Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-01-2011, 09:19   #18
Raeynah
 
Raeynah's Avatar
 
Reputacja: 1 Raeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetny
Chwilę po tym jak Ernest z niziołkiem opuścili “Trzy Wrony” Sharlene postanowiła zrealizować wcześniej powzięty zamiar i udać się do oberży “Pod Spasionym Wieprzem”. W czasie rozmowy ze sklepikarzem Oskarowi udało się ustalić, że lokal prowadzony przez braci Schantzheimer mieścił się na Blumenstrasse, jakieś dwadzieścia minut piechotą na północ od miejsca, gdzie stał dom Kempera. Z tego też względu dziewczyna najpierw skierowała się na Hebrenstrasse. Tam, wypytując mieszkańców o drogę szybko ustaliła dokładną lokalizację przybytku, gdzie zaginiony obstawiał walki psów. Gdy dotarła na Blumenstrasse jej oczom ukazał się zaniedbany parterowy budynek sprawiający równie przygnębiające wrażenie jak pozostałe budowle w tej okolicy. Nad drzwiami kołysał się metalowy szyld przedstawiający świński łeb. Stąd też pewnie lokal wziął swoją nazwę. Sharlene śmiało przekroczyła próg zamykając za sobą drzwi.

Woń panująca we wnętrzu lokalu stanowiła mozaikę zapachu podłej jakości piwa butwiejącego drewna i krwi. Dziewczyna spojrzała pod nogi. Zorientowała się, że stoi w kałuży czyjejś posoki. Sala, na której się znajdowała wypełniona była podniszczonymi sprzętami. Na podłodze, która chyba od czasów jej ułożenia nie oglądała miotły zalegała gęsta warstwa brudu. Po prawej stronie patrząc od wejścia znajdował się szynkwas, za którym stał chudy barman, z wyglądu pięćdziesięcioletni. Oprócz niego w lokalu znajdowało się tylko trzech jegomości siedzących przy stole w centrum pomieszczenia. Od momentu, gdy zamknęła za sobą drzwi oczy wszystkich zgromadzonych skupiły się na niej.

“Uroczo”, pomyślała i poszła nieco dalej wgłąb izby.

- Witam szanownych panów - uśmiechnęła się szeroko i podeszła do barmana. - Podaj rumu, drogi panie.

- Nie mam rumu - odpowiedział oberżysta. - Tutaj podajemy tylko Ambrosiusa, specjał jednego z lokalnych browarów.

- Zatem Ambrosiusa
- uśmiechnęła się.

Mężczyzna napełnił kufel żółtą cieczą. Dziewczyna podeszła do kontuaru by odebrać trunek. Kiedy zbliżyła się do oberżysty na odległość mniejszą niż metr wywnioskowała po woni emanującej od niego, że jego podejście do higieny osobistej pokrywało się z zapatrywaniami na porządek w miejscu pracy. Starając się nie okazać obrzydzenia smrodem zasiadła na jednym ze stołków ustawionych przy kontuarze i zanurzyła wargi w kuflu z piwem lub tym, co za takowe uchodziło w oczach obsługi lokalu. Sharlene po pierwszych kilku łykach doszła do wniosku, że określenie tego trunku mianem rozcieńczony byłoby komplementem.

- Co tu tak pusto?
- obejrzała się za siebie unosząc brwi pytająco.

- Największy ruch jest wieczorem - odrzekł oberżysta. - A co panienkę do nas sprowadza?

Kiedy to mówił dziewczyna obrzuciła wzrokiem grupkę mężczyzn zgromadzonych przy stole. Wszyscy byli podobnego wzrostu i budowy ciała. Ich odzienie przywodziło na myśl robotników jednak krzywo pozrastane nosy i poznaczone bliznami twarze sugerowały, że zarabiają na chleb w nieco mniej uczciwy sposób. Cała trójka świdrowała Sharlene spojrzeniem i sądząc po ich minach nie tylko przez wzgląd na jej urodę.

