Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-01-2011, 18:48   #17
Lilith
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Post, który nie miałby najmniejszych szans ujrzeć światła dziennego bez udziału Kerma

Napięcie nie opuszczało Lilith, odkąd przebudziła się leżąc u stóp tych, których uważała za swych zaprzysięgłych wrogów. Nie przywykła do podobnego towarzystwa. Mimo, iż wciąż nie wykazywali złych zamiarów ani nie uczynili jej żadnej krzywdy czy to czynem, czy też nawet słowem, Kocica ani przez chwilę nie potrafiła pozbyć się podejrzeń. Całą sobą buntowała się przeciw myśli, że mogłaby cokolwiek im zawdzięczać. To musiał być jakiś podstęp. Z pewnością knuli coś zdradliwego. Byli przecież ludźmi, a ludzie nigdy nie mieli szczerych intencji wobec istot takich, jak ona. Każdy gest, każde ich spojrzenie i ruch stawiał ją w stan gotowości na domniemany atak. Ich dotyk przeszywał ją mrozem. Wprawdzie zaczęła powoli oswajać się z ich widokiem, lecz dwóch maszerujących obok niej zbrojnych, rosłych i szerokich w barach chłopców nadal - być może bardziej instynktownie, niż w pełni świadomie - odbierała jako nadzorców, nie opiekunów mających ją wspierać. Jeśli mieli kogoś przed czymś chronić, to na pewno nie ją.
O tym, że nie do końca miała rację przekonała się, gdy złapali ją, w ostatniej chwili ratując przed upadkiem na przysłowiowy pysk.

Jeśli miała być szczera, musiała przyznać, że dopiero teraz spojrzała im prosto w oczy i wsłuchała się w sens słów.. Nie wyglądali na zniechęconych jej uporczywym odtrącaniem ich pomocy. Nie narzucali się z nią, jedynie czuwali, by wesprzeć ją w odpowiedniej chwili. Tak, jak teraz. Ani śladu agresji czy chęci posłużenia się przemocą. Jedynie troska i niepokój w ich uważnie zwróconych ku niej twarzach. Szczególnie wyraźnie widoczne było to w zachowaniu Waltera, chyba nieco starszego od reszty towarzystwa mężczyzny. Wesołe iskierki wciąż tańczące w jego oczach o ciemno orzechowej barwie i szczere, choć poznaczone bliznami oblicze, z którego praktycznie nie schodził zupełnie naturalny uśmiech, pozbawiało ją wielu argumentów w związku z jej dotychczasowymi niepokojami.



Drugi ze strażników, Tilney, choć młodszy, wydawał się mieć w sobie o wiele więcej powagi. Także jego czujne, stalowo-szare oczy wciąż przeszywały ją przenikliwymi, rzucanymi raz po raz spojrzeniami. W przeciwieństwie do swego towarzysza, jego uwagę bardziej jednak przykuwał niepewny teren, po którym stąpali oraz najbliższa, równie niebezpieczna okolica.


Przypływ złości, który ogarnął Kocicę, gdy chwyciwszy ją tuż przed upadkiem postawili znowu na nogi, szybko ustąpił miejsca czemuś, co trudno było jej określić. Zmieszanie? Zażenowanie? Nie miała zamiaru zbyt długo poddawać się podobnym uczuciom. Nie była w końcu dzieckiem, ani jakimś mdłym i słabym ludzkim dziewczątkiem. Gdyby tylko chciała, mogłaby zademonstrować im swoją siłę... ale czy na pewno rozsądnie było tak ryzykować?
Przecież gdyby to rzeczywiście było ich celem, już dawno mogli z nią skończyć. Mieli ku temu wystarczająco wiele okazji i czasu. Cóż takiego dobrego osiągnęłaby teraz, budząc swoją drugą naturę? Mogła jedynie zburzyć kruchą równowagę, jaka dopiero co pojawiła się pomiędzy nią, a jej przypadkowymi “sprzymierzeńcami”. Bardziej powinna chyba skupić się na tym, by bestia na razie pozostała tam, gdzie była. Głęboko za barierą woli. Siłą rzeczy musiała więc zdać się tymczasowo na siły swojej ludzkiej powłoki.

O tym, ile ich jej pozostało, przekonała się osobiście, gdy chciała ruszyć dalej, po wyswobodzeniu rąk z pomocnego uścisku obu wojaków. Zwinęła się z bólu, wywołując tym niemałe zamieszanie w szeregach wędrującej trawiastą doliną gromadki. Wszystko wydawało się zmierzać do sytuacji, której za wszelką cenę starała się uniknąć. Mimo jej stanowczych protestów cała grupa zatrzymała się jak wryta, a wkrótce potem zawróciła ku trójce maruderów.
Kiedy spostrzegła zbliżającego się do niej magoa, była święcie przekonana, że za chwilę stanie się coś, czego nie umiała przewidzieć. Chyba pierwszy raz od spotkania tych ludzi, uległa prawdziwej panice. Coś w wyrazie jego twarzy sprawiło, że najeżyła się wewnętrznie, przygotowując się na najgorsze.
W chwili, gdy odezwał się do niej - zbyt potulnie, jak na jej gust - godząc się z jej żądaniami i zdecydowanym ruchem zdjął z siebie jej rzeczy, nabrała pewności, że za chwilę każe ją porzucić i wyda swoim ludziom polecenie dalszego marszu, pozostawiając ją własnemu losowi. Nie na tym jedynie miało się jednak skończyć...

