Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-01-2011, 23:09   #81
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Zwolnił. Gęsta mgła spowiła las zbyt nagle by być naturalną. Przez białe kłęby w które wbiegli nie było nawet widać ściółki. Podnosiła się powoli niosąc ze sobą… dziwny, niedosłowny chłód. W taki bardzo przejmujący i nieoczywisty sposób. Jak to się odbywa w każdym śnie kiedy czasem nie potrafiąc czegoś opisać i tak wiesz, że to jest właśnie to. Tak samo mimo iż było zupełnie ciepło, na rękach i nogach młodego maga pojawiła się gęsia skórka. Czuł w mgle coś co w pierwszym skojarzeniu wydało mu się… czyjąś wolą. Nieprzyjazną i nienawistną. Coś się działo…
Obejrzał się niepewnie na Amarys. Dziewczyna też się zatrzymała. Oboje nerwowo przełknęli ślinę. W dalszą drogę odważyli się ruszyć dopiero gdy w nierównym szeleście obumarłych liści dołączyli do nich Aglahad i Ravere. Nikt nie ośmielił się odezwać. Trzmiel szedł na samym końcu. Krzepiony obecnością towarzyszy przesuwał oporne nogi starając się przy tym przegonić impulsywny i natarczywy szept, jaki słyszał gdzieś w sercu.

- Uciekaj…

- Biegnij…

- Ratuj się…

- Odwróć się i pędź ile sił w nogach. By oddalić się od tego… By przeżyć… Uciekaj…


Szept niby bezzasadny, ale tak łatwo przemawiający do wnętrza młodego chłopaka, że Degary poczuł jak zimna mgła skrapla się na jego skroniach i czole w postaci lodowatego potu przerażenia. Starł go szybko dłonią jakby miało go to uchronić przed dalszym strachem, ale przeczucie było nieustępliwe…
Ryk rozdarł mgłę odzierając ją z jej najstraszliwszej broni jaką był strach przed nieznanym. Ryk tak głośny i wściekły, że serce Degarego przez chwilę zamarło gdy nabrał powietrza nie mogąc go z siebie wypuścić. Tym razem groźba nie budowała się w jego sercu. Była gdzieś tam. Była prawdziwa… Ryk ponownie rozbrzmiał od strony gdzie był Dom. Trzmiel skrzywił się modląc się do Lunitari, by więcej już go nie słyszał. Szept w sercu przeszedł we wrzask.

- Uciekaj!

- Biegnij!

- Ratuj się!

- Odwróć się i pędź ile sił w nogach. By oddalić się od tego… By przeżyć… Uciekaj!


Zacisnął zęby w bezsilnej walce ze swoją naturą czując już przedsmak porażki. To Rav go uratował. Nieświadomie. Wielki chłopak zaczął niemal pędzić gdy ryki umilkły, a w wilgoci mgły dało się poczuć woń zgliszczy. Pognali we trójkę za nim…

Widok z niewielkiego wzniesienia na jakim kończył się las, pozwalał sięgnąć okiem na całą okolicę Domu. Doskonale widać było stajnię, część pastwisk, tył kuźni. Mimo wczesnej pory wydawało się, że już zmierzcha. Pokryte gęstymi, szarymi obłokami dymu niebo skrywało gdzieś popołudniowe słońce. A co istotniejsze przytułek dla sierot radnego Bidneya stał w pożodze. To nie jednak w tym kierunku patrzył Degary. Z uniesioną w górę głową patrzył jak zahipnotyzowany w rozrzedzony słup dymu, który piął się wysoko w przesiąknięte szarością chmury. Tak jak stojący obok Rav nie mógł oderwać wzroku od gargantuicznego kształtu, który mienił się wysoko nad domem. Wielkie błoniaste skrzydła załopotały wzburzając gwałtowny powiew, który rozniósł ogień nad pobliskie zabudowania Domu. Mistyczna bestia zginęła gdzieś wysoko zostawiając tylko po sobie obraz zniszczeń i rozpaczy. Wychowankowie i akolici krzyczeli. Niektórzy łkali jakby w delirium. Minął ich krzyczący coś Rankiel. Tylko kowal Harald i łowczy Colwyn pomagali zebrać najmłodsze dzieciaki z dala od ognia. Pierwszy z nic ocknął się Rav. Nie baczny na buchający od płonącego Domu żar zaczął pomoc w ratowaniu tego co można było jeszcze ocalić. Trzmiel zaś gdy już ochłonął… uspokoił się. Wrzaski bólu płonących i poparzonych były gdzieś daleko. Jakby znów był zamknięty w podziemnej celi. Tylko, że wszystko widział. Jedyne zaś co słyszał wyraźnie to… prośbę. Nie rozkaz, a prośbę. Nadal brzmiące jak oschłe „podejdź”, ale młody mag nie miał wątpliwości. Anduval go potrzebował. Nie do przyniesienia kilku skrzynek drwa do jego kominka, ani do przepisania jakiegoś manuskryptu. Potrzebował jego…

Świetlista kula, która uniosła się nad płomieniami i pękła na podwórzu ukazała najbardziej dramatyczną scenę. Znienawidzony stary mag… upierdliwa do bólu Zimira i pedantyczny, wredny Edrin. Najmędrsi i najważniejsi w całym Domu. Otoczeni złą sławą, ale i czymś jakby… wrażeniem trwałości i nieśmiertelności. Zawsze byli i zawsze będą. Nigdy nie opuszczą Domu i nie przestaną się troszczyć o wychowanków. Symbole siły i autorytetu, które dzieciaki z Domu utrwalały sobie w głowach. Zniszczeni i zgniecieni jak szmaciane lalki. Ojciec Edrin nieruchomo spoczywający w ramionach poparzonej Zimiry. Twarz starej kapłanki była mokra od potu, łez i krwi. A Anduval… stary mag legł na ziemi po tym jak świetlista kula zniknęła. Nie ruszał się. Jego białe szaty również zdobiła krew… ale Trzmiel wiedział, że Anduval żyje. Słyszał. A Anduval nie może umrzeć. To nie jest możliwe.

Popędził na podwórze i dopadł do leżącej sylwetki starca. Serce waliło mu szybciej niż kiedykolwiek młot Haralda. Czuł, że łzy napływają mu do oczu. Czuł przerażenie. Przerażenie, ale też obowiązek.
- Mistrzu! – krzyknął drżącym głosem, klękając obok ciała starca – Jestem Mistrzu!
Mag spróbował się unieść na rękach z ziemi, ale prawa ręka odmówił mu posłuszeństwa i z jękiem opadł na błoto podwórza. Degary podstawił swój kark i zarzucił na niego zranione ramię starca. Po chwili mag siedział nad wyraz wyczerpany oparty plecami o podwórzowe poidło dla koni. Oddychał ciężko i świszcząco. Wezwanie w głowie Trzmiela ucichło.
- Jestem Mistrzu… – powtórzył nie mogąc znaleźć żadnych właściwych słów.
Asmodeusz! Nagła myśl rozkwitła w głowie Degarego nadzieją i poczuciem zadania. Stary kapłan najlepiej znał się w Domu na leczeniu. Młody mag uniósł się by poszukać wzrokiem kapłana i pobiec po niego…
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 05-01-2011 o 23:20.
Marrrt jest offline  
Stary 09-01-2011, 20:19   #82
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Wściekła Amy biegła przez las w stronę Trzmiela. Głupi Rav! Głupi, tępy Rav! Chciała się uczyć by nie być dla niego ciężarem, by umieć mu pomóc i może nawet kiedyś uratować, a on oczywiście klapki na oczu i fru do przodu! Uuuuch! Kopnęła jakąś kępę trawy. Miała ochotę płakać ze złości, ale zbyt szybko dogoniła młodego maga, a potem...

Potem las się zmienił. Dziewczynie ciarki chodziły po plecach, a nogi poruszały się jak w gęstej mazi. Coś było nie tak. Coś było bardzo, bardzo źle. Atmosfera przypominała jej tą przed przeniesieniem się w podziemia i w nich samych. Strach oplatał ją lepkimi mackami. Miała wrażenie, że zamiast w stronę bezpiecznego Domu idą w stronę... czego właściwie? Zagłady? To było zbyt ciężkie słowo. Lecz zdecydowanie nie miała ochoty tam iść, a równocześnie czuła, że musi i powinna. Zarówno ona, jak i pozostali.

Dalsze wydarzenia nie mieściły jej się w głowie. Baśnie, opowieści, historyczne księgi i śpiewane cichaczem ballady z czasów wojny - wszystko to nagle zmaterializowało się na podwórzu Domu dając im przedsmak (a raczej aż zbyt pełny smak!!) owej Przygody, za którą tęsknili chłopcy.

I potwornej bezradności, której nienawidziła Amy.

Dopiero głos Rava nawołujące do gaszenia pożaru, a przede wszystkim widok Zimiry opadającej na ziemię podworca przywróciły jej zdolność działania. Z krzykiem rzuciła się w stronę leżących na podwórzu trzech wielkich opok Domu. Tyle że teraz wcale nie wyglądali na opoki. Stara kapłanka oddychała z wyraźnym trudem, a bladość twarzy było widać nawet przy jej ciemnej karnacji. Kurczowo przyciskała dłonie do piersi, nie będąc w stanie wykrztusić słowa.

- Mateczko! Mateczko Zimiro! - Amy przypadła do kapłanki, nie wiedząc, jak powinna się nią zająć. Nikt nie nauczył jej jeszcze leczniczych modlitw a teraz wcale nie była pewna, czy 'zwyczajna' modlitwa cokolwiek da; zwłaszcza że w ogóle nie wiedziała co jej jest! Rany Edrina były takie straszne... No i pierwszy raz w życiu widziała martwego człowieka (przynajmniej nie pamiętała wcześniejszych), a do tego jeszcze człowieka, który wydawał się zawsze taki... wieczny! - Wszystko będzie dobrze, tylko powiedz mi co mam robić?! - "O, Habbakuku", jęknęła w myślach, "jeśli to kara za naszą kłótnię w lesie, to czemu nie spuściłeś tego smoka na nas, a nie na Dom?!".

