał łeb i pieprznął nim do celi. Potem babrał się jeszcze w klacie. Nawet nie przesłuchiwał. Po kiego wała?
Stojąc pośrodku pomieszczenia bez wstrętu wdychał zapach mniej, lub bardziej świeżych trupów. Z zaciętym wyrazem twarzy omiatał wzorkiem to ciało, to dokumentację, to skrytą w kącie kobietę. Doktor nie zabrał jej, ani nie zabił. Raczej więc nie miała znaczenia i nie wiele mogła wyjaśnić. Podobnie jak papiery, które zostawił. Ale papiery łatwiej zdecydowanie łatwiej przenosić niż targać za sobą tę dupę. Po pacyfikacji i tak przejmą ją porządkowi.

Młody zajął się radiostacją i kobietą, a Niklas przeglądał pobieżnie notatki. Za wiele mu nie mówiły choć mogły w pewien sposób wyjaśniać zabitych. Wyglądało to jakby skurwiel karmił jakąś galaretę specjalnie wybieranymi kawałkami ludzkimi. Bestandiger miał przez chwilę nie przepartą ochotę puścić ten cały lab z dymem, ale może i lepiej, że Ordnungsdienst zajrzała tu jak już skończą z tymi na górze.

Bardziej interesująca wydała mu się mapa, ale nie zdążył się tą rewelacją specjalnie nacieszyć. Szkic był mocno podręczny, by nie rzec poglądowy. W dodatku na jakiejś kserówce i ostro pokreślony. Z treści kilku notatek wynikało jednak, że zaprowadzi ich do jakiegoś konkretnego i pewnego wyjścia. A to było pozytywne. Oznaczało, że nie trzeba będzie przepływać przez wodę z celi, by szukać prowizorki. Zwrócił szczególną uwagę na wszystkie oznaczenia, ale niczego więcej się nie mógł dowiedzieć. Doktor był równie chaotyczny co wszyscy popaprani jajogłowcy i zamiast wszystko dokładnie zapisać, umieszczał same skróty.
- X – powiedział pokazując młodemu mapę – Jeśli mapa nic ci więcej nie mówi, to proponuję iść właśnie w tym kierunku. Wygląda na wyjście z podziemi i nie zniechęca tak jak ten wykrzyknik.
Potem odebrał młodemu mapę i podszedł jeszcze raz do sterty notatek. Nie wypytywał go o nic, bo ani to nie była jego sprawa kim młody był, ani nie miał w tym interesu. Teraz liczyło się by się stąd wydostać i dotrzeć do Volpe. To jej parafia. Niech wyjaśni...

Niklas upuścił przeglądaną pobieżnie dokumentację jeszcze w chwili gdy usłyszał jak klapa na górę się otwierała. Szybko dobył jednego z przypiętych do brudnej kurtki noży do rzucania.
Ktoś zeskoczył wzburzając tuman kurzu i zakrzyknął dojrzawszy ich.
- Wer sind sie? - dziewczyna poderwała broń i mierzyła wprost w nieznajomych. - Hande hoch! Raus!
- Spokojnie Madchen – rzekł powoli choć z wyraźnym napięciem w głosie. Wyglądała całkiem nieźle jak na Helgę. Cwaniacko zmrużone oczy mierzyły to jego to stojącego obok młodego. Do tego giwera i fakt, że najpierw myśli, potem strzela. Nie. To nie był typ powstańca. A na najemniczkę, była trochę za sucha. Wypadało również przedstawić swój światopogląd – Nie jesteśmy od porządkowych i nie obchodzi nas wasza sprawa...
- Jest stąd jakieś zejście do kanałów? - nie opuszczała broni.
Ruchem głowy wskazał otwarte drzwi i wiodące w dół schody za nimi. Nie spuszczał wzroku z jej pistoletu.
- Radzę się nie pchać na górę. Chyba, że chcecie koniecznie zginąć w imię powstania.
Przez chwilę jeszcze oceniał ją i mężczyznę, który ciężko dozbrojony dołączył do niej. Najpewniej też chcieli dać stąd nogę... Aaaa pies to jebał. Niech idą jak chcą. Opuścił nóż i zgarnąwszy niedbale notatki upchnął je do plecaka. Tylko mapę traktując ostrożniej, zgiął w pół i ruszył do zejścia.
- Znacie teren? - doszło do niego jeszcze jej pytanie gdy ruszyła w jego ślady.
- Tak samo jak was... - odrzekł zapalając fluoresceniówkę po czym zwrócił się do współwięźnia – Idziesz młody?

- To mapa jest? - spytała w końcu zaglądając mu za ramię gdy zeszli schodami kilka kroków.
- Prawie – odrzekł próbując zlokalizować „korytarz”. Nie był pewien, czy chce jej to wszystko mówić, ale dodatkowy konflikt byłby mu teraz psu na budę - Nie ja ją robiłem więc nie pytaj Madchen. Własność lokatora tej sutereny. Idziemy do iksa - wskazał punkt na mapie - To powinno nas gdzieś wyprowadzić.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 27-12-2010 o 23:45.
Marrrt jest offline  
Stary 28-12-2010, 13:49   #12
 
Araks3's Avatar
 
Reputacja: 1 Araks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie coś
- Cholera, był ślepy. Widziałeś? Był ślepy. - Rzucił szybko, z trudem łapiąc kolejne oddechy. Ciągle jeszcze czuł palce grubasa, które z taką radością zaciskały się na jego szyi. Udusiłby go. Zwyczajnie udusił. Jak psa. Nawet kuźwa jednym słówkiem nie chciało mu się odpowiedzieć. Nieważne... Jankowski zatoczył się szerokim łukiem, jednakże w przeciwieństwie do Niklasa ustał na swoich nogach, opierając się dłonią o ścianę celi. Wiedział jedno, ta chwila jeszcze przez długi czas będzie go prześladować. Nawet kiedy przymknie oczy wciąż będzie widział brudne ściany celi, krzyki współwięźnia, jego głowę wpadającą do wody z cichym plaskiem oraz palce grubasa kurczowa zaciskające się na jego szyi. Słysząc kolejną eksplozję, począł rozglądać się nerwowo dookoła sprawdzając, czy aby strop budynku nie zawali im się czasem na łby. Wyjątkowa głupia śmierć, zwłaszcza w momencie, w którym udało im się wydostać z celli i przeżyć.
- Się wie. Spierdalamy. Jak najszybciej. Jestem Paweł. Paweł Jankowski. - Rzucił porozumiewawczo, ruszając szybko do laboratorium "doktorka".

Pierwszą rzeczą jaką zrobił, było dopadnięcie do drzwi z judaszem.
- Tam się chyba zaraz będą napierdalać, czy coś! - Rzucił z podenerwowaniem, obserwując skrzynie z bronią oraz gorączkowa biegających ludzi. Sytuacji nie poprawiały też dźwięki broni maszynowej. Z deszczu pod rynnę? Jankowski wiedział, że od jakiegoś czasu ludzie mówili cicho o jakimś "powstaniu" czy "walce o wolność", ale kto dałby temu wiarę? Gówno zrobią, ludzie zaczną ginąć i szybko przejdzie im ochota na powstania, kiedy ujrzą czarne pancerze oddziałów pacyfikacyjnych. Oni nie pierdolili się z czymś takim jak "bezstronność cywili", którym poniekąd w tej właśnie sytuacji Jankowski był. Szybko dostrzegł jednak swoje rzeczy, co przyjął z wielką radością. Przynajmniej o tyle dobrze. Od razu przeszedł do niemal rutynowego sprawdzania zawartości torby. Forsa? Jest. Nóż? Jest. Poczciwe M9? Jest, Jankowski niemal odruchowo przeładował pistolet wsuwając go przy tym za pas. Mapy, dokumenty, kosmo, leki przeciwbólowe, fajki, zapalniczka, żarcie? Wszystko było. Aż dziw brał, iż pałarze - bębniarze nie połasili się na żadną z jego rzeczy. Coś tutaj nie grało. No ni, Jankowski zarzucił torbę na plecy rozglądając się po laboratorium.

- Pojebnay skurwiel. - Rzucił jeszcze cicho pod adresem doktorka, odwracając wzrok od rozszarpanego ciała i całej masy ciał. To się zwyczajnie kuźwa w głowie nie mieściło. Że jakiś psychol, jebany w dupę bawił się tutaj w doktora Jekyll`a. Najlepszym było to, że coś mu się kurde jednak udało wyhodować. To "coś" pływało właśnie w szklanych fiolkach, wyglądając na jakąś tkankę, czy coś. Jankowksi niezbyt znał się na tego typu rzeczach.
- Dobra, idziemy do X. - Przytaknął Niklasowi, rzucając pobieżnie okiem na niezbyt czytelną mapę. Sprawa była prosta, Niklas bierze się za papiery, a jemu przypada rola wybawcy damy z opresji. Jakże to cholernie piękne i światłe. Nie czekając dłużej, ruszył w kierunku ochlapanej krwią dziewczyny.
- Wie heißt du? - Rzucił spokojnie, przyklękając obok niej. Nie chciał jej zbytnio straszyć, wszak napatrzyła się na tyle, iż cudem będzie gdy w ogóle zdoła wybąkać parę słów na krzyż. Podobno niektórzy ludzie potrafili po takich zdarzeniach stracić mowę, zamknąć się w sobie, olać cały świat dookoła, albo od razu palnąć sobie w łeb, ot tak. Za dużo było tego jak na jego głowę i zapewne jej również.
- Jak tu trafiłaś? Co tu się dzieje? Kim był tamten pojeb? Wiesz coś? - Standardowy zestaw pytań, który mogła otrzymać w sytuacji takiej jak ta.
- Dobra, zaraz tu będzie gorąco. Wstawaj, ogarnij się szybko, przypudruj nosek i spierdalamy tymi tunelami. Jak dobrze pójdzie może uda nam się jeszcze dostać doktorka, gdybyś miała z nim jakieś prywatne zatargi do załatwienia, bo ja mam na pewno. I to nie jeden. - Rzucił spokojnie, starając się wyglądać jak osoba, która przynajmniej ma pomysł jak wyrwać się z tego gówna. Prawda była jednak taka, iż sam był przerażony jak jeszcze nigdy dotąd w swoim życiu. Przynajmniej starał się jakoś rozbawić dziewczynę, co by szybciej otrząsnęła się z szoku. Gdyby potrzebowała pomocy Paweł pomaga jej wstać. Następnie ruszył do radiostacji. Na tych rzeczach znał się lepiej, a nawet nieco więcej niż lepiej. Obejrzał ją sobie ze wszystkich stron, próbując włączyć choćby na chwilę, aby natrafić na pasmo nadawania służb pacyfikacyjnych, bądź kogokolwiek innego.

Pracę przerwał mu dźwięk podnoszącej się klapy. Niemal odruchowo sięgnął po M9, celując pistoletem w nadchodzących gości.
- Takiego wała. - Rzucił nerwowo słysząc komendę do opuszczenia broni. Jeszcze tego brakowało, żeby mu ktoś bronią wygrażał. Teraz miał już to wszystko kompletnie w dupie. Najpierw doktorek chciał go poszatkować, potem ten grubas omal nie udusił, teraz ktoś mierzył do niego z broni, chociaż może w tym szaleństwie tkwiła jakaś metoda? Jankowski nie wdawał się w żadne dogłębne oceny. Czerwonołba wyglądała mu na powstańca, podobnie jak ten jej młody przydupas. Mieli broń, zeskoczyli z magazynu. No kto inny jak nie powstańcy?
- Ja wiem ja kto wygląda, ale to nie nasze... - Dodał jeszcze po chwili, z głupawym uśmiechem zataczając dłonią przez całe laboratorium. Potem pozwolił, aby to Niklas przeprowadził całą rozmowę.
- Idę, idę. - Rzucił spokojnie, spoglądając przez ramię na dziewczynę i zapraszając ją gestem, aby szła z nimi. Nie chciał jej zostawiać, ale i na siłę ciągnąc jej też nie miał zamiaru.
- Niech idą przodem. Jakoś z żadnym z nich nie poszedłbym na piwo. - Rzucił do Niklasa, co dało się wyczytać między wierszami "Nie ufam im. Jakby co to strzeli im się w plecy i tyle". Jankowskiego ciągle dręczyły pytania. Na cholerę byli potrzebni doktorkowi? Toż to mało miał biedaków, których zniknięciem nikt by się nawet nie zainteresował? Wystarczyłoby im tylko obiecać i pokazać kromkę chleba, a poszliby tępo na drugi koniec świata. Poza tym co działo się na górze? Co z Lidią i jej ojcem? Gdzie Iwan? Chyba nie był na tyle głupi, aby pognać z powstańcami. Dlaczego Neumayer nie powiedział mu nic wcześniej? Dlaczego nie kazał się wynosić z dzielnicy? Nie wiedział? Przecież on cholera wszystko wiedział! Zawsze dostawał o jedną kartkę scenariusza przed wszystkimi. Powstańcy musieli mieć czas na przygotowanie się, ktoś musiał dostarczyć broń, zacząć organizować grupy. Jankowski nie wierzył, że Elysium o niczym nie wiedziało.
 
Araks3 jest offline  
Stary 28-12-2010, 20:26   #13
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Echo flashbangu jeszcze nie przebrzmiało, kiedy zasłaniał wejście do krótkiego systemu wentylacyjnego kratką. Przepychał się z mozołem przed siebie, byle szybciej, przesuwając przed sobą plecak ze zgarniętym sprzętem. Zatrzymał się tuż przed wylotem na klatce schodowej. Cisza. Ojczulek miał aż tak dobrych ludzi? Może rejwach w głównej sali Dołu był po to, aby go wypłoszyć „tylnym wyjściem” i rozwalić prawie bezbronnego? Nie mógł czekać dłużej. Pchnął silnie i wyrzucił plecak przez otwór, po czym sam wydostał się sprawnie na zewnątrz. Zaklął w duchu dopiero gdy lądował na schodach i kolano odezwało się tępym bólem. Chwycił plecak i zbiegł dwa piętra niżej omiatając okolicę Glockiem. Nikogo, parę głów wohnblockowców wysunęło się nieśmiało zza drzwi mieszkań w długim korytarzu. Strzelanina w pobliżu, może będzie ciekawie…
Zatrzymał się w pół piętra i uklęknął przy plecaku. Ściągnął podkoszulek i założył kamizelkę. Armoplast ukształtował się błyskawicznie gdy szarpnął za linkę przy jednej ze sprzączek, dopasowując się z grubsza do jego kształtów. Po sekundzie plastyczny materiał okrzepł, zastygając w niewielkie płytki, przylegające do ciała i dające dobrą ochronę jednocześnie nie krępujac za bardzo ruchów. Najdroższa rzecz w posiadaniu Wilhelma, kilka razy już niemiecka technologia uratowała mu dupsko. Założył zaraz na nią koszulkę i krótką, skórzaną kurtkę. Kolejna zaleta wojskowego gadżetu do zadań specjalnych, nawet z dziesięciu kroków niespecjalnie było widać co ma pod spodem. Przepakował kilka magazynków do kieszeni kurtki i zarzucił plecak z resztą sprzętu na ramię. Po minucie znowu gnał na dół, przystając co pięć pięter i nasłuchując. Długa droga na dół, obejrzał się za siebie tylko raz. Łezka nie dawała mu spokoju… Co się tu kurwa działo? Kto poszczuł na niego tego skurwiela Ojczulka?