Zanim zdołała zaprotestować, już trzymał ją na rękach. Nie wiedziała co robić najpierw - wyrwać się z jego objęć czy powstrzymać wzbierające w niej pragnienie wbicia w niego pazurów i kłów. Bestii niemal udało się wyrwać spod kontroli i wydostać na wolność. Odruchowo otoczyła barki Mark’a ramionami i zacisnęła zęby. Nie odrywając wzroku od jego twarzy, mocowała się z samą sobą, by na powrót zamknąć otwierające się w niej przejście. Gdyby nie skórzana zbroja, którą na sobie nosił, paznokcie Kocicy bez wątpienia wbiłyby się w kark unoszącego ją z sobą mężczyzny.
- Spokojnie... nie upuszczę cię - dobiegło ją zapewnienie Marka.
Widocznie nie zdawał sobie sprawy z tego, jaka walka toczy się w jej duszy, ani z tego, czym ryzykował. Nie miała jednak cienia wątpliwości, iż wyprowadzanie go z tej błogiej niewiedzy byłoby w tej sytuacji niezbyt mądrym posunięciem z jej strony. Dopiero po dłuższej chwili kurczowy uścisk wokół jego szyi zelżał nieco, pozwalając mu wygodniej uchwycić zesztywniałą niczym figura z drewna, dziewczynę. Od dawna nie była tak blisko człowieka. Ileż to już lat minęło?

Czy jej się tylko zdawało, że mężczyzna odetchnął z ulgą? A może to było tylko złudzenie, bo wyraz jego twarzy nie uległ zmianie. Jeśli miała pozwolić, by zaszedł dalej, niż kilkadziesiąt kroków, nie mordując go przy tym po drodze, powinna była się trochę bardziej opanować i odprężyć. Wyrównała oddech rozluźniając się, z pełną tym razem, świadomością tego, co robi. Mocniej oparła się o jego pierś, pomagając mu jak tylko potrafiła, w utrzymaniu równowagi. Nie była pewna czy dostatecznie ułatwia mu dźwiganie własnego ciężaru, ale sumienie miała wobec niego czyste. Sam tego chciał. Ona o to nie prosiła. Wprost przeciwnie.

Zerknęła za siebie, na dwójkę zbrojnych, którzy pozostali w tyle. Była ciekawa czy oni również podzielają bestroskie podejście swego towarzysza do bliskich kontaktów z potworami zasiedlającymi Pustkowia.
Trudno było powiedzieć. Co prawda Walter i Tilney wymienili szeptem parę uwag, ale równie dobrze mogło to dotyczyć fartu, jaki ma Mark. Niby pustkowia, a ten sobie kroczy z dziewczyną w ramionach. Jeśli w istocie tak było, nie wróżyła im długiego żywota. Jednak na aż tak głupich nie wyglądali, chociaż byli tylko ludźmi. Jeśli byli dość rozsądni i przewidujący, omawiali raczej, jak chronić swego nieodpowiedzialnego druha. Odwróciła się od nich przypatrując się skupionej twarzy swego “wybawcy”. Nie miała w końcu nic lepszego do roboty.
- Dlaczego mnie nie zostawiliście? - zapytała wreszcie, nie wytrzymując przedłużającej się niepewności.
- Bo lubimy zajmować się biednymi, bezbronnymi istotkami? Odczuwaliśmy przeogromne poczucie wdzięczności? Jesteśmy grupą głupców? Lubimy mieć wrogów na oku? Egeria by nam nie dała żyć? Jak sądzisz?
Zmrużone oczy cisnęły w niego żywymi gromami.
- Drwisz sobie ze mnie, Jauna - stwierdziła oczywistą dla siebie prawdę. - Nie jestem bezbronną istotką i z całym szacunkiem, nie sądzę byście byli na tyle głupi, żeby nie zdawać sobie z tego sprawy. Po co wleczesz mnie z sobą, wiedząc o tym? - Nie dawała za wygraną.
Were, nie were... typowa baba. Nie wie, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła.
- Po pierwsze gdybyśmy cię zostawili, mogłabyś nie przeżyć. A nikt z nas nie lubi długów. No i praca Egerii by się zmarnowała.
- Sądzisz, że zrobiliśmy błąd? - zainteresował się.
- Być może. I nie obawiaj się, nie tak łatwo mnie uśmiercić. A poza tym, jakiż to dług mielibyście wobec mnie? - zapytała szczerze zdziwiona.
- Albo się zastanawiasz, co knujemy, albo też bardzo nie odpowiada ci nasze towarzystwo... - stwierdził, co zdecydowanie nie było odpowiedzią na zadane pytanie.
- Chcąc nie chcąc pomogłaś Thyone i Kallidowi. To wymagało rewanżu, żebyś czasem nie rozpowiadała o niewdzięczności ludzi.
- Niczego nie zdołałabym rozpowiedzieć, gdyby oni pierwsi nie odwróciłi uwagi Llamhigryna, który chciał mnie zeżreć. Już wtedy byliśmy kwita - stwierdziła zgodny z prawdą fakt. Gdyby wiedział, jak bliska była skręcenia karku dziewczynie, nie szafowałby tak rozrzutnie swoją wdzięcznością.
- Cóż więc knujecie? - zadała zupełnie otwarcie, nurtujące ją od dłuższego czasu pytanie.
Mark pokręcił głową, udając zaskoczonego..
- Czuję się zdemaskowany. Nikt nigdy nie zdołał rozszyfrować mojego niecnego charakteru tak szybko, jak ty. - W jego głosie brzmiała jawna kpina. - Gratulacje.
- Czy moja obietnica - zmienił ton na bardziej poważny - że jutro, góra pojutrze, się rozstaniemy, rozwiąże ten problem? Prawdę mówiąc mam przed sobą ważniejsze sprawy, niż przekonywanie jednej nieufnej were, że do niczego nie zamierzamy jej wykorzystać. Bo i niby do czego - dodał. - Nie bardzo sobie wyobrażam.
- Dobrze więc, Magoa - warknęła mu w ucho. - Raduje mnie, że tak się ze sobą zgadzamy w tej kwestii. Do jutra, góra - do kolejnego wieczora, możesz być pewny, że nie będę niewdzięczną were. Potem nasze drogi się rozejdą. Zanim zmienicie zdanie, co do mojego towarzystwa. - Usta Lilith wykrzywił pogardliwy uśmiech. - I ja mam lepsze zajęcia, niż włóczenie się po Pustkowiu z bandą ludzi.

