Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-01-2011, 00:58   #30
Uzuu
 
Uzuu's Avatar
 
Reputacja: 1 Uzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skał
- Powiedz mi chłopcze ile jeszcze bólu możesz znieść zanim się poddasz? Więc lepiej przestań kłamać i powiedz który z was to zrobił a oszczędzisz bólu wam obu.- Veltarius spojrzał na brata który był w takiej samej pozycji jak on. Ręce przywiązane do drąga a plecy okrwawione od uderzeń ojcowskiego bicza. Żaden z nich nie popełnił zbrodni o którą byli oskarżani i ojciec doskonale o tym wiedział ale nie mógł pozwolić by ich upór i impertynencja uszła im na sucho. Musiał ich ukarać a ból był jedyną formą kary jaką znał...

…Nawigator spoglądał jak spoglądał na swoją krew kapiącą z ręki podtrzymującej Astropatkę. Ból przywołał go z powrotem do zmysłów. Powoli do jego zmysłów ponownie docierały okrzyki umierających komandosów. Ale on zafascynowany spoglądał na srebrne krople padające na ziemię i gdyby nie jęk prawie nieprzytomnej kobiety pewnie wpatrywał by się w stróżki krwi jeszcze długo. Musiał ją stąd wyprowadzić, zbyt wielu napastników a i tak zrobili co tylko mogli, cała nadzieja w Darlethu. I wtedy uderzyła go wizja. Nie wiedział czy inni poczuli to samo ale on mając otwarte oko cały czas widział pustkę w tych zdarzeniach. Emocje mieszały się z bólem istoty która wstydzi się tego co uczyniła wbrew swojej woli. Spojrzał na swoją błyszczącą krew kapiącą strużką na ziemię i mieszającą się z posoką martwych ludzi do których śmierci oni sami się przyczynili. Czy oni naprawdę nie nieśli ze sobą nic więcej niż właśnie to? Stanął wyprostowany i spojrzał po raz ostatni w Pustkę tego miejsca.

Już na okręcie kazał wszystkim opuścić jego kwatery a medyka ze śmiechem odesłał by zajął się tymi którzy tego faktycznie potrzebują. Oprócz zniszczonych szat Veltarius nie poniósł żadnych szkód w czasie żadnej z walk. Zrzucił zniszone zakrwawione ubranie na podłogę i nagi usiadł w swoim fotelu. Nie podobało mu się to co widział na dole, takie wizje budziły wątpliwości, chciał o tym z kimś porozmawiać ale każda z osób wydawała się wysłać go za to do pokoju inkwizycji do której mu się wcale nie śpieszyło. Granth nie miał pojęcia ile czasu spędził zanurzony we własnych myślach dopóki nie przerwano mu pukaniem do drzwi. Podniósł się z miejsca i otworzył jednemu ze swoich sług. Wpuścił ich z powrotem do środka i powoli zaczął mówić.
- Przygotujcie mi zieloną szatę, wyślijcie też pozdrowienia do wszystkich pozostałych uczestników i życzenia szybkiego powrotu do zdrowia. Dodatkowo poproście Darletha i Ventidiusa o wizytę. Upewnijcie się że ranni wiedzą że oficerowie troszczą się o ich zdrowie i modlą się do Imperatora o ich szybki powrót do zdrowia. Ci którzy zostali porwani i udało im się uzyskać wolność niech dostaną gratulacje. Wyślij wszystkie postanowienia dotyczące załogi przez ludzi Maxwella i zobacz ilu pozostałych oficerów się pod tym podpisze. Skoro mamy bałagan przynajmniej na nim skorzystajmy. Upewnij się że dotrze to tylko do tych którzy brali udział w zadaniach. Wezmę teraz kapiel. - Nawigator wciąż nagi dopiero teraz zobaczył jeszcze jedną osobę czekającą w drzwiach. Była to kobieta, jedna ze służących ale nie miał pojęcia komu służyła bo nigdy wcześniej jej nie widział. Powoli przeniósł wzrok na swoich służących którzy nie dość szybko znikali by wypełnić powierzone im zadania, którzy nie dość szybko powiadomili go o posłańcu?
- Mów - zwrócił się do kobiety. Ta starając się odwrócić wzrok od jego nagości ale próbując zerknąć i obejrzeć jego przedziwną posturę.
- Przysyła mnie pani Yandra z... - nie dane jej jednak było dokończyć wiadomości którą miała do przekazania.
- Wyjdź! Zamknij się i wyjdź natychmiast - Nawigator wysyczał te słowa próbując powstrzymać się by ich nie wykrzyczeć na i tak już przerażoną kobietę.
- Ale moja pani... - kobieta zaczęła się cofać w miarę jak Veltarius zaczął się do niej zbliżać i gdy zasłoniła się już przed nadchodzącym uderzeniem on zwyczajnie zamknął jej drzwi przed nosem zostawaiając ją zszokowana i zaskoczoną na pustym korytarzu.