Twarz Zimiry, choć ściągnięta strasznym cierpieniem, na chwilę wypogodziła się, a przez blade usta przemknął cień uśmiechu. Ciemna dłoń kapłanki ruszyła na spotkanie dłoni Amy. Niewidzące oczy skupiły na niej swoje spojrzenie. Amarys przypomniało się co mówiła staruszka w świątyni zaraz po wizji dziewczyny. Być razem by przetrwać trudne czasy... wierzyć i ufać... Amy nie rozumiała jak można wierzyć i ufać skoro to piekło, które rozpętało się wokół Domu było niczym w porównaniu z tym, co smoki były w stanie zrobić... Ale w czasie wojny ludzie wierzyli i ufali - i to kapłani i bogowie właśnie wyprowadzili świat z chaosu. Zresztą cóż innego jej pozostało? A raczej - czyż nie po to właśnie chciała zostać kapłanką? Ścisnęła mocno dłoń Zimiry, drugą ręką medalion Błękitnego Feniksa, po czym zaczęła się żarliwie modlić, z trudem przełykając łzy i kaszląc z powodu dymu. Nie wiedziała co jest staruszce, jednak Habbakuk mógł przecież wszystko! Wkrótce też Zimira zaczęła lżej oddychać, a z jej ust wreszcie wydobył się głos.
 
Sayane jest offline  
Stary 11-01-2011, 00:24   #83
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Zły Aglahad podążył za Ravem. Miał ochotę opuścić Dom już teraz, natychmiast, nie czekając na nic i na nikogo. W głębi serca nie chciał by Rav wystąpił u ojca Edrina o jego adopcję. Nie chciał zamieniać przyjacielskiej relacji na coś innego, być komukolwiek, cokolwiek winnym. Nikomu nic nie zawdzięczać.
Z rozmyślań wyrwała Aglahada dziwna, zimna mgła i nienaturalna, przerażająca cisza, którą zakłócały jedynie kroki ich czwórki. Czwórki, ponieważ na jednym z zakrętów Aglahad i Rav dogonili Amy i Trzmiela. Cała czwórka zatrzymała się, gdy doszedł do nich potężny głos, który przeszył ich serca strachem. Nogi same odmówiły posłuszeństwa, a Aglahad zapewne by uciekł w przeciwnym kierunku, jak najdalej od domu, ale Rav ruszył do przodu. Wysoki chłopak szybko zniknął im z oczu.
- Do diabła – powiedział Aglahad, po czym pobiegł za Ravem.
Z każdym krokiem, przybliżającym ich do domu, mgła coraz bardziej zmieniła się w duszący, ciężki dym. W końcu wyszli z lasu, a ich oczom ukazały się kontury tak znajomych budynków.
Nagle zatrzęsła się ziemia, a mgła i dym zostały przecięte jednym potężnym podmuchem ukazując na krótką chwilę ogrom zniszczeń, a także bestię, która się do nich przyczyniła.
„Smok!!!” stwierdził z przerażeniem Aglahad. Rozsądek nakazywał uciekać jak najdalej, ale przerażony chłopak nie mógł się ruszyć, mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa. Jedyne co mógł zrobić to patrzeć jak potężny, czarny kształt unosi się ciężko i znika w oddali. Przez chwilę Aglahadowi zdawało się, że smok patrzy na niego z politowaniem, że zaraz na niego spadnie i rozszarpie go dla zabawy. Nic takiego się jednak nie stało. Smok odleciał.
Ruszyli przed siebie i po chwili stali przed tym co przez całe życie nazywali „Domem”. Aglahad czuł się bezsilny, bo choć nienawidził tego miejsca i chciał je opuścić to jednocześnie na swój sposób je kochał, a teraz mógł jedynie patrzeć i modlić się by stał się cud, by ci którzy byli w środku ocaleli.
I cud się stał. Z gryzącego dymu i strzelających jęzorów ognia wyłonił się Anduval z dziećmi, a tuż za nim matka Zimira i kilkoro akolitów. Brakowało tylko ojca Edrina. Dopiero po chwili do świadomości chłopaka dotarło, iż to co trzyma w ramionach Zimira to niemal całkowicie zniszczone i spopielone ciało Edrina. Aglahadowi zebrało się na wymioty, jednak powstrzymał się i opanował nerwy.

- Aglahad! – Rav zwrócił się do przyjaciela. - Przynieś cebrzyki z ogrodu. Szybko!
Chłopak tylko pokiwał głową, ale nie zamierzał wykonać polecenia. Widząc dwóch wysokich wyrostków powiedział:
- Słyszeliście co trzeba zrobić. Ruszajcie się!!! – krzyknął. – Rav sprawdzę czy ktoś jeszcze nie wydostał się z środka i nie potrzebuje pomocy – powiedział, po czym znikł we mgle.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.
woltron jest offline  
Stary 12-01-2011, 22:11   #84
 
Avaron's Avatar
 
Reputacja: 1 Avaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetny
Pożar szalał niepowstrzymany. Choć wokół Rava i Aglahada zebrała się niewielka grupka, to jednak większość wpatrywała się niemo w pożerające Dom płomienie. Huk ognia zdawał się zagłuszać wszelki zdrowy rozsądek.

Anduval leżał otoczony przez akolitów. Stali nad nim i jego uczniem bez słowa, wpatrując się w maga.

- Degary! - Chłopak usłyszał słaby głos Anduvala. - Nie mam już wiele czasu, więc wytęż uszy i to co masz między nimi!

Dłoń starego maga w zadziwiająco silnym uścisku zamknęła się na jedynym nadgarstku Trzmiela. Chłopak zastygł. W pierwszym odruchu chciał zignorować słowa Anduvala biorąc je za mniej istotne niż konieczność sprowadzenia Asmodeusza, ale stanowczość z jaką starzec go zatrzymał była zbyt… sam nie wiedział jaka. Czuł jednak, że nie powinien dyskutować.

- Mistrzu… - tym razem głos mu się lekko załamał. Wytarł szybko nos rękawem by przegnać wrogie rozsądkowi emocje i słuchał…

- Esencja... - Głos maga łamał się, gdy ten z trudem łapał oddech. Starał się mówić szybko jakby bał się, że nie zdąży powiedzieć wszystkiego. - Esencja Chaosu, sedno wszelkiej mocy i zniszczenia. Potężniejsze niż Szary Klejnot... To moc równa boskiej, a może i większa... Zakony postanowiły ukryć to po kres czasów. Białe szaty stworzyły klucz i strzegą go do dziś, Czerwone wiedzą jak go użyć a Czarne... Czarne ukryły to przed światem. Jestem strażnikiem... Strażnikiem klucza... Laska, musisz ją odnaleźć...

- Ale… Esencja Chaosu? Ja przecież nie wiem… - zaczął kręcić głową. Powinien zapamiętywać, ale głos mu wiązł a myśli skakały pourywane...

- Słuchaj! - Anduval mrużył oczy jakby z trudem dostrzegał swojego ucznia - Przybyłem tu, by... Miałem cię szkolić, na mojego następcę. Lizi była moją uczennicą. Ona odkryła w tobie moc... Wielką moc... Musisz... W Palanthas, gdy odnajdziesz już laskę... Naya... Zapamiętaj!

Otworzył usta… ale nic nie powiedział. Słuchał. Z sercem walącym miast wolniej, to coraz szybciej. Jakby smok nadal tu był.

- Pamiętnik chłopcze... - Dłoń starca była strasznie zimna, a jego dotyk słabł z każdą chwilą. - To... odpowiedź. Na miejscu... zrozumiesz... Będziesz wielkim magiem. Jestem... dumny...

Głos Anduvala umilkł, spojrzenie umknęło gdzieś w dal, a jego dłoń opadła bezwładnie. Ostatni oddech, a potem cisza.

- Mistrzu… - zagryzł bezsilnie dolną wargę. W złości, wściekłym żalu, bezsilnym gniewie… Wyschnięta jak pergamin skóra na bladej dłoni starca niosła teraz ze sobą tyle różnych wspomnień, że Degary nie mógł wykonać niemal żadnego ruchu. Opornie uniósł pełne bojaźni spojrzenie na oblicze mentora. Bał się tego co zobaczy.

Pozbawione ducha spojrzenie wycisnęło z niego nieznany wcześniej smutek. Smutek, który tak strasznie bolał. Zacisnął z całej siły oczy, z których popłynęły gęsto łzy.

Amy nachylała się nad Zimirą. Medalion w jej dłoni zdawał się żyć własnym życiem, niczym mały ptaszek, którego schwyciła w dłoń. Szamotał się chcąc się wyrwać ku wolności wraz ze słowami jej modlitwy. I gdy Amarys otworzyła dłoń, w której ściskała znak Habbakuka, ta zakwitła błękitnym blaskiem, który rozlał się na leżącą opodal kapłankę.

- Amarys...

Głos Zimiry był tak cichy. Lecz słyszała go. Mocniej ścisnęła dłoń kapłanki, a jej modlitwa pomknęła pod niebo, wypełniając ciało Amy niesamowitym ciepłem. Habbakuk był z nią, czuła jego siłę i wolę. Już wiedziała co ma robić. Wszystkim w koło zdawało się, że dziewczynka jaśnieje wewnętrznym blaskiem.

- Powstań Zimiro! - Powiedziała Amarys, lecz zdawało się, że głos nie należał do niej, jakby pochodził gdzieś z oddali. - Powstań w imię Błękitnego Feniksa!

- Amarys... - Zimira wpatrywała się w dziewczynkę, odzyskawszy świadomość.

Padły sobie w ramiona, a niezwykły blask otoczył je obie w nagłym rozbłysku by po chwili zgasnąć jakby go w ogóle nie było. Na twarzy Amarys łzy zmieszały się z deszczem. Zaczęło padać.




