Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-01-2011, 00:59   #12
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Mgła… zasnuwała wszystko dookoła… rozmywała kształty… mamiła odległościami i konturami… nienawidził jej. Kolejny element utrudnienia, na planie taktycznym, w którym stawką było jego życie…

Mutanty były jednak jak najbardziej prawdziwe. Wyszły spomiędzy strzaskanych domów i kamienic, kikutów odległej niegdyś świetności. John pobieżnie im się przyjrzał… nie widział jeszcze takiego gatunku. Jednak czuł, że wdepnęli w gówno…

New York…
Big Apple…
Big Shit…

Stały w oddaleniu, kilkanaście metrów… przez zasnuwający okolicę szary obłok, nie był w stanie należycie ocenić odległości. Ciszę pobojowiska przerwał krzyk Neo, który chyba był w poważnych tarapatach. Im również się takie zapowiadały.
Rebelianci, przynajmniej Ci, którzy ocaleli z wymiany ognia z oddziałem konwoju, stali obok niego. Cicho wycedził przez zęby:

- Na mój znak, biegiem kryć się i prowadzić ostrzał. Celujcie w głowy!
Powoli, tak by gwałtownym ruchem nie sprowokować odmieńców, schylił się po leżący na ziemi zakrwawiony karabin jakiegoś marinsa. Ciężar broni mówił mu, że w metalowej tubie pod lufą poczciwej, starej M16 kryje się granat 40 mm.


Wtedy mutanty zaczęły szarżę. – Kryć się!!! – Krzyknął do ocalałych a sam przycelował i nacisnął spust. Granat pofrunął w chmarę szarżujących mutantów. Niestety, John ostatnio nie trzymał w łapskach cięższej broni, granat zamiast uderzyć w środek grupy atakujących, rozerwał tylko jednego z nich na strzępy. Reszta niebezpiecznie przyśpieszyła.


Za plecami słyszał szybkie kroki wycofujących się linkolnistów, a także strzały, które oddawali Ci z nich, którzy zajęli już pozycje. Grant nie wycofywał się jeszcze, wyrwał Colta z kabury i wycelował w głową biegnącego na przedzie potwora. Dwie kule kalibru 0.45 sprawiły, że padł jak podcięty kosą Ponurego Żniwiarza. Niestety reszta parła nieubłaganie naprzód.

Czuł się, jakby naprzeciw niego pędzili zerwani jakimś nieludzkim rozkazem Czterej Jeźdźcy Apokalipsy. – Spóźniliście się skurwysyny!!! – wykrzyczał w ich stronę i zaczął się wycofywać, ostrzeliwując się z dziewięćset jedenastki. Solidny kaliber chyba robił wrażenie na mutantach. Kilka z nich oberwało postrzały, rebelianci pruli ile mogli, ale skutek był mizerny.

John cały czas się wycofywał, pod stopami czuł na przemian stary spękany asfalt, czasem jego ciężki, wojskowy bucior trafiał na coś miękkiego. Wolał nawet nie myśleć co to było.

Jego położenie było fatalne. Przed sobą miał atakujących go odmieńców, a po bokach obsadzone przez garstkę linkolnistów ruiny. W tamte stronę nie mógł biec, bo dostałby się pod ogień własnych ludzi. Pozostało mu tylko wycofywanie się.
A sfora zdziczałych monstrów była tuż tuż…

Za swoimi plecami ujrzał rozwalonego ostrzałem jeepa osłony konwoju. Na pace, na charakterystycznym stelażu, wisiał ciężki karabin maszynowy. „Świniak” - pomyślał – „Jeśli do niego się dostaniesz John, uratujesz swoje marne dupsko”.



Łatwiej pomyśleć, trudniej zrobić…



Jeden z mutasów wysforował się do przodu i szykował się do wyskoku, długie pazury potwora błyskały w mdłym słońcu. Druga bestia, biegnąca nieco z tyłu za pierwszą, zaczęła zachodzić go z flanki.

Szybka ocena sytuacji… w uszach szum pompowanej z niesłychaną częstotliwością krwi…

Złożył się do strzału, mutant wyskoczył w powietrze, chcąc spaść na niego i obalić go solidnym ciężarem. Nie zdążył dwa z trzech wystrzelonych pocisków dosięgły jego głowy. Były żołnierz w ostatniej chwili uskoczył, przed padającym obok niego masywnym truchłem.

Nie miał jednak czasu do stracenia. Jego ręce, przyzwyczajone do znajomej broni, pracowały niemal bez udziału myśli. Szarpniecie pistoletu, szczęk wyskakującej łuski… Pudło… Szybka poprawka… Ścierwo zaryło między pokruszone przez czas załomy asfaltu.

Teraz już nie oglądał się za siebie. Wskoczył na pakę unieruchomionej terenówki. Szybkim spojrzeniem obrzucił stan karabinu i mocowanie taśmy nabojowej. Wszystko było w porządku… Położył palec na spuście: - Zdychajcie skurwysyny!!!
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451

Ostatnio edytowane przez merill : 06-01-2011 o 12:33.
merill jest offline