Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-01-2011, 14:46   #44
Bebop
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=jwan7FdbENc[/MEDIA]

Spojrzał na swoje dłonie, nie było na nich żadnych otarć ani zaczerwienień, nie bił jej chyba, ale na pewno mocno przydusił. Z zaskoczoną miną patrzył jak prostytutka z przerażeniem zabiera swoje rzeczy i wybiega z pokoju. Totalna dziura, tanie meble, rozpadające się łóżko, podobnie jak i cały ten motel. Przejechał palcami po twarzy, skrzywił się kiedy nieco go zapiekło, jego towarzyszka najwyraźniej go podrapała i stąd właśnie wzięła się krew. W ciszy wciągnął na siebie niedbale ubranie, odznaki i pistoletu nie było, zapewne zostawił je w domu nim wyruszył na eskapadę.

Przesadził z alkoholem i był z tego powodu wściekły, w dodatku w głowie miał pustkę, za każdym razem, kiedy starał się przypomnieć co robił przez noc, oczywiście poza rzeczami wiadomymi, przed oczami stawała mu ta zakrwawiona toaleta, z której chciał się wydostać. Do tego jeszcze kobiecy krzyk...

Poprawiał zegarek, gdy wreszcie zauważył recepcje, stał przy niej jakiś leniwy Afroamerykanin, który najwyraźniej głęboko gdzieś miał cały świat i nie miał ochoty zwracać uwagi na detektywa. Baldrick podszedł do kontuaru, dopiero teraz zobaczył, że jedno z oczu mężczyzny jest szklane, ależ znalazł sobie miejsce na spotkanie prostytutką, musiał być już mocno otumaniony. Nacisnął bezczelnie na dzwoneczek po czym pstryknął jeszcze palcami przed twarzą recepcjonisty.

- Cześć - rzucił, murzyn spojrzał na niego twardo, lecz nie odezwał się - Mówisz po angielsku brachu?

- Czego kurwa chcesz, kolo? - Miał gruby, znudzony głos, ale wyglądał jakby w każdej chwili mógł wyrżnąć butem prosto w twarz podstarzałego detektywa.

- Pamiętasz kiedy tu przyszedłem? Prowadzisz jakiś...
- zaczął z wątpliwościami - spis, czy coś takiego?

- Nieeeee.
- Wylewności nie można było mu odmówić, zapału do roboty również, pewnie gdyby mógł spędzałby ten czas z jakimiś paniusiami albo na siłowni.

- A tą dziwkę co ze mną była kojarzysz, brachu? - rzekł Terrence mocno akcentując ostatnie słowo.

- Nie - odpowiedział, tym razem było już jednak widać, że aż się gotuje, mięśnie miał napięte i pewnie sekundy dzieliłyby go od uderzenia, gdyby detektyw go sprowokował bardziej.

- Dobra, nie męcz się, już idę
- machnął ręką i wyszedł.

Był wczesny ranek, a Baldrick właśnie zorientował się, że znajduje się w Hell's Kitchen, w dodatku jakaś na prawdę nie przyjemna część. Bez odznaki ani spluwy nie mógł zgrywać tutaj ważniaka. Ludzi na ulicach było niewielu, podobnie było zresztą z taksówkami, ale jakoś udało mu się jedną złapać. Kurs do domu, a właściwie do apartamentu syna. Na miejscu zdołał się jedynie przebrać i wziąć prysznic, po czym zebrał leżące na stoliku materiały z pracy i pojechał na spotkanie z Emilie. Plastry poprzyklejał sobie na twarz już w środku kolejnej taksówki.

***

Kiedy przyszedł ona już na niego czekała, Van Der Askyr miała jeszcze 30 minut do rozpoczęcia pracy, a to było aż nadto czasu by spokojnie porozmawiać. Dziwnie się trochę przy niej czuł, wpływała na niego i to nawet bez durnych wizji od de Sade. Mógłby nawet śmiało przyznać, że nieco się za nią stęsknił, a może chodziło raczej po prostu o tęsknotę za tym typem człowieka? Nad wyraz bystrego i świadomego, w szpitalu byli jedynie inteligenci, którzy przepisywali ludziom, o których praktycznie nic nie wiedzieli, leki, o których również nie mieli pojęcia.

Wziął sobie kawę z automatu i zajął miejsce na przeciwko Van Der Askyr, jej inteligentne i czujne spojrzenie spoczęło na jego oczach, stara dobra Emilie, nic się nie zmieniła. Było w niej jednak i coś nowego, chyba pierwszy raz udało mu się zobaczyć ją zdenerwowaną, niby nic, mała zmarszczka na czole, ale mówiło to Baldrickowi więcej niż tysiąc słów. Uśmiechnął się, chyba nawet prawdziwie, a następnie napił się łyka kawy. Świństwo z automatu było paskudne mimo to odsunął kubek od ust dopiero po chwili.

- Co u ciebie słychać Emilie? - spytał uprzejmie.

- To przedmiot śledztwa? - odrzekła bez zastanowienia, na jej młodej twarzy wykwitł delikatny, wredny uśmieszek, który jednak chwilę później całkowicie zniknął - Słyszałam że był pan ranny. To straszne.

- Ryzyko wkalkulowane w bycie gliną - odparł wyciągając plik papierów.

- Niemniej jednak straszne - stwierdziła swym ulubionym tonem, może udawała troskę, może rzeczywiście się martwiła, to nie było istotne - Mógł pan zginąć, a to byłaby niepowetowana strata dla nowojorskiej policji.

