Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-01-2011, 13:28   #83
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
„To nie twoje sprawy, nie twoje wojny... i nie twoje grzechy.” Giordano zacisnął zęby słysząc te słowa. Miał zamiar krzyknąć Krabowi w twarz. „Co ty wiesz o moich sprawach i moich grzechach?!”
Nie zrobił tego. Powstrzymał się. Krab był mu najbardziej życzliwy ze Zwierząt. I miał rację w wielu sprawach. Ale nie w jego. Nie czynił tego co robił, ze strachu przed nią czy przed Labrerą. Nie sprzymierzył się z księciem, by przeżyć. Mieli wspólnego wroga. A klanowcy kryjący się w górach nie byli mu braćmi, tak długo jak długo stali pomiędzy nim, a celem.
A ona...
Była drobna i delikatna, choć zwinność węża przypominała jak groźna być potrafi.
Mimo to, musiał powstrzymywać się by nie podjechać do konia Cykady, porwać ją i pognać w mroki nocy. By być tylko z nią.
Nie wiedział co się z nim dzieje, ale nie mógł wyprzeć myśli o niej ze swej głowy. Nie mógł uwolnić się od żaru trawiącego jego ciało i radości jazdy wypełniającej jego serce.


Przy pasie miał rapier i kord. Ale głównym jego orężem było co innego.
Zweinhander, wielki i ciężki miecz, którym mocno zbudowany musi używać najemnik trzymając w dwóch rękach.


Giordano jednak trzymając go w jednej dłoni, machał nim jak wierzbową witką. To była potężna broń, zwłaszcza przeciw innym wampirom.
Ruszyli na łowy, a Giordano wyczekiwał na nie z nienaturalną ekscytacją.
I spotkał się z rozczarowaniem.


Masakra, zwykła pozbawiona sensu i głębszego celu rzeź śmiertelnych. Giordano przyglądał się jej z rosnącą odrazą. Jakiż był powód tej jatki? Czyż nie mieli Krwawych Łowów, czyż nie powinni dopaść wampirzyc, albo chociaż jej ghuli. A tu? Ginęli ludzie zabijani przez zwierzęta i Zwierzęta w krwawej orgii zniszczenia. W dodatku pozbawionej sensu i celu.
Gdzie tu zemsta? Na kim?! Na biednych chłopach, na bezbronnych kobietach i dzieciach?!
Im dłużej na to patrzył, tym bardziej go ta sytuacja irytowała.

Wreszcie kropla przelała czarę.

Widząc wybiegającą kobietę z dwójką dzieci, Giordano spiął konia i z krzykiem zajechał drogę wampirom, które się do nich zbliżały.
- Won, te są moje.- syknął wściekle kładąc dłoń na mieczu, dużym zweihanderze. Najwyraźniej rzucał wyzwanie tym z nich, które odważyłby się sprzeciwić jego woli.
Kobieta za plecami Włocha zaczęła się modlić, jedno z dzieci zaniosło się, zachłystując, płaczem. Powykrzywiane żądzą, nabrzmiałe od pulsujących żył zdziczałe twarze Zwierząt zamarły w gniewnych grymasach, błyskały obnażone zęby. Żaden się nie ruszył. Zbyt dobrze pamiętali, co się stało w twierdzy.
Koń Cykady zadrobił, przestraszony gorącem bijącym od pożaru, szarpnęła brutalnie wodzami, zmuszając go do uległości.
- Rzekłam: spalić i zabić wszystkich - jej głos zlewał się z trzaskiem płomieni, tak samo złowróżbny i groźny. - Jeśli Włoch chce czegoś dla siebie, będzie to musiał wyszarpać.

