Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-01-2011, 11:12   #11
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
[media]http://www.youtube.com/watch?v=uWdvXBa_o5s[/media]

Hillary westchnął przeciągle. Zdawało się że dotarł do końca swojej odyseii. W zasadzie trafił w sam raz - fanty, czy gambla jak się to ciągle mówiło w mniej cywilizowanych rejonach północnej ameryki, skończyły się jakieś dwa dni temu. Wczorajszy obiad kosztował go już resztkę wolnej benzyny i został mu już tylko "żelazny zapas" na jak to określał "użytek własny". Uśmiechnął się, powoli ściągając z barku ramie plecaka do którego przymocowany był cały jego dobytek. Kiedy wyruszał, całość leżała na tylnym siedzeniu zdezelowanego cadilaca w kolorze oscylującym w zależności od elementu karoserii od łososiowego, po róż typowo majtkowy. Sprzedał go jakoś tydzień temu, kiedy dotarł do terenów tak zwanej cywilizacji, do czego zmusił go raczej zdrowy rozsądek, niż brak środków do życia. "Cywilizacja" oznaczała więcej ludzi, a więcej ludzi nieodmiennie oznaczało więcej idiotów. Tylko idiota mógł chcieć kraść samochód wariatowi jadącemu przez kilka dawnych stanów z miotaczem płomieni pod ręką...

Nie wykonując zbędnych lub co gorsza, gwałtownych, ruchów oparł stelarz plecaka o przydrożny słupek. Równie spokojnie wyciągnał z kieszeni paczkę papierosów. Paczkę Malboro pokrywały zdjęcia ludzi trawionych przez raka - na awersie widniała fotografia nieszczęsnika z nowotworem płuc, zato rewer zdobił "uśmiech" człowieka chorego na raka jamy ustnej. Logo firmy było w zasadzie ledwo widoczne. W tych czasach widok tych ilustracji na opakowaniu nikogo już nie ruszał - podobne "atrakcje" towarzyszyły obecnie na każdym kroku - na lewo Szczur, na prawo mutant, proszę wycieczki idziemy dalej...

-Spokooojnie, panooowie. - zagadał spokojnie do wachmanów. Jego akcent zdradzał jego pochodzenie, choć może nie do końca precyzyjnie. Apallachy lub Texas, na pewno jednak jakaś zapomniana przez Boga, lecz zapewne nie przez Molocha, zabita dechami wiocha w tych okolicach. - Toż to jest tylko sprzęt rolniczy. Ja po prostu wypalam nim chwasty. - uśmiechnął się krzywo w stronę ich dowódcy. - Nu a wiedzą panowie jakie mamy czasy. Jakie chwasty takie sposoby na nie hłehłe...-
Dużo można było powiedzieć o jego uśmiechu. W zasadzie to Hilary uśmiech to miał jak koń, podobnie zresztą jak zdrowie. Jego mina wskazywała na to, że rozmówca miał do czynienia z typowym wioskowym idiotą. Ludzie zazwyczaj nie boją się ich, jednak w tym wypadku miało się wyraźnie do czynienia z czymś więcej niż zwykłym głupkiem. Miało się mianowicie do czynienia z głupkiem uzbrojonym z broń o dużej sile rażenia...

Żeby przełamać pierwsze lody, poczęstował strażników papierosem. Paczka skrywała w sobie zapas elegancko zwiniętych cygaret. Zero przedwojennego pitolenia się z filtrami - porządne, południowe skręty owinięte w liść tytoniu, przypominały raczej małe cygara niż papierosy. "Lodołamacze" podziałały na wachmanów z siłą porównywalną do tej, z jaką za chwile podziałają na ich biedne płuca. W zasadzie, mogliby by wziąść jednego na spółkę - żaden z nich i tak zapewne nie spali swojego na raz...

Dowódca także przyjał łapówkę, choć fakt że nie przystąpił odrazu do jej konsumpcji wyraźnie dał Hillaremu znać że stoi przed kimś chociaż o szczebel w drabinie ewolucji wyżej od swoich podwładnych. Teraz pozostawało liczyć że facet umie czytać...

-Ja po wynagrodzenie przyjechałem. Znaczy się, po zapłatę za robotę, ale to jak dostarczę towar, o tu proszę, mam fanty dla panów doktorów. Do rąk własnych znaczy się...

Podał dowódcy starannie złożony papierek. Ten zaczął go studiować w sposób charakterystyczny dla swojego fachu - najpierw od dołu, sprawdzając kto zacz się podpisał i czego pieczątkę tam widać. Urzędowa pieczęć jednego z departamentów NJ od razu przykuła jego uwagę...

-Zostawić pan władza powiada? - westchnał Hilary drapiąc się po potylicy poczym poprawiajać swój kapelusz. - No ale chyba pan mówi o gnacie prawda?