Wejście główne musiało być obstawione. Nie ma siły, nawet amator taki jak Warner nie jest kretynem. Gdy tylko wychylił się zza rogu chcąc spojrzeć jak się ma sytuacja, seria z peemki sypnęła odłamkami cegieł i tynku po oczach. Cofnął się za winkiel ściskając mocniej Glocka. Tylko jeden cel? Czy to tylko wab, a reszta siedzi i flankuje, czekając kiedy się wychyli ponownie? Odszedł jeszcze trzy kroki i wziął rozpęd, nie było czasu. Krótkim ślizgiem na boku przejechał po podłodze. BABABAM! Trzy szybkie kule wyplute przez pistolet, zanim przetoczył się na plecach i poderwał na równe nogi z bronią podniesioną do oka. Mierzył na korpus, dwa razy trafił. Faceta okręciło wokół własnej osi, ale nie rąbnął martwy o ziemię, tylko jęknął krótko, po czym osunął się na kolana i już podnosił broń do strzału. Glock załadowany hollowpointami niezbyt dobrze sobie radził z opancerzonymi celami, facet zaś najwyraźniej używał wynalazku podobnego do tego co WiFi. Fingst nie dał mu jednak szansy na ponowny atak. Ugiął nogi i przymierzył szybko mierząc tym razem w głowę. Trzy kolejne szybkie strzały, już pierwszy trafił. Czaszka rozprysła się w fontannie krwi i tkanek, Wilhelm zaś przyskoczył do ściany i schował się za rogiem, zwalniając opróżniony do połowy magazynek i wciskając pełny. Przeładował broń i wychylił się znowu, minęło góra pięć sekund. Karminowa kałuża rosła wokół nieruchomego ciała. Był sam?

Przeszukał szybko cel, automat marki Heckler und Koch wraz z trzema magazynkami zasilił arsenał Wifiego. Palmtop, włączony na szczęście, nie było czasu na bawienie się w łamanie haseł. Zresztą nie było w pobliżu Łezki, która umiała to robić. Szybkim krokiem wyszedł z budynku i skierował się na jego tyły. Wśród betonowego labiryntu zniszczonych kamieniczek znalazł ustronne miejsce by przeglądnąć jego zawartość.
Kurwa mać! Moldtke… a więc od początku miał rację. Ale zaraz, o co w tym wszystkim… Zamarł słuchając nagrania. Jego koszmary dręczące go prawie co noc, tabletki to wszystko było jakimś pierdolonym eksperymentem? Rok czasu, likwidowanie tych z cywila, włamują się do głowy, długość fal, jakiś syf pod Kopułą, wyładowania… Słowa odbijały się od Wilhelma jak od ściany. Wszystko się waliło. Co się do kurwy nędzy z nim dzieje? Kręciło mu się we łbie, usiadł na jakiejś kupie gruzu i odsłuchał wszystko jeszcze raz. Inwigilacja jego i Łezki, do ciężkiej kurwy a ona miała z tym wszystkim wspólnego? Dwa pozostałe nazwiska nie mówiły mu nic. Kolejne cele do likwidacji, przez poszczutych zbirów takich jak Ojczulek? Jakie kurwa tunele, kto się dokopał i do czego? Nie mógł się skupić, wściekłość aż wibrowała w nim czekając na jakieś uwolnienie, komendę. Wyszarpnął fiolkę z tabletkami z kieszeni, kurwa ile czasu już to łyka? I dostaje to od nich… Ja pierdolę, ja pierdolę, ja pierdolę! Złapał się za głowę i zaczął się kiwać jak w sierocej chorobie. Zabierzcie to ze mnie, zabierzcie, wyciągnijcie to kurwa ludzie! Przyciskał dłonie do skroni i opierał łokcie o kolana kiwając się w stuporze, wprzód i w tył, wprzód i w tył…
Nie wiedział ile trwał w takim stanie, ale w końcu podniósł się, zacisnął parę razy oczy jakby starał się wybudzić ze swojego kolejnego koszmaru. Skup się, znajdź cel, zaplanuj, wykonaj. Użalał się nad swoim zasranym losem będziesz później. Moldtke.

Był w stanie uwierzyć w jakieś gówniane eksperymenty. To by nawet tłumaczyło, dlaczego korpus mu tyle był w stanie zapomnieć. Królik doświadczalny jest użyteczny dopóki spełnia swoje cele. Kurwa mać, ale na taką skalę? Likwidacja cywili od roku? Powoli… Skup się. Dopadli Łezkę, a raczej dopadł ją Moldtke, żyje jeszcze bo jest im potrzebna. Przeskoczył jeszcze do pliku z adresem. Jednostka operacyjna, Aßdt. S. 148-122. Nicht vergessen. Nie, nie zapomnę skurwysynu. Teraz jednak do Rutgera.

Wszedł do mieszkania i zamknął drzwi, Elysium zamieniało się w pole walki. Udało mu się przedostać bez szwanku choć kilka razy było blisko. Meta doktorka była wyjątkowo blisko wydarzeń, które Wilhelm chciał omijać szerokim łukiem najdłużej jak się dało. Nie jego problem. W ciągu ostatnich godzin zdążył sobie naskładać swoich własnych. Pierdolone powstanie... Był rozproszony, o mały włos nie dałby sobie odstrzelić dupy snajperowi. Instynktowi i szkoleniu zawdzięczał to że nie dołożył od siebie trochę posoki, do tej którą spływały ulice.
Wyciągnął dłoń do znajomego Rutgera. Pakowanie go nie zdziwiło nawet, doktorek zawsze był ostrożny i przewidujący, dlatego zdążył się doczekać siwizny w krótko przystrzyżonych włosach. WiFi nie komentował przeprowadzki, podziękował skinieniem głowy za piguły, Wolf od wielu dni pracował nad recepturą. Ulga jaką poczuł Wilhelm była tak ogromna, że prawie przedarła się przez grubą maskę, za którą się chował przy obcym. Dziesięć tabletek, półtora tygodnia… Jedną łyknął od razu, speedy schował do kieszeni. Ufał Rutgerowi już na tyle by wiedzieć że to świetna i przydatna rzecz
- Dzieciaku? Wyglądasz tak, jakby ci pociąg spierdolił. Coś się stało?
- Dół jest… wyłączony z obiegu. – spojrzał spokojnie na bioinżynieria i po chwili przeniósł wzrok na przyjaciela. – Nie pokazuj się tam w najbliższym czasie. Jest pewien problem, Łezka zniknęła. Gdyby się skontaktowała, zabunkruj ją z sobą w tych podziemiach, co? Powiedz jej że bardzo, bardzo ją proszę, aby nie wystawiała stamtąd głowy, aż was nie odwiedzę.
Zerknął znowu na obcego i odprowadził kilka kroków Rutgera w stronę hydroponicznego ogródka, tak by mogli porozmawiać swobodniej.
- Wpadłem w gówno po uszy i aby wypłynąć, muszę zanurkować i odbić się od dna. Moldtke się objawił, zdaje się że ktoś miesza mi w głowie i to od dawna. Nie tylko mnie, nie ogarniam tego wszystkiego. Przejrzyj to w wolnej chwili – zgrał zawartość palmtopa na kość, pomijając pornosy. Odczekał chwilę, aż stary kumpel przetrawi wieści – Ja muszę rozejrzeć się za Łezką. Pilnuj się, Bizon jest skurwysynem, ale nikt nie twierdzi że to idiota. W razie czego kontaktuj się na to – pomachał palmtopem. – Tylko dyskretnie, nie wiadomo kto słucha.
Rutger prawie się obraził. Fingst wysłuchał cierpliwie, że pierdoli i niech nie uczy ojca dzieci robić, i że w łączności nauczył się szyfrować kanały wcześniej niż przemądrzały WiFi zaczął dupczyć panienki. Kiwał głową i wypytał jeszcze dokładnie gdzie zamierzają się z tym całym bimbrem zakopać. Unterstadt było dość… przestronne dla tych którzy nie chcieli aby ich znaleźć. Bioinżynier i cybernetyk… hmm, może będzie coś wiedział o tym co nosi pod czaszką.

Na razie jednak razwiadka. Sprawdził sprzęt i skierował się z powrotem na ulice. Wszyscy do piachu, tak? Głos z nagrania ciągle brzmiał mu w głowie. Jednostka operacyjna, ilu tam będzie? Łezka będzie z nimi? Dotrze tam w ogóle przez miasto ogarnięte pieprzoną rewoltą? Cichy zwiad, rozpoznanie, co gdzie i jak. Powoli, po kolei… Bez nerwów. Gott im Himmel, dzięki za krótką pamięć i niecelną pierwszą serię nieboszczyka z HK... Rozejrzał się i wyszedł z bramy.
 
Harard jest offline  
Stary 02-01-2011, 13:03   #14
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
# Nadia Bauer – Sarian Korczyński – Paweł Jankowski – Niklas

[MEDIA]https://sites.google.com/site/wzburzenieech/AtriumCarceri-Cellblock-11.RedStains.mp3[/MEDIA]

Rytmiczne odgłosy wystrzałów docierały do nich nawet wtedy, kiedy zeszli w podziemia. Schody, którymi uciekł, jak sam się nazywał, R., ledwie przypominały schody. Wyglądały raczej jak przypadkowo wybite zejście, gdzie kolejne stopnie wyrastały z betonu niespodziewanie jak grzbiet jakiegoś stwora, niczym ostre łuski. Niklas i Jankowski stąpali pewnie, jednak Borys, niosący sporą broń, zatoczył się i byłby upadł. Same schody nie były zbyt długie, zaraz za nimi i wybitej chyba młotem pulsowym dziurze znajdowała się seria małych, pustych pomieszczeń, których nie zaznaczono na mapie. Tego mogli się obawiać najbardziej – że mapa miała sens tylko i wyłącznie dla zbiegłego naukowca, będąc bardziej skrótem myślowym niż rzeczywistym kawałkiem kartografii.
Z góry dobiegły ich szybkie kroki, choć nikt ich nie ścigał. Zapewne partyzanci miasta przygotowywali kolejną linię defensywy. Dochodziły do nich także huki kolejnych wybuchów. Nie wiedzieli, kto był górą, jednak mieli prawo podejrzewać, że tamci na górze byli spisani na straty.
Borys parsknął.
- Durnie – stwierdził swoim głębokim głosem. - Kto chciałby umierać za politykę?
- Niektórzy, tak –
odezwała się kobieta idąca z nimi.
Dotychczas szła w milczeniu, tak samo jak w milczeniu wstała i poszła za Pawłem. Przez dłuższy czas jej oczy pozostawały mętne i nieobecne, a ona rozważała, czy aby nie uciec. Jej skórzane spodnie były umazane krwią, której pełno było w laboratorium. Bardziej chyba przez odruch narzucenia czegoś na siebie, wzięła płaszcz, który tam leżał. Też ze skóry.
Jej normalność, a w każdym razie pozorna normalność, którą mogli zaobserwować, z wolna wracała do normy, o ile można wrócić do normy po czymś takim. Jak zdołali się wywiedzieć, nazywała się Catherine Alecto, córka jednego z handlarzy należącego do jednej z Gildii Kupieckich. Nie chciała mówić o tym, co działo się, kiedy została porwana, choć można było domyślić się, że „Doktorek” przeznaczył ją do innego celu niż tylko śmierć i pożywienie dla nekrotkanki. Z tego, co mówiła, mogła być przypadkową ofiarą. Pochodziła z Rosji, z samego miasta Pustoty Gwezdy. Zapytana o Alexandra Möbiusa, odpowiedziała, że jest pewna, że pracuje dla Prawitelstwa Bessmertnyh, bowiem to dla RN pracował jej ojciec, a ona także swoje odsłużyła. Wiedziała, że jej ojciec - Antioch Alecto – załatwiał interesy z kimś o imieniu i nazwisku Alexander Möbius. W Elysium zajmowała się głównie wytwarzaniem Zbawiciela i przemytem narkotyku poza Kopułę, na czym nieźle zarobiła. Zanim ją porwano, mieszkała na Bezimiennych.
Zatem szła z nimi dlatego, ponieważ nie miała żadnego innego wyboru.
Radio, którym zaopiekował się Jankowski, dawało ciekawe sygnały. Potrafił nim wykręcić to, co chciał – nie wszystko mógł, bo niemal wszystkie częstotliwości były zakodowane, ale szczęśliwie samo radio także nie było zwykłe. Mógł odsłuchiwać na tyle, ile pozwalał mu dekoder.
- ...odbór, Zeppelin. Przyjęliśmy wasz raport. Jakie są straty?
- Żadnych. Przejęliśmy sektory, które przekazaliśmy w transmisji. Rebelia jest z wolna opanowywana, choć rebelianci zawiązali przyczółki około dwustu metrów od nas. Czekamy na wsparcie taktyczne.
- Dostaniecie je, Zeppelin. Uważajcie. Znajdujecie się na terenie, gdzie jest przewidziany atak.

Cisza na parę sekund po drugiej stronie, czy raczej szum.
- Kapralu?
- Odbiór.
- Plan Raubvogel rozpoczęty?
- Nie mogę udzielać takich informacji. Powinieneś się domyślić, Zeidlitz.
- A po znajomości?
- A po znajomości, to możesz się domyślić sam.
- Czyli się zaczęło.
- Czekaj, przełączę.