Giordano spojrzał wprost na kobietę i uśmiechnął się.- Niech i tak będzie pani.
Krew mu płonęła w żyłach, wargi drgnęły odsłaniając gdy rzekł głośno po łacinie. -Ave, Cykada, morituri te salutant!*
I wyciągnął swój miecz z pochwy przykładając w rycerskich salucie, wyraźnie skierowanym do niej. Było coś w tym groteskowego. Wszak zachowywał się wobec niej jak wobec damy swego serca. I jakby nie znajdowali się w ogarniętej pożogą masakrowanej wsi, a na rycerskim turnieju. I jakby, to nie ona posyłała swoje sługi przeciw niemu, tym zimnym rozkazem.
Niemniej...
Ogień Zelotów, który płonął w jego sercu, ogień pożądania wobec tej kobiety, ogień pogardy wobec tego co się działo dookoła, ogień gorączki wywołany dziwną krwią, którą dano mu do wypicia. Owe ognie zlały się w jedną wielką pożogę szału krwi i odbierały zdolność jasnej oceny sytuacji.
Ostrze wielkiego miecza zatoczyło łuk, gdy siedząc na koniu rzucał wyzwanie.- No więc, który się ośmieli wyrwać mi to, co ja uznałem za swoje?!
Jednemu z wampirów psy zerwały się z uwięzi, a może celowo je wypuścił?
Po nim zaś ruszył Morze Szczurów...i dobrze. Ten Gangrel prędzej, czy później chciałby go zabić. Lepiej więc się zmierzyć z nim teraz, twarzą w twarz. Niż być później napadniętym przez niego w zaułku Ferrolu. Lecz w wkrótce i te najprostsze myśli utonęły w pożodze ognia płynącej w jego krwi.
Zeskoczył z konia i ruszył poruszając się z nadludzką szybkością i machając olbrzymim dwuręcznym mieczem jak wierzbową gałązką.
Najpierw pognał na ogary. Bo czyż te zwierzęta mogły się równać z rozwścieczoną i żądną krwi bestią jaką był w tej chwili Giordano? Uśmiech drgał mu na wargach. Wreszcie coś co można uznać za walkę godną uwagi. Jednak atakując psy nie spuszczał oczu i z Morza Szczurów. To on miał być jego nagrodą dzisiaj... i tylko jedno mogło powstrzymać Giordano od zabicia tej kreatury. Słowa Cykady.

Pierwszy Giordana dopadł jeden z psów, ogromne, czarne bydlę z żylastym karkiem, wyglądające jak worek mięśni i ścięgien. Prawdziwa rozwścieczona bestia z piekła rodem.


Zaatakował tak, jak na ogół atakują duże psy, skoczył nie zwalniając biegu, by zbić z nóg, obalić na ziemię i dopaść gardła. Szybko i skutecznie zabić „dwunożną zwierzynę”. Tyle że Włoch zwierzyną nie był. Błyskawiczny ruch ramieniem. Zweihander opadł na jego grzbiet tnąc skórę , rozszczepiając kręgosłup, więznąc między żebrami.

Kiedy Włoch spychał z ostrza drgające truchło psa, całym jego jestestwem szarpnął krzyk Cykady:
- Z tyłu!

Poderwał głowę i zobaczył, że Szczur nie zamierza honorowo czekać, aż uda mu się odzyskać uwięzioną broń.
Giordano zaklął cicho, przetoczył się po ziemi by uniknąć kuli i znaleźć poza zasięgiem drugiego psa.
Bez miecza utkwionego w pierwszej bestii, był w trudnej sytuacji. A zweihandera, na razie chwycić nie mógł. Ale miał jeszcze rapier i kord. Tyle że rapier był bronią pojedynkową, bronią szlachetną i finezyjną. Zbyt delikatną jak obecne mordobicie. W którym ni zasady ni honor się nie liczyły. Jeno śmierć jednego z adwersarzy.
Musiał więc zmienić plany i sięgnąwszy po ów sztylet, pognał na Morze Szczurów. Dopaść jego jak pies, chwycić za gardło, ranić sztyletem, pozbawić nieporęcznej w bliskim starciu broni. Pozbawić przewagi... Szalony plan.

Morze Sczurów, zakręcił kolczastą kulą na łańcuchu. Uśmiechał się, gdy młody Brujah pędził w jego kierunku z nadludzką prędkością. Świst powietrza, kolczasty oręż zatoczył łuk, trzymany przez łańcuch. Nie była to zabawka na pokaz. Mimo swej szybkości, Zelota został trafiony w twarz. Gdyby był śmiertelny, już nie by nie żył.
Gdyby był śmiertelny...

