Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-01-2011, 15:21   #210
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Cisza nie trwała długo...

Zapora z kamieni, pochodząca wszak ze świata materialnego nie mogła zatrzymać istot nie z tego świata, przynajmniej nie na długo...Wycie rozległo się w innej części zamku, za to bliżej - zaraz po nim rozległ się pierwszy huk. Pierwszy szarpnął ich Lutfryd, wyrywając z chwilowego odrętwienia.

- Dalej!!!

Za radą Liselotte pędzili ku górze, gnani hałasami jakie czyniła gdzieś demolująca znów zamkowe wnętrza siła i wyciem szalejącego w korytarzach wichru. Zamek to zdawał się mylić drogi i stawiał nowe przeszkody, to znów ukazywał nieznany skrót dzięki któremu nadrabiali drogi...Nogi ślizgały się na kamiennych stopniach, ręce wiotczały od dźwigania coraz cięższego z każdym piętrem starca - który jakby nie do końca rozmarzł po incydencie w komnacie...Co gorsza, upiorne nawoływania, po chwili wytchnienia gdy zawaliły się za uciekającymi sufity, niestety znów powróciły wplatając się w wiejący za plecami wiatr niczym czarne niechciane wątki w jasny materiał.

Były coraz bliżej...Razem z nimi Mistrza Daree, Lutfryda i Liselotte gonił łoskot, odgłos walących się ścian, rozdzieranych tkanin, tłukących się dzbanów...Dzwoniącym w uszach echem niosły się potężnie huki które wydawały przewracane na posadzki ciężkie zbroje...Ale najgorsze były dobiegające z trzewi zamku krzyki ludzkie, krótkie i urywane, słyszane coraz rzadziej i coraz bardziej odległe, ale tym bardziej właśnie przerażające...

Gdy dopadali wielkich drzwi wejściowych do sali spotkań, hałasy były już dosłownie krok za nimi! Razem z tym, od pogoni po plecach ciągnęło coraz bardziej mroźnym lodowatym wichrem a nad ich głowami zaczęły wirować wściekle tumany śniegu...Na twarzach wartowników było dokładnie takie samo przerażenie jak na ich własnych, ale poczucie obowiązku a może po prostu strach widocznie do końca nie pozwalały im na opuszczenie posterunku...

- Tędy..!!!- krzyczał któryś z nich, otwierając odrzwia...A może to krzyczała Liselotte? W tym opentańczym wyciu wichru i upiorów i burzy śnieżnej biorącej właśnie we władanie hall główny nawet trudno było odróżnić głos kobiecy od męskiego. Przelecieli przez nie niczym ogary rozpoczynające właśnie pościg, choć to ich właśnie ścigano i dochodzono...Na dywanach był tam już lód, podobnie jak już przy wejściu. Stopy niosących straciły przyczepność...Daree poczuł bolesne uderzenie starego ramienia o posadzkę, a jego ciało przejechało dobre kilka kroków po lodzie - zatrzymując się obok nogi jednego ze stołów...
- Mistrzuuuuu....- rozpaczliwy okrzyk Lutfryda, któremu zostało w ręce kawałek odzienia Arwida zniknął w zamieci, tracący równowagę chłopak poleciał na najbliższą ścianę, uderzając w nią, ale zdoławszy jednak uchwycić się jednego z gobelinów by nie wywrócić się całkiem na ziemię. Gobelin zatrzeszczał, ale szczęściem wytrzymał, przez moment młodzieniec był uwieszony na nim niczym majtek na ożaglowaniu statku...
Dziewczyna zachwiała się i zamachała rękoma, ale ustała...Obróciła się na moment w tył, by ujrzeć tylko przez zamykające się drzwi szalejące piekło śnieżnego wichru, rwącego zasłony - widziała lecącą w powietrzu ławkę na której często przesiadywali przed wejściem i wystraszone, ale stężałe i harde jednak twarze strażników - jeden z nich krzyczał coś do niej domykając pospiesznie odrzwia a drugi stawał broniąc wejścia z uniesioną głową i wystawioną w kierunku nadchodzącego zagrożenia halabardą...To był ostatni widok, drzwi łupnęły mocno o siebie i posłyszała jeszcze odgłos rygla...Obrzucając tylko spojrzeniem innych w komnacie skoczyła ku drzwiom, by pozamykać je również i z tej strony...Strach kierował jej rękoma, jakby były niezależnymi istotami i bez udziału jej woli szybko wykonywały swoją powinność. Zamki zdążyły trzasnąć, a ona odskoczyła na parę kroków do tyłu, z trudem omijając oblodzone miejsce.