Spokojnie odsłonił pistolet schowany pod kurtką i oddał go "panu władzy". - No to, to proszę, proszę. To na ludzi, a ja na ludzi nie poluję, tylko na popaparańców, mutanty znaczy się. W drodze broń potrzebna, sam pan wie. Noooo ale tutaj w Nujorku to przeca się bez niej obejdę prawda? Za przechowanie coś będzie jakaś opłata?
Nu, ale co się tyczy tamtego ustrojstwa to się chyba pan władza nie chce za niego chwytać? Przecież mówię, to sprzęt rolniczy - do chwastów, znaczy się popaprańców wypalania. Wiesz pan władza ile to trzeba przygotować żeby to było niebezpieczne? Zawory poodkręcać, rozpylacz odbezpieczyć, odpalić zapalare... To już prościej jakbym kogo chciał spalić, wziąć kanistra i oblać go i cippem zajarać. To tak jakbym po mieście z kanistrem łaził, a to chyba nie jest zakazane? Nu i wyrzutnia jest, siatki znaczy się wyrzutnia. Zabić to tym mógłbym chyba tłukąc kogoś po łbie najwyżej...

Oficer obrócił cygaretkę w palcach. Milczał myśląć. Długo mu to zajeło co ciekawe nie wziął gnata.- Na mutki mówisz... Niestety prawo jest jakie jest i musisz zarówno miotacz jak i to to drugie zostawić za to klamkę możesz wziąść. Prawo jest jakie jest i nie mi... Nam z nim dyskutować. Gnata możesz mieć. Co do doktorów... Poczekasz z nami a my skołujemy Ci podwózkę.

-Jest pan władza pewien że zabrania sprzętów rolniczych? Ja rozumiem że to niebezpieczniejsze niż grabie, ale bez przesadyzmu, nosz panie oficerze... Jest tam w tym mądrym prawie coś o rozpylaczach? Albo o wyrzutni siatek? No że o rakiet to napewno wierzę że jest, ale ja się bez siatki nie rusze! Ja ludzi nie zabijam, do obrony jak mam mieć to jak to tak z pistoletem, jak mam cos bezpieczniejszego. Nu i gdzie wy mi to przechowacie? Problem tylko...

- Zostawiasz czy ci pomóc i samemu dostarczyć fanty dla Departamentu Przyszłości Ludzkiej? Na miotacz i wyrzutnie dostaniesz pokwitowanie. Swoją drogą takich wyrzutni używają łowcy ludzi... A za odstrzelenie takich obiecali nam premie...


-No jak pokwitowanie dostane... a że łowcy ludzi takich używają wyrzutni? Zwykli rabusie napadają nieraz z bronią jak panowi są uzbrojeni, to nic nie znaczy - człowiek się liczy a nie kawałek złomu panie oficerze, pan przecież dobrze wieee... To pisz pan to pokwitowanie, benzynę pan też tam uzglednisz, ja sobie na tą podwózkę poczekam spokojnie, odepnę resztę gratów...

Oficer uśmiechnął się, samymi wargami.- John czy on właśnie nie obraził władzy porównując wojsko do bandytów?Zrobił krótką pauzę po czym uśmiechnął się szerzej.- Ale tym razem wybaczymy. Proszę sobie usiąść a ja wypiszę stosowne papiery...

Cóż więc mógł sobie pomyśleć Hillary innego niż to, że pan oficer głupim chujem jest. Jako że otrzymał jednak w domu rodzinnym porządne, prawie że "texańskie" wychowanie, wiedział żeby odpuścić. W końcu, po pierwsze lepiej nie kopać się z koniem, a po drugie głupiemu się ustępuje...
 
__________________
-Only a fool thinks he can escape his past.
-I agree, so I atone for mine.


Sate Pestage and Soontir Fel
Ratkin jest offline  
Stary 06-01-2011, 00:59   #12
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Mgła… zasnuwała wszystko dookoła… rozmywała kształty… mamiła odległościami i konturami… nienawidził jej. Kolejny element utrudnienia, na planie taktycznym, w którym stawką było jego życie…

Mutanty były jednak jak najbardziej prawdziwe. Wyszły spomiędzy strzaskanych domów i kamienic, kikutów odległej niegdyś świetności. John pobieżnie im się przyjrzał… nie widział jeszcze takiego gatunku. Jednak czuł, że wdepnęli w gówno…

New York…
Big Apple…
Big Shit…

Stały w oddaleniu, kilkanaście metrów… przez zasnuwający okolicę szary obłok, nie był w stanie należycie ocenić odległości. Ciszę pobojowiska przerwał krzyk Neo, który chyba był w poważnych tarapatach. Im również się takie zapowiadały.
Rebelianci, przynajmniej Ci, którzy ocaleli z wymiany ognia z oddziałem konwoju, stali obok niego. Cicho wycedził przez zęby:

- Na mój znak, biegiem kryć się i prowadzić ostrzał. Celujcie w głowy!
Powoli, tak by gwałtownym ruchem nie sprowokować odmieńców, schylił się po leżący na ziemi zakrwawiony karabin jakiegoś marinsa. Ciężar broni mówił mu, że w metalowej tubie pod lufą poczciwej, starej M16 kryje się granat 40 mm.


