Jerry:
Niepewny dalszego losu siedział i przyglądał się musztrze żołnierzyków. Ten chce kierować, tamten chce kierować, a jeszcze inny ma wątpliwości, czy chce komuś coś w dupę wsadzać. Napił się kolejnego łyka wódki po czym urwał sobie trochę tej dziwnej trawy i zagryzł. Po wcześniejszej płomiennej wypowiedzi, którą ludzi ogólnie olali postanowił więcej już nie przekonywać i po prostu siedział w milczeniu co jakiś czas popijająć z butelki i zagryzając dziwną trawą (której nie połykał - rzuł i wypluwał).
W końcu gość, który wcześniej pytał się o wodę (na co Jerry odparł: A co ja koń jestem?) został nieoczekiwanie pociągnięty przez jakąś tajemniczą roślinność. Na myśl przywiodła się w tym momencie gra planszowa Jumanji, w którą Jerry grał przed zniknięciem. Może ta dżungla to równoległa Jumanji, a on miał pecha z rzutami?
Jerry zerwał się z butelką w jednej dłoni, a tasakiem w drugiej i starał się przeciąć lianę, która ciągnęła Bralińskiego nie ucinając mu przy okazji nogi, czy innych członków. Po wszystkim zamyka butelkę. Jeśli natomiast akcja się nie udała i Braliński zniknął to Jerry wypija do końca, a potem wymiotuje... albo nie, zależy jak weszła. |