Ryzyko przynosi czasem ból... Kolczasta kula dość boleśnie drasnęła Zelotę, przesuwając się po jego twarzy podczas ciosu. To było coś więcej niż draśnięcie, ale... Giordano oddany walce i szałowi nie zwrócił na to uwagę.

Zabolało tylko trochę. Oczywiście potem, gdy opowiadał o tej walce na zapomnianym przez Boga wybrzeżu, o tym bólu nie mówił już wcale. Ale i teraz był nikły, promieniował od czoła, ledwie draśniętego, zawijał się na poszarpanym policzku i uchu. Pulsujący lekko, bardziej ćmiący niż faktycznie dokuczliwy. W sumie nieistotny. Bardziej doskwierał Giordanowi pogardliwy śmiech Cykady, bardziej drażnił pożar już-już liżący mu plecy gorącym oddechem.

Krew zalała mu oczy, czerwona mgła zasnuła myśli lepkimi pasmami. -Zabij! Zabij! - ryczały mu płomienie, i ryczała gorączka własnej krwi. Wyciągnął ręce.

Krtań Szczura, którą ścisnął w dłoni, chrupnęła ohydnie, palce Giordana zagłębiły się w miękkie tkanki. Gangrel wybałuszył oczy, a Giordano – Zabij! Zabij! - już tłukł go kordem po wyciągniętych dłoniach, po piersi, po twarzy.

Gangrel zwiotczał i opadł do jego stóp, tak jak do stóp zwycięskich dowódców rzucają okrwawione sztandary pokonanych. Włoch wyrwał mu z osłabłych rąk łańcuch, zakręcił z wizgiem kolczastą kulą. Bestia w jego piersi warknęła na skradającego się psa, który uciekł, podkulając pod siebie ogon.

Bestia okręciła sobie łańcuch dookoła nadgarstka, i opuściła kulę na plecy kapitana. Przy kolejnym ciosie, a może jeszcze kolejnym, Giordano dosłyszał przez gorączkę własnej krwi krótkie "Dość", ktoś mu rozkazywał, był ważny nawet, ale kto to był? Giordano nie za bardzo mógł sobie przypomnieć. Ten mężczyzna u jego stóp? A może tamten młodzik ze śliskimi oczyma ryby? A może ta kobieta, która zbliżała się do niego konno, z twarzą oświetloną łuną, jasnymi włosami wznoszonymi gorącym oddechem pożaru?

Nie słyszał za pierwszym razem. A może nie chciał słyszeć. Teraz liczył Szczur i to by zmienić go w krwawą miazgę. I patrzeć jak ginie pod jego stopami, robak niegodny by łazić po tej ziemi.
Kolejne „Dość” dotarło do niego. Komuś innemu plunąłby w twarz. Ale to mówiła Cykada.
A on jej pragnął. Zaciągnąć ją w krzaki, zedrzeć krępujące ich ubrania, obsypać pocałunkami całe ciało, sprawić by wiła się jak kotka i jęczała jak ladacznica. Zdobyć. Posiąść.
Ale nie zgwałcić. O nie.
Chciał by oddała mu się z własnej woli. Chciał obudzić w niej pożądanie. Pragnął jej jak kochanek pragnie swej wybranki.
Chciał zobaczyć w jej oczach żar, który sam czuł.
Nie wiedział czemu to do niej czuł tak intensywnie. Sądził, że pewne rzeczy umarły wraz przemianą. Pożądanie, pragnienia inne niż pragnienie krwi.
A teraz... z krwawą miazgą próbującą odczołgać się od swego oprawcy, i z nadjeżdżającą Cykadą. Nigdy nie czuł się bardziej żywy.
-Zadowolona pani?- spytał drżąc na ciele, niczym w febrze. Uśmiechał się spoglądając wprost w jej oczy, szukając w nich uznania i aprobaty. Spojrzał na to co się działo w tej wiosce.- Nie widzę tu jednak Krwawych Łowów, ni zemsty, jeno płacz kobiety. Zostaw resztę przy życiu, wygnaj do Zelotów. Nie znajdziesz lepszych do nich posłańców niż te niedobitki.
Uśmiechnął się dziko niemal.- A my zapolujmy na coś wartego złowienia.