- Szukam pewnego dziada o nazwisku Kemper - tu przestała się uroczo uśmiechać i zbiegła brwi nad nasadą nosa, udając wkurzoną. - Winien jest mi parę koron za noce, które ze mną spędził. Raz łajzie odpuściłam i pomyślał pewnie, że się nie upomnę. Widzieliście gdzieś może skurczybyka?

Jeden z osiłków zasiadających przy stole zarechotał.

- Kemper jest winien kasę połowie tej dzielnicy. Próbowałaś szukać na dnie Reiku? - to mówiąc wstał od stołu i przysiadł się do niej przy kontuarze.

- Mam nadzieję znaleźć go w miejscu bynajmniej innym od dna rzeki, skarbie. Słyszałam, że gdzieś tu odbywają się walki psów. Ponoć często obstawiał. Powiecie mi, gdzie to jest?

Gdy tylko Sharlene napomknęła o walkach uśmiech znikł z twarzy dryblasa. Pozostała dwójka wstała od stołu i ruszyła w jej kierunku. Kiedy stanęli przy niej, ten, z którym rozmawiała chwycił ją za włosy i warknął:

- Od kogo wiesz o walkach?!

Skrzywiła się z bólu.

- Kemper gadał po pijaku! - syknęła. - Puśćże mnie!

- Ta stara świnia ma za długi język.
- Osiłek coraz bardziej zacieśniał uchwyt. - Ten interes jest wystarczająco trudny do prowadzenia bez ludzi wścibskich, jak ty, plątających się po okolicy... Skoro jednak wiesz, a ja nie mam zwyczaju zaczynać znajomości od pakowania noża pod żebra, to myślę, że możemy sobie pomóc nawzajem.

- Znacznie milej by się rozmawiało
- przerwała osiłkowi - gdybyś jednak puścił moje włosy, kochany.

Dryblas zwolnił uchwyt.

- Wybacz słonko. Człowiek chamieje w tej okolicy. Widzisz nie zawsze prowadziłem ten chlew. Kiedyś ja i mój brat mieliśmy lokal w dzielnicy kupieckiej. Zarabialiśmy niezły grosz legalnie i sześć razy tyle na prowadzonych tam walkach Niestety nic nie trwa wiecznie. Osiem lat temu pojawiła się w okolicy gnida, która postanowiła wysiudać nas z interesu. Nazywa się Ichering ale ludzie tutaj nazywają go hyclem. Hycel spalił nasz lokal razem z psami i sporą częścią oszczędności. Od tego czasu to on organizuje większość zakładów w mieście. Jego walki przyciągają najzamożniejszych graczy a my musimy kisić się w tym kurwidołku. Kilka razy próbowaliśmy się na nim odegrać. Póki co bez rezultatu, ale twoja ładna buźka może odwrócić naszą passę. Hycel ma za mocną obstawę byśmy mogli wykończyć go siłą. Zna twarze moich ludzi toteż nic nie moglibyśmy zdziałać podstępem. Ciebie jednak nie zna. Jego draby nie zastanawiałyby się chwilę nad wpuszczeniem cię do Jamy. I to jest nasza szansa. Jeśli wyświadczysz nam małą przysługę powiem ci z kim spotykał się Kemper zanim zniknął. Oczywiście jeśli ta propozycja cię nie interesuje zawsze mogę znaleźć jakich cichy kąt, gdzie będziesz mogła zrewanżować mi się w inny sposób za te informacje.

Sharlene przez cały czas jak dryblas mówił, a był to pewnikiem jeden z braci Schantzheimer, siedziała starając się zachować pierwotny wygląd twarzy, marszczyła brwi w niezadowoleniu. Oparła się o kontuarek za swoimi plecami próbując zachować powagę.

- Od incydentu z Kemperem nauczyłam się oddawać tylko tym, którzy zapłacą z góry. Domyślam się, że nie udzielisz mi informacji zanim się nie oddam, więc ta opcja odpada. Może później, kiedy zapłatą za moje usługi będą błyszczki. Tymczasem powiedz, co mogłabym zrobić w sprawie tego Icheringa. - Poprawiła włosy i przebiegła wzrokiem po stojących dookoła dryblasach. - Oczekujesz, że dziewczyna jak ja mogłaby pójść tam i go zabić, czy miałeś na myśli coś subtelniejszego?