Wyśledzenie kanału zajęło Jankowskiemu minutę.
- ...jestem całkowicie pewien, że Kopuła zostanie przebita, ale Federacja nie robi nic, żeby temu zapobiec. Dlaczego, cholera? Dlaczego? Słyszałem, że prawdopodobne uszkodzenie Kopuły może mieć coś wspólnego z testowaniem nowej broni, ale nie mam pojęcia, czym jest, ani co mogłaby robić. Chodzą plotki, że w Unterstadt coś znaleziono. Już dawno, ale dopiero teraz zaczęli to wykorzystywać. Cokolwiek się nie stanie, bądź przygotowany.
- Jeszcze sprawa.
- Tylko szybko.
- Słyszałem, że broń jest już...

Kolejna fala szumów, które Jankowski rozpoznał jako działające urządzenia zakłócające. Miał szczęście, że w ogóle coś złapał.
Istniała jeszcze jedna transmisja, którą udało mu się przechwycić. Pochodziła spoza Kopuły i była o wiele mniej wesoła. Wrzaski, które dotarły do uszu wszystkich, były krzyczane w języku rosyjskim, jednak tylko głupiec nie rozpoznałby w nich wołania o pomoc. Jako że Ruscy byli powszechni w Elysium, mogli zrozumieć co poszczególne zdania, wyjęte z kontekstu. Ktoś, kto krzyczał, desperacko wzywał pomocy, ciągle potwierdzając, że „posiłki nie nadeszły” i że „nie mogą dać sobie z nimi rady”. Głos akompaniowały ciągłe wystrzały, a wreszcie głos zaczął się oddalać. Ktoś porzucił radio.
Najbardziej jednak ostrzegawcze z tego przekazu nie były wrzaski człowieka, jednak coś, co odezwało się chwilę później. Brzmiało po prostu jak szum radiowy, z tym, że przekaz był ciągle włączony. Oprócz odgłosu szumu, słyszeli także wiele kroków, to przybliżających, to oddalających się i mokry, bulgoczący dźwięk przypominający mlaskanie. A potem koniec transmisji.
Notatki zbiegłego naukowca mówiły także o tym, dokąd tak naprawdę się udawali.

Kazałem wybić dziurę w podłodze, ponieważ widziałem, że pod nami znajduje się jeden z korytarzy prowadzących do Unterstadt. Na szczęście, musieliśmy przeryć się przez beton tylko parę metrów. Nie posiadam żadnych map na temat tej części Miasta Podziemnego, a kupcy i przemytnicy, których się wypytywałem o tą lokację, mówili, że dawno już tam nikt nie był. Podobno ta część Unterstadt została splądrowana jako pierwsza i tak naprawdę nie ma tutaj nic do zobaczenia, poza być może paroma tunelami prowadzącymi w inne miejsca Kopuły. G. powiedział, że posiadając dostatecznie dużo czasu, można odnaleźć niestrzeżone przejścia prowadzące do Innenstadt lub nawet poza Kopułę.

I dalej kolejna notatka, zrobiona z późniejszego okresu:

Byłem na zewnątrz. Od pewnego handlarza otrzymałem parę informacji, które opowiadały o tej właśnie części. Ustaliłem, że po pierwsze, Unterstadt w tym sektorze prowadzi jeszcze niżej – być może, jeśli mamy szczęście, tak nisko, że zaprowadzi nas do Starego Miasta. Po drugie, handlarz był pewien, że istnieją tam przejścia poza Kopułę, ba, starzec snuł nawet wspomnienia o jakimś nieużywanym systemie komunikacji, który pozostał operatywny nawet do teraz.
Jestem całkowicie pewien, że mogę tam znaleźć tkankę.

I wreszcie ostatnia, dotycząca terenów wokół kryjówki:

Handlarz miał rację... Dawno już tutaj nikogo nie było. Teren, do którego się przebiliśmy, był swojego rodzaju placówką, na których przeprowadzano eksperymenty psychomedyczne na ludziach z zespołem Downa. Czaszki, które odkryliśmy w celach, wskazują na taką właśnie cechę.

*

Byli teraz niewątpliwie o wiele głębiej. Jednak, raz po raz docierały tutaj drżenia dochodzące z Bóg wie czego. Jeśli mieli niedługo przebić Kopułę, to chyba były to właśnie oznaki tego.
Nie wiedzieli, że właśnie po drugiej stronie Rząd Nieśmiertelnych chciał przebić się przez Kopułę. I przebijał się.
Najpierw usłyszeli parę huków, jak gdyby serie wystrzałów z artylerii wcale nie zostały za nimi, tam, na górze. W ciasnych korytarzach sprawa nagłego zawału Unterstadt nagle zaczynała brzmieć jak najgorszy horror klaustrofoba. Być może mieli szczęście, bo sufit znajdował się dobre paręnaście metrów nad nimi.
A potem strop nad nimi pękł. Kawał rumowiska odseparował ich. Kiedy pył opadł, stwierdzili, że rozwidlenie stało się na powrót prostą drogą. Borys i Alecto znajdowali się po drugiej stronie.
- Wszystko dobrze! Wszystko... Chyba... - dobiegł z drugiej stronie lekko zniekształcony głos Borysa. - Rękę se poharatałem. Ale najważniejsze, że gnat cały. No i tak, jak tam...
- Nic mi nie jest – zabrzmiał głos Alecto. - To miejsce to dawny szpital, więc powinniśmy znaleźć drogę wyjścia. Spotkamy się tam.
Cisza po drugiej stronie. Borys namyślał się.
- Nie lepiej odtegować ten...
- I ryzykować kolejny zawał?
- głos Catherine, pomimo tego, że dołączyła do nich niedawno, zabrzmiał chytrze. - Jak ci znowu było?
- Borys się nazywam.
- Właśnie, Borys. Wystarczy, że będziemy się kierować w konkretnym kierunku, to spotkamy się u wylotu kompleksu.

Znowu cisza. Niepewność Borysa. Planowanie nie było jego najlepszą stroną.
- Jesteś pewna?
- Przecież masz broń.
- Niech będzie... Nadia! Ona gada, że mamy iść i chyba zna to miejsce. Zrobimy tak, jak mówi. Znasz drogę?
- Za mną.

Oddalające się kroki mówiły o tym, że Borys zdecydował się pójść z Alecto. Zostali sami.

*

Zagłębianie się coraz niżej było coraz bardziej dziwne. Im niżej się zeszło, tym większego znaczenia nabierał wyraz Unterstadt – miasto pod miastem.
Kiedy jeszcze panowała nuklearna zima, a nie istniało, śnieg nierzadko sięgał powyżej sześciu metrów. Jako że nie było żadnego sensu budować żadnych fundamentów – ze strachu, że i tak spadnie kolejna bomba – powstawały sklejki, częściowo położone na zlodowaciałym śniegu, częściowo na dachach poprzednich budynków. W roku trzy tysiące dwieście dwadzieścia, sama idea wydawała się głupia lub absurdalna i to Federacji przypisano powstanie Starego Miasta. To, że mówili o tym nawet najstarsi, dawało do myślenia i nikt tak naprawdę nie wiedział ani nawet nie chciał wiedzieć, jak powstało Unterstadt. Tak naprawdę, po wojnie atomowej nikt nie chciał pamiętać, co było przed, a co było wtedy każdy miał głęboko gdzieś. Chodziło o przeżycie, a im więcej czasu upłynęło od zrzucenia ostatniej głowicy, tym śmielej sobie poczynano.
Kiedy system ekologiczny ustabilizował się na tyle, by przestało ciągle śnieżyć, to parę lat później lody i śniegi odtajały, odsłaniając Stare Miasto, czyli Altstadt, jak nazywała je Federacja. Dla każdego innego była to po prostu dziura, którą należało omijać.
W Altstadt było wszystko i nic. Parę setek lat ciągłego budowania na śniegu, który później nagle odtajał, sprawiło, że wiele niestabilnych budynków zawaliło się, a na rumowisku budowano kolejne i kolejne. Do podziemi nie schodzono.
Szli po kompleksie, ale nierzadko z powodu zawalonych ścian lub zamkniętych drzwi musieli wychodzić na zewnątrz – na ulice, które nigdy już miały nie ujrzeć światła dziennego, na wielkie śmieciowisko ludzkości, które kryło w sobie tyle niebezpieczeństw, co i skarbów. Im głębiej się schodziło, tym częściej napotykało się na ślady dawnej wspaniałości, na niedziałające neonowe lampy, na domy ludzkie sprzed wojny znajdujące się teraz w opłakanym stanie, na czołgi sprzed tysiąclecia przeżarte rdzą, na pokrzywione znaki drogowe wystające z rozbitej kostki brukowej obok poszarpanego asfaltu. Na wykolejone pociągi i powyginane w dziwaczne zawijasy druty sieci trakcyjnej. A wszystko to umieszczone kompletnie bez sensu, tak, że na środku skrzyżowania można było znaleźć opuszczony szałas, który znowu okazywał się dziurą to jeszcze niższych poziomów. Otwarte drzwi autobusu prowadziły do salonu domku jednorodzinnego. Roztrzaskany kibel wyglądał z góry do środka celi więziennej. Jedynie parę budynków – w tym kompleks, po którym szli, zmuszeni czasem wyglądnąć za okno na zrujnowaną ulicę – pozostawało wiernymi sobie, to jest podłoga nagle się nie urywała tylko po to, żeby ze szpitala niemieckich neonazistów nagle wkroczyć do sali kongresowej jakiegoś rządu tymczasowego, który czasem się na Ziemi Niczyjej tworzył. To wszystko śmierdzące stęchlizną i starocią, duszące kurzem i pokryte różnorakiego rodzaju grzybami i naroślami. Ktoś, zygzakując pomiędzy przewróconym diabelskim młynem z wesołego miasteczka a urzędem miasta zbudowanym na starszym urzędzie miasta nagle natrafiał na cieknącą, brudną wodę, ponieważ ktoś na powierzchni pod Kopułą zdecydował się zrobić chałupniczą kanalizację, o co nie dbało ani Innenstadt, ani tym bardziej Stadtkern. Wydawało się, że pokrywanie się kręgów miasta stawało się coraz mniej aktualne z każdym metrem głębiej pod ziemią, gdzie wszystko stawało się coraz bardziej przypadkowe, coraz bardziej dziwne. Poszczególne pokoje domów ludzkich zastawało się takie, jakie były podczas chwili katastrofy nuklearnej. Zmarłe na chorobę popromienną ludzkie zwłoki lub ludzi zabitych przez zwykły rabunek można było spotkać przypadkowo rozrzuconych po ulicach miasta i w domach. Nie było wcale ciężko spotkać bezgłową rodzinę jedzącą obiad, czarne i zbutwiałe szczątki szczątki dzieci rozłożone w krąg na nieistniejącej już łące lub dzieci przylepione atakiem chemicznym do swoich skakanek, zabawek lub huśtawek. Uprawiających seks kochanków złączonych już na zawsze. Trupy matek razem z zawartością znajdującą się w ich brzuchach. Życie zmiecione z ziemi podczas ataku jądrowego. Życie nagle zastygłe podczas ataku gazowego. Życie zmumifikowane przez parę setek lat pod pokrywą śniegową. Życie nagle odtajałe i butwiejące niczym kawał drewna w odmętach ziemi.
Tu i ówdzie można było spotkać nawet resztki śniegu lub jeziora utworzone przez stopniały śnieg.
Nieskończone korytarze były w większości stare i puste. Jednak to, co budziło czujność w przypadkowym podróżniku było to, że niektóre zwłoki były stosunkowo sine i świeże, że czasem można było się natknąć na puszkę ze zjedzoną zawartością lub ślady w kurzu.
Szpital także został opuszczony w pośpiechu. W zasadzie, stanowił on ponure połączenie więzienia i szpitala, umieszczony dość głęboko, a jednak noszący na sobie znamiona nowych czasów. Niewiele znaleźli. Za to, widzieli ślady i byli pewni, że R. szedł tą drogą.
Stanęli przy kolejnym rozwidleniu korytarza. Była to, jak zdaje się, sala główna dawnego „szpitala” - sama w sobie stanowiąca całkiem niezłe lokum postojowe. Było tu parę foteli, stołów, krzeseł, niektóre z nich w miarę dobrym stanie, by się nie rozpaść od dotknięcia.
Drzwi prowadzące na wprost były zabezpieczone zamkiem, który składał się na cztery cyfry. To tutaj prowadziły kroki i byli niemal pewni, że przed pięcioma minutami słyszeli trzaśnięcie tych drzwi. Przez roztargnienie naukowca lub po prostu głupotę, przy drzwiach leżała kartka będąca tak samo podobna do całej poprzedniej serii jego notatek. Na kartce znajdowały się cztery poziome linie, przez które przechodziła strzałka.


Nieco dalej stało coś, co początkowo wzięli za manekina, a co okazało się być stojącymi zwłokami kobiety ubranej w odarte szmaty. Przy ścianie, o którą się opierała, istniało graffiti składające się z wyblakłych liczb i liter. Tak naprawdę ciężko było powiedzieć, co było czym – czy jedynka była siódemką lub siódemka dwójką.


Północny korytarz kończył się krótką, bo tylko trzymetrową przepaścią. Nie widzieli dna tej przepaści i być może powstała ona jako rezultat zawału, który z kolei powstał przez uderzenie tam, na górze.
Południowy korytarz wyglądał całkiem zapraszająco. Nie posiadał on żadnych drzwi czy zamka, jednak według mapy i tego, jak dotychczas szli, to właśnie tam prowadził korytarz kończący się wykrzyknikiem.


