Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-01-2011, 21:46   #168
Akwus
 
Akwus's Avatar
 
Reputacja: 1 Akwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie coś
Miasto

Arms spokojnie słuchał słów starszego z cechu krawców, którzy o dziwo stanęli czynnie do obrony swojej dzielnicy, prowizoryczna barykada była nawet na tyle skuteczna, że zatrzymała nie tylko grupki bandytów, ale i oddział zamkowej jazdy prowadzony na rynek zgodnie z rozkazem Serafina. Gdyby Arms nie pozwolił sobie na wysłuchanie starszego, który niemal siłą zatrzymał w miejscu jego konia, zapewne los piątki krasnoludów potoczyłby się inaczej. We wszystkich miejscach jednocześnie nie mógł być jednak ostatni konny oddział D`Arvillów, a to co jego dowódca usłyszał od rzemieślnika musiało spowodować zmianę jego planów.
- Co najmniej dwa tuziny powiadasz?
- Tak panie -
potwierdzał kłaniając się stale krawiec - przed sekundą Maurycy okrzyczał ich z baszty, okrążają miasto zmierzając do Mniejszej Bramy pewno. Ona ponoć padła już na początku zamieszek, to droga do miasta otwarta, a i uciekają nią tłumnie ludzie na zamek się kierując.
- Dobrze, przez miasto przejedziemy szybciej niźli oni je okrążą, póki są za murami, możemy dać im jeszcze opór.
Skinął w podzięce dzielnemu obrońcy nieświadom jeszcze, że więcej nie zobaczą się już żywi, po czym zakomenderował swoim.
- Za mną, do Mniejszej Bramy!

Serafin Mera

Patrzył na plecy potężnego wojownika, który wysunął się przed szereg obrońców patrząc spokojnie w stronę zbliżającego się do nich powoli muru. Hektor jednak nie oglądał się już za siebie, ruszył najpierw powoli w stronę tarcz, powoli rozpędzając się coraz bardziej. Wiedział, że ma tylko jedną szansę i nie zamierzał jej zmarnować.
Drewniana ściana zatrzymała się jak gdyby najemnicy nie rozumieli co zamierza potężny szarżujący na nich żołdak. Po prawdzie niewielu nawet z obrońców rozumiało jego zachowanie, Mera przeżegnał się tylko prosząc o spokój duszy tego człowieka, ktoś obok wzywał wszystkich świętych by ocalili głowę tego zatraceńca. Tell który w sekundy przed dotarciem Hektora do muru tarcz dopadł swojego stanowiska na brami i zdołał zdawkowo poinstruować swoich ludzi, by wywalili wszystko co mają w szczelinę. Nie było czasu na przyjęcie pozycji, ni na porządne wymierzenie.

W jednej chwili na ulicy zrobiło się śmiertelnie cicho, w drugiej powietrze przeszył ryk potężnego trójkowego D`Arvilów, który silnym ciosem złamał najpierw dwa wycelowane w niego drzewce aby nie hamując ruchu wbić or razu swój szeroki miecz w tarczę za którą skrywał się Olo Dwa Palce. W odpowiedzi na cios mocarza zza muru wystrzeliło od razu kilka innych ostrzy zagłębiając się w ciało szaleńca. Hektor zawył, lecz jednocześnie powtórzył swój cios rozłamując tarczę na pół ukazując kilku śmiertelnie wystraszonych za nią ludzi, którym wydawało się, że sam diabeł przyszedł po nich w godzinie która miała okazać się godziną ich wiktorii.
Umazany krwią Hektor, wciąż krzyczący, z wbitymi pod żebra dwoma sztychami i kolejnym zmierzającym właśnie w stronę jego odsłoniętego torsu faktycznie mógł wyglądać jak nieczuły na ciosy demon. Pomimo swej postury, siły i wielkiego serca był jednak człowiekiem, z krwi i kości. Krwi która wypływała już z niego szeroką strugą i kości, które właśnie pękały trzaskane uderzeniem młota innego ze zbirów.
Mocarz upadł najpierw na kolana, by po chwili runąć na twarz przywalony do ziemi prze drabów, którzy odzyskali śmiałość wychylając się zza tarcz dla lepszego ciosu.
- Teraz - syknął Tell gdy tylko ciało Hektora upadło na bruk a wystraszony Olo wciąż patrzył na nie ze strachem łucznika, który zazwyczaj siedział bezpiecznie za plecami osłaniających go zbrojnych.
Pięć bełtów pomknęło jednocześnie w stronę dowódcy nacierających na bramę najemników.