Deszcz padał nieprzerwanie od dwóch dni. Ciężkie, ciemne chmury zasnuły niebo niczym żałobne całuny. Strugi deszczu obmywały zgliszcza jakie pozostały po Domu dla Sierot imienia Radnego Bidneya. Krople deszczu uderzały raz po raz w mokre płótno wielkiego baldachimu. Dwa dni minęły nie wiadomo kiedy. Dwa dni pośród ruin dawnego życia. Pamiętacie jedynie urywaną krzątaninę i starania by ocalić jak najwięcej się da. Pamiętacie przerażenie przybyłych z miasta ludzi na wieść o ataku. Wszystko było porwane i niejasne niczym koszmarny sen, z którego nie można się obudzić, przepełnione potwornym zmęczeniem i ponurą determinacją. A teraz staliście pośród wszystkich tych, którzy przeżyli i wielu gości przybyłych z Haven. Nastał dzień pogrzebu.

Pod naprędce rozstawionym baldachimem, w samym środku miejsca, które było głównym hallem Domu przygotowano stos, dla tych którzy zginęli. Monotonne dudnienie deszczu przerywały tylko ciche odgłosy płaczu dobiegające ze wszystkich stron. Patrzyliście wprost na ułożone pośrodku stosu ciała, okryte mokrymi od oleju bandażami, a w oczach same rodziły się łzy.

Nagle przed tłum wyszedł Rankiel. Twarz miał pobladłą i cały drżał. Nawet nie wiedzieliście, że wrócił do domu. Zapadła cisza, nawet deszcz przycichł gdy Rankiel zaśpiewał łamiącym się głosem.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=jY9dQ8hUi7U[/MEDIA]

Gdy umilkły słowa jego pieśni Zimira, podtrzymywana przez Amy, skinęła Trzmielowi. A jej głos mimo iż cichy i przepełniony żalem pełen był niezwykłej siły:

- Pożegnaj swego mistrza ostatnim zaklęciem, magu.
 

Ostatnio edytowane przez Avaron : 12-01-2011 o 22:25.
Avaron jest offline  
Stary 15-01-2011, 19:57   #85
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Trzask płomieni pochłaniających budynek i kwik przerażonych koni obudził Rava w środku nocy. Dopiero gdy usiadł i otworzył oczy zorientował się, że był to tylko sen, w którym ponownie przeżywał pożar Domu i akcję związaną z ratowaniem stajni i przylegającej do niej owczarni.
Nie sądził, by, mimo zmęczenia, mógł jeszcze zasnąć. Wstał i wyszedł z namiotu, rozstawionego w ogrodzie. Przebywanie na dworze podczas deszczu nie było zajęciem zbyt mądrym, ale teraz akurat przestało padać. A nawet gdyby padało... Niedaleko rosło kilka drzew, których liście były w stanie ochronić przed kroplami deszczu.

Lecąca z nieba woda nie tylko ugasiła pożar, ale i odświeżyła nieco powietrze. Wszechobecny do niedawna zapach spalenizny wsiąkł w ziemię, rozpłynął się, zniknął. Ale nie zniknęło wspomnienie spalonego budynku, resztek zwęglonych desek, cegieł zniszczonych żarem szalejących płomieni.
Rav poprawił prowizoryczny opatrunek. Obecnie bardziej ozdoba, niż konieczność. Rozwalił sobie rękę przy porządkowaniu terenu, ale na szczęście znalazła się dobra dusza, która wyleczyła mu ranę.
Dorosłość, jak się okazało podczas prac porządkowych, miała pewne zalety.
Nikt mu nie mówił, co i gdzie zrobić, kiedy ma wstać, kiedy iść spać. Nikt nie powtarzał mu o konieczności mycia rąk przed jedzeniem. I z pewnością się nie uskarżał.
Z drugiej strony... gdyby umarł z głodu też nikogo by to nie obeszło.

Spojrzał w stronę placu, gdzie jeszcze dwa dni temu stał budynek należący dawniej do radnego Bidney'a, przez wiele lat przez wiele osób zwany Domem.
Co teraz się stanie? Dokąd pójdą wychowankowie?
Wielogębna plotka mówiła o zbudowaniu drugiego Domu, a przeznaczeniu kilku budynków w mieście na Miejski Dom dla Sierot, o całkowitym zlikwidowaniu sierocińca. Ze strony Rava było to zainteresowanie raczej bierne. Cokolwiek miało się stać, jego to osobiście już nie dotyczyło.
A co zrobią pozostali? Amy, Trzmiel, Aglahad. Pracy było tyle, że nawet nie mieli czasu, by zamienić kilka zdań. Nawet przy posiłkach się nie widywali. A wieczorem człowiek myślał tylko o spaniu...
Nigdy w życiu tyle nie pracował i nigdy w życiu nie był taki zmęczony.
Dorosłość...


Przed pogrzebem zdołał się doprowadzić do porządku. Co prawda koszuli, w której pracował w zgliszczach Domu, nie można było wykorzystać nawet w charakterze szmata do podłogi, ale mieszkańcy Haven, w porywie napływu dobroci, przynieśli nieco darów dla nieszczęsnych pogorzelców. Wśród nich znalazła się koszula pasująca na Rava. A kurteczce, którą rzucił na ziemię gdy skończył wyprowadzanie koni, na szczęście nic się nie stało...

Pieśń Rankiela uświadomiła Ravowi, że naprawdę skończyła się jakaś epoka nie tylko w jego życiu, ale i w życiu miasta. Nawet gdyby odbudowano Dom... Już nigdy nie będzie ojca Edrina. Coś się kończy...
Przygryzł wargi, by nie okazać uczuć, jakie odzywały się w jego sercu.


Stos powoli się dopalał.
Ojciec Helbin, który przejął tymczasowo obowiązki ojca Edrina, zaprosił gości na skromny poczęstunek.
Wychowankowie, w karnych szeregach, opuścili teren Domu. Przygarnięci chwilowo przez mieszkańców miasta, mieli czekać na decyzję burmistrza i rady miasta co do swych dalszych losów.
Nikt nawet słowem nie napomknął o tych, którzy od dwóch dni przestali być wychowankami. Może Amy coś wie? Od matki Zimiry?

Rav po raz ostatni spojrzał na stos, w którego płomieniach zniknęły doczesne szczątki ojca Edrina, Anduvala, mistrza Elbena, trzech kucharek, jedenastu wychowanków, a potem ruszył na poszukiwanie przyjaciół.
W końcu musieli ustalić, co mieli z sobą zrobić.
 
Kerm jest offline  
Stary 17-01-2011, 14:36   #86
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Deszcz padał nieprzerwanie od dwóch dni.


Ciała ułożone na pozbieranych w lesie gałęziach były bardzo liczne. Znajdowały się wśród nich te należące zarówno do kapłanów jak i dzieciaków. Chłopaków i dziewczyn. Niektóre z niezakrytymi bandażem twarzami zwróconymi ku ciemnemu, zachmurzonemu niebu nad zgliszczami, inne przykryte całkowicie całunami dla zachowania szacunku dla okaleczonych zmarłych. Dla niektórych zaś, gdy spalone w pożarze resztki nawet nie dawały się specjalnie od siebie odróżnić, zostawiono na stosie tylko jakąś pamiątkę... zabawkę, ubranie, medalik... cokolwiek.
Trzmiel z wbitym w ziemię wzrokiem stał w pierwszym rzędzie między Aglahadem, a jednym z młodszych chłopaków. Nie wiedział o czym teraz powinno się myśleć. Chyba wspominać. To jednak i tak robił odruchowo. Choćby nawet nie chciał to i tak widział oczami wyobraźni marsowe oblicze starego maga gdy karcił swojego ucznia za oczywisty błąd. Tego, co mu dał i czym on się odwdzięczył... Również pytania. Mnóstwo pytań, których już nie zada, a nad którymi powinien się wcześniej zastanowić. Najbardziej jednak jedno go męczyło. To na temat ostatnich słów Anduvala. Wolno, lecz metodycznie nasuwało na umysł Trzmiela nowe wątpliwości. Liza?

Kapłani złożyli na stosie ostatnie ciało.

***

Jednostajny szum deszczu potęgował wrażenie samotności. Zagłuszał wiele cichych szeptów świata na których człowiek żyjąc dniem codziennym dość łatwo się skupia i mimowolnie zwraca na nie uwagę. Odwraca myśli od rzeczy które go gnębią. Teraz był tylko ten miarowy szum...
Trzmiel patrzył pustym wzrokiem na trzymane w dłoni resztki spalonej okładki księgi w której zwykł prowadzić swoje zapiski. Tam spisywał pierwsze magiczne inkantacje, młodzieńcze pomysły, notatki z przeczytanych w bibliotece Domu ksiąg, które uznał za ciekawsze... generalnie wszystko co wychodziło poza rutynę życia Domu. Dzięki tej księdze zaczął niemal dziesięć lat temu swoją największą przygodę z zupełnie nowym światem, o którego istnieniu wcześniej tylko śnił.
Kawałki węgla skruszyły się w jego dłoni i odpadły od brunatnego papieru i obitej nim skóry, która ocaliła tę resztkę... Pozostałość po Księdze Magicznej kogoś kogo nie widział nigdy na oczy. Teraz zaledwie zwęglony niedopałek bardzo niegdyś ładnej obwoluty. Kiedyś widniał na niej taki wyryty w skórze rysikiem motyw. Jakby gałęzi pnących się w górę okładki po obu jej bokach. Prosty bardzo, jakby wykonany przez samego właściciela, który artystą nie był. Wśród niewielu zdobień pojawiły się jakieś pajęczyny, ptaki i owady. A jeden z tych ostatnich, pamiętał dokładnie, powtarzał się na wielu stronach wybrakowanej księgi. Jakby cieszący się największym sentymentem właściciela zdobił prawie co drugą stronę. Aż widziało się ten moment gdy mag w zamyśleniu nad czymś po prostu pozwalał dłoni samoistnie tworzyć znany jej wzór... Wzór ten na pierwszy rzut oka przypominał pszczołę. Degary jednak nigdy nie miał wątpliwości, że to nie była pszczoła.
Odrzucił niedopaloną okładkę w nadal tlące się zgliszcza. Jeszcze przez chwilę patrzył na ogień, który leniwie pochłaniał ostatki papieru. Potem odszedł z opuszczoną głową...

