Wszystko szło bardzo ładnie, bardzo szybko i całkiem po myśli. Tyle tylko, że nie do końca po ich myśli...
Kaldor na ziemi, Auraya w niewiele lepszym stanie, ledwo gramoląca się na nogi, z zakrwawionym bokiem i wymachująca jakimś ostrzem. Co prawda na drodze pozostał tylko jeden goblin, ale, jeśli Tree się nie mylił, jeszcze ktoś się czaił w krzakach.
Dobrze by było zostawić kogoś przy życiu by się dowiedzieć, czy to był planowy zamach, czy też czysty przypadek. Może pajęczyna?
Koń nawet nie drgnął, gdy w jego szyję wbiła się goblińska strzała. Oto przewaga magicznego tworu nad zwykłym stworzeniem. Przed kolejnymi pociskami nie zdołał jednak ochronić Celryna. Magia ma swoje zalet, ale ma i swoje wady. Są też inni, niestety, którzy znają tę szlachetną sztukę. I potrafią ją wykorzystać przeciwko swym wrogom.
Smugi magicznych pocisków wyleciały z zarośli, nieomylnie kierując się ku wybranemu celowi. Celryn nie zdążył nic zrobić - mógł tylko liczyć na to, że jego ochronne zaklęcia zadziałają tak, jak trzeba.
Miedziany, niepozorny pierścionek, wchłonął magiczną energię, rozsypał się w pył i uleciał z wiatrem. Podobnie jak z wiatrem uleciały myśli o wzięciu kogoś żywcem.
- Hodei toxikoa! - krzyknął Celryn i nad krzakami, w których chowali się przeciwnicy zakłębiła się brudno-żółta chmura. |