Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-01-2011, 23:09   #81
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Zwolnił. Gęsta mgła spowiła las zbyt nagle by być naturalną. Przez białe kłęby w które wbiegli nie było nawet widać ściółki. Podnosiła się powoli niosąc ze sobą… dziwny, niedosłowny chłód. W taki bardzo przejmujący i nieoczywisty sposób. Jak to się odbywa w każdym śnie kiedy czasem nie potrafiąc czegoś opisać i tak wiesz, że to jest właśnie to. Tak samo mimo iż było zupełnie ciepło, na rękach i nogach młodego maga pojawiła się gęsia skórka. Czuł w mgle coś co w pierwszym skojarzeniu wydało mu się… czyjąś wolą. Nieprzyjazną i nienawistną. Coś się działo…
Obejrzał się niepewnie na Amarys. Dziewczyna też się zatrzymała. Oboje nerwowo przełknęli ślinę. W dalszą drogę odważyli się ruszyć dopiero gdy w nierównym szeleście obumarłych liści dołączyli do nich Aglahad i Ravere. Nikt nie ośmielił się odezwać. Trzmiel szedł na samym końcu. Krzepiony obecnością towarzyszy przesuwał oporne nogi starając się przy tym przegonić impulsywny i natarczywy szept, jaki słyszał gdzieś w sercu.

- Uciekaj…

- Biegnij…

- Ratuj się…

- Odwróć się i pędź ile sił w nogach. By oddalić się od tego… By przeżyć… Uciekaj…


Szept niby bezzasadny, ale tak łatwo przemawiający do wnętrza młodego chłopaka, że Degary poczuł jak zimna mgła skrapla się na jego skroniach i czole w postaci lodowatego potu przerażenia. Starł go szybko dłonią jakby miało go to uchronić przed dalszym strachem, ale przeczucie było nieustępliwe…
Ryk rozdarł mgłę odzierając ją z jej najstraszliwszej broni jaką był strach przed nieznanym. Ryk tak głośny i wściekły, że serce Degarego przez chwilę zamarło gdy nabrał powietrza nie mogąc go z siebie wypuścić. Tym razem groźba nie budowała się w jego sercu. Była gdzieś tam. Była prawdziwa… Ryk ponownie rozbrzmiał od strony gdzie był Dom. Trzmiel skrzywił się modląc się do Lunitari, by więcej już go nie słyszał. Szept w sercu przeszedł we wrzask.

- Uciekaj!

- Biegnij!

- Ratuj się!

- Odwróć się i pędź ile sił w nogach. By oddalić się od tego… By przeżyć… Uciekaj!


Zacisnął zęby w bezsilnej walce ze swoją naturą czując już przedsmak porażki. To Rav go uratował. Nieświadomie. Wielki chłopak zaczął niemal pędzić gdy ryki umilkły, a w wilgoci mgły dało się poczuć woń zgliszczy. Pognali we trójkę za nim…

Widok z niewielkiego wzniesienia na jakim kończył się las, pozwalał sięgnąć okiem na całą okolicę Domu. Doskonale widać było stajnię, część pastwisk, tył kuźni. Mimo wczesnej pory wydawało się, że już zmierzcha. Pokryte gęstymi, szarymi obłokami dymu niebo skrywało gdzieś popołudniowe słońce. A co istotniejsze przytułek dla sierot radnego Bidneya stał w pożodze. To nie jednak w tym kierunku patrzył Degary. Z uniesioną w górę głową patrzył jak zahipnotyzowany w rozrzedzony słup dymu, który piął się wysoko w przesiąknięte szarością chmury. Tak jak stojący obok Rav nie mógł oderwać wzroku od gargantuicznego kształtu, który mienił się wysoko nad domem. Wielkie błoniaste skrzydła załopotały wzburzając gwałtowny powiew, który rozniósł ogień nad pobliskie zabudowania Domu. Mistyczna bestia zginęła gdzieś wysoko zostawiając tylko po sobie obraz zniszczeń i rozpaczy. Wychowankowie i akolici krzyczeli. Niektórzy łkali jakby w delirium. Minął ich krzyczący coś Rankiel. Tylko kowal Harald i łowczy Colwyn pomagali zebrać najmłodsze dzieciaki z dala od ognia. Pierwszy z nic ocknął się Rav. Nie baczny na buchający od płonącego Domu żar zaczął pomoc w ratowaniu tego co można było jeszcze ocalić. Trzmiel zaś gdy już ochłonął… uspokoił się. Wrzaski bólu płonących i poparzonych były gdzieś daleko. Jakby znów był zamknięty w podziemnej celi. Tylko, że wszystko widział. Jedyne zaś co słyszał wyraźnie to… prośbę. Nie rozkaz, a prośbę. Nadal brzmiące jak oschłe „podejdź”, ale młody mag nie miał wątpliwości. Anduval go potrzebował. Nie do przyniesienia kilku skrzynek drwa do jego kominka, ani do przepisania jakiegoś manuskryptu. Potrzebował jego…

Świetlista kula, która uniosła się nad płomieniami i pękła na podwórzu ukazała najbardziej dramatyczną scenę. Znienawidzony stary mag… upierdliwa do bólu Zimira i pedantyczny, wredny Edrin. Najmędrsi i najważniejsi w całym Domu. Otoczeni złą sławą, ale i czymś jakby… wrażeniem trwałości i nieśmiertelności. Zawsze byli i zawsze będą. Nigdy nie opuszczą Domu i nie przestaną się troszczyć o wychowanków. Symbole siły i autorytetu, które dzieciaki z Domu utrwalały sobie w głowach. Zniszczeni i zgniecieni jak szmaciane lalki. Ojciec Edrin nieruchomo spoczywający w ramionach poparzonej Zimiry. Twarz starej kapłanki była mokra od potu, łez i krwi. A Anduval… stary mag legł na ziemi po tym jak świetlista kula zniknęła. Nie ruszał się. Jego białe szaty również zdobiła krew… ale Trzmiel wiedział, że Anduval żyje. Słyszał. A Anduval nie może umrzeć. To nie jest możliwe.

Popędził na podwórze i dopadł do leżącej sylwetki starca. Serce waliło mu szybciej niż kiedykolwiek młot Haralda. Czuł, że łzy napływają mu do oczu. Czuł przerażenie. Przerażenie, ale też obowiązek.
- Mistrzu! – krzyknął drżącym głosem, klękając obok ciała starca – Jestem Mistrzu!
Mag spróbował się unieść na rękach z ziemi, ale prawa ręka odmówił mu posłuszeństwa i z jękiem opadł na błoto podwórza. Degary podstawił swój kark i zarzucił na niego zranione ramię starca. Po chwili mag siedział nad wyraz wyczerpany oparty plecami o podwórzowe poidło dla koni. Oddychał ciężko i świszcząco. Wezwanie w głowie Trzmiela ucichło.
- Jestem Mistrzu… – powtórzył nie mogąc znaleźć żadnych właściwych słów.
Asmodeusz! Nagła myśl rozkwitła w głowie Degarego nadzieją i poczuciem zadania. Stary kapłan najlepiej znał się w Domu na leczeniu. Młody mag uniósł się by poszukać wzrokiem kapłana i pobiec po niego…
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 05-01-2011 o 23:20.
Marrrt jest offline