***

Rankiel skończył swoją pieśń, a ciężką ciszę, która zapanowała potem przerwała w końcu stara kapłanka. Degary przez chwilę wydawał się zaskoczony jej słowami. On? Nie był pewien, czy w ogóle czuje się na siłach by rzucić jakikolwiek czar. Nie mówiąc już nawet o znaczeniu jakie ten jeden miał mieć. Kilka par oczu spojrzało na niego wyczekująco. Większość jednak dalej patrzyła na ułożone równo ciała.
Podszedł powoli do stosu i wziął głębszy oddech.
Inkantacja była cicha. Bardzo cicha. Ostatnie słowa zagłuszył trzask płomieni i syk mokrych gałęzi.

***

- Spotkajmy się dziś wieczorem w domku myśliwskim - poprosił po ceremonii kolejno Aglahada, Amarys i Rava...
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 17-01-2011 o 19:26.
Marrrt jest offline  
Stary 19-01-2011, 13:43   #87
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Dwa ostatnie dni zlały się chłopakowi w jeden, koszmarny dzień. Pracy było tyle, że Aglahad nie miał czasu usiąść, pomyśleć, czy porozmawiać z przyjaciółmi. W tym czasie Aglahad przeszukiwał więc Dom, pomagał przy rannych, zajmował się zwierzętami, a potem zasypiał ciężkim snem. I śnił.

***

Był na pustkowiu, które ciągnęło się po horyzont. Nie było tutaj nic poza spękaną ziemią łączącą się z czarnymi chmurami, przypominającymi te, które wisiały przez ostatnie dni nad szczątkami Domu. Dopiero gdy chłopak zmrużył oczy zauważy w oddali, ledwie widoczny na tle chmur czarny kształt, który z tej odległości przypominał niewielkiego ptaka z rozpartymi kształtami. Aglahad miał jednak irracjonalne przekonanie, że nie jest zwykły ptak. Ruszył w tamtym kierunku...

Nie pamiętał jak długo szedł, ale musiało minąć wiele czasu, gdyż podeszwa jego butów była zniszczona i dziurawa. Mimo to nie czuł zmęczenia, ani głodu. Był za to coraz bliżej czarnego kształtu, który z każdym krokiem rósł jednak nie na tyle by chłopak rozpoznał czym jest.
Dopiero po kilku kolejnych godzinach zrozumiał czym jest czarny kształt. Smok! Czarny smok, podobny do tego, który zaatakował Dom. Stworzenie zdawało się nie zwracać uwagi na chłopaka, zajęte dziwacznym tańcem na tle czarnych chmur, które przenikały go. Czasami gad ginął w czarnej toni, czasami zniżał się na tyle blisko, że Aglahad mógł podziwiać czarne niczym noc łuski, a także potężne pazury. Mimo bliskości Aglahad nie czuł strachu...
Smoczy taniec trwał długo, a chłopak nie potrafił go zrozumieć. Czy bestia próbowała coś przywołać, a może po prostu cieszyła się możliwością lotu w czarnych chmurach – tego nie wiedział. A potem stało się coś niezwykłego. Smok zwrócił na niego uwagę. Potężna bestia obniżyła lot, zawisła nad chłopakiem, rozkładając jednocześnie skrzydła. Zimny podmuch wiatru uderzył chłopaka w twarz, jednocześnie opanował go ogromny lęk i przerażenie, podobne do tego sprzed dwóch dni.

- Głupcze, nie powinieneś tu być – stwierdziła bestia, rozchylając paszczę i ukazując ogromny, czarny, wężowaty jęzor. – Wracaj skąd przyszedłeś – dodał smok, a potem runął na chłopaka.

*

- AAA! – Aglahad obudził się z krzykiem. Był w łóżku, swoim łóżku w namiocie niedaleko ruin Domu.
- Coś się stało? – zapytał się mocno zaspany Aron, jeden z sierot mieszkających w Domu.
- Nie, nic – odpowiedział Aglahad. – Zły sen – stwierdził, a Aron przyjął to kiwnięciem głowy i wrócił spać. Sam Aglahad również przewrócił się na drugi bok, a zanim zasnął zauważył, że prycza Rava jest wolna. A potem ponownie zasnął. Tym razem o niczym nie śnił.

***

Jedenastu wychowanków, troje kucharek, mistrz Elben, mistrz Anduval i ojciec Edrin, w sumie siedemnaście ciał spoczęło na ogromnym stosie, choć tak naprawdę ciał było mniej, ponieważ niektórych nie odnaleźli lub byłby zbyt zniszczone jak ciało małej Elizy...

Ceremonia zdawała się trwać całe wieki. Aglahad stał tuż obok Trzmiela w pierwszym rzędzie. Młody mag miał wzrok wbity w ziemię, jakby bał się patrzeć na ciało swojego mistrza. Aglahad mógł sobie tylko wyobrazić jego cierpienie. Trzmiel stracił nie tylko dom, ale i mistrza z którym przez ostatnie lata spędzał każdy dzień i z którym chłopak dzielił się swoimi smutkami i radościami. Dopiero teraz do Aglahada doszło, dlaczego Trzmiel chciał zostać w Domu i uczyć się dalej w trudnej sztuce magicznej...
Z rozmyślań wyrwał Aglahada śpiew Rankiela. Aglahad nie znał pieśni, którą śpiewał Rankiel, ale nawet on czuł jej moc, smutek i siłę. Gdy mężczyzna skończył śpiewać, Aglahad wytarł rękawem twarz i łzy, które same napłynęły mu do oczu.
Ciszę, która zapadła po pieśni przerwała Zimira, wywołując spośród zebranych Trzmiela by pożegnał swojego mistrza ostatnim czarem... i Trzmiel pożegnał go, choć ostatnie słowa inkantacji były niesłyszalne. Pogrzeb dobiegł końca.
Po pogrzebie Trzmiel podszedł do Aglahada i poprosił go by się spotkali wieczorem w domku myśliwskim.
- Dobrze – powiedział złodziejaszek. Chciał dodać coś jeszcze, pocieszyć przyjaciela, ale nie znalazł słów. Bo co miał powiedzieć? Dobra robota? Nie martw się, będzie lepiej? – Spotkamy się wieczorem – dodał. Miał jeszcze jedną sprawę do załatwienia.

***

Aglahad długo czekał, aż okolice Domu opustoszeją. Dopiero gdy to nastąpiło, ruszył w stronę jednej ze stajni by wydobyć ukryte tam rzeczy. Dogrzebanie się do skrytki nie zajęło mu zbyt wiele czasu, na szczęście nie została przygnieciona przez dach, ani żadną ze ścian. Chłopak rozejrzał się dookoła i gdy stwierdził, że nikogo w pobliżu nie ma, odsunął jedną z desek. Z środka wyjął drewniane pudełko jedynie nadgryzione przez ogień, ale nie zniszczone. Aglahad poczuł ulgę, gdyż wewnątrz pudełka były wszystkiego jego skarby, które gromadził przez lata. Wyjął więc prosty, posrebrzany medalion przedstawiający uśmiechniętą, teatralną maskę, którą dostał od Odego, gdy ten odchodził z Domu, a także niewielki nóż, skórzaną manierkę na wodę i mapę, którą ukradł myśliwemu.
- Ode jestem gotów na przygodę – cicho powiedział sam do siebie, po czym wziął cały swój dobytek i ruszył w stronę domku myśliwskiego.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.

Ostatnio edytowane przez woltron : 19-01-2011 o 13:48.
woltron jest offline  
Stary 01-02-2011, 12:35   #88
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
- Chciałem się was zapytać... czy wyruszycie ze mną w podróż - ciężko jakoś szło młodemu magowi formułowanie myśli w słowa. - Chcę odkryć co, lub kto stoi za... dlaczego smok spalił nasz Dom... i dlaczego zginęli ojciec Edrin, Anduval... i w ogóle wszyscy.
Spojrzał na obecnych. Mrok domku nie pozwalał odgadnąć reakcji na ich twarzach.
- Góry to pierwszy etap. Te z pamiętnika. Nie mam pomysłu na tę podróż. Nie wiem co czeka po drodze. Nie wiem czy jestem na to gotowy. Pewnie nie... Ale... Po prostu muszę to zrobić. Rav, Aglahad... jeśli nadal chcecie tam wyruszyć to idę z wami. Amarys... Bez ciebie ta wyprawa nie będzie miała sensu.
Najbardziej się obawiał o jej reakcję. Zimira wyglądała na mocno osłabioną, a dziewczyna chyba przywiązała się do niej. No i ona nadal miała cel w pozostaniu tutaj... Nie był pewien co by zrobił na jej miejscu.Na chwilę zamilkł czekając na odpowiedź przyjaciół, ale potem szybko dodał:
- Aaa... i jeszcze jedno. Na imię mam Degary.


Rav spojrzał nieco spode łba na składającego propozycję Trzmiela. No, Degarego, jeśli tak chce być nazywany. Najpierw stawał okoniem, za wszelką cenę chciał zostać w Domu, lub chociaż w Haven, a teraz nagle taka odmiana. Chociaż, prawdę mówiąc, Rav wolałby iść sam, byle tylko Dom był cały i wszyscy żyli.- Może być Degary, skoro tak wolisz - odparł po chwili. - Ponieważ i tak jestem zdecydowany, by ruszyć w drogę, to czemu miałbym nie iść z tobą. I mam nadzieję, że pójdziemy wszyscy razem. W czwórkę.
- Degary? - powtórzył sam do siebie nieco zdziwiony Aglahad, po chwili zaś dodał - Moje plany nie zmieniły się, dlatego idę z wami. Poza tym również chcę wiedzieć dlaczego ojciec Edrin, Anduval i inni zginęli - stwierdził. Może nie przepadał za Domem, ale to był jego dom, jedyny jaki znał i miał.