Wtedy mutanty zaczęły szarżę. – Kryć się!!! – Krzyknął do ocalałych a sam przycelował i nacisnął spust. Granat pofrunął w chmarę szarżujących mutantów. Niestety, John ostatnio nie trzymał w łapskach cięższej broni, granat zamiast uderzyć w środek grupy atakujących, rozerwał tylko jednego z nich na strzępy. Reszta niebezpiecznie przyśpieszyła.


Za plecami słyszał szybkie kroki wycofujących się linkolnistów, a także strzały, które oddawali Ci z nich, którzy zajęli już pozycje. Grant nie wycofywał się jeszcze, wyrwał Colta z kabury i wycelował w głową biegnącego na przedzie potwora. Dwie kule kalibru 0.45 sprawiły, że padł jak podcięty kosą Ponurego Żniwiarza. Niestety reszta parła nieubłaganie naprzód.

Czuł się, jakby naprzeciw niego pędzili zerwani jakimś nieludzkim rozkazem Czterej Jeźdźcy Apokalipsy. – Spóźniliście się skurwysyny!!! – wykrzyczał w ich stronę i zaczął się wycofywać, ostrzeliwując się z dziewięćset jedenastki. Solidny kaliber chyba robił wrażenie na mutantach. Kilka z nich oberwało postrzały, rebelianci pruli ile mogli, ale skutek był mizerny.

John cały czas się wycofywał, pod stopami czuł na przemian stary spękany asfalt, czasem jego ciężki, wojskowy bucior trafiał na coś miękkiego. Wolał nawet nie myśleć co to było.

Jego położenie było fatalne. Przed sobą miał atakujących go odmieńców, a po bokach obsadzone przez garstkę linkolnistów ruiny. W tamte stronę nie mógł biec, bo dostałby się pod ogień własnych ludzi. Pozostało mu tylko wycofywanie się.
A sfora zdziczałych monstrów była tuż tuż…

Za swoimi plecami ujrzał rozwalonego ostrzałem jeepa osłony konwoju. Na pace, na charakterystycznym stelażu, wisiał ciężki karabin maszynowy. „Świniak” - pomyślał – „Jeśli do niego się dostaniesz John, uratujesz swoje marne dupsko”.



Łatwiej pomyśleć, trudniej zrobić…



Jeden z mutasów wysforował się do przodu i szykował się do wyskoku, długie pazury potwora błyskały w mdłym słońcu. Druga bestia, biegnąca nieco z tyłu za pierwszą, zaczęła zachodzić go z flanki.

Szybka ocena sytuacji… w uszach szum pompowanej z niesłychaną częstotliwością krwi…

Złożył się do strzału, mutant wyskoczył w powietrze, chcąc spaść na niego i obalić go solidnym ciężarem. Nie zdążył dwa z trzech wystrzelonych pocisków dosięgły jego głowy. Były żołnierz w ostatniej chwili uskoczył, przed padającym obok niego masywnym truchłem.

Nie miał jednak czasu do stracenia. Jego ręce, przyzwyczajone do znajomej broni, pracowały niemal bez udziału myśli. Szarpniecie pistoletu, szczęk wyskakującej łuski… Pudło… Szybka poprawka… Ścierwo zaryło między pokruszone przez czas załomy asfaltu.

Teraz już nie oglądał się za siebie. Wskoczył na pakę unieruchomionej terenówki. Szybkim spojrzeniem obrzucił stan karabinu i mocowanie taśmy nabojowej. Wszystko było w porządku… Położył palec na spuście: - Zdychajcie skurwysyny!!!
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451