Na tak niewielkim dystansie, odsłoniętym i zdezorientowanym celu, powinni mieć niemal pewny strzał. Nie mieli.

Cztery z pięciu bełtów utknęły w skraju płyt pomiędzy którymi z tak ogromną ofiarą wyrąbano im przerwę. Miejscy kusznicy nie wytrzymali napięcia chybiając celu, który bezbłędnie zdejmowali podczas ćwiczeń. Nie zawiódł jedynie najprzedniejszy z nich posyłając zielonopiórą brzechwę w stronę wciąż leżącego na ziemi łucznika. Bełt skruszył czaszkę zagłębiając się w mózg, a bohater najemników dopiero wtedy wypuścił wypuścił z dłoni łuk a jego dwa ocalałe palce pozwoliły ciężkiej strzale, którą miał przeznaczoną dla Serafina wyślizgnąć się na mokry od krwi Hektora bruk. Towarzystwo za tarczami zamarło. Mera nie zamierzał zwlekać.

Kusznicy odrzucili broń sięgając bez zwłoki po te przeładowane już wcześniej przez swoich pomocników. Hektor zatrzymał napastników i odsłonił ich podbrzusze. Tell zadał cios w samo serce, teraz nie wolno było tylko odpuścić nim bydle nie padnie, lub, na co liczyli, nie zacznie uciekać na sam złowrogo miarowy odgłos posuwającej się w zwartym szyku formacji Serafina...

Mniejsza Brama

Potok uciekinierów był niczym rwąca rzeka i przez chwilę Arms zastanawiał się, czy konieczna jest jakakolwiek obrona, bo napastnicy niemal nie mieli szans wedrzeć się do miasta ponad głowami uciekającego tłumu. Pani losu postanowiła jednak, że żołnierzowi przyjdzie się o tym przekonać szybciej niżby tego pragnął.
Krzyki uciekającej biedoty świadczyły o tym, że wróg jest już po drugiej stronie bramy, potok wyraźnie też zwolnił a to świadczyło, że konni zablokowali im drogę ucieczki.
- Z koni! - Zawyrokował Arms - Nie ma tu miejsca na wierzchowce, musimy zatrzymać ich pieszo!
Taką samą decyzję przyszło podjąć tym, którzy do miasta próbowali się dostać. Porzucone toboły, wywrócony wóz i ogólny potok ludzi nie pozostawiał miejsca na konie z których pierwszy niosący najroślejszego z nich, który starał się utorować reszcie przejście zwalił się stąpnowszy nieostrożnie na wnętrzności jakiegoś zadeptanego nieszczęśnika.
Z pierwszego oddziału który dotarł do Bramy pierwsza dziesiątka zajęła się torowaniem przejścia dla pozostałych sił mozolnie odpychając ciżbę na boki i wdzierając się do środka.
Arms ze swoimi tylko czekał na to aż kaprawy łeb pojawi się po obsadzonej przez nich stronie bramy, rozkaz dla ludzi był jasny, najpierw bić, nie pytać wcale, walka o miasto dawno straciła znamiona honorowej, jeśli mieli mieć szansę nie mogli oddać inicjatywy ani na jedno tchnienie.