Veltarius odmówił jeszcze dwukrotnie wysłannikom Yandry nawet wysłuchania. Sam unikał jej jak ognia inkwizycji, co było dużo bardziej widoczne nawet niż poprzednio gdy kierował się tylko niechęcią. Wiedział dokładnie co od niego chciała i on nie chciał by jaki kolwiek Astropata zawdzięczał mu cokolwiek. Potrafił się usprawiedliwić sam przed sobą dlaczego wtedy tak postąpił ale niechęć zmieszana z szacunkiem nie dawała już takich rezultatów jak dawniej, gdy na promie zaczął rozpatrywać ją jak równą sobie zwyczajnie nie potrafił tego znieść a unikanie jej było zwyczajnie najlepszym rozwiązaniem jakie mógł wymyśleć. Wiedział że ta kobieta była dumna i zwyczajnie liczył na to że ją w końcu obrazi, kwestia że mogła równie dobrze postanowić zmusić go do przyjęcia podziękowań a tego bardzo by nie chciał. Dlatego przez następne trzy tygodnie stał się częstym gościem zarówno kaplicy jak i swych współtowarzyszy podróży, bardzo irytującym gościem z czego trzeba nadmienić. Jego charakter nie zjednywał mu łatwo przyjaciół a marudny charakter potrafił zirytować nawet w pewnym momencie Hecleriusa który zirytowany ciągłymi pytaniami i narzekaniem odmówił dalszych spotkań wymawiając się częstymi modłami i medytacją. Mimo wszystko trzy tygodnie podróży nie minęły całkiem bezowocnie, udało mu się uzyskać dostęp do dzienników podróży Gwiazdy i ostatnich zapisów które to studiował w wolnych chwilach, w szczególności koncentrując się na komentarzach które mogły mu pomóc w przyszłej nawigacji.

Ventidius również w zadziwiający sposób jak by odporny na irytujące zachowania Nawigatora okazał się niezłym kompanem z którym poza godzinami modlitw można było porozmawiać. Od słowa do słowa zrodziła się idea wykorzystania pozostałości oddziału komandosów który rozbili na księżycu zarówno do włączenia ich w siły jakimi dysponowali na okręcie ale również by rozpoczęli oni trening pozostałych i podległych im jednostek. Sporo czasu męczył również nawigator żołnierza imperatora o wyjaśnienie mu różnic między największymi klanami wojowników ale ten temat nigdy nie został szczególnie podjęty przez Ventidiusa.