# Wilhelm Fingst
Szedł. Miasto zewnętrzne coraz bardziej przypominało nie tyle co pobojowisko, co ledwo co odkopany cmentarz. Innenstadt nie dbało o zewnętrzny krąg – wiedzieli, że ludzie albo skapitulują, albo bombardowanie da miejsce pod nowe budynki. W istocie, Außenstadt było czymś w rodzaju raka lub organizmu, który, jeśli w jednym miejscu przycięty, rozwarstwiał się i mutował w innych miejscach, tylko po to, by zakryć uprzednio odcięty fragment. Będąc w Mieście Zewnętrznym, trudno nie zobaczyć trupów – nawet dzieci przyzwyczajano już od najmłodszych lat do tego, traktując je jako coś normalnego. Istniały całe stowarzyszenia, które łowiły zwłoki po to, by je sprzedać. Istniały nawet gangi, które łowiły żywych, po to, by sprzedać już zwłoki.
U Rutgera nie zabawił długo. Stary zbierał się i obiecał, że skontaktuje się z nim już wtedy, kiedy da sobie radę z przeprowadzką i przeanalizuje palmtopa, którego podrzucił mu Fingst.
Szedł, kiedy odebrał transmisję na swój odbiornik. Okazało się, że był to jeden z jego przełożonych z korpusu Federacji.
- Wilhelm. Ostatnio wydalili mnie z jednostki bez żadnych wyjaśnień. Jestem niby na urlopie, ale mniej więcej wiem, co się święci.
Fingst znał go bardziej z widzenia. Nazywał się Matriarch Wsiewodoj. Rosjanin na usługach Federacji, podwójny agent. Przenikliwe oczy, długa broda. Bliźniak Rasputina. Nikt nie wiedział, jaki jest rzeczywisty wiek Wsiewodoja i nie kwapił się z powiedzeniem nikomu. Dotychczas nie odzywał się do Fingsta, ba, WiFi miał czasem wątpliwości, czy w ogóle uznaje jego egzystencję.
- Urlop, kurwa – mówił całkiem dobrze po niemiecku. - Rozumiesz, kurwa? Urlop. Kiedy zaczyna się główny atak, to oni mi mówią, że na razie nie potrzebują moich usług.
Mam parę informacji, które mogą cię zainteresować, Wilhelm. Sprawdziłem twoje akta i zakręciłem się trochę przy twoich tekach. Wygląda na to, że ten tam... Jak mu? Moldtke jest na ciebie cięty, więc chłopak nie miał większych problemów z ujawnieniem mi informacji żołnierza. Jesteś czysty, WiFi.

Nazywał go „WiFi” - nawet tego się dowiedział przez wywiad.
- Posłuchaj, skoro Federacja na razie nie potrzebuje moich usług, to mam trochę więcej czasu, żeby zająć się swoimi sprawami. Poza tym, że trochę ci na łeb ryje, jesteś całkiem dobry.
A teraz posłuchaj. To nie jest tak, że daję ci jakieś zlecenie, bo gdybym coś chciał zrobić, to bym się sam za to zabrał. Powiedzmy, że w pewnych okolicznościach uważam za przydatne, żebyś znał te parę informacji, które ci dam. Gadałem z Ritą Dranger. Tą Ritą Dranger, którą znasz. Powiedziałem jej trochę moich pomysłów na temat, który sobie wymyśliłem. Trochę była wkurwiona o to, że mieszam w twoich teczkach i twoich znajomych, ale popiliśmy sobie i pogadaliśmy. Wiesz, jak to z babami jest. Powiedziała, że się zgadza. I że wkrótce się z tobą skontaktuje.
Pierwsza sprawa rysuje się tak: Interesy Rządu Nieśmiertelnych i Federacji Nuklearnej przeszły ze stanu jawnej nienawiści do jakiejś popierdolonej wojny osobistych interesów, w której karty rozdaje cholera wie kto. Jasne jest, że głównymi stronami konfliktu są dalej trzy frakcje, tylko to wszystko przestało być takie oczywiste. Istnieje sporo ludzi, którzy robi interesy z trzema frakcjami i nieźle na tym wychodzi. Pojawiły się trzecie i czwarte strony, a przez istnienie pomniejszych frakcji i samowolkę agentów możemy mieć do czynienia z grą, której nie potrafi nikt pojąć. Jasne, niektórzy mają więcej do powiedzenia niż inni. Chciałbym cię uczulić tylko na to, że to, co my nazywamy Federacją albo Rządem może być tylko pustymi nazwami, podczas gdy uformowały się już nowe stronnictwa. Nowe gabinety cieni.
Na ten czas, kiedy odsłuchujesz wiadomość, być może już Kopuła jest przebita od strony wschodniej. Jest to jeszcze jeden aspekt pokręconej polityki Federacji. Wiemy już, że Federacja chce właśnie, żeby Ruscy przebili Kopułę. Inaczej nawet nie dopuściliby oddziałów w pobliże miasta. Wysunęliśmy z Ritą przypuszczenie, że może to być jakiś manewr, ale nie mamy cholernego pojęcia, na czym mogłoby to polegać, bo wpuszczenie Ruskich do miasta oznacza
 

Ostatnio edytowane przez Irrlicht : 02-01-2011 o 13:26.
Irrlicht jest offline  
Stary 02-01-2011, 13:05   #15
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
więcej strat niż zysków z każdej strony. Po prostu nie kręć się w pobliżu wschodniej części miasta przez następny tydzień, okej? Zrobi się tam naprawdę gorąco.
Dwa, istnieje pewne miejsce znajdujące się gdzieś w Unterstadt. Rosjanie nigdy nie ważyliby się przebić Kopuły, gdyby nie mieli takiego powodu. Ale kusi ich wizja zejścia do Starego Miasta i dokonania ekstrakcji jakiegoś artefaktu, który rzekomo tam się znajduje. Na ten moment nie wiemy, co może się tam znajdować, jednak ta rzecz ma z pewnością jakieś znaczenie militarne lub naukowe. Inaczej, nikt nie kwapiłby się do zejścia na dół. Jak dla mnie, jest to bez znaczenia, ale Rita uparła się, żeby ci o tym powiedzieć.
A teraz moja część. Wiem dobrze, że Moldtke robi ci źle, jednak nie jest w tym sam. Ktoś mu pomaga, a on najął ludzi po to, żeby zlikwidować ciebie w jakikolwiek możliwy sposób się da. Na razie nie wnikałem w motywy, dla których to robi. Może ty wiesz? Ponoć chodził ostatnio nerwowy, a do kurw, z którymi miał seks, mówił, że jakieś urządzenie musi zostać zniszczone, a ty razem z nim. Co do zniszczenia ciebie, specjalnie tego w tajemnicy nie trzymał przy kolegach. Mówił, że jak pierdolnie, to nie oszczędzi nikogo, że nawet twojego psa obedrze ze skóry. Czymś musiałeś go wkurwić, albo nagle zaczął mieć dobre powody co do tego, żeby cię wykończyć. Nie tylko zresztą ciebie, zrobił sobie całą listę. Dowiem się więcej o nim, co? Ale mam warunek.
Kiedy Ruscy już wejdą do Kopuły, śledź ich ruchy. Będą schodzić pod ziemię, to pewne. Nie zaatakują Miasta Wewnętrznego. Znajdź przywódcę rosyjskiego wywiadu i, cholera, uważaj na Herzog. Tą Trudi Herzog, którą znasz. Gadałem z Ritą, mówiła, że miała dostęp do akt z Pustoty Gwezdy i figurowała tam jako dziecko, w której wszczepiono jakiś rodzaj wirusa mutującego ciało. Bez odbioru.


*

Dalsza podróż po oszalałym mieście przeszła bez większych problemów, o ile problemami można nazwać chodzenie zygzakiem po uliczkach po to, by uniknąć większego ostrzału, grupek partyzantów, snajperów lub po prostu zbirów, którzy korzystali na wszystkim i wynosili i rabowali wszystko, co się da. Co gorsza, droga, którą musiał przebyć prowadziła na północno-wschodni kraniec miasta, wcale nie tak daleko od miejsca, w którym miał się rozpocząć szturm.
Z daleka, baza wyglądała po prostu jak nieco bogatszy od reszty dom. Miał już rozpocząć robotę, kiedy nagle usłyszał duży huk. O wiele głośniejszy od tego, co dotychczas słyszał. Poczuł drżenie ziemi pod sobą i spojrzał na południe – tam, skąd dochodziły fale uderzeniowe.
Wielki taran hydrauliczny przebijał się z wolna przez Kopułę, rozbijając jej małą, ale ważną część sztabą wielką jak parę domów. Holograficzne niebo zamigotało parę razy i znikło na chwilę, odsłaniając rzeczywistość znajdującą się za Kopułą – szaroczarne niebo, z rzadka sypiący śnieg i wielkie połacie pokryte mgłą. Istniało to tylko na chwilę, potem niebo znowu wróciło.
A potem zaczęła się rzeź.
Obojętność wojsk Elysium zlokalizowanych przy bramie wschodniej sprawiła, że pozwolono wyrżnąć ludzi znajdujących się przy granicy. Ruscy posuwali się wolno, ostrożnie, ale nieubłaganie, cały czas zasypywani gradem moździerzy i kul. Czarne pancerze wspomagane i szare egzoszkielety lśniły w świetle sztucznego słońca, kiedy Niemcy czekali na przyjście Czerwonych. Ile tysięcy lub milionów lat mogła mieć armia Pustoty Gwezdy razem wzięta?
A później, z tej samej dziury zionącej śmiercią i czeluścią wyłoniła się Rewolucja Polszewicka.
Polszewicy, czyli oszalali Polacy na dopalaczach, byli krzykliwi i to oni rzucili się do walki pierwsi. Zadziwili Niemców, będąc w stanie dostać paręnaście kul w głowę i dalej dźgać nożami. Armia polszewicka łatwo uporała się ze zwykłymi funkcjonariuszami Ordnungsdienst. Szeregowi byli zazwyczaj wielcy, często osiągając dwa metry i powyżej na odżywkach serwowanych przez zaledwie parę miesięcy ćwiczeń. Nie mieli tak świetnego wyposażenia jak Federacja, jednak Czciciele Krzyża nadrabiali to wszystko zajadłością, której bali się nawet Ruscy. Przypominali oni zbieraninę berserków, która, nagle wypuszczona, uznała za konieczne zabić wszystko, co się rusza i zniszczyć wszystko, co jest jeszcze całe. Polacy nie lubili broni dystansowej. Byli wyposażeni w tarcze pleksiglasowe, miecze mechaniczne i młoty hydrauliczne. Potężne góry mięsa były w stanie przebiec krótkie dystanse w rekordowym czasie.
Tumult powstały przy przebiciu Kopuły sprawił, że Fingst nie miał zbyt dużo czasu, aby wejść do domu. Sam dom – kamienica o poczerniałych cegłach – była bardzo wysoka. Widział ją na tle uciekających sylwetek ludzkich.
Musiała niewątpliwie wkrótce nastąpić zamiana i przetasowanie sił. W grze, oprócz Federacji i rebelii były już Polaczki i Ruscy.
Zbliżał się w stronę kamienicy. Miał już wejść, kiedy -
Potężna fala bólu wzbierająca w jego czaszce eksplodowała niczym bomba wodorowa. Było, jakby nagle tysiąc igieł wbijało mu się w bębenki uszu, a jego błędnik wibrował niezdrowo, powodując konwulsje i torsje. Jak przez mgłę widział, że inni wokół niego wcale nie mają się lepiej. Uciekający nagle łapali się za głowy i wydzierali sobie z nich włosy, z uszu ciekła krew. Będący na dragach żołnierze obu nacji też zwolnili i musieli się wycofać. Niektórzy od razu padli bez słowa, na ziemię. Fingst widział, jak powietrze pomiędzy szczytem Kopuły a nimi jest gęste i faluje.
A potem nagle wszystko ustało. Atak na miasto wewnętrzne ustał.
Fingst, ciągle z potwornym bólem głowy, miał ułatwione zadanie.
Wpadł do środka, zdjął paru zataczających się strażników. Przeszukanie kamienicy dowiodło, że albo źle odczytał adres, albo kamienica przestała być bazą operacyjną. Większość pomieszczeń było pustych, tylko jedno było pomniejszą serwerownią. Pokoje były wypełnionymi trupami lub tylko nieprzytomnymi ludźmi. Nikt, kogo znalazł tutaj, był przytomny. Przypomniał sobie o nagraniu, które znalazł u strażnika. Jeśli ktoś naprawdę eksperymentował na jego umyśle, to mógł się uodpornić na działanie urządzenia, które wydawało się być zlokalizowane na szczycie Kopuły.
Później jednak doszedł do wniosku, że może istnieć także baza podziemna – znalazł wejście do podziemia, duże schody do schronu.
Pokoje były urządzone raczej niedbale – parę stołków, stołów, o wiele więcej i lepszej jakości komputerów organicznych. Kamienica sama w sobie była zbudowana solidnie, pomimo tego, że mogła mieć ponad setkę lat.
Szukał czegoś o Trudi. Znalazł tylko fragment.

PRZEKAZ NUMER FGU-678-098-36298
OBIEKT: TRUDI HERZOG
PRZYDATNOŚĆ BADAWCZA: RANGA A
KOMENTARZ: WIADOMOŚĆ PRZECHWYCONĄ OD OBIEKTU PRZEMIESZCZONO DO DEPOZYTU.


Był to tylko mały pasek informacyjny pośród wielu.
Miał jednak gorsze problemy.
Pomimo natychmiastowego odwetu ze strony Federacji, obie atakujące frakcje naparły jeszcze raz, a ci, którzy przeżyli, już gotowali się do następnego ataku, a dom, w którym znajdował się Fingst, był na ich drodze.
Z daleka Fingst rozpoznał, co było na wyposażeniu korpusu Deutsche Soldaten Feldheer. Zakuci w pancerze środowiskowe i przeciwsoniczne, podróżowali w trzy- lub czteroosobowych grupkach, dzierżąc działa soniczne. Broń dźwiękowa, która wibracjami była w stanie wytworzyć fale rozbijające całe budynki.



 
Irrlicht jest offline  
Stary 07-01-2011, 14:49   #16
 
Araks3's Avatar
 
Reputacja: 1 Araks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie coś
Huk i lekkie wstrząsy, które co rusz pobrzmiewały w pustych korytarzach podziemia, mogły dawać spory popis do wyobraźni, co tam właściwie działo się na górze. A działo się sporo, zważywszy na komunikaty radiowe, które niemal bez przerwy leciały w eter, podobnie jak kule trafiające w powstańców. Ginąc za politykę, jakże to kurwa szlachetne i głupie zarazem. Na szczęście zabrany radio dawało szersze pole do interpretacji zdarzeń, tam na górze. Radiostacja nie stanowiła dla niego żadnego większego problemu, toteż obskakiwał stacje, niczym pijak wszystkie przydrożne bary. Czasami napotykał na problem w postaci mocniejszego szyfrowanie, ale i tak doktorek zainwestował w porządny sprzęt, co było widać po wbudowanym dekoderze.
Wychwytywał strzępki informacji, jednakże chyba tylko skończony kretyn nie spostrzegłby co się szykuje. Rebelia musi upaść. To tylko kwestia kilku godzin. Znacznie bardziej zainteresowały go wiadomości o planie Raubvogel`a, przebiciu kopuły oraz enigmatycznym "czymś" co znaleźli w Unterstadt. Cholera, przecież oni zmierzali właśnie tam! Pogłosy ruskich z poza kopuły i ów obrzydliwy mlaskający dźwięk sprawił, iż wyglądał jakby ktoś właśnie znów przypierdolił mu pałą przez łeb.
- Mamy zdrowo przejebane towarisze... - Rzucił tylko ze zrezygnowaniem, chowając radiostację do torby. Wątpił, że uda im się coś jeszcze podsłuchać, a poza tym im niżej będą schodzić, tym większe będą zakłócenia.

