Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-01-2011, 00:17   #29
MadWolf
 
MadWolf's Avatar
 
Reputacja: 1 MadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znany
Na osobistą sugestię Nawigatora, Ventidius zajął się wyzwolonymi z pod władzy obcego artefaktu wojownikami. Niedobitki oddziału najemników nie wyglądały szczególnie imponująco i początkowo chyba nikt nie pokładał w nich zbyt wielkich nadziei. Dopiero w tydzień po nieszczęsnej bitwie w kopalniach Todor V, po wielogodzinnych badaniach i męczących testach medycznych wypuszczono ich z izolatek. Na szczęście raporty nie wykazywały śladów mutacji i poza, całkowicie zrozumiałymi w tych okolicznościach, objawami depresji, żadnych trwałych skaz na psychice żołnierzy. Nie chcąc tracić więcej czasu i pragnąc przekonać się o wartości bojowej weteranów, Marine stworzył im niezwykle rygorystyczny program treningowy. Ku jego zaskoczeniu Szare Ostrza wykazywały niecodzienny entuzjazmem zarówno do morderczych ćwiczeń, jak i do religijnych rytuałów.
W ostatni dzień przed dotarciem do Port Wander podsumowywał swoje obserwacje. Dyski danych ułożone w równe kolumny zajmowały sporą powierzchnię na blacie biurka. Raporty lekarzy, spowiedników z zakonu, a także własne zapiski na temat każdego z weteranów nie pozwalały wątpić że to świetni zawodowi żołnierze. Wyrzuty sumienia i przeżyty koszmar na górniczej planetoidzie zagłuszali służbą i modlitwą, a to Kosmiczny Marine potrafił zrozumieć... i docenić.

Stacja przytłaczała swoim ogromem. Ich statek, to całe pływające w przestrzeni kosmosu miasto, wyglądało przy niej jak szczenię garnące się do matki. Jak zwykle jednak początkowy zachwyt szybko ustąpił miejsca nerwowemu niepokojowi. Gigantyczne rozmiary Port Wander wydały się złudzeniem w tych zatłoczonych do niemożliwości korytarzach, gdzie ludzkie mrowie mieszało się z serwitorami, towarami i maszynerią wszelkiego rodzaju.
Natychmiast po wyjściu otoczył ich kordon Arbitrów - to Guarre doradziła iż nie powinni poruszać się po korytarzach stacji bez obstawy. Poza oczywistymi względami bezpieczeństwa chodziło też o prestiż. Ich niewielki korowód wyróżniał się nawet spośród rzadkich grupek kapitańskiej arystokracji mijających ich w oddaleniu. Zwarty kordon strażników i sędziów w niczym nie przypominał luźnego szyku tępych mięśniaków jakimi otaczali się tutejsi przedstawiciele szlacheckich rodów. Ventidius z pewnym rozbawieniem przyjął fakt że został uznany osobę wymagającą ochrony, ale po chwili zreflektował się. Kierująca przygotowaniami przełożona Arbitres wyznaczyła mu miejsce pomiędzy innymi oficerami nie bez powodu, to tu był najbliżej kapitana i mógł go najskuteczniej ochraniać.

Incydent ze złośliwym karłem nie wywarł na nim większego wrażenia, ot kolejny efekt szlacheckich intryg i gierek znudzonych bogaczy. Takie sytuacje nie miałyby miejsca gdyby ci ludzie poświęcali więcej czasu i energii służbie do której zostali powołani. Nie obchodziło go jak ich kapitan sobie z tym poradzi, to nie były zajęcia dla Wybrańca Imperatora. Tak samo jak i pozostałe rozrywki którymi wypełniali sobie czas gwiezdni kupcy: bale i hazard. Dla odmiany walki żelaznych gladiatorów czy krwawe polowania na ludzi mogły znaleźć jego zrozumienie. W końcu były to doskonałe sprawdziany umiejętności, a ryzyko sprawiało że każdy z uczestników dawał z siebie wszystko. Aspekt rozrywkowy tych wydarzeń jednak jakoś mu umykał.