Na drżących jak gałązki nogach Liselotte płochliwie jak ptak rzucała spojrzeniami na wszystkie strony...Jęczący i próbujący się podnieść stary Daree...Uwalniający się od gobelinu Lutrfyd...Dalekie, znajdujące się po drugiej stronie sali drzwi do skryptorium, na drodze do których na szczęście nic nie stawało...Zamieć szalejąca za wysokimi oknami...

Krzyk pierwszego z wartowników zmroził ich nie szybciej niż spadającą z każdym tchnieniem temperatura. Zza drzwi usłyszeli coś pomiędzy piskiem zarzynanej świni a zwielokrotnionymi odgłosami jej szlachtowania, przy akompaniamencie nieczystego śmiechu szorującego po bebechach jak piła...Zaraz potem coś po raz pierwszy uderzyło w drzwi wejściowe, z impetem, aż poleciały drzazgi i powstało wgniecenie - a idealnie w tym samym momencie po drugiej stronie rozległ się krzyk drugiego z żołnierzy, urwany właśnie w momencie zderzenia - po nim było tylko obrzydliwe i głośne plaśnięcie, podobne hukowi rozrywanej dyni. Nie mieli wątpliwości, co właśnie stało się po drugiej stronie drzwi...

Wtedy nagle nastała cisza...

To znaczy, zastygli jak posągi, słyszeli nadal zawieję za oknami i szalejący za wrotami wiatr, ale zniknęły wycia. Wgniecione uderzeniem ciała strażnika drzwi jakby znieruchomiały...Podnoszący już swojego Mistrza z podłogi Lutrfyd wymienił spojrzenia z dziewczyną...Odrzwia zdawały się rosnąć w oczach...Czy wiatr przycichał...?

Tak, robiło się coraz ciszej...Co tak trzeszczało...? Lutfryd pierwszy zauważył, jak w szparze pod pięknymi, wysokimi skrzydłami drzwi pojawia się lód i zaczyna pochłaniać coraz to większe obszary podłogi...Dywany zaczęły sztywnieć i pokrywać się sięgającą coraz dalej i dalej lśniącą taflą...

- Do skryptorium..!!!- krzyknęła rozpaczliwie Liselotte, dopadając do towarzyszy. Już koniec jej słowa ginął w huku, który nagle wybuchł wszędzie dookoła. Potężne uderzenie wstrząsnęło znowu drzwiami, aż poleciały drzazgi. Wytrzymały...Za nimi waliły się chyba mury, bo łoskot był niemożebny... Jednocześnie znajdujące się najbliżej nich strzeliste okno puściło nagle pod naporem mocarnego podmuchu wiatru, skrzydła z łoskotem uderzyły o ściany! Świat zawirował w tańcu miliardów drobin śniegu i tnącego lodem po twarzach wichru-wodzireja.

Nic już nie widząc i nie słysząc sami siebie wyrwali się znów ku ucieczce na tyły sali, rozpędzeni wpadając pośród zamieci na stoły i krzesła.Śnieg zalepiał oczy, a lodowaty wiatr siekał twarz jak ostrza...Niemal całkiem pozbawiony sił Daree tracił niemal przytomność, wleczony ostatkiem sił przed młodych...Nie patrzyli w tył, tam gdzie coś raz po raz waliło z coraz większą zapalczywością w drzwi, za każdym razem wybrzuszając je coraz bardziej...Nie oglądali się za siebie, biegli...Gdy przedzierali się ku głębi sali, w czasie gdy przebiegali obok wielkich okien, te niczym żywe otwierały się jedno za drugim z hukiem i trzaskaniem okiennic - odrzucając ich coraz bardziej ku ścianom potężnymi sztychami lodowatego wichru ze śniegiem uderzającego w nich zapamiętale niczym szarżująca biała konnica. Gdzieś za nimi, łukowate drzwi puściły wreszcie, ale trzasku drewna nawet nie było tu słychać...Za to do panującego w sali spotkań pandemonium dołączyło szalone i tryumfalne wycie upiorów. Dopadały swoją zdobycz!