Za dużo sobie pozwala, bezczelny paniczyk z imperialnej psiarni. Strzeż się mój pewny siebie jauna. Nie jesteś tu u siebie. Następnym razem mogę nie być taka miła. I zważ, że najpewniej nie będę też miała wtedy żadnych długów wdzięczności wobec was. Jeśli kiedyś, któryś wejdzie mi jeszcze raz w drogę, rozetnę go na pół i wypatroszę jak rybę. Tylko tego możesz być pewny’...
- Z pewnością nie doliczę noszenia cię do rachunku wzajemnych zobowiązań - zapewnił Mark. - I dziękuję za uprzejme uprzedzenie mnie, że później chcesz zmienić zdanie na temat swego podejścia do nas,
- Moje zdanie na wasz temat, pozostaje wciąż takie samo, człowieku. Nie muszę go zmieniać - odcięła się mu, nie myśląc wiele. - A o noszenie mnie nie prosiłam.
- Wszak to jest czysta przyjemność - uśmiechnął się. - Uwielbiam trzymać w ramionach piękne kobiety.
- Więc ciesz się chwilą, Magoa. - odpowiedziała z równie ujmującym uśmiechem, prezentując swoje przydługie kiełki w całej okazałości. - Może będziesz miał co wspominać z dziećmi przy kominku. W końcu spotkałeś were i przeżyłeś. - Przysunęła się bliżej jego twarzy poprawiając chwyt ramienia, obejmującego jego bark.
- Przykro mi bardzo, ale w obliczu tego, co nas czeka waga spotkania z tobą nieco blednie - Mark na ułamek sekundy spoważniał. - Nie żebym cię nie doceniał... wagi zwłaszcza. Spotkania, oczywiście.
Tym razem roześmiała się całkiem szczerze odchyliwszy głowę w tył i majtnąwszy parę razy nogami. Ostatnia rezolutna uwaga wprawiła ją w iście wyśmienity nastrój. - Mam nadzieję, że nie zamęczę cię śmiertelnie swoim towarzystwem, szlachetny jauna Mark. - Wpatrzyła się w jego profil. Całkiem zgrabny z resztą. Teren zmusił go ponownie do skoncentrowania się na tym, po czym przyszło mu stąpać. - Mnie również przykro, iż nie będę jedyną atrakcją waszej wyprawy na Pustkowia. Postaram się jednak jakoś z tym nieszczęściem pogodzić. - Słodka minka, która zagościła na jej twarzy, prawdę mówiąc zupełnie do niej nie pasowała.

Serdeczna wymiana poglądów i uprzejmości skróciła nieco czas oczekiwania na dotarcie do miejsca, o którym wspomniał wcześniej Walter.
W stosunkowo wąskim wejściu do dolinki mogły się zmieścić trzy niezbyt grube osoby. Dodatkowe, choć niewielkie utrudnienie, stanowił strumyk płynący środkiem tego wejścia, oraz krzewy, porastające brzegi potoczku.
Idący na czele Moloss zatrzymał się nagle.


- Ktoś nas wyprzedził - powiedział szeptem, wskazując odbite na piasku ślady wielkości średnich talerzy.
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)
Lilith jest offline