Ostatnio edytowane przez merill : 06-01-2011 o 12:33.
merill jest offline  
Stary 07-01-2011, 21:36   #13
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
„NJ to nie palemki, morza szum i tupot mewek – to postapokaliptyczne bajoro, w którym się tamplamy. Nawet tu, nawet teraz – w ogniu walki musi o sobie przypomnieć. Toksyczny opar unosi się znad rzeki i pełznie powoli w stronę ziemi niczyjej. Szaro zielonkawa mgła wdziera się do budynków, sunie uliczkami. Co kawałek gęstnieje lub się rozrzedza – wygląda jakby ktoś wyrwał kawałki ciała z jakiegoś eterycznego bagiennego stwora, który w ostatnim spazmie próbuje wypełznąć na powierzchnie, by uzupełnić rany w swym cielsku pożerając nas.
Szara zieleń miesza się z zasłoną dymną, którą przygotowałem. Gdyby opar ruszył na podbój lądu ciut wcześniej moje zabiegi nie były by wcale potrzebne. Próbuje wzrokiem penetrować mglisty opar i własną ścianę dymu. Z plecami przy ścianie na wpół schowany we framudze. Z ulgą stwierdzam, że niewiele już dla mnie zostało. John Grant dokańcza dzieła. Wspierany przez Neo.
Zielono szary robak wpełza do budynku, rozlewa się błotnistym cielskiem po schodach i zasnuwa piętra. Choć nie jest tak gęsty jak zasłona dymna nie widzę już końca korytarza, w którym kryje się mój snajper…
Ktoś tam jednak jest – podrywam karabin do ramienia – od odruch, głowa na cel. Neo? Podeszli mnie? Fierfek jak to możliwe?!”

***

Już miał spytać, albo ściągnąć spust. Wahał się jednak jeszcze sekundę. Jednak, gdy bestia ruszyła zwyciężyły odruchy – lata treningów, i instynkt – rozbudzony za młodu, gdy włóczył się po pustkowiach z indiańskim tropicielem.
3
- Uwaga! Trzech do mnie!- krótka komenda do radia, stwór szarżuje
6
- reszta zabezpieczyć teren…- odskok
9 – zawsze licz naboje…”
- jeden mut ściągnięty budynku… Neo! Neo jesteś tam? – JT zerwał się do truchtu, nie chciał odrywać broni od ramienia. Z policzkiem przy kolbie, z okiem na linii muszki omiótł korytarz. Przywarł plecami do ściany, kamizelka zaszurała o sypiący się tynk, więc delikatnie się pochylił. Nie wydał już żadnego dźwięku. Przynajmniej we własnym mniemaniu. Najlepiej jak potrafił.

Drzwi – odskok na drugą stronę, miedzy szczeliny okien – omiatanie. Czysto – wdech/wydech – podejście/framuga – prawo/lewo – czysto. Znów plecami do ściany. Tuż obok.

Paranoja to zbawienie na froncie – tak mówił sierżant. Czujnośc to jedyna cnota myśliwego – powtarzał Milczący Kojot. „Tylko nie zapomnij oddychać di’kucie” dodawał do mantry saper, prać na przód, Wsłuchany w ciszę własnych kroków, skupionym wzrokiem analizował otoczenie. Zielonkawe obłoczki obmywały mu stopy, gdy dotarł do pomieszczenia, w którym zadekował się Neo. Ktoś stał w oknie, ktoś inny z niego zwisał i definitywnie umierał…

***

„Spazm krzyku wstrząsa moim płucami. Gniew rozrywa mi pierś gorącą falą miażdżąc gardło i zgniatając serce. Zaciskam mocno zęby, czuje jak żebra ledwo powstrzymują nadchodzącą z wewnątrz eksplozje. Jednak krzyk na nic się Neo nie przyda, zamiast tego jest cisza i drobny punkt gdzieś u podstawy czaszki, tam gdzie zanika szyja, a zaczyna się myśl.
1011... Wciąż na „semi”. Marnuje jedną kulę. Pierwszy pocisk przebija skórę stwora i w rozprysku krwi, odłamków kości i kawałków tkanki wychodzi jednym z gorejących oczu. Drugi – zbyteczny – wwierca się w czaszkę, krwawy warkocz ciągnie się za upadającym, na okno stworzeniem. Zapada cisza. Rzucam się do przodu. Wypuszczony z rąk karabin opada na pasie uderzając o biodro. Jednak nic to nie daje. Widzę jak Neo wylatuje przez okno…

Na schody wbiegają żołnierze. Słyszę ich dokładnie, krzyczą hasło. Gdybym tu zginął
Ciekawe, jakie mieli by szanse, albo gdybym się teraz odwrócił pakując trzy kule w pierś wbiegającego…
Moja dłoń za oknem. Leże na trupie mutanta, jego krew wsiąka w mój mundur.
Neo leży na ulicy. Całkiem sam. Nie pomogę mu już. Seria karabinu rozrywa ciszę. Spoglądam przed siebie na Granta w furi siekącego asfalt kulami z M60, a za jego plecami…
Zryw do pionu. Karabin do ręki. Kolano i łokieć wbijam w zwisające na oknie truchło – dla podparcia. Nie ma czasu na sprzątanie. Mogę jeszcze kogoś ocalić. Kogoś, kto co prawda powinien mnie zabić.
12,13…”
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.
Nightcrawler jest offline  
Stary 08-01-2011, 11:57   #14
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Robot, Pani Doktor i Stary Sum