Klasztor

Coś za co Kedgard płacił z własnej kiesy musiało być sprawą ważką, nikogo więc dziwić nie powinno, że na samą wieść o deklaracji Młokosa, która dziwnym trafem dotarła do miasta szybciej niż jakikolwiek zbrojny czy zbój obradujący jeszcze czas temu jakiś w Zajeździe pod Złotą Monetą, klasztor miał więcej obrońców niźli zwyczajowo wiernych chadzało na tygodniowe kazania.
Co jedni chcą chronić za wszelką cenę inni uznają jednak za warte zrabowania, nie ciężko było więc również przewidzieć, że kilku marnej reputacji szubrawców uzna, że warto ze sprawy ugryźć coś dla siebie i pod pozorem obrony świętego miejsca przystąpili do jego systematycznego przeszukania rozglądając się za Kedgardowym skarbem. Nikt nie przebierał jednocześnie w środkach, bo jak sądzili gra toczy się o wiele i nikt nie zamierzał zostać w tym wyścigu nawet na drugim miejscu, które dawało mniej więcej tyle co nic.
Nawet więc ci, którzy początkowo przybyli tu bronić klasztoru powoli zaczynali spoglądając na coraz to bardziej zuchwałych kamratów również niby od niechcenia, niby przypadkiem, ale jednak coraz baczniej rozglądać się dookoła szukając co też tak wartościowego Młokos kazał tu chronić.
Im bliżej zamieszki docierały do klasztoru tym mniej czujnych pozostawało przed jego podwojami a większa ilość członków gildii przeszukiwała wszystkie jego zakamarki.

Ciało księdza upadło na posadzkę niemal bezgłośnie i gdyby nie pisk małej dziewczynki ukrytej gdzieś pod ławami dla szlachty nikt nie zanotowałby zapewne tego faktu i wydarzenia w klasztorze mogłyby potoczyć się zupełnie inaczej. Wielu ze stojących za Kedgardem murem łotrów mogło przymknąć oko na rabunek, lecz śmierć księdza, nawet jeśli przypadkowa była już przekroczeniem granicy. Zadźwięczało wyciągane z pochwy ostrze, a gdzie wśród zgrai łotrów jedno ostrze zaśpiewa nie trzeba czekać długo aż zawtórują jej inne...

Mniejsza Brama

Arms po raz ostatni zwrócił się do Panienki o opiekę i widząc już w bramie cień zbrojnego podniósł miecz do zabójczego cięcia gdy tylko ten wstawi do środka swą parszywą głowę.
Syn tej ziemi, którego rodzina od pokoleń stawała w poczcie D`Arvillów nie wahał się ani chwili gdy pierwszy z tych, którzy zmierzali w inną stronę niż wszyscy przekroczył próg miasta, które ślubował bronić.
Miecz spadał równo i tylko nadzwyczajnej opatrzności Najjaśniejszej Panienki trzeba oddać to, że Arms zdołał dostrzec symbole na opończy człowieka, który nadstawił kark pod jego ostrze. Miecz skierowany z wysiłkiem na bok zazgrzytał o kamienie bramy skrząc setki iskier. Tym który jako pierwszy wszedł do miasta był jego kompan Anton Czerep, którego wraz z innymi Tupik wysłał Kedgardowi jako posiłki.
- Co do cholery?! - Wydyszał Arms.
- Wy tutaj? - odpowiedział mu równie zdziwiony Anton
- A zbóje?
- Jacy zbóje?

Arms wyjrzał przez ramię towarzysza wskazując ludzi Młokosa gramolących się tuż za jego towarzyszem.
- Z nami są. Gildia stanęła po stornie Lorda, trzeba tylko wieści roznieść gdzie się da.
Z Armsa i jego oddziału napięcie zeszło razem z wydychanym powietrzem. Gdyby zostali pod główną bramą choć kilka chwil dłużej, gdyby zdołali usłyszeć rozkaz jaki przyniósł Gustavo od Kressa zapewne nie zamieniliby ze swoimi druhami nawet słowa ginąć w obronie Mniejszej Bramy i jednocześnie zabierając ze sobą możliwie wielu z tych, którzy teraz po opanowaniu tłumy wjeżdżali pochylając się pod sklepieniem...
 
Akwus jest offline