Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-01-2011, 19:14   #43
Suriel
 
Suriel's Avatar
 
Reputacja: 1 Suriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skał
Obudziła się z krzykiem. Upadła z powrotem na poduszkę łapczywie łapiąc oddech, czuła się jakby tonęła, tonęła we własnym strachu. Zlana potem w pomiętej pościeli wsłuchiwała się w irytujący dźwięk budzika, jedynej realnej rzeczy w tej chwili. Po woli jej myśli się uspakajały, oddech wracał do normy.
Co to było, jak to interpretować. Czy był to tylko zły sen, czy coś więcej. Spojrzała w kąt pokoju, gdzie wieczorem stało widmo dziewczynki. Nie było jej.

Wiedziała że sny są wytworem ludzkiej wyobraźni. Sumą zdarzeń jakie miały miejsce w życiu człowieka, myśli, filmów obejrzanych w ciągu życia, zasłyszanych opowieści. Sumą strachów, marzeń, pragnień. Jednak czy po Red Hoot pasowała do tej definicji. To co widziała i słyszała przeczyło wszelkiemu rozsądkowi, czemu więc nie uznać że jest to kolejny krok w przemianie. Prorocze sny, czy wytwory chorej wyobraźni, a może potworny żart. Może miało to odwrócić jej uwagę od czegoś ważnego, zwieść w złą stronę. Nie mogła się pozbyć złego przeczucia. Coś jest, czego nie mogła uchwycić, jak obraz na granicy oka, kiedy odwracasz się w jego stronę on znika.
Wstała, wzięła chłodny prysznic, żeby zupełnie powrócić do rzeczywistości.

Było jeszcze wcześnie kiedy weszła do wydziału. Nikogo z zespołu jeszcze nie było. Na jej biurku leżała teczka z wynikami.

Zgodność DNA ofiar z materiałem pobranym od rodzin i z miejsca zamieszkania zgodne w 100%.
Taka adnotacja widniała przy obu nazwiskach chłopców.
Tomas Icen – 100%
Jim Talbot – 100%

Jess z jednej strony ucieszyła się z wyniku, znali ofiary nie były już bezimiennymi kawałkami układanki w kostnicy, nie mogło być mowy o pomyłce w tym przypadku. Z drugiej strony przypomniała sobie twarze rodziców, którzy czekają na jakąkolwiek informacje o swoich dzieciach. I poczuła ciężar tej wiedzy, zrobiło jej się smutno. Nie była matką, nie potrafiła do końca wczuć się w sytuację tych ludzi. Co by wolała, wiedzieć, czy nie znać prawdy i łudzić się że jej dziecko żyje gdzieś z dala od niej, ale jednak żyje. Teraz musieli zaprosić rodziców na ostateczną identyfikację i odebrać im ostatni cień nadziei.
Spojrzała na zegarek, Cohen powinien zjawić się lada moment. Chciała z nim chwile porozmawiać, zanim ten dzień zacznie się na dobre i pochłonie ich praca.
Wstała, nalała dwa kubki świeżo zaparzonej kawy i wyszła przed komisariat.

Nie pomyliła się. Dwie minuty później podjechała taksówka z której wysiadł Cohen.
- Cześć, możemy chwile porozmawiać bez świadków? – wręczyła mu parujący jeszcze kubek.
- Coś się stało, jesteś blada.
Jess spokojnym już głosem opowiedziała mu sen.
- Co o tym sądzisz.
- Cóż jeszcze nie wiem. Możemy tam wysłać ludzi żeby się rozejrzeli, np. pod pretekstem zebrania odcisków. Musimy to przemyśleć. Nie tylko Ty miałaś ciężką noc - uśmiechnął się blado – byłem znowu w Metropolis, widziałem tam Brooka, a raczej to czym się stał. Jest jeszcze coś – spojrzał na nią bardzo uważnie - Alvaro żyje i pomoże nam w śledztwie.
Jess zakrztusiła się pitą właśnie kawą.
- Jak, co, gdzie jest. Coś się stało - próbowała wykrztusić.
- Na razie tylko to mogę ci powiedzieć, resztę dowiesz się później. Niech to zostanie między nami – jego głos był bardzo poważny.
Jess skinęła głową na potwierdzenie. Już chyba nic ją w tej sprawie nie zdziwi. Nie wiedziała jeszcze, jak bardzo się myliła.

Podała Cohenowi teczkę z wynikami badań DNA.
- Mają już imiona i rodziny – powiedziała smutno.
Otworzył i przez chwile czytał wyniki. Pokiwał głową.
- Zobaczymy co laboratorium przygotowało dla mnie.
Kiedy weszli do biura panowała tam już poranna krzątanina.
Odprawa była krótka i zwięzła.
– Wiecie, co macie robić? - Johna Strepsilsa był oszczędny w słowach.
Cohen zamienił z nim kilka słów zanim wrócił do biurka i zaczął czytać raporty.
- Jadę do księdza Voora, chce się dowiedzieć czy znalazł coś w notatkach Cesarza – podeszła do niego.
Zaczytany Patrick tylko kiwną głową.
- Melduj się co godzinę – rzucił kiedy wychodziła.