Ghrant włóczył się po statku bez celu. Samotnie przemierzał korytarze w których znajdowały się kwatery załogi. Te okolice statku wydawały się wyjątkowo żywe w porówaniu do miejsca gdzie go zakwaterowano. Mijani po drodze ludzie schodzili mu z drogi bardzo szybko rozpoznając z kim mają doczynienia, niektórzy tylko umykali wzrokiem a inni salutowali. Słyszał ich szepty gdy przechodził obok, czuł ich spojrzenia podążające za nim gdy się oddalał. Czuł się tutaj, otoczony załogą nie dużo mniej samotny niż we własnej kajucie. Nasunął mocniej kaptur na głowę. I wtedy poczuł jak coś ciągnie go za połę jego szaty. Obejrzał się czy przypadkiem o coś nie zachaczył i ujrzał kilkuletnie dziecko które musiało gonić go i widocznie wywróciło się na jego szatę. Rozejrzał się ale jak na złość nikogo nie było w pobliżu by zająć się malcem. Nie był w nastroju do zajmowania się nieformalnym członkiem załogi. Dziecko podniosło się jednak oszczedzając mu problemu zajmowania się nim. Już się odwracał by kontynuować spacer gdy usłyszał cichy głos.
- Byłeś tam? - Nie spodziewał się tego że ta mała istota w ogóle się do niego odezwie. Nie nawkł do tego że oprócz kilku osób na tym okręcie ktokolwiek zwracał się do niego bezpośrednio.
- Kim jesteś? - Spytał łagodnie jak mu się wydawało. Spoglądał z góry na rozczochrane włosy i umorusaną twarzyczkę. Dziecko musiało wysoko zadzierać brodę by spojrzeć mu w oczy. Nie wiedząc sam czemu szybko przykucnął ułatwiając im obydwojgu rozmowę.
- Jesteś nawigatorem prawda? Byłeś na dole prawda? Byłeś z nimi bo słyszałam jak mama mówiła że byłeś. Mój tata tam jest prawda? Przyleciał z wami prawda? Nazywał się Brazzen. Pamiętasz go prawda? - Nawigatro spoglądał w twarz małej dziewczynki, jej odwaga lub zwyczajna dziecięca naiwność pozwalały jej zadać te pytania bez obawy i strachu przed konsekwencjami. Ale on nie potrafił potraktować jej jak każdego innego kto zdobył by się na taką impertynencję. Ona była tylko dzieckiem. I miała rację, nie pamiętał żadnego z tych żołnierzy którzy z nimi wyruszyli, nie pamiętał ich imion ani tym bardziej jak wygladali. Widział jedynie ich poświęcenie bo oni mogli wykonać zadanie. Im nikt nie wyrył imienia na wiecznej skale. Ta dziewczynka w tak prosty sposób potrafiła zawstydzić go i jego poczucie dumy. Nie potrafił odpowiedzieć na żadne z tych pytań. Nawet nie wiedział czy Vladyk nie użył tych ciał do naprawy serwitorów. Przypomniał sobie co on by chciał usłyszeć po śmierci Elkletosa i nie było takich słów które mogły by go ukoić.
- Jak masz na imię dziewczynko - mała po długiej przerwie odpowiedziała.
- Anansi, panie nawigatorze ale proszę powiedz mi proszę gdzie mój tata. - dziewczynka powoli zaczęła płakać gdy odpowiedzią było tylko milczenie. Nawigator odprowadził małą do jej kajuty zostawiając w ramionach rozdygotanej matki która widząc oficera o którym już zaczynały krążyć plotki eskortującego jej dziecko. Tego samego dnia jeszcze Veltarius udał się do wielebnego z prośbą o mszę za dusze tych wszystkich którzy polegli w obydwu starciach. Poprosił również o odczytanie ich imion z dostarczonej przez siebie listy. Zastanawiał się przez chwilę czy ma to sens rozpatrując fakt że w między czasie gdzieś w kosmosie ginie następny milion ludzi. Ale nie znaczy że jako ludzie nie powinniśmy ich pamiętać, zginęli w końcu za słuszną sprawę, prawda?