Kolejne wstrząsy musiały się w końcu zakończyć zawaleniem stropu. Paweł przewidywał to już od dawna, jednak głupio byłoby mówić "a nie mówiłem!". O tyle dobrze, że nikomu z nich stała się większa krzywda. No może poza Borysem, który stwierdził z niezadowoleniem, iż rozwalił sobie rękę.
- Lepiej żebyśmy się znaleźli. - Rzucił spokojnie, spoglądając to na rumowisko, to na dalszą drogę przed nimi. Spotkanie się nie było wcale rzeczą oczywistą, zważywszy na plątaninę korytarzy i innych niespodzianek, które mogły na nich czekać.
- Nie boisz się go z nią zostawić tak sam na sam? - Rzucił jeszcze ironicznie do Nadi, poprawiając torbę przewieszoną przez ramię, po czym ruszył do przodu głąb korytarza.

Przemierzając zrujnowane miasto w głowie Jankowskiego kołatała się ciągle jedna myśl. Kto i w jaki sposób dopuścił do tego cholerstwa? Wiedział jedno, w całym swoim życiu nie chciałby wrócić jeszcze raz w to miejsce. Za żadne skarby. Sądził, że widok rozerwanych trupów starczył mu już na kilkanaście długich lat, a tu proszę! Do wyboru do koloru, kierwa mać! Trupy zasuszone i zmumifikowane, trupy sine i gnijące. Świeże, które musiały się znaleźć tutaj dopiero niedawno. Miasto nie było całkowicie martwe. Wciąz dało się znaleźć niedojedzoną puszkę, czy inne cholerstwo, które z reguły zostaje po bywalcach. Nie rozumiał tylko, komu chciałoby się zapuszczać w takie miejsce. Czyste samobójstwo psychiczne, jak i fizyczne. Widok śmierci tak powszechnej i tak cholernie niesprawiedliwej, jak w przypadku matki z dzieckiem, czy pary na łóżku zastanym przez "atak w trakcie".
Przez całą drogę Jankowski trzymał pistolet blisko siebie, na wypadek gdyby któryś z umarlaków podniósł łeb i z przegniłym uśmiechem stwierdził "Fajnie, że wpadliście!". Jako tako poczciwa baretta, była jedynym elementem obrony, który mógłby oddzielić go od zagrożenia. Dźwięk zamykanych drzwi skutecznie wzbudził w nim jeszcze większą czujność. Cholera, chyba deptali doktorkowi po piętach. Znaczyło to, iż poruszają się bardzo szybko, bądź na odwrót to sam doktorek ma problemy ze znalezieniem drogi, czy uniknięciu pościgu. Oczywiście, jeżeli zdawał sobie uprzedniego z niego sprawę. Jankowski nie zastanawiał się jakoś szczególnie, co z nim zrobią, kiedy właściwie go dopadną. Zobaczy się. Chwilowo jednak natrafili na przeszkodę w postaci hasła. Jankowski przysiadł tylko z boku, starając się pomyśleć w spokoju nad rozwiązaniem. Na szczęście Nadii udało się wykombinować wcześniej.
- Cholera, udało się jej. - Rzucił z podziwem w głosie, wysuwając lufę pistoletu przed siebie jak gdyby zza drzwi miało coś na nich wyskoczyć. Nigdy nie wiadomo, ale lepiej dmuchać na zimne, niż łapać swoją głowę turlającą się po podłodze.
- To kto pierwszy? - Zapytał po chwili, wskazując na drzwi ruchem głowy.
 

Ostatnio edytowane przez Araks3 : 07-01-2011 o 18:25.
Araks3 jest offline  
Stary 07-01-2011, 16:55   #17
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Spokojnie, bez nerwów, ostrożnie. Masz cel, skup się. Mantra powtarzana bez końca uspokajała Wilhelma. Przemykał wśród trupów jak cień, chowając się w ruinach zbombardowanych i ostrzelanych z ciężkiej broni budynków. Nie dało się omijać strefy walk, bo chyba już całe Außenstadt rozbrzmiewało kanonadami i jękami przyszłych trupów. Krótkie skoki, od osłony do osłony. Parę razy ziemia zagotowała się wokół niego, gdy jakiś durny sukinsyn, partyzant puścił serię w kierunku dalekiego, poruszającego się celu. Szczęście sprzyja odważnym? Pierdolenie. Już dawno nauczył się że nie ma czegoś takiego jak szczęście. Kluczył, cofał się czasami, kiedy przejście blokowane było przez rozszalałą tłuszczę, lub gorzej, przez mechy i egzoszkielety jednostek bojowych. Uparcie jednak szedł w kierunku odzyskanego adresu, do Łezki.

Kontakt. Wiadomość od zwierzchnika z korpusu. WiFi zaszyty w piwnicy zrujnowanej kamienicy odtworzył wiadomość. Matriach Wsiewodoj? Ledwo kojarzył faceta, co tu się znowu działo? Miał wrażenie że zaplątał się w jakąś grę, której nie zna zasad i teraz każdy ciągnie za sznureczki przywiązane do jego kończyn, a dureń WiFi skacze jak pajac, czepiając się skrawków informacji. Rusek, którego widział może kilka razy w życiu, jest teraz jego najlepszym przyjacielem? Sekrety mu zdradza i tajemnice? Szlag! Nie dało się zaprzeczyć, że informacje miał dokładne. Łezka, Rita, Bizon. Taaak, teczki przeczytał dokładnie, co nie oznaczało że Wilhelm miał zamiar mu zaufać. To że był pieprzonym ruskim sukinsynem nie miało tu wiele do rzeczy, choć WiFi nie przepadał za nimi. Coś ostrzegało go przed tym facetem, jakiś wewnętrzny głos. Analizował informacje, oglądnął wideonagranie jeszcze raz. Polityka. Coś czego nie cierpiał w zasadzie od zawsze. Rząd, Federacja, Polaczki każdy szarpie w swoją stronę i jak do tej pory WiFi dobrze na tym wychodził, mając to wszystko w dupie. Teraz zaś zaczęło się to wszystko mieszać jak w tyglu, stronnictwa, prywatne wojny… No i co jest z tym całym pieprzonym atakiem? Korpus nie był wszechmocny, ale, no bez jaj. Gdyby chcieli bronić miasta i nie dopuścić do wyłomu w Kopule, to Ruscy nie podeszliby nawet na 10 kilometrów... Chcą przeczekać aż odkopią to coś super ważnego i tajnego w Starym Mieście, a potem gdy odwalą za nich robotę Federacja przyjdzie na gotowe i pozamiata? Nie szło mu zbytnio, nie ogarniał wszystkiego. Szwindle, podchody i politykowanie nigdy nie były mu bliskie, szczególnie na taką skalę. Rachunek trzeba prowadzić blisko siebie i dla swoich potrzeb. Co on będzie miał ze współpracy z Wsiewodojem? Kurwa mać. Moldtkego… Ruskiemu jedno musiał przyznać, siedział na informacjach, a WiFi błądził jak dziecko we mgle. To że Bizon był wkurwiony na niego i z jakiego powodu, było jasne. To że nie działał sam, też. W końcu wyraźnie ktoś mu rozkazy wydawał na nagraniu na palmtopie. Cholera… zdaje się że nie miał wyjścia, zdecydował się jednak odwlec decyzję do spotkania z Ritą. Jej ufał? Taaa, jako duszy własnej. W końcu nic nie sprawiało jej większej przyjemności w życiu, jak robienie go w chuja. Przynajmniej jednak wiedział co się po niej spodziewać, jeśli miała w tym swój interes, nie wywiedzie go w maliny. Ciekawe co u niej, dawno się nie widzieli… Wilhelm uśmiechnął się lekko, odbezpieczając HK i ruszając w dalszą drogę. Na razie Łezka, ona jest ważniejsza…

Trzymaj się z dala od wschodniej części miasta, przynajmniej przez tydzień. Cenna rada panie Wsiewodoj, tyle tylko że niezbyt przydatna. Adres wydobyty z palmtopa tam go właśnie prowadził. Sam zaś zalecał przyglądnięcie się ruskim po wejściu do miasta i śledzenie ich ruchów, nawiązanie kontaktu z ich razwiadczykiem. No i o co chodziło z tym stekiem bzdur o Łezce? Wirus mutujący ciało?
Gorzej chyba nie mógł trafić. Liczył że uda mu się przedrzeć zanim rozpierniczą Kopułę i przejdą do szturmu. Uderzenia hydromechanicznego taranu było słychać już od kilkunastu minut, ale on ciągle parł naprzód, wymijając tłumy rozhisteryzowanego tłumu. Zwracał na siebie uwagę, co tu wiele mówić, płynął pod prąd. Na szczęście Ordnungsdienst zajęte było okopywaniem pozycji i obserwowaniem przedpola. Nie było jednak czasu. Wreszcie znalazł się w pobliżu celu, kamienica jak na złość stała niemal w centrum uwagi. Wysoki budynek, od razu zauważył dwóch ludzi w drzwiach. Cholera, nie da rady, może jakieś wejście alternatywne… Łezka by odszukała drogę, była w tym dobra. Czasami WiFi łapał się na tym że za bardzo na niej polega. No ale teraz, co dalej? Przecież nie ruszy do frontalnego ataku. Trzeba będzie się zaszyć w pobliżu i poczekać na rozwój sytuacji, może się ruszą jak grunt zacznie się im palić pod dupą. Przebili Kopułę, niebo zamigotało, szaleńcza kanonada i wybuchy, tam gdzie siły Federacji uderzyły na szturmujących. Zaczęła się rzeź, porządkowców Polaczki roznieśli na strzępy w ciągu kilku minut. Co może zrobić człowiek, który ma naprzeciwko siebie górę mięsa, której nie da się zatrzymać przed rozwaleniem wszystkiego w koło mechanicznym mieczem nawet ogniem ciągłym. Chciał już się wycofać, ruszyć za falami uciekających w przerażeniu mieszkańców, kiedy coś pozbawiło go tchu i możliwości ruchu. Nie było żadnego ostrzeżenia, po prostu poczuł ucisk w skroniach i bębenkach a potem padł na ziemię wstrząsany paroksyzmami bólu. Złapał się za głowę przyciskając dłonie do skroni i kuląc się w pozycji embrionalnej. Krzyczał, gdy coś wwiercało mu się w umysł, rozsyłając fale bólu po ciele. Widział jak ludzie padają wokół niego, jak wiją się w agonii, wymiotują i nieruchomieją. Powietrze opada falami, jakby zgęstniało w jednej chwili. Nagle jednak robi się lepiej, WiFi może wstać, otrząsnąć się z tego co właśnie się stało. Cholera… urządzenie na szczycie Kopuły? Ale dlaczego on może chodzić, a inni nie? Nawet atak od strony wyłomu ustał. Test jakiejś broni? No ale po co ryzykować rozwalenie Kopuły i wtargnięcie Ruskich do miasta? Pozbierał się szybko, jedyna szansa na dostanie się do Łezki. Jak ona zniosła to piekło? Może to że była w kręgu zainteresowania Bizona i jego mocodawców pomogło. Była w końcu na ich liście… może jej też grzebali w głowie.
Dość pierdolenia, skupienie i koncentracja. Strażnik pada pod ciosem noża, z przeciętej tchawicy krew chlusta jak z wiadra, obrót, zamach i drugi z przebitą wątrobą pada na ziemię. Egzekucja nie walka, ledwie stoją na nogach. WiFi wchodzi po schodach do góry. Wszędzie ludzie leżą pokotem. Niektórzy martwi, niektórzy nieprzytomni. Wilhelm łapie jednego z nich za bety, potrząsa, stara się ocucić. Nic, najwyraźniej jedynie on zniósł jakoś tą falę gęstego powietrza. Zły adres, to nie tu, wszystko na marne. Niepokój rośnie w miarę jak przeszukuje kolejne pomieszczenia. Nie ma jej, żadnych śladów, nic. Cholera. Może ta cała jednostka operacyjne jest pod ziemią? Odnalazł zejście do schronu, zszedł ostrożnie na dół. Solidna niemiecka kamienica wytrzymałą wiele lat, może pod nią znajdzie to czego szuka.

Była tu, spóźnił się, do kurwy nędzy! Przenieśli się, w sumie było to do przewidzenia, ruscy przebijali się tuż pod bokiem, po co czekać aż będzie za późno. Ale po co strażnicy? Podrzucony adres był pułapką? Znów tylko strzępy informacji i domysły. „Wiadomość przechwyconą od obiektu przemieszczono do depozytu”. I wszystko, kurwa jasne… Nie miał pojęcia nawet gdzie zacząć. Zgarnął wszystkie paski informacyjne do kieszeni, przetrząsnął całe pomieszczenie szukając jeszcze czegoś co wskaże mu cel. Nie miał zbyt wiele czasu, wiedział że szturmujący pozbierają się szybko i zaraz zacznie się ponowna rzeź. Zastanowił się chwilę. Rita? Ale jak skontaktować się z nią w tym całym burdelu. Złapał komunikator i posłał jej wiadomość. Żyje, otrzymał info od Ruskiego z korpusu, czeka na spotkanie. Same ogólniki, mimo że na szyfrowanym kanale. Co teraz? Śledzić ruskich i ich zejście do Unterstadt i niżej? Zostawić Łezkę na pastwę skurwieli? No ale jak jej szukać? Jedno stało się jasne, gdy tylko zobaczył chłopaków z DSF z bronią soniczną. Ta kamienica aż prosiła się żeby ją rozpierniczyć w kawałki. No dobra. Nie ma wyjścia. Znaleźć kryjówkę, najlepiej po d ziemią, gdzieś z boku, nie na linii ataku. Przeczekać aż front się przewali, skoro Federacja dopuściła sama do wyłomu w Kopule, to nie będą bronić terenu do ostatniego sołdata, tylko wycofają się. Ruscy i Polaczki muszą ustabilizować przyczółek, jak chcą schodzić głębiej. Wojskowy umysł WiFiego myślał tylko w jeden sposób. Jeśli się myli… cóż, nikt oprócz Ruskich nie chce żyć wiecznie. Zadekować się, obserwować, przeczekać przejście frontu. W międzyczasie przeczytać dokładnie to, co zabrał z kamienicy, może trafi na ślad. Brzmi kurwa pięknie, a sprowadza się do prostego: przeżyć.
 