No to gracze zaczynali się zmieniać przy stoliku z zielonym obrusem. Dość zaskakująco odpadli Kuternoga i Czarny Pies i równie niespodziewanie co dużo za szybko pojawił się Moloch. Dużo za szybko…

Ćpun nigdy nie był najmocniejszym ogniwem w planie DeLucci, wręcz przeciwnie. Jednak nie spodziewał się tego, że jeszcze w NY postanowi spróbować go wyrolować. James przez chwilę był gwarantem tego, że będzie w miarę sprawiedliwy podział znaleziska… a właściwie wiedzy jaką dysponowała pani doktor. Gdyby go zabrakło niektórzy zyskaliby możliwość sprzedaży uzyskanych informacji wedle własnego widzimisie czy partykularnych interesów. Ale gdyby Moloch miał blond włosy, cycki i otwartą dla wszystkich szparkę to by mógł zrobić karierę w Vegas.

Mike skończył za szybko, a może po prostu nie wytrzymał… niektórzy faceci tak mają. Są po prostu za szybcy. Mike był za szybki i martwy. Gdyby poczekał, aż James obróci się do niego całkowicie, jeszcze te dwie sekundy. Tak żeby nie widzieć kierowanej do niego spluwy wszystko by poszło po jego myśli. Ale nie… podniecił się i musiał szybko strzelić i to właśnie on okazał się ździrą która skończyła z dwoma zakrwawionymi dziurami. James nie był fighterem. Nie lubił tego, a wręcz każdą taką sytuację traktował jak osobistą porażkę… jednak miał instynkt, który pozwolił mu przeżyć na tym gównianym świecie już kawał czasu. Szybkie skrócenie dystansu, wejście pod broń tak żeby głowa już nie była u wylotu lufy ćpuna i błyskawiczna riposta – BOOM w podbrzusze tak tylko, żeby przygotować grunt. BOOM i zakłamana gęba zmieniła się w krwawą miazgę murzyn dokończył robotę.

Derek i Alice nie zareagowali. Nie chcieli czy nie zdążyli? Przebiegło przez myśl Jamesa. Tylko Walt zareagował jak należy i teraz kolejna niespodzianka... noc pełna wrażeń. Słodko! Jeszcze parę minut wcześniej James miał na ręce karetę… a teraz ledwo co parę dupków. Właśnie kiedy do gry zasiadł Moloch. Pojawienie się łowców sprawiło, że sytuacja się pogarszała. Murzyn jako pierwszy miał sposobność doświadczyć jak śmiertelnie są niebezpieczni. James miał kiedyś okazję widzieć jak jedna taka maszynka walczyła z bardzo sprawnym gladiatorem i jak zrobiła z niego szaszłyki i teraz właśnie jego dzieliło od takiej maszynki ledwie parę metrów i parę kul. Szybko ocenił sytuację, szybko ostatnio było synonimem szansy przeżycia… jeżeli coś by się nie zadziało błyskawicznie to równie dobrze mogłoby się nie zadziać wcale.

- Charli, chyba wiesz co się robi z pistoletem… Podnieś go, wal we wszystko co nie jest nami i do wyjścia. Dodatkowa lufa teraz bardzo by się im przydała.

Umiejętności strzeleckie Derek’a były znacznie bardziej rozwinięte niż Alice dlatego James zdecydował się strzelać do tego samego cel co ona… a właściwie do innego jak Derek. Czyli zajął się tym na samochodzie. Przymierzenie i strzał, i strzał. Jednocześnie lewa ręka powędrowała pod marynarkę po metalową pałkę teleskopową zawsze to dawało jakąś iluzję obrony przed kilkudziesięciocentymetrowymi ostrzami. Nie był jakimś pieprzonym bohaterem ani rycerzem dlatego nie miał oporów przed tym aby nie być na pierwszej linii ataku… wręcz przeciwnie krok w tył uwidaczniał jego zamiary.

Nie było co się zastanawiać. Sprawa była prosta. Wy i Moloch. Ktoś musiał zginąć czy raczej zostać zniszczony, jakoś się nie garnęliście do tego byście to byli Wy.
Gdy Charli podnosiła pistolet Derek i James już celowali, w miarę zgrani wybrali różne cele. DeLucca przycelował krótko i oddał strzał prosto w łeb robota.. Kula urwała jedno z szczypiec i utkwiła w metalowej głowie. Cofnął się słysząc strzał Newsom z Mike’owego siga i głośniejszy, rewolweru Dereka. Doktor niestety spudłowała, co gorsze stanęła za plecami Jamesa utrudniając mu cofanie się. DeLucca wystrzelił ponownie jednak tym razem pudłując.
Łowca nie pozostawał bierny. Zeskoczył na maskę dziurawiąc ją swoimi nogami a potem na ziemię rozpoczynając swój bieg. Gdzieś niedaleko rozległ się okropny huk, potem drugi od którego mimowolnie skuliliście się i przymkneliście oczy. Ktoś napieprzał z wielkiej armaty. Gdy się opanowaliście pająk był już blisko Was, może ze dwa metry. Mieliście dosłownie sekundy na działanie.