Zapanowała cisza przerwana jedynie skrzypieniem starych desek podłogi. Mdłe światło zachodzącego słońca przedzierało się przez zakurzone szyby rozlewając się bladym blaskiem pośrodku sali. Gdzieś w górze na belkach podtrzymujących strop coś zatrzepotało gwałtownie wzbudzając przy tym nielichą chmurę kurzu. Poprzez zawoje kurzowej zawieruchy z trudem przebijały się świetlne promienie, a oczom całej czwórki ukazała się para sów, która przypatrywała się im z wysokości ciekawie przekrzywiając głowy.



- Zimira chyba uważa, że nie powinniśmy się rozdzielać - rzekła cicho Amy. Nie wiedziała czemu akurat pamiętnik ma być rozwiązaniem smoczej zagadki, ale każdy początek był lepszy niż żaden. W pierwszej chwili odpowiedź Ravere ją zdenerwowała, lecz złość szybko opadła. Rav nawet w TAKIEJ sytuacji stroi fochy... i co z tego? Niech robi co chce. Była zmęczona i było jej wszystko jedno. Nie miała ochoty opuszczać Haven, a równocześnie chciała uciec jak najdalej. By nie czuć odoru spalenizny, który nawet po kilku dniach nadal unosił się w powietrzu. Nie słuchać jęków rannych, których musiała pielęgnować. Nie słyszeć płaczu tych, których najbliżsi zginęli. Nie patrzeć w obłąkane smoczym strachem oczy. Nie myśleć o otaczającej ją śmierci.

Ceremonię pożegnalną przetrwała z trudem. Nie mogła się pozbyć uczucia, że płomienie, które zabiły ojca Edrina, Anduvala i innych teraz zabijają ich ponownie na pogrzebowym stosie. Zacisnęła oczy by nie widzieć tańczących języków ognia, ale nie mogła zatkać uszu ani nosa. Miała wrażenie, że smród spalonych ciał i żywicznego dymu przyległ na stałe do jej skóry. Nie ucieknie od niego gdziekolwiek by nie poszła...


- A więc postanowione - stwierdził Aglahad. - Przyniosłem parę rzeczy, które mogą nam się przydać... wiem, że to niewiele, ale nic więcej nie mam. Żadne z nas zresztą nie ma... - dodał, rozkładając przed zebranymi swoje "zdobycze": garnek, manierkę na wodę i mapę.

- A czy rozmawiałaś z nią, Amy, na temat naszego ewentualnego odejścia? - spytał Rav. Czekając na odpowiedź dziewczyny zastanawiał się, jak będzie wyglądać ta wędrówka. Wyposażenie mieli wprost żałosne. Nawet gdyby zabrali z domku myśliwskiego włócznię... Może by trzeba pogadać z Haraldem. Albo i Colwynem. Może któryś ma coś przydatnego.
No i trzeba będzie spenetrować domek.

- Oczywiście że nie; niby skąd miałam wiedzieć co planujecie? Nie było też czasu. Zresztą co bym jej miała powiedzieć? Że zostawiam ją samą z całym tym bałaganem, bo mi się wydaje, że jestem już wielką kapłanką, co pokona smoka, któremu oni w trójkę nie dali rady!? - burknęła Amarys, po czym zadrżała na dźwięk własnych słów. Ani Zimira, ani Edrin, ani Anduval nie potrafili powstrzymać smoka przed spaleniem Domu. Przypuszczanie że ich czwórka może pokonać to, czemu nie poradzili starsi było niepojęte.
- Myślę, że Zimira równie mocno co my pragnie dowiedzieć kto stał za atakiem... - powiedział cicho Aglahad. - Poza tym nie chcemy pokonać smoka, a dowiedzieć się co się stało? No i nie musimy wyruszać już dziś... Prawda Trzmi... Deagary?- Też nie myślałem o walce ze smokiem. - Rav bez oporów zgodził się ze zdaniem Aglahada. - Poza tym na nas nikt nie powinien zwracać uwagi. Jesteśmy... mało rzucamy się w oczy. A przed wyruszeniem trzeba by pożegnać kilka osób. I nikomu nie powinniśmy mówić, dokąd idziemy - dodał nagle.- A dlaczego akurat pamiętnik ma mieć coś wspólnego ze smokiem? Fakt, że nie mamy nic innego to trochę za mało... - spytała Amy. Osobiście wcale nie miała zamiaru ukrywać przed Zimirą swoich planów, ale pozostali nie musieli o tym wiedzieć. Skoro jedynie jej pozostała szansa, by skorzystać z mądrości starszych, nie zamierzała tego zmarnować. - Poza tym nawet jeśli odkryjemy kto za tym stoi to co dalej? Zdobędziemy dowody i oddamy pod sąd? Niby kto nam uwierzy - Nerakijczycy, którzy sprzymierzyli się właśnie ze złymi smokami?

- Nie wiem Amarys co zrobimy. Anduval nie zdążył mi tego wyjaśnić... - przez chwilę zawahał się gdy w pamięci zarysował mu się obraz umierającego maga. Kontynuował - Powiedział tylko, że to bardzo ważne... i że tam znajdziemy odpowiedzi... Masz rację. To mało. Ale... no nie mogę tego po prostu zostawić. Wiem jednak, że nie wysłałby nas tam gdyby nie miało to naprawdę żadnego sensu. Bywał... - miał trudności z dobraniem odpowiedniego słowa - oschły. Niesprawiedliwy też... - Czekaj, czekaj, to on ci coś na ten temat powiedział? - przerwała mu Amy.
- Właśnie? Powiedział ci coś? - dodał zaskoczony Aglahad.
- No właśnie... tylko tyle. Potem umarł. Znaczy mówił jeszcze żebym się udał do Palanthas. Ale to chyba dotyczyło tylko mnie... więc może poczekać.
- Palantahas?
- W głosie Aglahada brzmiało stale zaskoczenie.
Rav był również zaskoczony, nie wiedząc, jaki ma związek tajemnica pamiętnika ze znanym miastem. Ale może nie miało to ze sobą związku.

- Amy, nie wszystko na raz - powiedział. - Najpierw spróbujmy rozwiązać zagadkę, a potem zobaczymy.

Prawdę mówiąc Degaremu zrobiło się dość miło gdy go zaczęli wypytywać dokładnie i poczuł w końcu trochę więcej optymizmu po tych dwóch długich dniach. Spodziewał się, że to będzie dla nich bardziej jak... no coś jak pretekst by wyrwać się w świat. Ale wyglądało na to, że to rzeczywiście dla nich ważne i mają dużo pytań i wątpliwości.
- Znaczy on... - nawet nie sądził, że aż tak dużo pytań i wątpliwości.
- Co do ostatniej kwestii to zgadzam się z Ravem. Natomiast przed wyruszeniem porozmawiałbym jednak z Zimirą. Nawet jeżeli stara kapłanka wie niewiele więcej niż my to warto się jej poradzić... chyba.
- Taaa... "zobaczymy". Nie ma to jak dobry plan... Zobaczymy mordercę, pomachamy mu i wrócimy do domu - mruknęła cicho Amy. Jakoś jej się nie widziało, by Anduval wysyłał Trzmiela po zemstę, no ale cóż... widać to bardziej przemawiało do chłopięcej wyobraźni. - Tak w ogóle to czemu chcesz, żeby cię teraz nazywać po imieniu? - odwróciła się do młodego maga. - Przecież "Trzmiel" nie jest w żaden sposób obraźliwe, a dzięki temu odróżniasz się od wszystkich innych Degarych tego świata. To znaczy wyróżniasz się tak czy siak, jesteś... albo będziesz... nie, już jesteś skoro ci Anduval zaufał... W każdym razie jesteś wspaniałym magiem i mężczyzną i w ogóle jesteś sobą, i się tym odróżniasz od innych, ale wiesz... Jako sieroty nie mamy nazwiska, więc choć przydomkiem możemy się wyróżniać... A czasem lepszy taki, który sam możesz wybrać niż gdy ci ludzie jakiś dziwny nadadzą.
- Amy, nie zrozum mnie źle, ale tutaj na pewno nie znajdziemy odpowiedzi na nurtujące nas pytania - wtrącił Aglahad. - Nawet jeżeli jakieś były to zostały zniszczone podczas ataku... Myślę, że wszyscy wolelibyśmy wiedzieć i umieć więcej, ale niestety nie mamy tego komfortu. Jeżeli Anduval... - słowo ugrzęzło w gardle złodzieja. Świadomość, że mówi o mistrzu swojego przyjaciela w czasie przeszłym była bolesna. - Jeżeli Anduval - powtórzył, tym razem znacznie pewniej niż poprzednio - chciał by Trzmiel udał się w góry i do Palanthas to widocznie miał ku temu dobre powody. On... - chłopak się zawahał, nie przerwał jednak swojego wywodu - on nie był zwykłym magiem? - Spojrzał na Degarego. - Znaczy... nie znam się na magii... ale... tak mi się wydaje.


Tym razem Degary zdążył tylko nabrać powietrza w usta...
- Wybacz, Amy - powiedział Rav - ale w uszach niektórych 'Trzmiel' może brzmieć jak jak przybrane miano jakiegoś opryszka. Myśmy się już przyzwyczaili, ale rozumiem Degarego. A jeśli chodzi o pamiętnik, to powinniśmy potraktować tę sprawę jak ostatnią wolę Anduvala.
- Nie ciebie pytałam - ucięła krótko Amy. Opryszek, dobre sobie... "Trzmiel" to przecież nie "Trol", na przykład. Zresztą lepiej tak, niźli mieli by go wołać "Jednoręki mag" czy coś w tym guście. Popatrzyła na maga. - Anduval powiedział, że pamiętnik jest kluczem do smoczego ataku? To był typ człowieka, który posłałby cię po zemstę?