Harard jest offline  
Stary 07-01-2011, 21:07   #18
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Przeglądałam notatki doktorka i jestem pewna, że krzywiłam się mimowolnie. Facet był zdrowo pokręcony. Naukowcy... Niech ich kolektywnie szlag trafi, z ich manią wielkości i mentalnością bogów. Eksperymenty psychomedyczne, czaszki ludzi z zespołem Downa, i jakaś pierdolona tkanka, która zdawało się jest na wagę złota.
Jeden kawałek przykuł moją uwagę. Zwróciłam się do Borysa i przeczytałam na głos:
- ...snuł nawet wspomnienia o jakimś nieużywanym systemie komunikacji, który pozostał operatywny nawet do teraz. Facet pisze, że da się tędy przedostać do Innerstadt a nawet poza kopułę.
Spojrzałam mu hardo w oczy. Prawdę mówiąc nogi lekko mi się trzęsły i strach po spotkaniu z Mullerem jeszcze nie całkiem ze mnie uleciał ale chciałam zachować kamienną twarz. Odgłosy powstania, gdzieś wysoko ponad głową, nie nastrajały optymistycznie. No i dochodził jeszcze niepokój o Vixen i Franza, czemu zaraz dałam ujście. Odciągnęłam Borysa na bok, w jeden z obskurnych korytarzy i zaczęłam tyradę żali:
- Borys, znajdziemy Vixen, prawda? Muller jej nie odpuści, to uparty skurwiel... A Franz? Myślisz, że do niego też będzie chciał się dobrać? Kurwa, to wszystko moja wina... – oparta o ścianę spłynęłam do parteru przyciskając nadgarstki do skroni. Czułam się jakaś wyzuta z wszelkich pozytywnych uczuć. Beznadzieja przygniatała mnie jak żelbetonowa płyta. - Borys mamy prze-je-ba-ne! – dokładnie artykułowałam każdą sylabę żeby podkreślić powagę naszego położenia. – Nie możesz wrócić do siebie, pewnie już mają twoje dane. Moja meta jest spalona... Najbezpieczniej byłoby zostać w Unterstadt, przeczekać... No ale muszę się upewnić, że Vix i Franz są cali.
- Najbezpieczniej, masz rację. To całe powstanie lepiej przeczekać, nie pierwsze i nie ostatnie – Borys starał się mnie przekonać, że to tylko kolejna rozpierducha jakich parę już w życiu widział. Że nie powinnam się martwić. – Vixen i Franz mają się dobrze. Muller gdyby chciał ich dopaść musiałby to zrobić, zanim przyszedł po ciebie a wtedy by się tym faktem bez dwóch zdań pochwalił. Teraz już mu nie po drodze, nie z tym pieprznikiem w całym mieście. Po mojemu trzeba przeczekać. Braciszka masz łebskiego, da sobie radę. Poza tym nie masz pojęcia gdzie go szukać. To samo z nią. W tym zamieszaniu mogli prysnąć gdziekolwiek. Kto wie, może nawet zaszyli się, jak my, pod ziemią. Nadia... – ułożył swoje wielgaśne dłonie na moich wątłych ramionach i spojrzał mi łagodnie w oczy - pchać się teraz w ciemno na powierzchnię to samobójstwo.

Przyglądałam mu się przez chwilę i z każdym słowem, które wypowiadał ze swoim zwyczajowym stoickim spokojem, wracało mi wewnętrzne opanowanie. Odgarnęłam z czoła czerwone kosmyki, wyprostowałam się i przytuliłam policzek do jego szerokiej piersi. Nic mnie tak nie uspokajało jak bliskość Borysa. Dawał mi jakieś irracjonalne poczucie bezpieczeństwa. Jakby był wysokim pancernym murem, który odgradza mnie od reszty świata.
- No dobra – w czułym geście położyłam dłoń na jego policzku. - Bez wątpienia masz rację, Muller ma teraz ważniejsze problemy na głowie niż dwójka zbiegłych nic nie znaczących mieszkańców zewnętrznego kręgu... Zadekujemy się tutaj na jakiś czas, ale chciałabym się chociaż skontaktować z Franzem. Cholera, trzeba było zgarnąć z góry laptopa. Był podłączony do sieci... - w przypływie złości kopnęłam jakąś skorodowaną puszkę aż ta odturlała się ze zgrzytem. Zaraz jednak bezradnie znów przykleiłam się do Borysa oplatając go ciasno ramionami.- Może natrafimy tu na jakiś złom, który jeszcze działa? Sygnały bezprzewodowe na pewno nie będą czytelne ale może leży tu jakaś stara sieć światłowodowa? To by oznaczało kontakt ze światem zewnętrznym. Nie możemy tkwić w Unterstadt w nieskończoność... – głos mi jednak nadal drżał. Przerażała mnie ta myśl, aby włóczyć się bez celu po tym podziemnym grobowcu, pośród zeschniętych trupów i dusznego fetoru śmierci. Co innego było schodzić tu na robotę a co innego uznać za swój tymczasowy adres zamieszkania.

Przygarnął mnie do siebie i pogładził po plecach.
- Rozejrzymy się. Może uda się znaleźć jakiś stary sprzęt, Franz pewnie będzie próbował się z tobą skontaktować. Damy radę, maleńka. Nie oszukujmy się, partyzanci nie wytrzymają długo, Ordnungsdienst i wojsko zrobią porządek. Parę dni, góra. – Rozglądnął się wokół – Ruchawka na górze się uspokoi, nawiążemy łączność i odszukamy twoje dwie zguby. A teraz trzeba iść dalej. Niewykluczone, że wkrótce kogoś za nami poślą.


Skinęłam potulnie i wróciliśmy do reszty.
- Idź przodem – polecił na koniec Borys. - Ja zamknę kolumnę.
No i poszliśmy. Niemrawo przebierałam nogami i próbowałam zorientować się w tym skomplikowanym układzie tuneli zerkając raz po raz na mapę Niklasa.

Marsz nie potrwał długo kiedy sufit zaczął drżeć i zawodzić niby konający w spazmach człowiek. Gruz odgrodził nas od Borysa i Alecto. Słyszałam jego przytłumiony baryton i jej cienki kobiecy głos.
- Dobra... - krzyknęłam. - Spotkamy się u wylotu. Jeśli dojdziecie tam pierwsi to na nas czekajcie, jasne? I, kurwa, uważajcie na siebie!

Odwróciłam się plecami do hałdy gruzu z poczuciem, że zostawiam za sobą coś bardzo cennego. Coś co zbyt lekkomyślnie straciłam i jeszcze mi się to odbije czkawką. W Elysium ciężko o zaufanie a teraz spoglądałam na dwie obce twarze i poczułam się... niepewnie. Nawet chłodna stal Walthera nie dodawał mi animuszu.

Czasami są jednak takie chwile, na które jesteś skazany czy tego chcesz czy nie. Nie ma odwrotu, odsiecz nie nadejdzie, krzywa sytuacyjna nie odbije się od dna i nie wystrzeli zaskakująco ku górze.
W towarzystwie nowych znajomych schodziliśmy coraz głębiej poniżej poziomu ziemi. Moja latarka rzygała mocnym słupem światła i odkrywała dla mnie tajemnice podziemnego kompleksu.

Altstadt.
Mauzoleum wymarłej epoki.
Pokryty całunem kurzu i zapomnienia, przesiąknięty stęchlizną podziemny labirynt.
Przywitał nas ciszą. Grobową, dosłownie.
Ciała uwięzione w bezruchu, powykręcane w dziwacznych pozach niby rzeźby. Dzieła szalonego artysty, który miast dłutem posługiwał się dobrodziejstwami tablicy Mendelejewa.
Podziemne królestwo śmierci, gdzie sama Kostucha niewątpliwie zasiadała na tronie z gruzu, zbrojonych prętów, poskręcanej pałąkowatej stali i okruchów hartowanego szkła.
Śmietnisko cudzych wspomnień.
Historia, o której nikt nie chciał pamiętać. Zagrzebana głęboko pod kopułą i głęboko w umysłach współczesnych mieszkańców matki ziemi. A raczej wraku jakim się stała.
Makabra napotykanych obrazów raziła na równi, po oczach i po żołądku.
Starałam się odwracać wzrok. Czerpałam powietrze przez nos, w płytkich wymuszonych oddechach jakbym bała się, że ten trupi odór przedostanie się przez płuca do mojego wnętrza i jakoś się tam zadomowi niby pasożyt.
Wiem, nie jestem przesadnie wrażliwa ani delikatna. Ale ta masa ciał, strzępów ludzkich, które kiedyś były uśmiechniętymi dziećmi, żonami lub zagonionymi codziennością mężczyznami...
W pewnym momencie zatrzymałam się aby pozbyć się całej zawartości żołądka. Po tym trochę mnie otrzeźwiło.

Dotarliśmy wreszcie do budynku, który kiedyś był szpitalem. Rozejrzałam się po sypiących się szafkach i gablotach. Najpewniej cały skład medykamentów był już dawno splądrowany ale istniała szansa, że coś przydatnego się ostało.
Wyjaśniło się też, że doktorek jest o dwa kroki przed nami. Zabunkrował się w lokum zabezpieczonym szyfrowym zamkiem i pewnie z nas drwił. Ale niefortunnie zostawił za sobą wskazówkę.
Karteczka mocno ułatwiła sprawę. Grafitti na ścianie było wyblakłe i niewyraźne ale kombinacja czterech cyfr to nie było jakieś znowu nadludzkie wyzwanie.
Przepchałam się do zamka i poczęłam wklepywać szereg kombinacji, które napływały do głowy niekończącym się strumieniem.
Schemat sugerował aby cyfry ułożyć wspak, ruchem wektorowym począwszy od punktu a skończywszy na strzałce.
<8927>

Nie trwało to długo i na końcu tej drogi czekał na mnie magiczny hipnotyzujący dźwięk. Klik.
- Nie celujcie w głowę – bąknęłam jeszcze.
Mimo wszystko uznałam, że warto psychotycznego naukowca najpierw przesłuchać. A później obić mu gębę tak dotkliwie, że będzie beczał jak dzieciak. Należy mu się. Za te obcięte głowy, niewinne cięcia skalpela jakby się bawił pluszowymi misiami. Za krew i łzy tych ludzi, których wypatroszył.

Może nie miałam prawa go osądzać. Sama nigdy nie dorobię się świetlistej aureoli nad głową. Ale nagle, zupełnie zresztą nieoczekiwanie, odezwało się we mnie jakieś poczucie krzywdy. To mogłam być ja. Albo Vix lub Borys. Zgarniał ludzi z ulicy i wsadzał do klatek jak pieprzone szczury.
Jeśli dziś ja, dla odmiany, miałam być palcem sprawiedliwości to kurwa udźwignę to brzemię. Pierdoleni fanatycy w białych kitlach...
Młody zapytał kto idzie pierwszy. Dałam znak aby chłopcy nie stali od frontu, sama przykleiłam się do ściany i pchnęłam stalowe drzwi.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 07-01-2011 o 21:17.
liliel jest offline  
Stary 08-01-2011, 23:57   #19
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Zbliżył się ostrożnie do dawno już temu wyżartych okiennic szpitalnego pomieszczenia. Tylko żeliwne kraty osadzone w poszarpanym betonie świadczyły o tym, że wyrwa w murze miała kiedyś swoje zastosowanie.
Nadzieje jakie żywił w związku z mapą naukowca prysły głuchym westchnieniem gdy wykuta dziura w pracowni pod magazynem wyprowadziła ich prosto w stare elementy konstrukcyjne podziemnych zabudowań starożytnych.
- Nie schodź ze szlaku – rzucił do uzbrojonego jak na wojnę nieporadnego gościa łapiąc go by się całkiem nie przewrócił. Jeszcze by tego brakowało, żeby spowodował jakiś zawał.
Liczył na krótki kompleks schronów, który wyprowadzi ich gdzieś niedaleko. Przeliczył się. Bestandiger żył już wystarczająco dużo lat w Elysium by wyrobić sobie zdanie o prawdziwym Unterstadt i tym co oznacza jego eksploracja. Kanały elizejskie, które znał już niemal jak swoją kieszeń były niczym dren miejski. Gromadziły w sobie niemal wszystko co wydalało z siebie miasto. Gromadziły i odprowadzały do ościennego zbiornika, który wypływał na północ do Ziem Niczyich. Niektóre jednak żyły wcale nie kończyły się żadnym wylotem. Samoprojektujące się dzikie konstrukcje podwalin Elysium znajdywały rozwiązania same za siebie, a strumienie odpadów i szlamu w wielu przypadkach po prostu znikały z głuchym pluskiem w betonowych rozpadlinach popękanej płyty miejskich fundamentów. Tam było właśnie Unterstadt. Śmiertelnie niebezpieczna gorączka złota dla tych mniej zamożnych spośród naziemców.
Niklas szybko przestał się do nich zaliczać akceptując swój los na powierzchni. Unterstadt nie kierowało się żadnymi zasadami. Nie można było mieć pewności ani co do jego podłoża, ani co do stropu, ani co do szkieletów konstrukcyjnych ścian. Co do żadnego ruchu i kroku. Ludzie wyruszali tam i stamtąd nie wracali dołączając do zmumifikowanych setki lat temu przedwiecznych. Niestabilny grobowiec do którego uciekali ci najbardziej poszukiwani i najmocniej pierdolnięci. Bestandiger zaglądał do niego tak rzadko jak to tylko było możliwe. Kiedyś gdy pierwszy raz zobaczył ogrom umarłego miasta, zatkało go. To było coś o czym nikt spośród żyjących na Ziemiach Niczyich nie miał bladego pojęcia. Żywa holokniżka tego o czym tylko niektórzy umieli nieskładnie bajdurzyć. Jebana fikcja. Ale potem niemal stracił gębę gdy wpadł w jeden z fabrycznych odcieków alkalicznych nie popełniając właściwie żadnego błędu. Szybko przyswoił doświadczenie i nigdy więcej się tam samotnie nie zapuszczał. Reinigendienst szczęśliwie miało na ten temat podobne zdanie. Do tego stopnia, że Niklas czasem odnosił wrażenie, że Elysium chce w jakiś sposób zacząć kontrolę nad popularnymi przejściami.
To, którym poruszali się tym razem nie było ani trochę popularne. Otwarte zejścia były obszczanymi siedliskami gangów i wszelakiej gówniażerii. Tym razem ruiny poza drogą, którą wytyczył doktor wyglądały na nietknięte. To było jedno z licznych zapewne ukrytych zejść. A odkryty obszar mógł być skartowany na naprawdę niewielu mapach dostępnych na czarnym rynku. Niklas nie miał więc właściwie pojęcia w tej chwili o niczym. Szli wytyczonym wśród gruzów i ruin szlakiem popaprańca, który chciał im odrąbać łby i nakarmić juchą jakiś szlam. Licząc, że zgodnie z notatkami wyjdą gdzieś poza Elysium…
Odwrócił się gdy młody zaczął majstrować przy radiu doktora. Wyglądało na to, że ustrojstwo działa. Mimowolnie zmarszczył brwi i obrzucił otoczenie nerwowym spojrzeniem gdy hałas nadajnika rozniósł się echem pomiędzy metalowymi konstrukcjami. Młody poregulował jeszcze trochę i zaczęli coś odbierać. Nic konkretnego. I nic co by pomogło im jakoś w obecnej sytuacji. Tyle że kacapy atakowały na poważnie. Niby to nie była jego sprawa, ale… Elysium na pewno odeprze szturm… Cokolwiek się tam dzieje.
- Nicziewo, młody – mruknął sucho gdy chłopak skwitował ostatni przekaz.

