Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-01-2011, 19:57   #30
Harard
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Łotrzyk odetchnął z prawdziwą ulgą na wieść, że Meg zdecydowała się razem z Wulfem wyruszyć za krasnoludami w góry. Przy pierwszej okazji wypierniczył ze swojego ekwipunku namiot, który ważył chyba tyle co on sam. Wędrówka po jeziorze była całkiem do zniesienia. Zimno było, owszem, ale sprzęt magiczny pożyczony od Marie spełniał swoje zadanie. Przez pierwsze chwile poczuł jakiś dyskomfort patrząc na marznących kapłanów. Meg miała swoją ochronę, ale dwa dryblasy grzały się tylko futrami. To chyba skutek zadawania się z tą sikorką… Mięknę jak kapcan – pomyślał tylko odganiając samarytańskie myśli podzielenia się ochroną przed mrozem. Lepiej jak jednemu jest w miarę ciepło niż gdyby trzem miało być tylko trochę mniej zimno, prawda? Rudemu i tak zdaje się nie krzywdowało się zbytnio, szczerzył się, ręce zacierał i mamrotał coś, że i tak woli takie widoki, niż krainę pieprzonego ifryta.

Plecak i tak aż przyginał go do ziemi. Pomogło trochę wychlanie beczki ze spirytem, w końcu jedna cholera czy nosić go na plecach czy w brzuchu. Na pierwszym postoju, Alto odbił szpunt i poczęstował całą kompanię, wliczając w to krasnoludy. Trzeba dobre stosunki utrzymywać, a trunek doprawiony jeszcze przez Petera, trzeba przyznać był całkiem niezły, rozgrzewał przyjemnie po całodziennej wędrówce przez jezioro. Mimo tego że łotrzyk padał na pysk ze zmęczenia, to nawet ten odcinek nie był ciężki. Zimno nie doskwierało bardzo, no i szli po płaskim jak stół. Wzorem Rudego zasłonił sobie twarz szarpiami, tak że wystawała tylko wąska szpara na oczy i szedł w stronę górskich szczytów. Nie rozmawiał wiele, oszczędzając siły, przysłuchując się jedynie krasnoludom opowiadającym trochę o górach. Przyglądnął się też ciekawie gadającemu kosturowi czarodziejki, ale tego że za takie dziwo majątek można byłoby dostać u dobrego kupca już nie dodał. Zdaje się że kamienne… stworzenie było wrażliwe na swoim punkcie. No i najwyraźniej miał on ciekawe właściwości, według tego co krasnolud prawił. Ciekawy nabytek się trafił czarodziejce.

Dwa pierwsze dni były nawet znośne, co prawda jednak lepiej mimo wszystko na końskim grzbiecie, no ale nawet dla mieszczucha było jasnym że w góry w siodle nie pojadą. Potem zaś zeszli z lodowej tafli i zaczęło się mozolne pięcie się w górę. Alto stracił już zupełnie ochotę na socjalizowanie się, wkrótce przekonał się że powiedzenie „pływać we własnym pocie” może być dosłowne. Przez pierwsze godziny uznawał wysiłek za trening, który mu dobrze zrobi. Zaczynał się zapuszczać przez te wygody. Potem zaś już był tylko wzrok wbity metr przed siebie i koncentrowanie się na przestawianiu nóg. Ziąb mimo pierścienia i szala schowanego głęboko pod koszulą przenikał go na wskroś, wyciągając ciepło z mięśni i kości. Szarpie zawiązane na twarzy pokryły się warstewką lodu twardą niczym maska. Nawet przyspieszony oddech sapiącego łotrzyka nie topił kryształków. Wlókł się na samym końcu, przystając czasami i oglądając się za siebie. Nic, nawet widok na jezioro i dom nie poprawiał paskudnego humoru. Szedł jednak dalej starając się nie tracić wiodących pochód krasnoludów z oczu, i korzystając z utorowanej przez nich drogi przez głęboki miejscami śnieg. Orientację wśród tych przeklętych skał i lodu stracił już dawno. Zielony kamień w sakiewce dodawał mu choć trochę otuchy, że gdyby odłączył się od reszty, to może zdoła z pomocą Shannon jakoś ich odnaleźć. Albo choć wrócić do Elandone, miał dziwne wrażenie że „kierunek dół” mógłby w tym labiryncie nie wystarczyć…

Lawina! Oglądnął się w kierunku wskazywanym przez rudego, wyciągającego linę z plecaka. Hurma śniegu sunęła prosto ku nim po stromym zboczu. Meg wzięła szybko sprawy w swoje ręce szykując schronienie, łotrzyk już zaczął przepychać się przez śnieg sięgający mu prawie do pasa aby przypaść za kamienną zasłoną. Przykryci zwałami śniegu? A jak magia zawiedzie w starciu z potęgą żywiołu? Łotrzyk wierzył w zdolności czarodziejki, bo widział już wielokrotnie z jaką wprawą włada Splotem, ale wyobraźnia podsyłała mu sto obrazów tego co może pójść nie tak. Dominował w nich śnieg zwalający się z przeogromną siłą, przygniatający do ziemi i wyciskający powietrze z płuc.
Nagle zapragnął się kopnąć w tyłek. Pas! Wybiegł znad kamiennego dachu i nacisnął sprzączkę unosząc się pionowo w górę. Zdąży? Powinien, pas w końcu wypróbował i wiedział dobrze jak działa. Ragnar tymczasem rzucił linę w diabły i ściągnął futrzane rękawice, nabrał w dłonie śnieg i roztarł go szybko. Prysnął wodą w górę i wypowiedział słowa modlitwy w gardłowym języku wzywając moc Kapitana Fal. Gdy kropelki spadały na niego, ciało sługi Valkura zaczęło rozmywać się w mglistą parę. Białawy, przezroczysty obłok zaczął się unosił się od razu w górę szukając ucieczki przed zbliżającym się czołem lawiny.
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 03-01-2011 o 20:18.
Harard jest offline