Pociemniało mu w oczach, lecz tylko na chwilę.
Świat w tamtej chwili kręcił się zdecydowanie zbyt szybko, by mógł pomyśleć o czymś istotnym.
Wyrywając strzałę z ramienia zdusił krzyk bólu, jednak ledwo. Potrzebował kilku chwil, żeby opanować promieniujący ból w ręce, po czym przeszedł do działania.
- Skurwysyny. - powiedział wyciągając z jednej z sakw przy pasie mały, gruby kijek koloru niebieskiego.
Złamał go zdecydowanie w połowie, po czym... zniknął. Tak to przynajmniej wyglądało.
Obraz wokół niego stał się całkowicie szary - przestał dostrzegać jakiekolwiek kolory, jednak to było normalne w przypadku zaklęcia niewidzialności.
Z grymasem wściekłości ruszył bokiem traktu w biegu wyciągając długi sztylet.
Z twarzy zniknęły mu jakiekolwiek emocje, pozostał tylko beznamiętny wyraz, któremu towarzyszyły lodowato zimne, obojętne na wszystko oczy.
Jednak nikt nie mógł tego wtedy zobaczyć.
Bez trudu zaszedł zielonoskórych od tyłu i wymierzył pierwszemu z nich sprawiedliwość przez łopatkę aż po pierś. Na wylot.
Przeciwnicy nie mieli szansy zareagować, mimo iż Kaldor był już widzialny. Wyszarpnął broń błyskawicznie i ciął szeroko drugiego z goblinów. Krew trysnęła z szyi, zaczął charczeć, puścił łuk i upadł na ziemię.
W tym samym czasie zabójca wygiął się i kopnął w pierś trzeciego, ostatniego już przeciwnika. Tutaj też szybkie pchnięcie leżącego zakończyło sprawę.
Ale chwila... tam był ktoś jeszcze...
Skulony Kaldor wyprostował się momentalnie mierząc sztyletem w gardło Aurayi.
Nie rozpoznawał jej... ciemne plamy migały mu przed oczami. Przewrócił oczami, odchylił głowę w bok i padł na ziemię nieprzytomny.
Broń wypadła mu z ręki, zaś rana na lewym ramieniu zdradzała paskudne, zielone zabarwienie. |