***

Mumia musiała być już stara. Rozpadała się od byle niewielkiego podmuchu jaki towarzyszył jego podejściu. Wielkość i ubranie wskazywały na małego chłopca. Obciągnięte porowatą ceratą wyschniętej skóry kości jednej z dłoni uczepiony były krat jednego z pomieszczeń. Druga dłoń z całym ramieniem leżała na ziemi. Niklas przyjrzał mu się uważnie. Bez emocji. Za to z ciekawością. Ciało nie zdążyło nawet opaść po śmierci na podłogę… Coś błysnęło pomiędzy łachmanami na posadzce. Roztrącił je nogą odsłaniając całość kończyny. Paliczki zaciskały się na czymś metalowym. Bestandiger schylił się. Przez krótki moment zawahał się spoglądając na mumię, ale potem rozłamał zaciśnięte na przedmiocie kości i otrząsnął go z kurzu. Dwie metalowe płytki połączone ze sobą ruchomymi bolcami. Zabawka…
- Idziesz? – dziewczyna wyrwała go z zamyślenia. Chyba się skrzywiła.
Skinął głową chowając zabawkę do kieszeni.

***

Zawał jednak nastąpił. Prawie przy tym pozbawiając przynajmniej kilkoro z nich życia. Alecto jednak, jak się nazywała zabrana przez młodego dziewczyna doktora, wraz z kompanem rudej, żyli bez większych uszczerbków. Z tego co można było usłyszeć zza hałdy gruzu szybko się nawet okazało, że wystrachana dziewczyna jest bardziej rezolutna niż można by przypuszczać. Dupy… Łzy i panika a pięć minut później już wydają rozkazy. Nie umknęło jednak jego uwadze wahanie rudej i mimowolne muśnięcie kolby gnata.

Schodzili coraz niżej po kolejnych budynkach. Odległość rosła. Ilość pytań tak samo. Potrzebował dowiedzieć się czegoś więcej. Zwrócił spojrzenie na dziewczynę która za nimi podążyła. Dziewczyna wydawała się tą najbardziej umną.
- Słuchaj Madchen – zagaił zrównując się z nią. Ton miał niby obojętny, ale wyraźnie było widać, że nie czuję się komfortowo zadając następne pytania – Ten magazyn, z którego zeszliście na dół. Który to dystrykt? Jatki?
- Nie wiem - Nadia wzruszyła bezradnie ramionami - Zwiewaliśmy naprawdę długo i niemal na oślep... - ugryzła się w język i przerwała wywód. - Zdawało mi się to już Eses-sztuba ale mogę się mylić. A wy? Co robiliście w tym labie? Nie wyglądacie na jajogłowych więc mogę się domyślić, że... robiliście tam za szczury? Skoro dziewczynę porwano to mniemam, że wy też nie zgłosiliście się tam dobrowolnie.
W myślach zapamiętał kierunki i obecny zgodny ze szkicem mapy azymut. Po chwili parsknął gdy dotarło do niego przypuszczenie dziewczyny.
- Szczury - kiwnął głową – ale nie każdy pamięta, że kurwa szczury nie łatwo wytępić, bo byście zamiast nas zastali na dole doktora.
- To nie moja sprawa, ale... czy on wam coś zrobił? Alecto wyglądała jakby zdrowo ją poprzestawiał. Nie macie jakiś blizn pooperacyjnych, śladów po wkłóćiach? Mówię tylko, że dla waszego dobra trzeba go wpierw przesłuchać. Jeśli go oczywiście dogonimy.

- Nie zdążył. Z tego co się zorientowałem jebany Brillenglotzer nie bawił się w operację i zastrzyki. Odrzynał głowy piłą i otwierał mostek. Coś wyciągał i karmił tym swojego glutowatego pupilka. Został na szalce w labie na górze. Nie sądzę też byśmy doszli doktora. Był tu nie raz i nie dwa. Ta mapa to jego szkic. My nawet nie mamy pojęcie gdzie to prowadzi. Miałem nadzieję, że przebijemy się gdzieś na powierzchnię w sąsiednim bloku. Ale można chyba o tym zapomnieć.
- A te papiery, które zgarniałeś do plecaka?
- Jego notatki –
teraz on wzruszył ramionami.
- Mogę zerknąć?
Spojrzał na nią trochę zaskoczony bezpośredniością. Po chwili zdjął plecak z ramienia i wyciągnąwszy pognieciony zwitek, podał jej.
- Do zwrotu Madchen.
Dziewczyna przystanęła na moment twarzą do Niklasa i wyciągnęła przed siebie dłoń.
- Nadia.
- Fakt. Gadanie w Unterstadt z nieznajomymi to błąd –
bardzo krzywy i bynajmniej nie towarzyski uśmiech zagościł na jego twarzy – Niklas.

Drzwi z działającym zamkiem elektronicznym. Kartka papieru ze wskazówką. Stara mumia i grafiti. Pieprzone zagadki… nim się obejrzał, dziewczyna dorwała się do interfejsu.
- Poczekaj!!! – krzyknął mając na uwadze setki scenariuszy, które mogą towarzyszyć wpisaniu błędnej kombinacji. W odpowiedzi jednak zamek tyknął, a mechanizm otworzył drzwi. Pokręcił tylko głową mląc w ustach przekleństwo.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 12-01-2011, 20:27   #20
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
# Kościół Chrystusowego Oblicza
Widok kopuły Elysium, nawet z tak daleka, wzbudzał respekt. Lęk. Wielu w szeregach krzyczało, ale krzyczało dlatego, żeby dodać sobie odwagi. Nikt nie chciał pozostać w martwej ciszy i słuchać ponurego zawodzenia wiatru na pustkowiach.
Wojska nie otaczały Elysium. Czekali na wsparcie. Pomimo, że Kopuła została przebita, wkrótce nakazano wycofać się i przegrupować. Oprócz taranu, który i tak mógł zostać użyty tylko w jednym miejscu, wojska nie były nieskończone. Wojna z innymi frakcjami, a szczególności nieufność Czcicieli Krzyża i Rządu Nieśmiertelnych nakazywała zabezpieczyć granice. Szukanie ukrytych silosów nuklearnych na razie nie wchodziło w grę – Federacja planowała coś, a fakt, że wojska Federacji zajmowały się nadal pacyfikacją podległych im terenów w centralnych pustkowiach, kompletnie niezainteresowane tym, że połączone armie dwóch wojsk zamierzają zaatakować stolicę frakcji. Ten spokój Nuklearvereinigung napawał niepokojem wszystkich pozostałych.
Było mglisto, ponieważ zawsze było mglisto. Rzadko kiedy chmury przejaśniały się na tyle, by oświetlić wszechobecne ruiny. A w ruinach byli kultyści, którzy ciągnęli za wojskami, oprócz ciur, handlarzy i kurew.
Szalona kapłanka ubrana w zrabowane szaty biskupie leżała na ołtarzu i wykrzykiwała slogany wojenne. Po polsku wyzywała wszystkich od suk, zdrajców i defetystów, których należy powiesić. I wielu już powieszono, zdobiąc kolumnady kościoła z wybitymi witrażami i ongiś żebrowanym sklepieniem, które teraz otwierało się na szare niebo.
Kapłanka była brzemienna i odurzona narkotykami. Nie, żeby płód miał przeżyć; pozwolono jej dochować ciążę tylko w celach rytualnych. Szczęśliwie, wody płodowe odeszły już wtedy, kiedy kościół został uprzątnięty na tyle, by można było w nim odprawiać liturgię bez większego zagrożenia promieniowaniem, ustawiwszy przy murach stabilizatory.
Zjawiła się akuszerka, która niewiele musiała mówić kobiecie, co ma robić. Wszak już wiele synów i córek boga wyszło z jej łona, a oddawanie swojego miotu stało się dla niej sposobem na życie. Już dziewięć oddała na pożarcie. Bóle płodowe nie przeszkadzały jej wcale – parła, podczas gdy diakoni przygotowali skalpele na podanie komunii, wierni natomiast zawodzili Te Deo Laudamus. Kiedy wcześniak wyszedł, natychmiast przecięto pępowinę, a razem z pępowiną poszła i głowa odłączona od ciała piłą do cięcia kości, która została natychmiast zamknięta w monstrancji.
Kiedy przeszli do wyznania wiary, sztywne i ciepłe jeszcze ciało niemowlęcia trzymano nad czarą, do której spływała krew.
- Jezus tej nocy, której był wydany, wziął chleb, a podziękowawszy, złamał i rzekł – zawyła - Bierzcie, jedzcie, to jest ciało moje za was wydane; to czyńcie na pamiątkę moją. Podobnie i kielich po wieczerzy, mówiąc: Ten kielich to nowe przymierze we krwi mojej; to czyńcie, ilekroć pić będziecie, na pamiątkę moją. Albowiem, ilekroć ten chleb jecie, a z kielicha tego pijecie, śmierć Pańską zwiastujecie, aż przyjdzie.
Piła słodką krew dziecka, siedząc rozkraczona i błogosławiąc czcicieli.
Wyjęto wtedy z tabernakulum nóż rzeźnicki i zaczęto kroić nowonarodzonego, najpierw na równe sztuki, a potem po prostu szatkowano, po to, żeby każdy z wiernych otrzymał chociażby kawałek skóry lub delikatnego mięsa.
Kości zachowano na relikwie. Kolejny narodzony i pożarty bóg, a jego esencja pływała w ich żołądkach. Nikt nie mógł przeciwstawić się Czcicielom, nikt nie mógł oprzeć się Miastu Pana.
Jedzenie zmasakrowanych szczątek nie było zwykłym aktem kanibalizmu - „hostię” posypywano proszkiem halucynogennym o konsystencji podobnej do Boga, tak, że prawdopodobne poczucie winy było tonowane miłymi wizjami połączenia się z Bogiem. Perfekcyjna eucharystia.
A potem, kiedy już uprzątnięto trupy, a bezużyteczną zawartość dziecka wyrzucono do rynsztoka, błogosławiono sobie i składano życzenia o pomyślną walkę. Żołnierze rozchodzili się tam, gdzie byli najbardziej potrzebni.
Oblężenie trwało. Pomimo początkowych strat, szybko przegrupowano się i sprowadzono ciężarówkę z wiertłami. Rozstrzelano każdego przypadkowego przechodnia, który znalazł się w Eses-sztubie – a Ordnungsdienst niespecjalnie przejmowała się stratami cywilnymi. Zostały zakreślone niejasne granice, dokąd mogą się posunąć wojska partyzanckie i Rewolucji Polszewickiej, a Rząd Nieśmiertelnych wydawał się grać w grę, jaką przeznaczyła im Federacja – kiedy przeszła fala pierwszych opresji, zabójstw i gwałtów, sprowadzono ciężki sprzęt, po to, żeby wykonywać odwierty. Federacja Nuklearna po stokroć lepiej mogłaby wykonać robotę razem ze swoją technologią laserową, jednak wyraźnie kryli się. Czekali na coś.
Gdy tylko zebrali się, zaczęli wiercić.
Nikt nie powstrzymał ich przed wykonywaniem odwiertu.


# Wilhelm Fingst
Poszukiwania pokojów na ostatnią chwilę dały pewne efekty – depozyt, stalowa skrzynia znajdująca się na podłodze, z początku nie tak dobrze widoczna, zawierała w sobie jeden infodysk – było to wszystko, co mogło należeć do Łezki. Nie miał więcej czasu, by szukać.
Broń soniczna, kiedy ustawiona odpowiednio, była w stanie zabić ludzi w środku budowli bez żadnych strat ze strony samych budynków samymi wibracjami, które rozbijały bębenki uszne i doprowadzały błędnik do stanu szaleństwa.
Zszedł w podziemia.
Miał wrażenie, że ktoś już tu był – ktoś z zewnątrz, ponieważ nielogiczne wydawało się, żeby promień, który uderzył ze szczytu kopuły miał tak duży zasięg. Wnioskując z zabezpieczeń, które zostały sforsowane, mogłaby tu być nawet Łezka. Co do tego jednak pewności nie miał.
Pomieszczenia łączyły się coraz częściej z Unterstadt. Choć nie chciał schodzić zbyt głęboko, dalsze poziomy były puste, czy to z powodu tego, że pracownicy po prostu uciekli, czy być może już dawno nikogo tutaj nie było. Nie było na razie żadnego sensu wychodzić na górę, podczas gdy zawierucha trwała w najlepsze.