Rozpierała go radość, zbyt wielka, by zgasnąć jak zdmuchnięta świeca pod zimnym spojrzeniem Cykady, jednak po plecach przeszły mu nieprzyjemne ciarki, gdy przechyliła się w przód w siodle, opierając przedramię na łęku, i zbliżyła do niego bladą twarz. Oczy miała martwe, zimne i bezwzględne.

"Strata zbyt wielka, by ktokolwiek mógł jej ją wynagrodzić, więc musi utopić ją we krwi"
, ostrzeżenie wyszeptane przez Kraba na dziedzińcu odbijało się echem po jego czaszce.

Oszpecony kapitan chrząknął cicho za plecami wampirzycy.
- Zelota słusznie prawi... - zaczął, ale zamilkł, gdy poderwała głowę.

- Poślij zatem do swego klanu tych, których życie wywalczyłeś. Należą się tobie zasłużenie i twoja wola, co uczynisz z ich istnieniem - ponownie nachyliła się w siodle. - Reszta jest moja, Zeloto. Moja jest też zemsta i moja droga do zemsty. Nie będę się nimi dzielić ani z tobą, ani z nikim innym. Chciałeś dołączyć do sfory, respektuj moje prawa. Miejsce każdego w sforze jest za moimi plecami.

Do dławiącego się własną krwią Szczura doskoczył rybiooki młodzik, obrzucił koszmarne rany fachowym okiem.
- Cykada, z niego to długo nic nie będzie - ocenił.
- Zatem niech spłonie - rzuciła obojętnie, a gdy nieśli protestującego i wyjącego jak pies żeglarza w stronę płomieni, pani Zwierząt nachyliła się jeszcze niżej, tak że jej martwe, zimne oczy rozlały się przed nim jak wody zatoki, a w wycięciu sukni mignęła mu kręta, ciemnozielona wić tatuażu - Zrozumiałeś, Giordano?

Nie... chciało się wyrwać mu z gardła. Nie rozumiał. A w zasadzie nie tyle nie rozumiał, co nie zgadzał się. Zawsze stawał wbrew nurtowi, zawsze walczył z przeznaczeniem. Zbyt butny by się komukolwiek podporządkować.
Spojrzał butnie w oczy kobiety i rzekł.- Nie ty jedna straciłaś kogoś cennego dla ciebie. Nie tylko twoja zemsta kryje się wśród zelockich buntowników Moshiko. Moja także. Czy tego chcesz czy nie, nasze drogi, nasze zemsty splatają się ze sobą. Łączą nas razem.
Uśmiechnął się.- Nie ze strachu złożyłem przysięgę księciu Ferrolu. Tak samo jak i ty, mam kogo mścić i mam za co mścić. Jesteśmy do siebie podobni, Moshiko, bardziej niż ci się zdaje.
Oddychał gwałtownie. Radość z walki i bliskość Cykady sprawiała, że brakowało mu tchu w piersi. Był wampirem, jego serce i jego płuca nie pracowały. Nie potrzebował oddychać. Ale w tej chwili klatka piersiowa unosiła się mu w szybki tempie.- Dołączyłem do twej sfory i respektuję twe prawa... ale co zdobędę, to moje. Cokolwiek to będzie.
Uśmiechał się, a w tym uśmiechu było i wyzwanie i nutka lubieżności. Upojony ową krwią podaną w kielichu, nadal nie do końca panował nad swymi myślami i żądzami.
Spojrzał na kobietę i dzieciaki, których życie i wolność wywalczył.- Słyszałaś, zabieraj je stąd i uchodź w góry.
Wieśniaczka pobiegła przed siebie, zanosząc się zachrypniętym płaczem. Dym pożaru drażnił, wiercił w nozdrzach. Cykada wyprostowała się w siodle. Przez chwilę wydawało mu się, że podniesie rękę do ciosu, lub staranuje go koniem. Ale nie, patrzyła ponad płomieniami na milczące góry.
- Jakie imię nosi twoja zemsta? - zapytała poważnie.
Zachował się znów zbyt śmiało, zbyt odważnie znów zbyt szaleńczo... ale czyż nie czynił tak cały wieczór?
Czyż nie ryzykował, raz za razem, pchany gorącą krwią Brujah i krwią z twierdzy Oka Zachodu krążącą w jego ciele? Wskoczył na jej konia, lądując tuż za nią. Objął w pasie, przytulił niczym kochankę i szepnął wprost do jej ucha. Cicho.- Zelota o imieniu Hamilkar, kryje się ponoć pomiędzy buntownikami. Na jego rękach jest krew mego brata. A jeśli Bóg pomoże, na moich rękach będzie jego krew. Ale... niech to imię pozostania naszą tajemnicą.
Czy ukrywanie owego imienia było, aż tak ważne? Może tak. Może nie. Ważny był pozór.
Ważne było to, że obejmował tą kruchą z pozoru kobietę, tuląc ją do siebie. Ważne czuł jej miękkość ciała, zapach jej włosów. Ważne że czuł się... żywy. Już myślał, że zapomniał jak cudowne to uczucie.
Wiedział, że to minie... że to chwila, która potrwa tylko do jej odpowiedzi. Więc się nią rozkoszował, zanim zeskoczy z jej konia.