Słodziła mu jak jakaś super fanka, ale Baldrick dostrzegał w tym oczywiście więcej, to prawdziwie przesłanie. Miał coś powiedzieć, gdy zorientował się, że jego sokole oko znów chce mu coś przekazać, powietrze za dziewczyną zaczęło lekko falować i rozmywać się. Przez kilka sekund wpatrywał się w to zjawisko, a następnie ponownie skupił swoją uwagę na Emilie.

- Wiem
- przytaknął dosadnie jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie - Ale nie z tego powodu się tutaj spotkaliśmy.

Teraz wyraźnie dostrzegał już aurę, podobnie jak wtedy przy pani doktor, poświata wokół Emilie była zimna niczym lód, zabarwiona lekko na kolor błękitny, w jej środku zaś wirowały ciemne spirale.

- Proszę zatem pytać. Pamiętam pana lekcję z września. Pan pyta, ja odpowiadam -
powiedziała wyrywając go z transu.

- Powróciłem, dokończę sprawę... i uwielbiam twoje podejście.

- To chyba nie było pytanie, więc milczę.

- Na początek, wszystko w porządku? Wyglądasz jakbyś była czymś zdenerwowana. Może wolisz żebyśmy to przełożyli?
- Tym razem każdy kto lepiej znał Baldricka wyczułby, że jedynie udaje sympatycznego gościa.

- Nie. Niech pan pyta. Wczoraj asystowałam w odejściu. Ten dzieciak był tutaj tak długo, ze stał się częścią fundacji - powiedziała z nieudawanym smutkiem - Jestem nieco przybita. Ale jeśli mogę w czymś pomóc, pomogę.

- W porządku. Może wydać ci się to nieco dziwne, ale spójrz
- położył przed nią gazetę i wskazał palcem na jej sobowtóra - Możliwie, że to ktoś z twojej rodziny? Podobieństwo jest znaczne, żeby nie rzec ogromne.

- Raczej nie. Byłam jedynaczką, a moja matka... nie miała więcej dzieci. Wychowywał mnie ojciec. Lekarz. Ale zapewne już pan to sprawdził.

- Ta pauza, coś się stało? Nie chcę być wścibski, ale był jakiś powód przez który nie mogła zajść w ciąże? -
Nie powinien poruszać tego tematu, nie był on związany ze sprawą, ale górę wzięła wrodzona ciekawość.

- Nie żyje. Popełniła samobójstwo - powiedziała spokojnie.

- Wybacz.

- Nie ma sprawy, detektywie. Pogodziłam się z jej śmiercią.
- Nie wyglądała jakby kłamała, być może rzeczywiście dawno już przestała wylewać łzy. Teraz wiedział już dlaczego Emilie właśnie taka jest, twarda i nieustępliwa, a przecież takie zdarzenie mogłoby nie jedną osobę doprowadzić do załamania.

- Wróćmy w takim razie, czy po tym jak śledztwo zostało zamknięte ktoś jeszcze kontaktował się z tobą? Wypytywał o Annie? Może jacyś agenci.

- Tak. Oczywiście. Kilka razy. Nie tak uprzejmi i czarujący jak pan detektywi.
- Baldrick skomentował to jedynie małym uśmieszkiem, następnie dziewczyna opowiedziała o kilku z nich potwierdzając wersję opisaną w zapiskach zamykających śledztwo.

- A ktoś z poza wydziału? - spytał wpatrując się jak jej twarz zaczyna lśnić, jakby pod skórą ukryte było jakieś źródło światła, które z każdą chwilą napędzało kolejne, dziwaczne myśli detektywa.

- Tylko w sprawie samobójczego skoku kolegi.

- Pamiętasz jak wyglądał? -
rzucił nieco rutynowo.

- Nie bardzo
- odparła - W mundurze.

- Chciałbym żebyś coś zobaczyła Emilie, nie będzie to przyjemny widok, ale może znasz te osoby.-
Podał jej zdjęcia ostatnich ofiar.

- Niestety nie znam tych dzieci - odpowiedziała szybko, choć niezbyt przekonująco.

- Jesteś pewna? Może kogoś ci przypominają? Pytam, bo część poprzednich ofiar należała do owieczek ojca Browna, może i tym razem tak jest?

- To jeszcze dzieci
. - Jej ton znów zdradził troskę, choć zachowała kamienną twarz - Nie znam żadnego z nich... Czy one... one... Nie żyją?

- Niestety. -
Zebrał zdjęcia oraz gazetę ze stołu i powoli zaczął wstawać - W porządku Emilie, to wszystko, gdybyś sobie coś jednak przypomniała, cokolwiek, będę wdzięczny jeśli zadzwonisz.

- Dobrze -
powiedziała pozostając na swoim miejscu, podczas gdy on ruszył w kierunku wyjścia.

***

Musiał się dowiedzieć co robił poprzedniego dnia, ale nie miał pomysłu jak do tego dojść, istniała marna szansa, że coś na ten temat mógł wiedzieć jego syn, lecz mocno w to wątpił. Poza tym póki co musiał zająć się pracą, na głowie miał przecież śledztwo właściwe oraz to poboczne dotyczące Alvaro. Odrzucił od siebie wizje z zakrwawioną toaletą oraz aurą otaczającą Emilie, nie mógł ich ignorować, ale póki nie potrafił zrozumieć ich natury, samo myślenie nad nimi również nie wiele by mu pomogło.

Taksówkarzowi kazał zabrać się na komendę, miał zamiar pokazać się tam na moment, dowiedzieć się czy dotarły już jakieś dodatkowe materiały dotyczące zbrodni, a następnie udać się do szpitala, w którym to miało miejsce tajemnicze zniknięcie Alvaro.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline