Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-01-2011, 21:49   #26
deMaus
 
deMaus's Avatar
 
Reputacja: 1 deMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumny
Mniej więcej po dwóch godzinach, kiedy byli na kwaterach, do jego pokoju, którego już miał dość i chciał się przenieść na statek, do bardziej funkcyjnych warunków, jednak ze względu na kapitana nie mógł, zapukał jeden z żołnierzy z wiadomością, że Jonatan Hill chciałby się z nim widzieć i, że czeka przed kwaterami. To dość nietypowa prośba, bo ile dobrze pamiętał, Hill nie darzył go sympatią, co prawda kilka razy brali udział w wspólnych akcjach ale raczej ze sobą rywalizowali niż współpracowali.
- A więc to tu się ukrywasz? - Powiedział nowo przybyły mężczyzna jowialnie, miał na sobie dość dobrej jakości pancerz gwardii, lekko przerobiony, do tego miał miecz przy pasie, i pistolet na prawym udzie. Max spojrzał na jego twarz i zobaczył, że dorobił się kilku blizn na swojej zakazanej gębie. Jonatan mimo imienia wskazującego na szlachetne rysy, był zwykłym bandziorem, który był twardy i jak na kogoś z ferala doskonale sobie radził w współczesnych realiach. - Chowasz się za nazwiskiem Krard? Myślałem, że po Lacrimosie, zasiądziesz na stołku kapitańskim? A tu proszę, upadek... -
- Czego? Że tak grzecznie zapytam - Max wiedział już czego chciał Hill, a przynajmniej się domyślał.
- Będzie nowy turniej, największy, z najlepszymi. Uważasz że dasz radę? -
- A czy będę miał szansę zabić ciebie? - Ta rozmowa była irytująca, choć dla udziału w turnieju warto było się na nią godzić.
- Nie. Jestem posłańcem, i roznoszę zaproszenia, potrzebuję, abyś przedstawił mnie swojemu kapitanowi, inaczej nie masz szans na to by wystartować. - Spojrzał w oczy Maxa i dodał - wpisowe jest dość duże, i do tego wpisujący wyznacza zawodnika, więc może i tak nie masz szans. -
- Oddaj broń i chodźmy. - kiedy miecz i pistolet jego z braku lepszego słowa “gościa”, leżały na stoliku, ruszył do komnat lorda kapitana, tuż przed drzwiami zatrzymał się i powiedział - polecam opuścić krwawe opisy, a skupić się nad elementem rozrywki i pieniędzy. -

Już w komnatach, Max pokrótce przedstawił gościa, ale samo wyjaśnienie turnieju pozostawił Jonatanowi.
- Tak więc jak Pański człowiek lordzie powiedział, przynoszę możliwość wzięcia udziału w niezwykłym turnieju. Turnieju nieoficjalnym i elitarnym zarazem, choć oczywiście zgodnym z tradycją. Wpisowe to 100 000, a nagroda to 2 000 000, zwycięzca jest tylko jeden. Samo założenie turnieju jest banalnie proste, dwudziestu lordów kapitanów i najdostojniejszych z Portu Wander, wyznacza po jednym ze swoich sług, ci dostają nadajniki i otrzymują 48 godzin, na likwidację, reszty zawodników. W wypadku przekroczenia czasu, nadajniki wybuchają, pozostawiając przy życiu tylko tego, który zdobył najwięcej punktów do tej pory, punkty przyznajemy, po jednym za eliminację celu. Jest tylko jedna zasada, zawodnicy nie mogą chronić się na swoich statkach. Udział w turnieju jest oczywiście nieobowiązkowy, ale zabawa jaka z tego wynika jest przednia, otóż lordowie obserwują poczynania sowich zawodników, przez serwoczaski na stacji. Do tego mając czempiona kilku podobnych turniejów, jest Pan na dobrej pozycji. -

Patrząc na kapitana de’Vireas wiedział, że się waha. Z jednej strony pewnie chciałby wygrać no i zobaczyć całą zabawę, w końcu nie ma nic bardziej emocjonującego niż wysłanie niczym bóg swojego anioła śmierci, i patrzenie jak jego wybraniec zabija wysłanników innych.
- Hill idź do mnie, za chwilę przyniosę ci odpowiedź. - kiedy zostali sami, a właściwie lepiej było by powiedzieć, bez Jonatana, bo młody Krard miał w tym pokoju całą świtę - Rozumiem, pana obawy, ale Hill, mimo swojego braku talentu do nawiązywania relacji, ma rację, wygrywałem już takie turnieje, a zwycięstwo może otworzyć nam drogę do zawarcia nowych kontaktów, ułatwić zaciąg dobrej załogi, no i przynieść panu 2 miliony. Poza tym gwarantuje, że nic nie dostarczy takiej adrenaliny, jak śledzenie zawodników i wiedza, że pana wysłannik, niesie śmierć w Pana imieniu. Takiej adrenaliny nie da żaden sztuczny specyfik. - Zobaczył błysk w oczach kapitan i wiedział, że wygra.
- Wiesz, że ryzykuję olbrzymią kwotą i... -
- A ja życiem, ale aby zabezpieczyć pana inwestycję bardziej, mogę przekazać naszemu mistrzowi wiedzy, że w razie mojej śmierci, w turnieju, cała moja własność przechodzi na ród Krard, same moje pistolety są warte więcej niż wpisowe. Czy taki układ jest odpowiedni? -
- To nas zadowala. Jak wyglądają szczegóły tego turnieju? -
- Są banalnie proste, dwie godziny przed rozpoczęciem, dostanie pan wiadomość gdzie jest punkt obserwacyjny, może pan przyjść z dwoma ochroniarzami, przy czym na waszym poziomie panują pogodne warunki. Większość kapitanów uważa to za rodzaj rozrywki, będzie bankiet i miłe rozmowy, wymiana informacji, zdobywanie kontaktów i zleceń. Dla mnie zabawa zacznie się godzinę później, dostanę jakiś nadajnik, pewnie do połknięcia, lub w formie obroży, czy też bransolety. Zdjęcie i wybuch, koniec czasu na kiepskim miejscu i wybuch, chwila nieuwagi i zgon. Mam do wykorzystania wszystkie swoje środki, czyli mój wywiad, i środki finansowe, polowanie trwa maksymalnie 48h, każdy uczestnik, dostaje urządzenie do lokalizowania pozostałych, czyli nie ma opcji aby się choć na chwilę zatrzymać, aby odpocząć. Każdy kolejny cel to większe zmęczenie, każda rana daje o sobie bardziej znać. Czas jest kluczowy, i nie ma prawa na błąd, zresztą zobaczy pan te błędy u moich przeciwników. A teraz pójdę powiedzieć Hillowi, że przyjmuje pan zaproszenie i że to ja będę zawodnikiem. - Kapitan skinął rękę, że Max może odejść, ale w jego oczach widać było głód. Pewnie nie mógł się doczekać.

- Hill, przyjmujemy, Ja będę zawodnikiem, a teraz bierz swoją broń i wypad. - Stał obok drzwi i czekał aż tamten wyjdzie.
- Nie jesteś zbyt pewny siebie? -
- Jestem, ale to efekt umiejętności, a nie pychy. Nicewa się z tobą skontaktuje, w sprawie informacji o reszcie zawodników. - Zamknął za nim drzwi, a sam ruszył w stronę kanapy. Powinien się przespać, bo nie wiadomo, kiedy znowu będzie do tego okazja.


Pierwszego dnia na stacji nie było mu dane jednak wypocząć, bo musiał jeszcze dogadać szczegóły, co do Wyścigu Pielgrzyma, ich nawigator proponował pomoc, a z tego co Max zrozumiał, to za pomocą swojego trzeciego oka, mógł tak rozszerzyć swoje pole widzenia, aby dostrzegać ukryte statki, i pułapki wcześniej i dokładniej niż sensory. Z taką pomocą wyścig nie powinien być, aż tak trudny.
Max przyjął propozycję, jednak wyścig odbywał się jutro, co znaczy, że na pewno zahaczy swoją obecnością o turniej. Umówił się więc z Veltariusem, że ma kilka spraw do załatwienia, i pojawi się dopiero przed startem, ale będzie na pewno, poprosił też, aby przygotowano prom szturmowy. Dodał z uśmiechem, że jedynym co go powstrzyma będzie śmierć, co zresztą biorąc pod uwagę turniej było wielce prawdopodobne.