- Bardzo uprzejmie cię przepraszam - odparł Rav bardzo uprzejmym tonem.
- Nikt nie mówi o zemście - Aglahad wtrącił się ponownie. - Nie sądzę byśmy kiedykolwiek byli na tyle potężni by zniszczyć smoka. Natomiast, przynajmniej ja, chcę wiedzieć co się stało i dlaczego.

Degary spojrzał kolejno najpierw na Amy i Rava, czy na pewno już przerwali dywagacje o jego imieniu i wybranym przezwisku i na koniec na Aglahada czy nie chce nic więcej dodać. Upewniwszy się zaczął od początku.

- Wiecie... To było niby dwa dni temu. A i samo wrażenie tego co się działo jest przecież nadal świeże. Ale to co mówił pamiętam jak przez mgłę – przerwał na chwilę marszcząc brwi – Zaczął dziwnie. Jakby mówił nie do mnie, a do kogoś nieobecnego. Powiedział "Esencja Chaosu". Nie wiedziałem o co chodzi, ale ciągnął dalej. Mówił, że to niewyobrażalnie wielka moc. Równa – rzucić szybkie spojrzenie na Amy – tej, jaką mają bogowie. Że została ukryta przez zakony. A potem trochę zagadkowo powiedział, że białe szaty stworzyły klucz, którego pilnują. Czerwone wiedzą jak go użyć. A czarne... ukryły moc. Powiedział też, że on był... jest strażnikiem klucza. I że trzeba odnaleźć laskę.
Patrzyli na niego bardzo uważnie.
- Nie pytajcie – westchnął. - Nie czytałem nigdy niczego o Esencji Chaosu i nie wiem o jaką laskę chodzi. Ale zakony to pewnie szkoły magii – wstał i zrobiwszy sobie trochę miejsca między ich czwórką, podniósł z ziemi stary kij na którym zawieszano skóry i zaczął nim rysować kolejne symbole układając z nich trójkąt – To cały magiczny świat. Białym magom patronuje Solinari, czerwoni służą księżycowej pani Lunitari, a czarni noszą symbol mrocznego boga Nuitari. - Zaśmiał się – Mówi się, że ci czarni to ci źli, ale czytałem w naszej kopii grimuarów Abramelina i Wielkim Kluczu Kassuty, że każda sztuka czarostwa bez względu na cel w jakim się nią para, ma wyższą, ważniejszą obawę. Coś takiego co rozumie każdy mag. – Zmarszczył brwi niepewny czy go rozumieją. –No, że chodzi o to, że czasem jeśli sprawa jest naprawdę ważna to jednoczą siły.
Wskazał kijkiem sam środek trójkąta.
- Ktokolwiek by chciał się temu sprzeciwstawić, musi działać... poza kanonami arkanów magicznych... Nie wiem jak. Potem Anduval powiedział jeszcze, żebym ruszył do Palanthas. I kazał zapamiętać słowo... imię chyba. Naya. Strasznie słabo pamiętam ten moment. Widziałem, że umiera i że chce powiedzieć jak najwięcej. Zdążył jeszcze tylko przypomnieć mi o pamiętniku. Że tam na miejscu będą odpowiedzi. A ja... nie wierzę, by były to słowa rzucone na wiatr.
W końcu i on zamilkł patrząc na marny szkic magicznego trigrammatonu. Jak już to głośno powiedział, to zabrzmiało to w jego uszach jeszcze mniej wykonalnie niż zemsta jakiej obawiała się Amy. Nie zwątpił jednak ani przez chwilę, że czy tego chce, czy nie, ma pewien obowiązek. Nie tylko jako uczeń Anduvala. Jeśli chce o sobie myśleć jak o magu, to musi spróbować. Nawet jeśli połowa dziewczyn jest od niego silniejsza, a prawie wszyscy chłopacy szybciej biegają.
- Najpierw i tak musimy udać się do Haeven. Muszę jakoś zdobyć pieniądze na księgę, a i wam też się przyda trochę ekwipunku. Colwyn, Harald i Zimira też może pomogą... albo wskażą gdzie szukać pomocy. Ale jeśli smok wytropił Anduvala w starym przytułku, to nie możemy długo zwlekać. Drogę zaś znamy.

- A nie wydaje ci się, że w pamiętniku (czy raczej w miejscu, do którego prowadzi
) ukryty jest właśnie klucz do znalezienia laski? Albo sama laska? Skoro Anduval tak usilnie nalegał na jej odszukanie? To ma chyba większy sens... - zamyśliła się Amy. - Albo właśnie klucza do owej esencji chaosu smok szukał w Domu; nawet by pasowało do takiej bestii - zadrżała.
- Też tak podejrzewam. Jednak jak się ma klucz do laski? Tego nie potrafię odgadnąć.
- Klucz nie w znaczeniu dosłownym, tylko jako wskazówka - stwierdził Rav. - Albo gdzie znaleźć laskę, albo jak ją używać.
- Albo sama laska jest kluczem... choć mam nadzieję, że nie jest to takie proste - dodała dziewczyna.

- Skoro smoki jej szukają, to musi to być groźna rzecz - Rav pokręcił głową. - Ciekawe, co tam podszykował twój nauczyciel.
Podszykował?! Amy aż otworzyła usta z oburzenia. Czy jemu się wydawało, że stary mag specjalnie stworzył taką sytuację, żeby mieli zajęcie po odejściu z Domu? Z oburzenia aż ją zatkało, toteż na szczęście nie powiedziała nic.
Degary nie za bardzo wiedział, co Rav miał na celu wypowiadając ostatnie słowa. Intuicja podpowiadała mu, że starszy chłopak nie chciał zadrwić z nikogo. Dla bezpieczeństwa jednak skupił się na tych dotyczących laski.
- Amy może mieć rację. Laska jest wtedy tym bardziej groźna. Dlatego… jak tylko ją odnajdziemy… ruszymy do Palanthas oddać ją Nayi – zamyślił się zastanawiając się czemu wcześniej o tym nie pomyślał. Musiał przyznać, że poczuł dreszczyk emocji na myśl o tym wszystkim. Brzmiało to bardzo… niesamowicie. Magicznie i w ogóle… Przegonił te głupie myśli. Ta wyprawa to powinność maga, a nie przygoda… - Rozejrzyjmy się po domku skoro mamy tu nocować przed podróżą.
 
Sayane jest offline  
Stary 02-02-2011, 11:53   #89
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Po chwili Rav zaczął przeszukiwać domek, chcąc znaleźć coś, co może się przydać podczas wyprawy. Do Rava dołączył Aglahad.
- Pozwól, że ci pomogę - powiedział, uśmiechając się przy tym szeroko.
- W takiej sytuacji każda pomocna dłoń będzie mile widziana - odparł Rav otwierając skrzypiącą szafkę.
Z trudem powstrzymał kichnięcie, gdy od kurzu, który nagle uniósł się do góry zakręcił mu w nosie. Stojące na górnej półce lampy, na oko starsze o dobrych parę lat od niego, wyglądały na zdatne do użytku.
Postawił je na stole i zabrał się do kolejnej szafki.
W tym czasie Aglahad otworzył stary kufer stojący w głębi pomieszczenia. W środku chłopak znalazł lekko zardzewiały nóż o wyślizganej, kościanej rękojeści, a także nadgryziony przez czas, ale zdatny do użytku, nóż do skórowania zwierzyny. Oprócz broni w kufrze nie było nic innego.
Stojąca skromnie w kącie pokoju nieduża baryłka zawierała naftę. Jak znalazł nadawałaby się do lamp, ale dość trudno byłoby zabrać ze sobą całą baryłkę.
- Coś nam średnio idzie - powiedział. - Drogie sówki, nie ma tu czasem jakichś schowków czy skrytek? - zażartował, zwracając się do siedzących pod dachem ptaków.
- Nie ma. - Odpowiedziała jedna z sów, czym wywołała nieliche zaskoczenie u drugiej, która poderwała się przerażona do lotu. - Ale może jakbyś kogoś starszego i mądrzejszego zapytał, to pewnie by Ci w czym pomógł.
To powiedziawszy sowa sfrunęła na brudną podłogę podnosząc przy tym tumany duszącego kurzu. Będąc już na na dole sowa spojrzała się na Was przekrzywiając okrągły łepek i rzekła jakby nigdy nic:
- Gapicie się jakbyście nigdy w życiu sowy nie widzieli!
I nim do końca przebrzmiały te słowa ptak w nagłym przebłysku błękitnej poświaty począł rosnąć i przemieniać się w kształt przygarbionej, starej kapłanki. Zimira strzepnęła kilka sowich piór z płaszcza i spojrzała na Was wyczekująco.
Rav cofnął się o krok, o mały włos nie wpadając na Aglahada. Kolejnego kroku, który skończyłby się pewnie boleśnie dla kompana, nie zdążył zrobić, jako że po prostu go zamurowało.
- E... Dzień dobry... - wydukał po chwili. I tak wykazując się lepszym refleksem, niż pozostali.

- Uważaj! - krzyknął Aglahad, gdy Rav o mało nie stanął mu na nodze. Po chwili odwrócił się i wypuścił jeden z noży z ręki. - Zi...Zi... Zimira! - wydukał z siebie oszołomiony.
Degary nic nie powiedział. Nawet nie sądził, że stara kaplanka tak wiele potrafi z dziedzin… no niemal magicznych… Nigdy przecież się z tym nie obnosiła… choc miał też swoje podejrzenia co do tego jakim sposobem Amy znalazła się wcześniej w podziemnym lochu i węszył w nich jedno i to samo źródło. Przełknął ślinę oczekując nie lada reprymendy zważywszy, że Zimira musiała wszystko słyszec.
- Och... - jęknęła Amy, widząc materializującą się Zimirę. Teraz było jej już podwójnie wstyd. I bardziej niż cudowne zdolności kapłanki interesowała ją sytuacja, jaką mateczka ten.. no... podsłuchiwała zasadniczo. Mogła się chociaż pojawić w lepszym momencie.
- I co to za krzywa mina? - Ciemnoskóra kapłanka mówiąc to ruszyła energicznie ku pozostałym. - Habbakuk nie po to dał nam uszy, żebyśmy w nich grzebali paluchami. A już na pewno nie wtedy gdy takie nieopierzone pisklaki jak Wy szykują się by wylecieć z dziupli! Jestem tu po to, żebyście nie poszli w świat w tych kusych koszulinach, które macie na grzbiecie. A wyruszyć... - Głos kapłanki załamał się na chwilę i wydawało się, że cały jej wigor znikł w jednej chwili. Zimira przyglądała się Wam na każdej twarzy przez chwilę wstrzymując spojrzenie, aż w końcu rzekła. - Musicie wyruszyć. Ani tu, ani w Heaven nie będzie bezpiecznie. To co ścigało Anduvala... - Westchnęła ciężko i jakby zebrawszy się w sobie rzekła. - To co ścigało tego starego głupca wie, że Anduval miał ucznia. A jeśli ktoś potrafił odnaleźć mistrza białych szat, który nie nie chciał być odnaleziony będzie potrafił dodać dwa do dwóch. Nie wszystkie dzieci, których nie odnaleziono zginęły w pożarze...
Zimira zamilkła wyraźnie czymś strapiona.