Już miała łapać taksówkę, kiedy zadzwoniła komórka.
- Cześć tu Karl, twój ulubiony i niedoceniany mechanik – zaczął wesoło – samochód czeka na ciebie. Czyściutki z nowymi oponami, olejem i prawie wodotryskiem. Musisz mi tylko obiecać ze będziesz o niego lepiej dbała niż dotychczas.
Jess się roześmiała.
- Masz to jak w banku. Postaram się być za 20 minut, akurat jestem na mieście.
- Dobra czekam.

Złapała taksówkę i pojechała do warsztatu. Chociaż jedna dobra rzecz. Humoru nie popsuł Jess nawet słony rachunek jaki musiała zapłacić przy odbiorze. Warto jednak było. Samochód przyjemnie mruczał kiedy wyjechała na ulicę.
Skierowała się do dobrze jej znanego już kościoła.
Nic się nie zmieniło, tylko posągi aniołów przykryte czapami ze śniegu nie wpatrywały się w ludzi świdrującym spojrzeniem.
- Zaczynam mieć obsesje na tym punkcie – pomyślała Jess. – ostatnim razem miała wrażenie jakby wszystkie oczy posągów były zwrócone na nią.
Wzdrygnęła się na myśl o wydarzeniach jakie rozegrały się kiedy ostatni raz odwiedzała ten kościół. Monstrum podające się za „Tarociarza”, a kilka minut później Red Hook i wszystko się skończyło, albo było tylko początkiem czegoś jeszcze gorszego.
Wokół panowała cisza.
Jess weszła do kościoła. Przy ołtarzu krzątała się jakaś starsza kobieta.
- Przepraszam gdzie znajdę proboszcza.
- Na zakrystii komunie przygotowuje – wskazała drzwi po prawej stronie ołtarza.
- Dziękuję – Jess skierowała się w tamtą stronę.
Kiedy weszła zobaczyła starszego mężczyznę w sutannie pochylonego nad jakimś dziwnym urządzeniem.
- Dzień dobry, szukam księdza Voora, powiedziano mi, że tu go znajdę.
Mężczyzna odwrócił się.
- Księdza Voora nie ma – odparł
- A kiedy wróci, musze z nim porozmawiać.
- Nie wróci.
- Jak to nie wróci, co ksiądz przez to rozumie. Coś się stało?
Ksiądz przyglądał się Jess podejrzliwie.
- Kim pani jest i po co chce pani z nim rozmawiać.
- Przepraszam, nie przedstawiłam się – poczuła się skarcona jak w szkółce niedzielnej – Nazywam się Jessica Kingston, jestem detektywem w Wydziale Specjalnym. Znam księdza Voora od jakiegoś czasu. Pomagał mi przy jednej ze spraw, które prowadziłam. Chciałam go odwiedzić i porozmawiać.
Starszy mężczyzna pokiwał głową.
- Proszę usiąść – wskazał krzesło koło stołu na którym pracował – Księdza Voora nie ma już od 2 miesięcy. Ja przejąłem po nim parafię. Nie powinienem tego pani mówić, ale ksiądz oszalał. Nie wróci już do parafii.
- Jak to oszalał, co się stało?
- Nie znam szczegółów nie było mnie przy tym, przyjechałem kiedy księdza Voora już tutaj nie było.
- Co się z nim stało, żyje? – Jess nie mogła usiedzieć w jednym miejscu. Zaczęła chodzić po pomieszczeniu.
- Tak, żyje, ale pozostanie w szpitalu w zamknięciu.
- Gdzie go hospitalizują, można go odwiedzać
- Klasztor Świętej Róży, Nowy York dolina rzeki Hudson.
- Dziękuję bardzo. Do widzenia – Jess prawie wybiegła z kościoła.
Wsiadła do samochodu i wyjęła laptopa. Wpisała do wyszukiwarki nazwę klasztoru.
Klasztor pod wezwaniem Świętej Róży okazał się być klasztorem żeńskim, przy którym znajdował się szpital i hospicjum. Siostry zajmowały się w nim przypadkami osób niestabilnych psychicznie.
- Osoby niestabilnie psychiczne – Jess uśmiechnęła się pod nosem – ładnie powiedziane. Idealnie bym tam pasowała.
Wpisała w GPS-a adres klasztoru. Czekała ją 40 minutowa przejażdżka na peryferie Nowego Yorku.
Wyjęła telefon i wybrała numer Cohena.
- Voore oszalał jakieś 2 miesiące temu. Jest w szpitalu przy Klasztorze Świętej Róży. Jadę zobaczyć czy uda mi się z nim porozmawiać – nie dała Cohenowi dojąć do słowa.
- Dobrze, uważaj na siebie – stwierdził krótko.
Jess ruszyła.
 
__________________
Nie musisz być szalony żeby tutaj pracować, ale to pomaga:)
Suriel jest offline