Po południu, otrzymał wiadomość od Nicewy, z danymi kilku uczestników. Dwóch znał osobiście i nie wróżyło to dobrze, jeden z nich Koda Byren, słynął z mistrzowskiego posługiwania się wszelkiego rodzaju ładunkami wybuchowymi i pułapkami. Był także dobrym strategiem, co oznaczało, że stacja już teraz zapewne jest pełna pułapek, w które Koda zamierzał wciągać swoje ofiary. Drugi, a właściwie druga, Myra Baks, była uzdolnioną wojowniczką, zwłaszcza, kiedy dopadła kogoś ze swoimi ostrzami, na bliskim dystansie. Max miał już przyjemność z nią walczyć, ale na miłym pokazie, i właściwie to przeżył, tylko dzięki swojej zbroi, i temu iż nie było jej widać spod jego munduru. Myra nie będzie problemem, bo wystarczy ją zdjąć z dystansu, za to Koda może być kłopotliwy. Najlepiej było by się nim zająć na koniec, bo sam może wykończyć kilku przeciwników.
Reszta informacji zawierała, dane na temat, ośmiu innych ludzi. Sposoby walki, plusy, i plotki. Trzech, to płotki, które nie będą sprawiały większego problemu, choć i tak należy się mieć na baczności.
Największym problemem było, to, że de’Vireas nie znał twarzy połowy uczestników, a to mogło prowadzić do dużych kłopotów. Istniały też plusy jakich nie miał w innych turniejach, tu miał wziąć udział w wyścigu, a więc będzie miał kilka godzin odpoczynku w drodze powrotnej. Max był pewny tego, że jeśli dotrze do promu, to wyścig wygra, i wróci, zresztą należał do tego typu ludzi, którzy nie potrafią przyjąć myśli o porażce.

Po 16 godzinach od ich dokowana do portu, dostał kolejną wiadomość od Nicewy, kapitan Maxymilian Krard dostał zaproszenie i wyruszył na spotkanie, to znaczy, że on ma jeszcze godzinę. Pora się przygotować, de’Vireas ubrał swój strój specjalnie przygotowany na tego typu akcje. Właściwie to była to praktycznie dokładna kopia jego białego munduru, z tym, że była czarna i w rękawach miała schowane pistolety, także nie zakładał już uprzęży z bronią pod pachami. Przygotował, także specjalny pas z grantami, dwa odłamkowe, dwa gazowe, i dwa oślepiające.