- Po... porwano ich? - przerażona Amarys zakryła dłonią usta. Być porwanym przez smoka... O takich rzeczach miło czytało się do poduszki; ale czytać to jedno a przeżyć - coś zupełnie innego. Nagle dziewczynie odechciało się "Przygody" jeszcze bardziej niż wcześniej.
Zimira zwróciła się ku dziewczynie i uśmiechnęła się. To był bardzo niepewny uśmiech, uśmiech kogoś kto wie, że powinien pocieszyć, a przynosi złe wieści.
- Nie wiem Amy. - Rzekła z cicha. - Wiemy, że ich nie ma. Może po prostu postanowili odejść nikogo nie pytając o zdanie. Wcale by mnie to nie zdziwiło... - Kobieta ponownie się zasępiła, a jej twarz przez chwilę bardzo przypominała sowie oblicze. - Choć nie można wykluczyć również najgorszego.
Rav nie powiedział ani słowa, ale z jego miny widać było, że rozważa konsekwencje tego faktu. Powinni wyruszyć jak najszybciej...
- Ale to znaczy… - los dzieci jakoś nie chciał nabrać w jego głowie należnej mu ważności. Zamiast kary Zimira uraczyła go czymś znacznie sroższym. Chłopak usiadł z głośnym klapnięciem na klepisku i spojrzał gdzieś w kąt pokoju. To przecież niemożliwe… - Ale to znaczy, że i mnie znajdą. A ja nic nie wiem! Ledwo czar potrafię sklecić. A nawet jakbym już coś umiał więcej, to skoro Anduval… - cały czas kręcił głową przecząco, a jego głos robił się coraz bardziej dygoczący. W końcu spojrzał na starą kapłankę – Matko Zimiro… - Masa pytań pchała mu się na usta. Mnóstwo próśb, a w pewnym momencie również błaganie o pomoc. Nie mógł z siebie jednak wydusic ani jednego slowa.

- ...a nie poszłabyś z nami? - Amarys przed błaganiem nie miała oporów. Obecność Zimiry bardzo by im pomogła. W końcu byli jeszcze dziećmi - a teraz do tego bardzo zagubionymi i przerażonymi dziećmi. To zadziwiające jak własna "dorosłość" znikała w obliczu przytłaczających problemów, roztapiając się szybciej niż wiosenny śnieg.

Kapłanka uśmiechnęła się i tym razem był to uśmiech pełen życzliwości, choć może i podszyty smutkiem. Jej ciemne dłonie spoczęły na ramionach Degarego i Amy. Były ciepłe i szorstkie. Ich dotyk niósł pocieszenie, był czymś trwałym i pewnym gdy w koło wszystko zdawało się walić.
- Nie przejmuj się Degary. - Kobieta mocniej zacisnęła dłoń na ramieniu chłopca. - Bogowie stawiają trudne wyzwania przed tymi, którzy mogą im sprostać. Poradzicie sobie dzięki waszej sile, sprytowi, odwadze i sercu. Poradzicie sobie sami. - Szorstka dłoń kapłanki pogładziła zwichrowane loki Amy. - Nie Amy, nie ruszę z Wami. Mój czas na szlaku już minął. - Zimira uniosła dłoń zatrzymując słowa jakie cisnęły się Wam na usta. - To przed czym mnie uratowałaś, gdy płonął Dom, to nie była rana zadana przez smoka, Amarys. Gadzina nawet mnie nie drasnęła. Nie musiała. To było moje własne serce, które nie wytrzymało. Jestem już za stara na przygody i niebawem udam się na ostatni połów z Rybakiem. Ale póki sił będę pomagać tam gdzie jeszcze mogę. Ta wyprawa jednak należy do Was.

Matka Zimira zawsze zdawała się niezniszczalna. Mimo swego wieku. Rav z pewnym zdumieniem pokręcił głową.
- Czy oprócz owego sprytu i odwagi tudzież serca dostaniemy nieco ekwipunku? - spytał. Samymi licznymi zaletami można zdziałać wiele, z dobrym ekwipunkiem - jeszcze więcej.


- Ravere, jak zwykle praktyczny. - Uśmiechnęła się kiwnąwszy głową. - Oczywiście, że Wam pomogę zdobyć ile tylko zdołam. W końcu po to przybyłam. Czego Wam trzeba?

- Matko Zimiro... - Rav w ostatniej chwili powstrzymał się przed podrapaniem się po głowie. - Prawdę mówiąc, to nie podróżowałem za dużo. Co prawda czasami ktoś tam opowiadał o podróżach i przygodach, ale to teoria. Tak bym myślał, że ubranie i solidne buty. No i płaszcz, taki z kapturem, żeby przed deszczem trochę chronił. Broń jakąś. Najlepiej miecz i łuk. Mówią, że jak człek z bronią chodzi, to prowokuje innych, ale z kolei jak bez broni się pójdzie, to byle kto może go napaść. Nawet jak w czwórkę będziemy. No i zbroja jakaś, niezbyt ciężka.
- Z rzeczy takich bardziej codziennych, to plecak, koc. Gruby najlepiej. Linę. Krzesiwo i hubkę. Bukłak, kubek, garneczek, sztućce i miskę. Igłę i nici - dodał po chwili.
- Ale i tak z pewnością się okaże, że o czymś zapomniałem...
- Toś się chyba rozpędził młodzieńcze. - Rzekła kapłanka z przekąsem. - Dobrze, że smoka na jedwabnej wstążeczce sobie nie życzysz. Powiedziałam, że pomogę ile zdołam, a nie że prowadzę wielobranżowy sklep w Palanthas z asortymentem wszelakim. Ubrania i buty się znajdą, pewnie i o płaszcze uprosze Helbina, choć na najnowszy krzyk mody liczyć nie macie co. Plecaki i koce pewnie też gdzieś jeszcze mamy, a jak nie, to będziecie sobie musieli jakieś sami uszyć. Garnków to poszukajcie wśród ruin, może jakieś się znajdą całe, albo może któraś z kucharek się zlituje i jakiś odstąpi. Sztućce? Dobre sobie. Czyżby panu Ravere rączki odjęło, że już łyżki wystrugać sobie sam nie potrafi? A co do reszty... - Kapłanka zamyśliła się, aż w końcu wzruszywszy ramionami powiedziała. - O łuku panie Ravere porozmawiaj z Colwynem, może będzie w stanie ci pomóc. Miecz to sobie z głowy wybij, bo ja tu rycerzy żadnych ostatnio nie widziałam. Ale może Harald coś wymyśli, choć pewności nie mam. Wiem za to, że ty Amarys udasz się do Amadeusa i nisko mu się kłaniając poprosisz go o mikstury i maści. On już będzie wiedział jakie...

Amarys zaczerwieniła się ze wstydu słysząc bezczelne oczekiwania Rava. Tak jak wcześniej stwierdził, że Anduval "podszykował" im zadanie, teraz najwyraźniej uważał, że Zimira ma ich z tej okazji "podszykować" do podróży. Spuściła oczy i skinęła tylko mateczce głową. Pytania, które miała wolała zadać na osobności... no, może najwyżej w obecności Trzmiela.