James nie był żołnierzem… w gangu. Tym bardziej nie był na froncie, żeby walczyć z takim mechanicznym ustrojstwem. Miał kurwa ludzi od strzelania i od rozwalania ryjów. Miał, właśnie do jasnej cholery miał… bo już ich nie miał… Zostali mu typowy cyngiel do straszenia alfonsów i obmierzła, bezużyteczna córcia tatusia. I… pieprzona wola przeżycia. Najrozsądniejsze co mógłby teraz zrobić to złapać zmarzlinę za kłaki i rzucić robocikowi dla zyskania paru chwil na ucieczkę… Jednak jak ktoś jest solidnie wkurwiony tym, że w ciągu paru sekund rozwala się coś co planował od tygodni może zachowywać się nierozsądnie i nieracjonalnie. James DeLucca nie był jakimś cholernym skamieniałym w środku draniem. Czasem, tak jak teraz poddawał się emocjom. Nie załatwi go jakiś zdezelowany toster.

- Ty pierdolona kosiarko, ja cię kurwa nauczę szacunku… zdychaj, zdychaj… ZDYCHAJJJJJJJJ!!!!!!!!!!!!

Zupełnie nie przeszkadzał sobie tym, że jego głos był zagłuszany kanonadą z glocka. Do póki robot był poza zasięgiem jego pałki do póty miał szczęście… bo potem zaczęło się solidne klepanko. James przyjebał raz i drugi. Metal stukał o metal…

- ZDYCHAJ!!!

Ciężar siga nie był tak obcy, jak można by się spodziewać. Pierwszy strzał posłała w kosmos – trzy dekady to dostatecznie dużo, żeby zaburzyć koordynację ręka – oko przynajmniej na jakiś czas. Odskoczyła, kryjąc się za Sumem. Uniosła broń, i podpierając drugą ręką wycelowała. Sum wrzeszczał, jego świta słała kule, a Charlie nie miała pojęcia co się dzieje. Naprzeciwko niej stał stwór napędzany chorą wyobraźnią fanów sci-fi. W jej pierwszy życiu podobne rzeczy obejrzeć można było w kinie, toteż nie mogła się pozbyć towarzyszącego jej, słyszanego głęboko w głowie szumu projektora. Jezusie Nazarejski. A więc wycelowała – choć nie miała pojęcia w które miejsce należałoby celować spodziewając się największego efektu – w korpus tego... robota? Pociągnęła za spust, zastanawiając się ile pocisków zostało w magazynku. Kiedyś umiała to określić na podstawie ciężaru broni. Trudno, okoliczności nie pozwoliły jej się bliżej zapoznać z nieoczekiwanym prezentem.
 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 09-01-2011 o 15:18.
baltazar jest offline  
Stary 08-01-2011, 16:47   #15
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Bob Denton był wysokim mężczyzną około 50., ubrany jak zwykle w skórzaną kurtkę oraz znoszone, ciemne spodnie. Nie spieszył się, szedł powoli bacznie sprawdzając swojego Glocka, zadbał o to by jego stan był nienaganny, dawne przyzwyczajanie z czasów kiedy był jeszcze młody i bez oporów ścierał jest z wrogami. Teraz mógł jedynie śmiać się z tamtego siebie, pełnego buty, pewności siebie i przekonanie, że świat leży u jego stóp. Regularne potyczki, odniesione w boju rany i widok śmierci towarzyszy nauczyły go pokory, w obliczu tych zdarzeń zrozumiał jak duże znaczenie ma samodyscyplina, rygor, któremu dla własnego dobra musiał się podporządkować.