Po dokładnie godzinie, w jego kwaterze zjawił się jeden z kapłanów maszyny, bez słowa powitania kazał swojej serwoczaszce zeskanować jego twarz, aby potwierdzić tożsamość, po czym wręczył mu nadajnik. Była to niewielka kulka, średnicy około pół centymetra, i kazał go połknąć, mówiąc, że technologia jest na tyle zaawansowana iż nie wyrządzi mu krzywdy w czasie turnieju. Dopiero po jego zakończeniu, wybuchnie w przypadku gdyby pozostał na placu walki więcej niż jeden zawodnik.
Wręczył mu także urządzenie, służące do lokalizowania innych zawodników, niewielki dataslate, z odbiornikiem. Można było ustawić skalę powiększenia do około 100m, a tym samym określać lokalizację wroga z dokładnością, do kilku metrów, albo oddalić aby pokazywał cała stację, a nawet obszar poza nią.
Adeptus Mechanicus, wyszedł tak jak wszedł, bez słowa, a jego serwoczaszka poleciała za nim. Max także nie zamierzał czekać, z danych od Nicewy wiedział iż każdy zacznie w apartamencie swojego sponsora lub na swoim statku, który ma obowiązek opuścić w ciągu godziny. Nie tracił więc czasu i ruszył. Najbliżej niego zaczynał Javier Grivin, który prawdopodobnie zajmie dobre stanowisko strzeleckie i rozłoży się z swoją ulubioną bronią, karabinem snajperskim, z pociskami zdolnymi przebić, nawet pancerz ciężkiego imperialnego transportowca.
O ile Gravin naprawdę zamierzał to zrobić, to najlepszy do tego punkt, to doki, tuż za apartamentami jego kapitana. Miał z tamtąd widok na długi pomost, który każdy, kto by się na niego zasadzał musiał by przejść, jednocześnie wystawiając się na ostrzał jego karabinu. Max widział dwa słabe punkty takiego rozwiązania, reszta mogło go po prostu przeczekać, albo ktoś mógł by zaatakować go z powietrza.
Patrząc na urządzenie lokalizacyjne, Gravier zaczynał faktycznie w apartamentach swojego kapitana, i właśnie opuszczał je w kierunku doków. de’Vireas ruszył jak najszybciej w tamtym, kierunku, liczył że dwójka jego ludzi wykonała zadanie, i podłożyła zdalne ładunki wybuchowe w miejscach gdzie kazał im to zrobić. To dało by mu dużą przewagę, gdyby w kluczowym momencie musiał zrobić jakąś dywersję.
Poczynione przygotowania właśnie procentowały, bo dojeżdżał na ciężkim motocyklu z magazynów Krardów do początku doku, kiedy urządzenie lokalizacyjne wskazało, że jego cel dotarł do najwyższej suwnicy, służącej do przenoszenia największych kontenerów. Max nie zwalniając ruszył najszybciej, jak pozwalały jego umiejętności prowadzenia tego typu pojazdów w tamtym kierunku. mniej więcej w połowie, usłyszał pierwszy strzał, co znaczyło iż, jego Gravier jest na pozycji. Nie zwalniając Max pędził dalej, Jedyna różnicą było, to że na moment dotknął urządzenia wbudowanego w nadgarstek, a sekundę później, na szczycie suwnicy, wybuchły, dwa ładunki. Za mocne, najwyraźniej, jego pomocnicy, partacze użyli za silnych ładunków. Nie zwalniając podjechał do podnóża urządzenia w którym chronił się jego cel. Na lokalizatorze nadal był aktywny, co znaczyło iż, ładunki mimo wszystko go nie zabiły, co najwyżej ogłuszyły.
Po dotarciu pod suwnicę, rozpaczał wbieganie po schodach umieszczonych dookoła jednej z nóg suwnicy. Szybko dotarł na górę, i sprawdzając za pomocą cybernetycznego oka, czy Gravier się rusza, wpadł do środka, celując w jedyne źródło ciepła. Oko pokazywało, że jego cel leży nieprzytomny na podłodze, jednak dobry snajper, mógłby być wyposażony w podobny system termowizyjny co on, i robić w ten sposób zasadzkę. Gravier był jednak faktycznie niezdolny do walki. Najwyraźniej wybuch rzucił nim o jedną z konsol sterujących suwnica, i ogłuszył na dobre. Max cały czas celując do niego, zbliżył się, i odwrócił kopniakiem na plecy. Ciało przeturlało się bezwładnie, to koniec dla tego zawodnika. Spojrzał do roku kabiny sterującej i patrząc w kamerę, powiedział, dokładnie artykułując słowa.
- Chwała rodowi Krard - Wiedział, że nawet jak nie ma tu mikrofonu, to odczytają to z jego ruchu ust. Zresztą musiał dać, kapitanowi podwód do dumy. Po ostatnim słowie strzelił Gravierowi w twarz.