- Nie, nie uważam, matko Zimiro, że trzymasz to wszystko w kieszeni, ale lepiej spytać o wiele rzeczy i dostać z tego trochę, niż prosić o mało i dostać jeszcze mniej. Poza tym pytanie brzmiało "czego wam trzeba", a nie "popatrzcie na mnie i zastanówcie się, co mogę wam załatwić" - odparł Rav. - Natomiast nie jestem pewien, czy tak Colwyn, jak i Harald, nie przegonią mnie na cztery wiatry, bez względu na to, jak nisko będę się kłaniać i jak pokornie prosić. Nie sądzę, by którykolwiek z wychowanków otrzymał łuk czy miecz, a nie chciałbym rozwodzić się nad motywami i celem naszej podróży. Ale postąpię zgodnie z twą radą, matko Zimiro.
Gdy słowa Rava ucichły wszyscy zamilkli, wpatrując się w Zimirę. Nikomu nie przyszło nawet do głowy, że można mówić takim tonem do kapłanki. Nawet sam Ravere zdawał się zaskoczony tym co powiedział, jakby nie do końca wierząc w to co zrobił. I wtedy, gdy cisza zdawała się już nie do zniesienia Zimira... Parsknęła śmiechem. Donośnym i dźwięcznym, bardziej pasującym młodej dziewczynie niż wiekowej kapłance.
- Ravere... - Rzekła z trudem powstrzymując łzy nieposkromionej wesołości. - Teraz przynajmniej wiem, że będą z Tobą bezpieczni. - Mówiąc to potargała nieokiełznaną strzechę na głowie młodzieńca. - Jest w Tobie stal, choć słychać to tylko wtedy gdy się w Ciebie uderzy. Obyś był tak samo hardy w obliczu tego co stanie Wam niechybnie na drodze, drogi chłopcze. A do Colwyna i Haralda idź nie kłaniać się, a powiedzieć im, że musisz z przyjaciółmi wyruszyć w świat. Miałam nadzieję, że znasz ich trochę lepiej. - Zakończyła z lekką przyganą w głosie.
- Przepraszam, matko Zimiro - odpowiedział Rav. - Mimo wszystko nie powinienem był... Ale wychowankowie raczej nie dostawali broni do ręki, gdy opuszczali Dom. W każdym razie ja nic...
Zamilkł. W końcu o czymś takim z pewnością nie trąbiło się na prawo i lewo.
- Skoro wiemy już co dostaniemy to ja przed wyruszeniem chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej o Esencji Chaosu, jeżeli oczywiście matka coś na ten temat wie...
Staruszka wzruszyła jedynie ramionami i rzekła:
- Nie mam nawet purpurowego pojęcia, czym to może być. Magowie nie zwierzają się ze swoich sekretów nikomu, a już na pewno nie kapłanom...
- Dziękuję za odpowiedź - odpowiedział Aglahad, uśmiechając się przy tym delikatnie. - Zdaje się, że Anduval miał więcej tajemnic niż kiedykolwiek się spodziewałem. Skoro jednak i ty, matko Zimiro, nie wiesz co to takiego to zachowajmy wiadomość o tym w sekrecie... - stwierdził poważnie, bardzo poważnie jak na siebie. Następnie zaś raz jeszcze zwrócił się do Zimiry - Mam jeszcze jedno pytanie, a właściwie prośbę... w imieniu nas wszystkich... dokąd powinniśmy się udać? Do Palanthas, odszukać maginię, czy w góry za kluczem?
Zimira uśmiechnęła się tylko.
- Nie wiem Aglahad. Bardzo bym chciała Wam pomóc, ale po prostu nie potrafię. Decyzja należy do Was.
- Masz jednak doświadczenie którego my nie mamy... widziałaś rzeczy o których my nawet nie śniliśmy. Na pewno możesz nam coś powiedzieć o tych miejscach... Może to nie dużo, ale więcej niż nic - odpowiedział nieśmiało Aglahad. - Po prostu zanim wyruszymy chciałbym wiedzieć coś więcej na temat gór, które będziemy przeszukiwać lub na temat Palanthas.

- Skoro wszyscy przenoszą się do Haven za dwa dni - powiedział Rav - to i my powinniśmy odejść w tym samym czasie. Nikt nie zwróci uwagi na nasze odejście. A raczej na to, że nas nie ma z innymi. I proponuję ruszyć od razu w stronę skarbu. To znaczy tego miejsca na mapie, bez względu na to, co się tam kryje.
- Tak... choć nie sądzę by ktokolwiek to zauważył. A przynajmniej jeszcze nie teraz...
- Skoro tak... - mruknęła Amy. Dla niej ważniejsze od szukania skarbu była pomoc porwanym dzieciom; najwyraźniej jednak chłopcy robili dalekosiężne założenie, że gdy znajdą skarb to ci źli znajdą nas i wtedy się wszystko samo ułoży. Ona na miejscu smoka pozostawiła by w okolicy szpiega czy dwóch... Nie powiedziała jednak tego głośno - nie mieli żadnych tropów ani wskazówek, więc podróż w góry była tak na prawdę ich jedyną opcją. Co prawda wspomniana przez maga czarodziejka z pewnością wiedziała to i owo - a nawet więcej, toteż mogła być źródłem informacji... Wyraźnie jednak wizja SKARBU oraz DOROSŁEGO wyruszenia w świat ponownie przesłaniała Ravovi i Aglahadowi logiczne myślenie, a ona miała już dość sporów.
 
Kerm jest offline  
Stary 02-02-2011, 12:03   #90
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
- Dynamika! Nie zmuszaj mnie bym co chwila ci podpowiadał. Znałem już wielu młodszych od ciebie, którzy zdawali sobie z niej sprawę lepiej niż ty z czegokolwiek czegoś się tu nauczył – głos maga rozbrzmiewał gdzieś głęboko w głowie Degarego. Jedno z martwych wspomnień, których życia Degary teraz tak bardzo potrzebował – Świat jest dynamiczny. I siłą rzeczy wszystko na nim również. Nie możesz przeczytawszy księgę stwierdzić, iż pojąłeś jakąś wiedzę, bo ta wiedza się cały czas zmienia. Możesz co najwyżej mieć pojęcie o wiedzy autora gdy ją spisywał. Chaos chłopcze! Chaos! Na nim wszystko się opiera i z niego pośrednio, powtarzam pośrednio, wywodzi! Nigdy więc nie mów, że dasz sobie głowę uciąć, że coś wiesz. Nawet tak gnuśnej jak twoja byłoby szkoda…

Dla Degarego wydało się to wtedy oczywiste. Teraz jednak nie mógł nadążyć za zamianami jakie przyniosło raptem kilka chwil te trzy dni temu… i tą jedną, która jak mniemał, zaszła przed chwilą.

***

Po tym jak Zimira opuściła domek, nie rozmawiali za wiele. Właściwie w ogóle nie rozmawiali. Rav i Aglahad dalej sprawdzali zakamarki domku, przygotowując się najlepiej jak umieli do wielkiej wyprawy życia ich wszystkich, a Amarys tak jak i zresztą on sam wydawała się trochę nieobecna. Pogrążona w myślach natury zapewne większej niż zorganizowanie garnków, czy broni. Przez długą chwilę patrzył to na nią, to znów na chłopaków. Na twarze całej trójki. Twarze, które zdążył tak dobrze poznać i zapamiętać. Wyraz jego własnej zmieniał się mało zauważalnie gdy w duchu rozwiewał ostatnie wątpliwości… Potem zaś korzystając z niewielkiego zamieszania jakie towarzyszyło czyszczeniu i przeglądowi znalezisk, wziął pamiętnik i w milczeniu zaczął go uważnie, choć z widocznym trudem kartkować.

Noc była długa i chyba czarniejsza od wszystkich innych jakie przeżył. Nawet tej w Dziurze. Fakt, że zgodnie z planem wyruszali pojutrze i potrzebny był im wcześniej wypoczynek, nie przyniósł jednak snu.

***

Nazajutrz gdy Aglahad rozpoczął pozyskiwanie sprzętu, ruszyli z Ravem do Colwyna, który nadal pomagał przy pogorzelisku i odzyskiwaniu wszystkiego co mogło się przydać z zawalonych piwnic Domu. Myśliwy przywitał ich z niemniejszą serdecznością niż wcześniej Zimira i zaprosił do swojego domku znajdującego się w lesie po przeciwnej stronie niż ten, w którym się zadomowili. Rav zajął się kwestią łuku, a Degary czując się tu trochę swobodniej, zapytał czy może wziąć sobie jedną z kartek papieru, które myśliwy miał w zapasie na ewentualne listy. Potem wziął się za pisanie, a ponieważ każde zdanie przychodziło mu z trudem i nad każdym przynajmniej chwilę się zastanawiał, Rav zdążył do czasu ukończenia pisania, wyjść.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi, że Anduval znał Lizę – powiedział Degary zakręcając pokryty kurzem kałamarz. Atrament prosił się już o pilną wymianę.
Colwyn był przyzwyczajony do tego, że nazywa się go po imieniu i nie zwraca z grzecznościowym zachowaniem kapłańskich formalności. Sam na to zawsze nalegał ilekroć w powietrzu zawisało „Panie Colwynie”.
- Pytasz Degary, bo żywisz do mnie o to urazę? Przecież wiesz dlaczego.
Degary opuścił głowę. To rzeczywiście nie było mądre pytanie.
- Muszę… - zaczął powoli, ale zawahał się - musimy wyruszyć. Bardzo daleko stąd. W góry Khariolis.
Colwyn nie uniósł brwi ani nie otworzył szerzej oczu. Właściwie chyba w ogóle nie wydawał się zdziwiony. A jeśli zdołał ukryć to w cieniu stropu, na którym suszyły się zioła, to zaskoczenie jego było co najwyżej nieznaczne. Milczał jednak.
- Sprzęt już sobie organizujemy, ale… księgę magiczną muszę kupić. Tamta… spłonęła w pożarze – niepewnie spojrzał na oblicze myśliwego. Sam czuł wyrzut sumienia - Czy możesz mi pomóc w jakikolwiek sposób?

***

Po opuszczeniu domku Colwyna, Degary poszedł pomagać Aglahadowi z garnkami i ubraniami podróżnymi.

Zawiniętą w pół, kartkę papieru zostawił pod posłaniem młodej kapłanki.


„Amarys,

List adresuję do Ciebie, bo Rav i Aglahad pewnie nie będą chcieli zrozumieć. A ty lepiej zdołasz im to wyjaśnić. Chciałem podziękować Tobie i chłopakom za pomoc. I za wszystko inne. Ostatnie dni Domu tylko dzięki Wam były lepsze. Naprawdę chciałem byśmy wyruszyli we czwórkę. Nikogo poza wami nie mam i nie sądzę bym miał. Ale po tym co powiedziała Zimira nie mogłem pozwolić byście mi towarzyszyli. Samotna wędrówka to nie najmądrzejsza decyzja, ale jeśli ktoś ma mnie ścigać, to lepiej dla was jeśli nie będziecie w moim pobliżu. Ta decyzja była dla mnie bardzo trudna. Właściwie była beznadziejna. Ale wolę być marnym magiem i byście żyli, niż rozsądnym magiem i by przeze mnie groziła wam śmierć. Mam nadzieję, że nie sprawiłem wam wielkiego zawodu. Jeśli wrócę, na pewno was odnajdę.

Pozdrawiam mocno was wszystkich,
Degary”


***

Miał wrażenie, że z każdy kolejny krok na tym szerokim wyklepanym dukcie oddalał go od czegoś w sposób nieodwołalny... A z rzeczy bardziej przyziemnych, że jest głupi jak but z lewej nogi sikającego Stama, że się porywa na takie niby szlachetne gesty... Przecież... Nie. Da radę.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:24.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172