Denton w tym co robi jest dobry, a to co robi nie jest miłe - rzekł kiedyś Szef i miał sporo racji. Zadanie jakie otrzymał jednak tym razem, w porównaniu do wielu poprzednich, było dziecinnie proste, przynajmniej z pozorów. Teoretycznie nie musiał bowiem przelewać krwi, wystarczyło by zajął dogodne miejsce, zasugerowane mu zresztą przez Szefa, a następnie obserwował. Tylko tyle. Proste prawda? A jednak Bob zdawał sobie sprawę, iż ruiny potrafią być bardziej niebezpieczne niż nie jeden człowiek z bronią i te w Nowym Yorku nie były inne. Pochowały pod sobą niejednego nieszczęśnika, który zapuścił się w te strony. Objął swym wzrokiem cały budynek i pożałował, że nie wziął ze sobą kilku dodatkowych rzeczy, które na pewno by mu się tutaj przydały. Nie miał jednak czasu po nie wracać. Do zadania nie podchodził ani optymistycznie ani też pesymistycznie, był tylko czysty realizm, dobry plan i umiejętność działania w sytuacji, gdy wszytko się sypie, były teraz najważniejsze. Szef oczekiwał informacji, a płacił przy tym na tyle dobrze, że niewielu zdecydowałoby się mu odmówić.

***


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=YAEHVtqM8go[/MEDIA]

Stęknął żałośnie, po raz kolejny jego ciało przypomniało mu, że najlepsze lata ma już za sobą, przynajmniej zdołał jednak ściągnąć robota nim ten zdążył zareagować. Powoli wstał na równe nogi, uspokoił odech i otrzepał ubranie, nie było tak źle, lewa ręka dawała o sobie znać, ale wiedział, że nie jest złamana. Na pierwszy rzut oka nigdzie nie było widać jego Glocka, lecz nie miał zamiaru go tutaj tak po prostu zostawić i zachowując ostrożność zaczął sprawdzać gruz w pobliżu miejsca jego upadku. Zajęło mu to kilka chwil, cierpliwość to jednak bardzo ważna cecha w jego fachu i w końcu ją znalazł, przeczyścił na tyle ile pozwalała mu sytuacja i schował do kabury.

Robot w tym miejscu nie wróżył nic dobrego, widocznie nie tylko Szef oczekiwał informacji, sprawa musiała być ważniejsza niż przypuszczał. W każdym razie zrozumiał, że od tego momentu musi zachować jeszcze większą ostrożność. Ruiny już nie były jedynym zagrożeniem.

Ręką wciąż go rwała, a i plecy nie pozostawały bez odpowiedzi, przynajmniej jednak ból z wolna ustępował w tych drugich partiach. Ruszył w kierunku balkonu, nie wyglądał zbyt dobrze, ostało się jedynie jakieś 20 centymetrów. Sąsiedni wyglądał już lepiej, mógłby się tam nawet zasadzić, ale Szef sugerował mu wyższe piętro. Mimo wszystko chciał go sprawdzić, musiał jednak dostać się do niego od drugiej strony, skok pomiędzy balkonami był szaleństwem, na który nawet w młodości by się nie zdecydował.

Postanowił dostać się do korytarza, o dziwo drzwi w przedpokoju jakimś cudem się ostały, widocznie były solidniejsze niż sufit. Bob nacisnął klamkę, otworzyły się z głośnym zgrzytem. Rozejrzał się i lekko przymkniętymi oczami spojrzał na schody, wyglądało na to, że piętro wyżej było w większej części już dla niego niedostępne, szczególnie, iż to najwyższe się na nie zawaliło. Ruszył więc w kierunku sąsiedniego mieszkania, drzwi były zamknięte, co uznał za dość zabawną przeciwność losy. Jakby tego było mało były dość solidne, a on nie chciał ryzykować wyważania, bowiem mógłby naruszyć delikatną strukturę ścian, a tego na pewno nie chciał. Wyciągnął pistolet i przestrzelił zamek, drzwi należały do tych zwyczajnych, antywłamaniowe nastręczały by zapewne więcej problemów. Znów pożałował, że nie zabrał większej ilości sprzętu, kolejną przeszkodą na jego drodze stał się łańcuch. Uchylił drzwi i spróbował go zdjąć manipulując na ślepo, lecz był to jeden z tych modeli, którego można było się pozbyć jedynie wtedy, kiedy drzwi były zamknięte. Trzeba przyznać, że trzymał całkiem nieźle i sam nacisk nie pomagał. W końcu go przestrzelił, wisiał co prawda jeszcze luźno, ale popchnięcie barkiem wystarczyło by mieszkanie stanęło przed nim otworem. Łańcuch po lewej stronie drzwi jeszcze jakoś się ostał, ale trzymał się jedynie na krótkiej szynie, na jego drugim końcu znajdował się kawałek blachy prawie całkowicie zniszczony przez kulę.