Port Wander nie zmienił się wiele przez ostatnie dwadzieścia lat kiedy to Ghrant był tu po raz ostatni. Pełny mrówek żerujących na tym ogromnym organiźmie utrzymującym setki okrętów sprawnych i gotowych do dalszych podróży, ich ostatni przystanek przed nieznanym. Nie czekał długo zanim każdego z nich pozostawiono samemu sobie w ich kwaterach i choć staruszek który wszystko dla nich przygotował zapewne znał okolicę on wolał załatwić swoje sprawy osobiście bez świadków. Nasunął kaptur głęboko na czoło i samotnie ruszył przez zaułki miasta. Miasto pachniało tym samym smrodem brudnych i przepoconych ciał co dawniej, niesamowite że te właśnie szczegóły utknęły mu najbardziej w pamięci. Tylko bogacze mogli pozwolić sobie na czyste i odfiltrowane powietrze. Żebracy i zwykli robotnicy, żołnierze i marynarze byli zwykłym tłumem spotykanym na codzień w wąskich arteriach miasta. Veltarius kluczył między tymi uliczkami dokładnie wiedząc dokąd prowadzą go stopy. Gdy dotarł w końcu na miejsce uśmiechnął się i wyciągnął starą i zużytą kartę dostępu, przeciągnął ją przez czytnik drzwi a te z sykiem otwarły się wypuszczając na ulice specyficzny słodki zapach. Nawigator nie wahał się ani chwili szybko znikając w środku pomieszczenia. Muzyka lekko kołysała zmysły a cichy szept rozmów dobiegający z każdego stolika dawała mu odczuć że nie wiele i tu się zmieniło. No może poza ochroną która od razu podeszła przywitać nieznajomego z wrodzoną sobie gracją. Veltarius zdjął kaptur z głowy zanim który ktokolwiek zdążył się do niego zbliżyć.
- Na rany wszystkich świętych Ghrant stary psie to ty?!. - tubalny głos przerwał wszelkie konwersacje i zagłuszył muzykę na sali. Wielki i tłusty mężczyzna próbował przepchać się do przodu rozpychając się pomiędzy ochroniarzami. - Ghrant to na prawdę ty? Nie wierzę własnym oczom, a te mam nowiutkie mówię ci. To niesamowite po tylu latach, właśnie jak się miewa reszta chłopaków co? Chodź no tu do mnie niech cię uściskam. - słowa nie rzucone na wiatr i już chwilę potem wielkolud był ściskany przez człowieka który miał ogromne problemy z nadwagą.
- Ależ gdzie moje maniery, chłopcy przyszykujcie stół dla nas i nadal pijesz to czarne gówno? I pierwszej jakości mieszankę Dariańską. No opowiadaj młodzieńcze co tam u ciebie bo jak widzisz u starego Hoba nie wiele się zmieniło. Nadal te same stare mordy i te same stare problemy. Chyba nawet dziwki podrożały ale to pewnei dlatego że jakieś pięć lat temu mieliśmy tu troszkę zamieszania z chłopcami z zapałkami. Wiesz węszą wszędzie herezję a co złego w tym że człowiek chce przeżyć swoje lata jakie mu tam jeszcze w zbytku i dobrobycie.
- Hob chcę odzyskać moją własność. - W całym potoku słów jaki właściciel lokalu wylewał z siebie te słowa zatrzymały go na chwilę.
- No tak, tak, oczywiście. Ech nie można z tobą nawet poplotkować, tylko od razu do interesów. Nie ufasz mi Ghrant? Myślisz że bym cię oszukał. Umowa to umowa. Pozwól mi tylko wykonać kilka telefonów, mam nadzieję że rozumiesz że wszelkie przygotowania będą kosztować. Potrzebujesz pilota i statku a wtedy droga wolna chłopcze. Wiesz że masz szczęście bo być może da się na tym nawet coś zarobić tylko musisz mi podać nazwę promu na którym będziesz. - Veltarius popatrzył się dziwnie na Hoba a ten zaraz szybko zaczął machać dłońmi.
- Nie, nie, nie, źle mnie rozumiesz. Trafiłeś na Wyścig pielgrzyma chłopcze, no nie pozwól mi przegapić takiej okazji. Ghrant po starej znajomości, tylko nazwa statku i obydwaj będziemy szczęśliwymi ludźmi dzisiaj. Twoje instrumenty będą czekały u braciszków gotowe tylko na odbiór. - obleśny uśmiech wpełz na twarz Hoba.
- To nie wszystko, będę potrzebował sprzętu najlepszej jakości do kilku ambulatoriów na pokładzie okrętu na którym stacjonuję. - cichy gwizd wydobył się z ust tłustego mężczyzny.
- Takie rzeczy nie są prosto do załatwienia, jak będziesz miał szczęście może dostaniesz to za kilka dni ale bardziej powiedział bym tydzień lub dwa oczekiwania na odpowiedź tylko. Co na wojnę się wybierasz że będziesz szył rannych poza tym powiedz mi lepiej kto za to zapłaci bo szerokim uśmiechem to mało komu da się zapłacić a pustki też mi nic nie wyciągniesz. - Veltarius dopiero teraz skosztował trunku który postawiono przed nim już dobrych kilka minut temu.
- Dostarcz to na Czarną Gwiazdę teraz albo następnym razem jak zawitamy do portu a jeśli ma ci zabraknąć na wydatki upewnij się że postawisz na mnie wystarczająco dużo. - Obydwaj mężczyźni wstali i uścisnęli sobie dłoń. Zawsze lubili robić ze sobą interesy.

Maxwell był oczywistym wyborem co do pilota i zgodził się szybko na propozycję wzięcia udziału w wyścigu choć wydawał się być mocno zajęty zupełnie czymś innym. Veltarius nie przejmował się zbyt pozostałymi szczegółami choć spodziewał się że jeśli Hob faktycznie postawi “swoje” oszczędności to przyciągnie to uwagę wielu osób i stawki na pewno pójdą w górę co z kolei przyciągnie inny rodzaj przeciwników. Na wszelki wypadek wysłał jednak swego sługę by dostarczył mu listę nieoficjalnych ochotników którzy różnymi własnymi potrzebami mieli stać się jego przeciwnikami w wyścigu którego nagroda i tak mu się należała. Niepotrzebnie dał mu się w to wszystko wciągnąć ale wiedział też że Hob nigdy nie zapomina przysług mu wyświadczonych.