- Sprawa jest prosta. To, że hycel odebrał nam większość graczy nie oznacza, że ci ludzie przestali z nami rozmawiać. Jest spora grupka zapaleńców, którzy grają zarówno w Jamie jak i u nas. Jeden z nich, pewien niezbyt rozgarnięty szlachetka, przepuścił tutaj połowę odziedziczonego majątku. W zamian za anulowanie długu byłby skłonny podczas następnej wizyty w Jamie zabrać ze sobą, bo ja wiem, damę do towarzystwa. Może nawet jeszcze jedną osobę, na przykład w charakterze lokaja. Z chwilą rozpoczęcia walk uwaga większości osób zgromadzonych wewnątrz będzie skupiona na arenie. Nikt nie będzie zwracał uwagi jak ktoś zakradnie się na zaplecze i dosypie pieskom do żarcia środek, w który cię zaopatrzę. Po wykonaniu zadania resztę wieczora spędzisz w towarzystwie szlachciury. Jeśli wywiążesz się ze swojej części umowy będę o tym wiedział najdalej po dwóch dniach. W naszym światku tego rodzaju wieści szybko się rozchodzą. Jeśli wszystko pójdzie po naszej myśli ja odzyskam utracone wpływy, ty otrzymasz informacje i wszyscy będą zadowoleni. No, może z wyjątkiem hycla.

- A w czym zawiniły zwierzęta? - uniosła brwi. Pomysł z truciem bogu ducha winnych psów ani trochę jej się nie podobał. - Na waszym miejscu pozbyłabym się hycla. Mniejsze prawdopodobieństwo, że przejmie wasz interes ponownie.

- Nie wchodzi w grę. Ta gnida ma żyć. Po tym jak zabijesz psy zostanie z niczym. Odtworzenie dobrej hodowli to około dziesięciu lat pracy. My po dziś dzień nie poddźwignęliśmy się z bagna, w które nas wepchnął. Jak chcesz zdobyć te informacje zrobisz to po mojemu.

Dziewczyna podniosła się ze stołka i przeszła się z kufle po izbie.

- Gdyby psy przeżyły moją wyprawę do tej Jamy, to moglibyście poddźwignąć się z tego bagna szybciej, niż w parę następnych lat. Pomyśl, skarbie. Pozbywając się Icheringa mógłbyś sam przejąć jego hodowlę, co za tym idzie również klientów, jeśli tak ich można nazwać.

- Sęk w tym, kochanie, że ten człowiek nie ma zwyczaju chadzać bez obstawy i bez urazy, jego likwidacja w Jamie, gdzie jest otoczony swoimi ludźmi jest nieco powyżej twojej ligi.

- Nawet spać chodzi z obstawą
? - zmrużyła oczy uśmiechając się wstrętnie. - Mężczyźni, których obsługiwałam raczej woleli zostać ze mną sam na sam.

- Po pierwsze - skąd pewność, że zechce się z tobą przespać? Nie zrozum mnie źle, masz wszystko na miejscu ale z pieniędzy, które zarabia na walkach może sobie pozwolić na towar z najwyższej półki. Kolejna sprawa - nie mam stuprocentowej pewności, że Ichering będzie w Jamie. Nie pojawia się na wszystkich meczach. Mój plan ma większe szanse powodzenia.


Westchnęła do siebie po cichu.

- Jak chcesz... Po prostu żal mi się zrobiło zwierząt. - Dopiła wstrętne piwsko i odstawiła kufel na ladę kontuarku. - Bądź zatem łaskaw zaopatrzyć mnie w tą trutkę, i powiedz, gdzie mam spotkać się z tym “szlachciurą”.

- Przyjdź tutaj jutro. Dostaniesz trutkę, plan jamy i nazwisko mojego dłużnika. Spotkasz się z nim tego samego dnia w “Szarej Gęsi”. To klub w północnej części dzielnicy kupieckiej, niedaleko uniwersytetu. Przy wejściu powołasz się na jego nazwisko a obsługa wpuści cię do środka. Razem uzgodnicie termin i szczegóły operacji.