Korzystając z niedyspozycji kapitana Ventidius zdecydował się zając sprawami zaopatrzenia wojska. Zupełnie nieoczekiwanie z pomocą przyszedł mu Sybilius - staruszek który powitał ich na kwaterach i jako jedyny wydawał się otwarcie przyjazny.
- Wybacz Panie, ale... być może mogę... ci pomóc – drżącym palcem wskazał na listę potrzebnego sprzętu wojskowego – Oficjalni... przedstawiciele stacji zazwyczaj... sami znajdują dostawców gdy... ekh gdy nowo przybyli zgłaszają... zapotrzebowanie, ale to... przekupni głupcy – machnął trzęsącą się dłonią – nic... nie warci.
- Do kogo w takim razie miałbym się udać?
- Hark... ehy Harkan Ovilius, uczciwy kupiec... może mieć na składzie także coś... ek... ekstra – zakończył zasapany starzec.
- Brzmi obiecująco – Marine nie chciał urazić pełnego dobrych chęci sługi – zaprowadź mnie zatem do niego.
- O... Oczywiście, ruszajmy.

Nawigacja poprzez ciasną zabudowę stacji była znacznie prostsza z przewodnikiem który, pomimo swego wieku, nie zastanawiał się ani przez chwilę który korytarz ma wybrać. Omijali zatłoczone arterie gwiezdnego miasta i pomimo ślimaczego tępa Sybiliusa pokonywali trasę z przyzwoitą szybkością. W pewnym momencie ponad zwyczajny szum zaczął wybijać się zupełnie inny ton - prymitywny, dziki ryk podekscytowanego tłumu. Po chwili dotarli do drzwi oznaczonych tabliczką „Wstęp wzbroniony”.
- Skrót – mruknął przewodnik otwierając je starą kartą magnetyczną i śmiało wchodząc do środka. Znaleźli się na zawieszonym pod dachem kopuły trapie, biegnącym ponad głowami widzów i przeznaczonym oczywiście tylko dla obsługi igrzysk. Nieliczni technicy obrzucili ich przelotnymi spojrzeniami, ale żaden nie spróbował ich zatrzymać i po chwili wrócili do obserwowania przedstawienia poniżej. Tam wrzawa znowu nabrała na sile, gdy kolejny śmiałek koziołkując spadł z kolczastego grzbietu Kaldarawańskiego Byka. Ventidius zatrzymał się obserwując zmrużonymi oczami rozpaczliwą ucieczkę jeźdźca przed swoim niedawnym wierzchowcem. Niezależnie od wieku czy statusu społecznego, kibice poderwali się z miejsc na przemian gwiżdżąc i krzycząc na całe gardło.
- Biegnie z otwartym złamaniem?
- Ech... nie widzę, ale... zawodnicy zawsze byli... faszerowani różnymi... środkami.
- Jak i byki – ośmielił się dodać jeden z pobliskich pracowników, ale nikt nie zaszczycił go nawet spojrzeniem.
Na dole piasek po raz kolejny zalała struga świeżej krwi kiedy bestia dopadła swoją ofiarę. Okrzyki tłumu mieszały się z przedśmiertnymi wrzaskami rozrywanego na sztuki nieszczęśnika. Z niezwykłą jak na zwierze zaciekłością Koszmar Kaldarawu wyduszał życie ze swej ofiary, szarpiąc ciało i miażdżąc kości. Przez okalające trybuny głośniki komentator obwieścił oczywisty dla wszystkich wynik i zaczął zapowiadać kolejnego samobójcę. Byk najwidoczniej nie miał jeszcze dość zabijania i z impetem runął na ogrodzenie areny, ale pole energetyczne odrzuciło go na kilka metrów. Do zniechęconej bestii zaczęli powoli zbliżać się naganiacze uzbrojeni w potężne elektryczne pastuchy, ciągnąc za sobą grube kable zasilające.
- Chy... chyba nic tu po nas – wychrypiał stary – Ven... khy Ventidiusie?
Niepewny głos utonął w zbiorowym jęku jaki poniósł się pod kopułą areny w chwili gdy zapadła ciemność. Czerwone światło awaryjnych lamp wypełniło arenę dziwnymi cieniami, nadając kolczastej bestii iście demoniczny wygląd. Bezużyteczne bicze energetyczne wylądowały na piachu, a ich obsługa niknęła już za ogrodzeniem nim publiczność zorientowała się że nie działa też pole ochronne odgradzające ich do tej pory przed wściekłym zwierzęciem.