- Najlepiej będzie jeśli nie będziesz się próbował ponownie odwracać Maxwell, rozpraszasz mnie a nie pomaga mi to w skoncentrowaniu się. - Wspomniany oficer wzruszył tylko ramionami nic nie odpowiadając ale posłuchał i nie próbował zerkać cóż takiego za jego plecami wyprawia nawigator. Wyścig zaczął się już dobre kilka minut temu i niektórzy zaraz pognali w stronę mety a inni wykorzystali to wysyłając kilka próbnych salw za prowadzącymi. Maxwell radził sobie doskonale nie wysforowując się przed innych ani też nie zostając za bardzo w tyle. Tylko że byli teraz na otwartej przestrzeni a wszystko miało się zacząć gdy wejdą w pas asteroidów. Nigdy nie lubił tego sposobu używania oka, miał później straszne bóle głowy i zawroty nie wspominając że trudno było mu odzyskać orientację. Usiadł wygodnie w fotelu, nie widział co działo się przed nimi ani dlaczego nagle dostawali tak silnych przeciążeń ale ufał temu człowiekowi przynajmniej jeśli chodziło o pilotarz. Nagle cała przestrzeń wokół niego eksplodowała a on poczuł się jak by był wszechobecny, omal się nie zakrzstusił i nie przerwał koncentracji. Widział wszystkie jednostki biorące udział w wyścigu i te które tylko obserwowały, czuł zbliżające się bardzo powoli do nich skały zawieszone w przestrzeni...
- Za trzy minuty wejdziemy w pole, lepiej zacznij w końcu coś robić. - głos pilota był tylko piskiem w rozszczepionej świadomości Veltariusa.
- Po prostu mnie słuchaj, podawaj mi co trzydzieści sekund czas do pasa i naszą aktualną szybkość. - jego własny głos zdawał się być wszędzie i otaczać go na jedni z kosmosem w którym się rozpływał. Właśnie wyznaczał trasę między ciągle poruszającymi się głazami, musiał przewidzieć dużo zmiennych zanim tam dotrą a droga nie była krótka, wiedział że głównym czynnikiem będzie tu nadal refleks pilota.
- Zacznij strzelać do skały na wprost przed nami i nie zmieniaj kursu. - Veltarius obserwował złote smugi opuszczające działka ich promu i zderzające się z asteroidą która nagle odbiła w prawo zderzając się z następną która impetem uderzenie wpadła na kurs kolizyjny ze statkiem który właśnie ich wyprzedzał. Na szczęście pilot tamtego miał dużo szczęścia i dobry okręt bo udało mu się uniknąć zderzenia. Niestety kosztowało go to czas i pozycję. Ghrant co chwilę wydawał komendy które albo natychmiast były wprowadzane w życie albo dopiero po chwili ich efekty były widoczne. Burty ich promu raz za razem ocierały się o skały lecz ani razu nie zaliczyli cięższego wstrząsu. Powoli ale skutecznie zaczęli wysforowywać się na pierwszą czoło stawki. Nagle ogromne przeciążenie wyrwało zachwiało koncentracją nawigatora. Jeden z okrętów który już wyprzedzili ale cały czas siedział im na ogonie właśnie został ostrzelany przez działka ich promu. Pilot drugiego pojazdu musiał stracić kontrolę co zaowocowało tylko malowniczą eksplozją pośród tysięcy skał swobodnie zawieszonych w przestrzeni.
- Straciliśmy przez ciebie prędkość, pozycję, manewrowość, muszę zmienić trasę, poza tym wybuch mógł uszkodzić nasz prom a ja mogłem zostać wyrwany z koncentracji. Nie rób tego więcej bez wcześniejszego powiadomienia mnie. - Nawigator wrócił z powrotem do swego zadania, choć był zły to lepiej dla niego by udało mu się wygrać. Nie chciał czekać do następnych odwiedzin portu by odebrać swoje dziedzictwo.
- Przed nami jeszcze trzy okręty więc lepiej się skup. Zanurkuj w dół widzę tam przesmyk, gdy tam będziesz maksymalna szybkość i używaj działek by się przebić lub taranuj nie obchodzi mnie jak ale masz to wygrać. - na chwilę zapomniał się z kim rozmawia. - Maxwellu - dodał już nieco bardziej stonowanym głosem. Gdy już powoli wyrywali się z pasa Nawigator spojrzał po raz ostatni w przestrzeń, tylko jeden okręt towarzyszył im w drodze po zwycięstwo. Veltarius zacisnął zęby, dla niego to był o jeden okręt za dużo.
 
__________________
He who runs away
lives to fight another day

Ostatnio edytowane przez Uzuu : 04-01-2011 o 21:54.
Uzuu jest offline