W tym samym momencie lokalizator, który obecnie był przyczepiony do jego pasa, poinformował, że do było to pierwsze zabójstwo w turnieju, oraz, że do jego pozycji zbliża się następny zawodnik.
Błyskawicznie podniósł karabin snajperski i zajął pozycję martwego Javiera. Szukał celu, i zastanawiał się, kiedy i czy go rozpozna, ale już po kilku sekundach wiedział, że nie będzie z tym problemu. Na pomost wchodził ktoś w ciężkiej zbroi, wyglądającej jak przerobiony ciężki pancerz Astrates. Czyżby jakiś marin, zgodził się na udział, czy też ktoś w inny sposób wszedł w jej posiadanie. Przez sekundę czy dwie zastanawiał się, czy ktoś pokroju Vladyka, mógłby się obudować taką zbroją, i nią sterować. Szybko się jednak opanował i odrzucił takie myśli, skupił się na przeżyciu. Jego antyczne pistolety powinny sobie poradzić z przebiciem tej zbroi, ale to walka na małym dystansie, a to mu się nie uśmiechało. Uznał, że w najgorszym wypadku spróbuje za pomocą karabinu Graviera unieruchomić, pancernego przeciwnika, a potem go dobić.
Przy celował w hełm przeciwnika, i wyczekują na właściwy moment strzelił trzy razy, aż nie padł. Max odczekał chwilę czy nie wstanie, ale kiedy ten leżał nieruchomo, postanowił ruszyć w jego stronę. Najwyraźniej nie miał do czynienia z prawdziwym marinsem, bo takiego nie ogłuszyły by wstrząsy hełmu, powodowane uderzeniami pocisków.


Na dole dosiadł swój motocykl i ruszył.Czekała go jednak niemiła niespodzianka, kiedy wyjechał z zakrętu zza kilku kontenerów zobaczył, oddział zbrojnych, albo ochrona Gravier, która się spóźniła, albo ochrona stacji, zawiadomiona wybuchami i strzałami. Było to co najmniej irytujące, jednak regulamin tego nie zabraniał, więc Max nie miał prawa narzekać, On też wykorzystał swoich ludzi do założenia ładunków. Tak czy tak musiał ostro hamować, i położyć motocykl, który ślizgając się, poleciał gdzieś poza obszar jego wzroku.
Max wylądował na środku, i kiedy wstał, miał przed sobą żołnierza, a po bokach dwójka innych celowała do niego z półautomatycznych strzelb prochowych. Stali za blisko, ich pech. Szybkim uderzeniem przekręcił ich broń, złapał ją i wystrzelił w ich twarze. Zobaczył przerażenie na twarzach strażników, co upewniło go w tym, iż nie są to ludzie Graviera, a straż portu. Przeładował szarpnięciem obie strzelby, i nim reszta wyszła z zaskoczenia, w jakie wprawił ich jego wcześniejszy atak, przekoziołkował i strzelił w dwóch mężczyzn za nim, następnie odrzucił strzelby i dobył pistoletów. Odwrócił się do żołnierza stojących na początku przed nim, i stosując styl gunkata unikał ich strzałów, samemu likwidując wroga.
GunKata mówiła, że powinien wpakować w każdego co najmniej trzy pociski, po tym jak mężczyzna strzelający do niego z prochowego karabinu padł martwy, odwrócił się i ruszył biegiem. Z ciężarowego samochodu, który był zaparkowany z trzema motocyklami, którymi przybyli pewnie żołnierze, wybiegało właśnie ośmiu nowych przeciwników.
Max wskoczył na motocykl, zaparkowany na drodze jego do wrogów, wybił się i wykonując w powietrzy piruet, strzelił do dwóch nadbiegających, po czym wylądował pomiędzy pozostałymi sześcioma.
To co nastąpiło potem to czysta esencja GunKata, walka z dwoma pistoletami, zbijanie broni przeciwników, i zadawanie ciosów, niczym prawdziwy demon śmierci. Miał nadzieję, że uwaga kapitanów nadal jest na nim skupiona, bo sam uważał, że warto coś takiego zobaczyć. Po kilku sekundach, sześciu żołnierzy padło martwych. Nie pozostawianie żywych świadków gwarantuje brak kłopotów po turnieju.


[media]http://www.youtube.com/watch?v=IrJOF7jhgAQ&feature=related[/media]
 

Ostatnio edytowane przez deMaus : 02-01-2011 o 22:36.
deMaus jest offline