Uśmiechnęła się mimowolnie, bo wcale jej do śmiechu nie było. Wytruć całą hodowlę przez jakiś głupi, nielegalny biznes? Jeśli o nią chodzi, to totalny idiotyzm. Jednak zgadzając się na ich plan pozna lokację Jamy, a w ten sposób dotrze również do hycla, a o to przecież chodziło. Nie mogła odmówić. W innym przypadku na pewno dostałaby nożem między żebra, jak to zgrabnie ujął jej rozmówca, a na tym jej bynajmniej nie zależało.

Podziękowała za żółtawą lurę, którą dostała i spokojnie opuściła lokal. Po drodze do “Wron” rozmyślała ewentualne możliwości wykiwania braci Schantzheimer. Mimo wszystko nie miała zamiaru truć zwierząt.

Wymyśliła, że będąc w Jamie poszuka hycla, lub kogoś, kto by ją zapamiętał. Skoro Ichering wszędzie chodzi z obstawą musi coś wymyślić, żeby znaleźć się z nim sam na sam, a wtedy wyciągnięcie zeń informacji to tylko kwestia dobrej metody. Udawanie dziwki to nie taki głupi pomysł. Wystarczy odpowiednie przebranie i da sobie radę. Pytanie brzmi: co zrobić, żeby nie truć psiaków i dostać informacje? Nie ma pewności, że informacje jej nowych zleceniodawców będą istotne. To, gdzie Kemper bywał mniej-więcej wie, a nić, której się chwyta, od początku prowadzi ją ku Icheringowi. To on może mieć coś wspólnego z jego zaginięciem i przepuszczenie okazji do negocjacji byłoby dużym błędem. Można jednak działać na dwa fronty. Gdyby hycel dowiedział się, że kazali jej otruć j e g o, to mógłby z wdzięczności za pewne informacje samemu też kilka udzielić. Niestety wtedy i psy musiały by zginąć... “Nie ma to jak między młotem a kowadłem”, pomyślała sobie. Woli mieć na karku ludzi Schantzheimerów, czy Icheringa?

Zabicie psów to niestety konieczność, jeśli nie chce być ścigana przez czwartą część dzielnicy. Okłamanie hycla może przynieść kolejne istotne informacje, jednak trzeba to zrobić w ten sposób, żeby Schantzheimerowie się nie dowiedzieli. Jeśli jej się uda będzie miała dwie pieczenie przy jednym ogniu.

Wróciwszy przez nieco zaludnione ulice do knajpki nie zajęło jej sporo czasu. W ogóle, była poza nią około półtorej godziny. Oskar i Ernest pewnie jeszcze nie wrócili.

We “Wronach” zastała, tak jak przypuszczała, jedynie Ankariana i Eugena. Pokrótce powiedziała im, czego się dowiedziała i przedstawiła plan braci Schantzheimer. O swoim na razie nie wspomniała. Zachowała go na wieczór, żeby od razu wtajemniczyć całą ekipę.

Ze sposobu z jaki elf na nią patrzył wywnioskowała, że albo dowiedział się o zakazie, jaki prośbą nałożyła na barmana, albo był po prostu niezadowolony z życia, jak zawsze. Tak czy siak wymusił na jej ustach zgryźliwy uśmieszek. Skoro zasugerował, że pójdzie z nią, to chciała mieć go przy sobie trzeźwego i w pełni świadomego ryzyka. Jeśli jego elfie zmysły znowu zawiodą tym razem może stracić coś więcej niż parę włosów. Wątpiła jednak, czy zgodzi się wystąpić w roli lokaja.

Uśmiechała się do siebie na wyobrażenie Ankariana z żabotem. Nie będzie zachwycony tym pomysłem, ale bezpieczniej będzie się czuła z nim niż z Oskarem.
 
__________________
"Jeśli płomień mnie nie oślepia i nie spala to ja jestem płomieniem"

Ostatnio edytowane przez Raeynah : 04-01-2011 o 22:39.
Raeynah jest offline