*

Najgorsze jednak było to, że pomimo wszystko, ktoś deptał mu po piętach – grupa ludzi, wnioskując po mundurach, byli oni z Federacji. Jak zdołał zauważyć, było ich pięciu, uzbrojeni w broń pulsową.
Im niżej Fingst schodził, tym trudniej im było go ścigać, bowiem mógł niszczyć przejścia, prymitywne mosty lub po prostu mógł sprawić, że byli zdezorientowani.
Stos śmieci nawisał nad przejściem, które właśnie przeszedł. Fingst mógł się tylko dziwić, że deski trzymały je przed zwaleniem się na dół.
Sytuacja stawała się coraz bardziej skomplikowana, kiedy zobaczył wreszcie ją. Łezkę.
- Wifi! - krzyknęła z oddali. - Nie teraz!
I tak nie mógł do niej podejść. Stał teraz na dachu jednego z podziemnych budynków, bloku wysokiego na parędziesiąt metrów. Dzieliła go długa na dziesięć metrów przepaść, której dno ledwo mógł dojrzeć. Nad przepaścią znajdowała się żelazna sztaba, dość długa, by sięgnąć do obu stron przepaści.
Sama Łezka wydawała się bardziej zajęta pracą na laptopie, który miała ze sobą. Był on podłączony do przenośnego dekryptera. Musiała mieć ze sobą infodysk lub kość informacyjną, choć Wilhelm nie wiedział, dlaczego Trudi miałaby się chować z odcyfrowywaniem jej aż tak głęboko pod ziemią.
Wybuch na powierzchni spowodował upadek kawału żelastwa obok Łezki. Zaniepokojona, rozglądała się, ale nie przerwała tego, co robiła.
- Ścigali mnie, Wilhelm! - krzyknęła w jego stronę, nie odrywając coraz bardziej rozszerzonych oczu od komputera. - Musiałam się tu ukryć, rozumiesz!? Ja nigdy nie wiedziałam, kim jestem! Moi rodzice żyją, oni żyją! - krzyknęła, a jej głos, zamiast wyrażać radość, był nacechowany rosnącym przerażeniem. - I ja... Och! Ja...
Gdzieś z góry zleciał zardzewiały wrak samochodu, który z rumorem roztrzaskał się na dole.
Nagle Łezka, chyba zbyt przerażona informacją, której się dowiedziała z ekranu laptopa, z niedowierzaniem wstała na nogi i przeszła parę kroków. A później podłoga pod nią pękła i spadła z krzykiem.
I tyle ją widział. Laptop został dalej na swoim miejscu.
Uwagę Fingsta zwróciły drzwi, które wiodły do następnego budynku. Były półotwarte; ujrzał w nich wyjątkowo dziwną sytuację: Trzech ludzi atakowało dziwaczny kształt biegnący w ich stronę. Ci ludzie byli także ostrzeliwani przez kogoś, kto wyglądał na naukowca.


# Nadia Bauer – Niklas – Paweł Jankowski – Sarian Korczyński
Przeszukując zapomniane podziemia, Nadia znalazła parę medykamentów datujących na sto lat temu. Dwa zestawy przeciwbólowe, zabezpieczone zegarem zastojowym przetrwały na tyle, by dalej zachować swoją efektywność. Zegar zastojowy był prostym, choć drogim urządzeniem wielokrotnego użycia, który miał formę małej skrzynki, do której należało wrzucić coś, co chciało się przechować. Nie tylko wokół przedmiotu zawierała się próżnia, Federacja zainstalowała w nim moduł czasowy, który resetował upływ czasu, pozwalając, by z godzin robiły się minuty, a z minut – sekundy. Podobnie jak preparaty dożylne Rządu Nieśmiertelnych, nie powodował on zawieszenia w czasie czy nieśmiertelności, ale w polu chronicznym czas upływał na tyle wolno, by przechować niektóre rzeczy dłużej – o wiele dłużej. Zestawy, które miała Nadia, oprócz środków przeciwbólowych, zawierały pewne dozy związków kofeiny i amfetaminy, które sprawiały, że można było wytrzymać na nogach bez snu parę dni. Poza tym były zwykłe narzędzia apteczki, a zegar zastojowy mógł być wykorzystany ponownie.
Niklas natrafił natomiast na broń – większość z tej, którą znaleźli, była zardzewiała i nie nadająca się do użytku, jednak, być może łutem szczęścia, natrafił na pewną starą, drewnianą szopę. Nie mogła być stara; zapewne należała swojego czasu do właściciela, który kiedyś zapuścił się w inne części Unterstadt, po to, by już nigdy nie wrócić. Znalazł replikę modelu powtarzalnego Winchester 1897 i paczkę zawierającą 24 naboje 12 gauge. W samotnym pomieszczeniu nie było nic więcej godnego uwagi, poza spleśniałym chlebem, paroma świeczkami parafinowymi i magazynami pornograficznymi, wespół z poczerniałym ze starości materacem, plastikowym krzesłem i topornym stołem.
Kiedy drzwi otwarły się z krótkim tykaniem, ostrożnie weszli do wewnątrz.
Ta część szpitala – o ile można było ją jeszcze nazwać szpitalem – była zdecydowanie nowsza, choć zaniedbana w podobnym stopniu. Pierwsze pomieszczenie przypominało laboratorium, w którym już byli, choć tu zamiast martwego człowieka leżał jakiś nieokreślony kawał mięsa na stole wiwisekcyjnym, przypuszczalnie od świni lub sarny, choć te zwierzęta widywało się zarówno Wewnątrz, jak i na Zewnątrz rzadko. Wszystko, szafki, ściany, kran od zlewu czy zadrapana tablica było pokryte kartkami różnych wielkości i kolorów, zawierających szkice anatomiczne, wykresy chemiczne i biochemiczne, fragmenty obliczeń. Paręnaście kartek walało się po podłodze. Wszystko to świadczyło, że R. musiał być tu długo – o wiele za długo, a badania zapewne były prowadzone latami.
Już stąd mogli usłyszeć jego przerażony głos.
- ...jak to nie możecie dać mi wsparcia, cholera!? - krzyczał. - Nie mogę go wypuścić, żeby siebie uratować, rozumiecie!? Jest zbyt cenny!
Cisza. Ktoś gada z powrotem.
- ...jak to nie możecie dokonać ekstrakcji duszy, do kurwy nędzy!? Czy wy rozumiecie, kim jestem? Co ja zrobiłem?
Ton głosu coraz bardziej rozbrzmiewał desperacją.
- Kurwa! Kurwa! Kurwa!!!
Następne pomieszczenie wyglądało, jak eksperyment, który wymknął się spod kontroli. Szalki Petriego były ustawione w równym rządku, jednak nekrotkanka wystawała daleko ponad nie i oblepiała całkiem szczelnie jedną ze ścian. Były tutaj zwłoki, które zostały całkowicie obklejone przez tkankę, mało tego, zmasakrowane i bezgłowe ciało wyglądało na żywe, brzuch poruszał się rytmicznie w górę i w dół, pompując powietrze przez nieistniejący nos do płuc po to, by zasilić nieistniejący mózg. Sama tkanka pulsowała i tu i ówdzie przybierała rozmaite, pęcherzowate formy. Cokolwiek to było, wydawało się ewoluować. Było czymś o wiele więcej niż mazią w szalce tam, na górze.
W jednym z bocznych pomieszczeń znajdował się mały składzik, w którym były dwa liczniki Geigera-Müllera, pięć kombinezonów przeciwpromiennych, a także stos paczek tabletek odkażających wodę. Dodatkowo, było tam jedzenie w puszkach na paręnaście dni dość świeżej daty. Tym jednak, co zainteresowało ich najbardziej, był dokładny rysunek i instrukcja obsługi pewnego urządzenia, które musiało znajdować się w innej części szpitala. Urządzenie przypominało z grubsza rękawicę wkładaną na prawą rękę, na której opuszkach palców znajdowały się płytki, z których przewody prowadziły do akumulatora zlokalizowanego w trzech obręczach przy nadgarstku.

Standstillhandschuh(Kod: SSH-313)
Jestem całkowicie pewien, że Federacja nie byłaby zadowolona na wieść, że udało mi się rozłożyć na części pierwsze zegar zastojowy i zbudować coś podobnego, jednak o nieco większym zasięgu niż zegar. Tak szybko, jak skończę, zamierzam go posłać go Tobie, jednak z powodu ostatnich zawałów używałem go często. Rękawica jest w fazie eksperymentalnej, brakuje jej obudowy i wydaje się być do pewnego stopnia niestabilna, jednak wydaje się robić to, co do niej należy. Tak samo jak zegar zastojowy zamyka przedmiot w powłoce chronicznej, tak rękawica może projektować powłokę poza siebie. W moich eksperymentach udało mi się otrzymać najlepszą proporcję, kiedy rękawica tworzy obłok czasowy o średnicy około sześciu metrów. Nawet nie wiesz, jak bardzo przydała mi się tutaj, pod ziemią, kiedy musiałem zapuszczać się w głębiny Altstadt. Rękawica robi dokładnie to samo, co zegar, tylko że poza sobą: Obłok chroniczny, który rozciąga się lub chociażby dotyka przedmiotów w jego zasięgu, także tkankę organiczną, spowalnia je, tak, że przedmiot lub istota wydaje się być lekko zamazana. Rękawica uratowała mi życie, kiedy wystrzeliłem chmurę czasową na walący się strop. Wyślę ją do ciebie, kiedy skończę pracę tu, w podziemiach.
Rękawica jest zasilana trzema ogniwami nuklearnymi, co oznacza, że do całkowitego wyczerpania się akumulatora można sobie pozwolić na trzy strzały z tego urządzenia, nigdy więcej niż dwa razy na dwadzieścia cztery godziny i nigdy więcej niż jeden co dziesięć minut. Później ogniwa należy wymienić lub załadować ponownie.


Następny pokój był zamknięty, ale drzwi dały się bez większych trudności wyważyć. Dotychczas słyszeli piskliwy głos naukowca, który chyba także ich widział z powodu kamer zlokalizowanych w pomieszczeniach.
Pomieszczenie było wielkie, mniej więcej tak wielkie, jak średni dom. Na podłodze leżały w nieładzie te same papiery i wzory na plastikowych i drewnianych biurkach w różnych stadiach rozkładu. Znajdowały się na nich różne chemikalia, nierzadko żrące.
Sufit wydawał się najmniej stabilny i składał się tylko z licznych desek i łańcuchów podtrzymujących rumowisko znajdujące się na samej górze. Nie wiadomo było, jak naukowiec mógł pracować w takich warunkach, kiedy strop mógł w każdej chwili spaść mu na głowę.
W rogu, przy północnej ścianie znajdowała się jednostka komputerowa i parę monitorów – chyba był podłączony do Inrinetu na górze, co sprawiało, że mogli się przez niego połączyć z innymi sieciami.
Ponadto, były tutaj dwa dodatkowe wyjścia.
Tym jednak, co od razu zwracało uwagę, nie były te wszystkie rzeczy, a parę słoi – bowiem nie można było znaleźć lepszego określenia – w których pływały nieokreślone kształty. Były one zaczepione łańcuchami aż przy samym suficie.
„Doktorek” wrzeszczał. Nie posiadał żadnej wielkiej broni. Nacisnął parę klawiszy na laptopie, a jeden ze słoi nagle zaczął spadać. Krzycząc dalej, uciekał w stronę południowego wyjścia.
Tymczasem ze strzaskanego słoja coś wyszło.
Stwór nie przypominał niczego, co do tej pory widzieli. Był to niewątpliwie efekt eksperymentów R. nad nekrotkanką, czymkolwiek miałaby ona nie być. Stanowił, luźno mówiąc, zlepek zwłok przynajmniej dwóch ludzi, choć guzy rozmieszczone w różnych miejscach ciała mogły być od biedy głowami. Miał nieco ponad dwa metry wzrostu, przeraźliwie chudy i nie zbudowany według żadnych proporcji; nierzadko tkanka mięśniowa przechodziła w nagą kość, całość w nielicznych miejscach była pokryta pożółkłą skórą. Posiadał wiele odnóży, być może nawet dwanaście, jednak większość były to ułamane i drżące kikuty, podczas gdy tylko cztery były efektywnie używane – dwa zakrzywione ramiona wychodzące z nabrzmiałych pleców przechodzące w ostrza i dwoje chudych nóg, które zaskakująco szybko się poruszały. Posiadał także trzy usta.
Wrzeszczał.
Być może nagle przerażenie uderzyło ich jak powiew zimnego wiatru, ale to Sarian zareagował najgorzej. Tknięty paniką, wydał z siebie nieludzki wrzask i jego nogi – bo raczej nie on sam – pobiegły, niosąc korpus, który wymachiwał bezradnie. Sarian nie był człowiekiem, był przerażonym zwierzęciem. Zwierzęciem, które nagle straciło zdolność logicznego rozumowania na tyle, że konsekwencje zawarły się w prostym myśleniu UCIEC-JAK-NAJDALEJ. Jednak samo myślenie także zawodziło. Byli zbyt daleko od wyjścia, żeby zwykła ucieczka mogła przynieść jakiekolwiek efekty. Dla Sariana oznaczało to, że chciał po prostu uciec tam, skąd przyszedł.
Biegł, a groteskowa kupa mięsa doścignęła go. Najpierw ramię, które wyrosło gdzieś z okolicy żeber martwego człowieka uderzyło naostrzoną kością po nogach Sariana, a jego histeryczny krzyk pomieszany z odgłosem rozrywanego ciała prędko przemienił się w piskliwy gulgot. Bestia była skrupulatna w rozczłonkowywaniu, a całe zdarzenie trwało zaledwie parę sekund. Wreszcie, jak gdyby na umówiony znak, kiedy podziurawione płuca nie były w stanie dostarczyć powietrza, które mogłoby zostać wywrzeszczane, podobne kosie ramię wzięło parę krótkich, owadzich zamachów i odrąbało głowę z masy krwi, połamanych kości i mięsa, która potoczyła się pod stopy Nadii. Oczy zamarły w wyrazie przerażenia, zastygłe do bólu mięśnie twarzy formowały obcą maskę, a z przeciętego karku wylewały się resztki krwi; wszak zastawki nie przestały jeszcze pulsować.
Ostatnim ruchem Sariana na tym życiu było rzucenie wzroku na Niklasa – ostatni zwrot zamglonych, ubrudzonych kurzem gałek ocznych.
Trzy głowy, czy raczej usta przyczepione do oślizgłego korpusu ryknęły. Była w nich żądza mordu.
Nagle, Paweł zauważył coś – na drodze, na której stał zmutowany kształt, była rękawica. Dokładnie taka, jak ją opisywano; był problem – stwór, którego widzieli, był na drodze do zdobycia jej.
Co gorsza, znowu zaczęli czuć drżenie dochodzące z góry. Nie był to żaden zawał, ale stałe, ciągle przybliżające się trzęsienie.





 

Ostatnio edytowane przez Irrlicht : 14-01-2011 o 23:39.
Irrlicht jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172