Uścisk dorównujący siłą katowskim obcęgom, jakim ścisnęła jego dłonie obejmujące ją w pasie, zelżał podczas szeptanych wyznań Giordana. Nadal jednak nie mógł wyzbyć się wrażenia, że pochwycił w objęcia węża, że pod palcami przesuwają mu się z suchym tarciem łuski, a gad, choć spokojny, cały czas gotów jest zaatakować, z jego zębów dzień i noc sączy się śmiertelna trucizna.

- Hamilkar... Hamilkar... - jej usta zdawały się smakować starożytne imię. W rozluźnieniu - ani chybi pozornym, bo Giordano ciągle czuł spięte jak do skoku mięśnie - oparła plecy o jego pierś. - Kłamca. Pamiętam... - uniosła prawą dłoń przed oczy. - Padał deszcz.

Spięła gwałtownie konia, sięgnęła za siebie i szarpnęła Włocha za ramię. Można było podziwiać jej umiejętności jeździeckie gdy, zmusiła konia do tańczenia na tylnych nogach.
Siedziała pewnie w siodle niczym mityczna amazonka, a on zeskoczył z siodła z gracją godną kota. I nadal się uśmiechał, ironicznie i pewnie. Czuł się jak zdobywca, jak zwycięzca. Krok po kroczku, nagnie ją do swojej woli. Podpowiadała mu to gotująca się w żyła krew, nadal odbierająca zdolność trzeźwego myślenia. Ale czy to było teraz ważne?
Cykada patrzyła się na niego bez słowa, ale po chwili straciła zainteresowanie i odjechała do Kraba.
Szaleniec...taki pomruk, choć pełen niechętnego szacunku wyrywał się z ust Zwierząt. Szaleniec, który postawił się Cykadzie, który rzucił jej wyzwanie, który się śmiało targował i równie śmiało wobec niej sobie poczynał. Szaleniec... którzy przeżył, podczas gdy inni na jego miejscu by zginęli. To że był pupilkiem księcia Ferrolu, nie miało tu wielkiego znaczenia. Cykada miała zbyt silną pozycję, a Brujah wielokrotnie ją prowokował. I przeżył.
Ale.. czyż nie Audaces fortuna iuvat?**
Młodzik z oczami ryby przyprowadził Włochowi konia. Podał strzemię...
A Giordano wskoczył na karosza, pojechał do truchła psa i wyrwał miecz swój z jego zwłok.
Potem podjechał do płonącego budynku, w którym szczątki Morza Szczurów się dopalały i cisnął kolczastą kulę w płomienie. Niech oręż spocznie przy swoim panu.
A noc była jeszcze młoda... A przynajmniej tak się upojonemu krwią i bliskością Cykady Giordano, zdawało.

* Parafraza Ave cesar morituri te salutant, słynnego pozdrowienia gladiatorów. "Bądź pozdrowiony, Cezarze, przez idących na śmierć"
** "Śmiałym szczęście sprzyja"; cytat z Eneidy Wergiliusza.
.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 03-01-2011 o 19:59. Powód: poprawka;)
abishai jest offline