Technicy pędzili w stronę włazu sali generatorów przeklinając skąpstwo organizatorów, pecha i wszystkie siły ciemności gdy pod naporem pancernej rękawicy barierka wygięła się i pękła. Wojownik Imperatora zawisł przez sekundę na wygiętej poręczy i z hukiem wylądował pośród trybun. Z łomotem pancernych butów zbiegał pomiędzy podnoszącymi się z miejsc widzami. Zaskoczeni jego widokiem zastygali, nie pewni czy niebezpieczeństwo jest prawdziwe, czy może to wszystko jest tylko częścią spektaklu.
Stalowe zapory zadrżały po szarży oszalałej bestii i zaczęły się wyginać pod naporem wielotonowego cielska. Siedzący najbliżej areny widzowie rzucili się do bezładnej ucieczki we wszystkie strony, byle dalej od strasznej śmierci pod kopytami bydlęcia. Oszołomiony niespodziewanym sukcesem byk rozglądał się po ogarniętym przerażeniem tłumie dopóki jego wzrok nie trafił na jedyną nieruchomą postać. Z obrzydliwego pyska oderwał się potężny płat piany, gdy obniżył łeb do kolejnego ataku. Huk wystrzału i zlewający się z nim ryk bólu skupił uwagę wszystkich obecnych na tym nieoczekiwanym pojedynku. Na chwilę zapomnieli o strachu, zahipnotyzowani rozgrywającymi się przed nimi wydarzeniami.
Zanim czarna krew opadła na ziemię Ventidius wspinał się już na stojący jeszcze fragment bariery i kiedy tylko wielgachny łeb obrócił się w jego kierunku – skoczył. Walcząc z całych sił o zachowanie równowagi Marine strzelał raz po raz, usiłując przebić się przez kamienną – wydawałoby się – czaszkę i być może powiodłoby mu się, gdyby szalejąca pod nim bestia nie postanowiła się nagle przetoczyć. W ostatniej chwili ratując się skokiem uniknął zmiażdżenia, ale pistolet poleciał w przeciwnym kierunku niknąc z oczu. Nienawistne spojrzenie pozbawionych białek ślepi skupiło się na nim przez sekundę i bez dodatkowego ostrzeżenia byk zaszarżował. Z niewiarygodną jak na swoje rozmiary szybkością pokonał dzielący ich dystans i z całym impetem runął na świętego wojownika. Podrywając się z ziemi cudem uniknął długiego niczym lanca rogu, ale ogromny łeb i tak przycisnął go do ściany areny. Zbroja trzeszczała pod tak ogromnym naporem, gdy na grzbiet zwierzęcia sypał się deszcz wystrzałów z lekkiej broni ochrony i co poniektórych gości. Nie wywierało to żadnego skutku, ale Ventidius nie liczył na pomoc z zewnątrz. Wolną ręką sięgnął do czarnego jak noc oka, zacisnął dłoń i szarpnął.
Kaldarawański Byk poderwał się na tylne nogi rycząc tak przeraźliwie że ludzie padali na ziemię ogłuszeni i sparaliżowani grozą a sam budynek zatrząsł się od podstaw.
I wtedy rozbłysły światła.
Oślepione reflektorami zwierzę opadło na cztery kopyta w poszukiwaniu swego prześladowcy, ale ten nie czekał na kolejny atak. Wymierzony w ranę po jednym z poprzednich postrzałów strumień plazmy przepalił skórę i kość niczym papierową przesłonę smażąc mózg i wreszcie uśmiercając bestię.
Stał jeszcze chwilę przy dymiącym cielsku podziwiając pistolet jakby widział go po raz pierwszy.
- Zaprawdę doskonała broń - mruknął do siebie.
Sprawozdawca drżącym głosem podjął na nowo próby uspokojenia zgromadzonych, lecz został dość szorstko odepchnięty od mikrofonu.
- Dziękujmy Imperatorowi... ekhy... za zesłanie nam na ratunek... swego Anioła Zemsty – Ventidius z niedowierzaniem podniósł wzrok.
Jak ten stary się tam dostał?
- Świętego Wojownika - kontynułował Sybilius - który dzisiaj... reprezentuje także ehy... powracający w chwale ród Krardów!
 
MadWolf jest offline