Wysoko nad nimi jakaś siła targała i rwała na strzępy dumne uwieszone u sufitu proporce. Daree przez zamrożone szparki oczu, uwieszony na chłopaku tylko metr nad podłogą, widział w zawierusze, jak Liselotte mocuje się z drzwiami do tunelu prowadzącego do skryptorium. Nie miał już sił...Była tylko ta biel i to wycie, już niemal spadające im na plecy...Czarną przestrzeń otwartych drzwi wypełniał wirujący śnieg, w ramach futryn smukłe ciało Liselotte machającej ręką, ze wzrokiem utkwionym gdzieś wyżej...

Jej usta, krzyczące wniebogłosy jakieś słowa zagłuszane przez wycie potworów, wiatr i łoskot upadających dzieł sztuki...

Lutfryd szarpiący się z jego bezwładnym, skostniałym ciałem...

Chciał krzyczeć, by go zostawił tutaj, by schronił się razem z dziewczyną...Próbował, ale szczękające wargi ledwo się poruszały a hałas i tak zagłuszał wszystko...Chciał skończyć swe życie tutaj, bo upiory musiały dostać jedno życie by inni mogli się schronić...

Zamiast tego...Nagle przed jego oczyma znalazła się na moment twarz Lutfryda...Arwid zapamiętał, że po zimnym policzku młodego płynęły gorące, topiące lód strużki łez...Nie słyszał słów, ale widział, że wargi młodziana wyrzekły tylko to...

- Wybacz mi...Wybacz mi wszystko, Mistrzu...

Potem było pchnięcie, brutalne i pełne mocy, które wrzuciło jego stare ciało w mrok korytarza...Nawet nie czuł bólu upadającego na kamienie ciała, bo inny ból, po stokroć potężniejszy objął starego Daree we władanie. Nie był już świadomy sceny, która rozgrywała się za otwartymi wciąż drzwiami...On żył, a okrywała go już cisza...


* * *

Było cicho...

Ogień gasł powoli....

Jaczemir podniósł głowę znad zapisanego niecierpliwym, nierównym pismem pergaminu i popatrzył na świece, a potem znów na stronicę...Kark bolał, a pióro w dłoni drżało...Jedna ze świec umierała, spalając się w ostatnim swoim wysiłku by pozwolić pracować tworzącemu artyście.


* * *
Widziała to w jego oczach...W tym ostatnim momencie, gdy podniósł ten wzrok prostując się po wrzuceniu swojego Mistrza do środka, gdy ciągnąc go za nadgarstek krzyczała próbując wciągnąć go za sobą...Wiedzieli dobrze, że oboje nie zdążą...Widziała w jego oczach decyzję...Decyzję, i to coś jeszcze - czego wcześniej tylko się domyślała...Krzyczała, bezskutecznie, a do tego znów ją zaskoczył...Lutrfyd był silniejszy, przyciągnął ją do siebie i nieoczekiwanie nagle wpił się w usta Liselotte!

Zanim w ogóle zdążyła zareagować, już się oderwał. Pocałunek był krótki i intensywny jak wybuch. Przez wicher i spadające na nich z góry wycie upiorów posłyszała jeszcze strzępek jego ostatnich słów.
- Żegnaj, pani...Zawsze cię...

Ostatni wyraz zginął w świdrującym uszy pisku, gdy potwory ich dopadały...Widziała jego młodzieńcze ciało, zasłaniające ją od ataku czegoś, czego litościwie nie zdążyła zobaczyć. Impet pchnięcia Lutfryda wrzucił ją w ślad za starym Daree, a potem rozległ się trzask domykanych i ryglowanych od tamtej strony drzwi...Liselotte, padając na kolana zacisnęła powieki i zakryła dłonią uszy, by nie słyszeć tego, co się działo po drugiej stronie...

Gdy otworzyła oczy i odjęła dłonie, dookoła panowała absolutna cisza...
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 03-01-2011 o 16:28.
arm1tage jest offline