Mieszkanie miało identyczny rozkład pomieszczeń jak to wcześniej odwiedzone przez Dentona, wyczuwał w nim jednak dodatkowy stary smród spalenizny. W salonie znajdowała się zniszczona kanapa, aksamitny (choć obecnie nie było to już dobre określenie) fotel oraz rozbity telewizor. Sufit natomiast prezentował się dość słabo, widoczne były na nim liczne pęknięcie, niepokojące rysy, a nawet w jednym miejscu był dziwnie wklęsły. Denton podszedł do stojącego przy ścianie fotela, a następnie przesunął go w kierunku balkonu, na początek o metr, a następnie przebył z nim już całą odległość. Sięgnął po FN-FALa i sprawdził jego stan. Fotel nie stanowił żadnej osłony przed kulami, gdyby ktoś zdecydował się na atak, jednak nie po to go wziął, chciał jedynie mieć na czym oprzeć karabin, gdyby niebezpieczeństwo nadeszło od strony drzwi, na obolałej ręce nie mógł na razie polegać w pełnym stopniu.

Balkon był w całkiem niezłym stanie, a i na widok nie mógł narzekać. Załadował swojego Glocka i powoli zaczął się rozkładać ze sprzętem, luneta, radio, wszystko musiał mieć pod ręką przed przystąpieniem do obserwacji. Szef oczekiwał informacji i musiał je dostać.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
Stary 09-01-2011, 13:40   #16
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Cytat:
Żołnierze losu
Królowie gwiazd
Nie został po nich nawet pył
[…]
Stepowy kurhan
Pęknięty krzyż
To koniec tańca ze śmiercią
"- Panie majorze! Otrzymaliśmy raport od naszych obserwatorów z akcji Chancellorsville.
-Mówcie.
- Wykryto obecność Molocha sir. Ponad dziesięć sztuk nieznanego nam rodzaju mutantów wspomagane przez nieznaną nam liczbę robotów zwiadowczych przypominających skrzyżowanie „Pająka” z „Łowcą”. Drugi pluton, trzeciej kompani został wybity do nogi przez rebeliantów. Nasi obserwatorzy natknęli się również na ciała należące najprawdopodobniej do drużyny uderzeniowej wywiadu Hegemoni. Obrażenia wskazują na robotę mutantów. Rebelianci walczą właśnie z mutantami.
Major Jacob Evants chwilę milczał. Siedział nieruchomo. Palce dowódcy sekcji FBI do spraw wewnętrznych nie wykonywały żadnych ruchów świadczących o zdenerwowaniu.
- Otoczyć teren walk za pomocą pierwszej i czwartej kompani. Wspomóc ich niedobitkami z drugiej i czwartej. Natychmiastowa eksterminacja mutantów i robotów. Rebeliantów za wszelką cenę żywcem. Odnaleźć i przejąć Matkę, jeżeli będzie to awykonalne zniszczyć.
- Tak jest.
Porucznik Sanders chwilę się wahał. W końcu postanowił jednak zabrać głos. W FBI ceniono inicjatywę i własne opinię.
- Jeżeli coś pójdzie nie tak stracimy następnych marines. Piata kompania została wybita do nogi, trzecia dzisiaj straciła jedną trzecią składu, szósta jest na froncie, pierwszy pluton drugiej kompani zaginął… Jeżeli stracimy następnych ludzi morale spadną jeszcze bardziej a nasze siły zostaną znowu osłabione. Czy możemy sobie na to pozwolić w obliczu agresywnej postawy Posterunku i Hegemoni?
- Poruczniku to są żołnierze. Oni mają oddawać życie i zdrowie za kraj. W ramach możliwości cudze. W ramach możliwości. Dużo nie ryzykujemy. Wątpię by garstka rebeliantów była wstanie pokonać ponad dwustu elitarnych żołnierzy. Również Moloch nie mógł niepostrzeżenie przerzucić tu znacznych sił. Mało ryzykujemy a możemy wspomóc tym samym operacje Ragnarok. Rozumiesz już po co mi rebelianci?
- Tak sir.
- Po co?
- Bo przetrwali tam gdzie zginęła elita Hegemończyków.
- Dokładnie. Wydaj rozkazy, dopilnuj by akta rebeliantów będących w punkcie zapalnym znalazły się na moim biurku. Potem przeprowadź rozmowę z naszym gościem. Ma dla nas pracować. Cena nie gra roli.
- To nie będzie problem."

***

„Cholera. Plany się psują. Jak zawsze. Iony zdały swój pierwszy test nienajgorzej. Wybiły większość rebeliantów. Gdyby tylko nie tamta dwójka… Mógłbym posłać rezerwy do dokończenia dzieła. To nic… Chcesz coś dobrze zrobić zrób to sam. Główne zadanie wykonam sam. Ojciec będzie zadowolony.”

Buntownicy

John Grant

Dopadłeś świniaka, szybko, tak jak tysiące razy wcześniej otworzyłeś ogień. W samą porę. Na placu boju została tylko trójka Lincolnistów. Dwóch gołowąsów ostrzeliwując się cofała się za rozwalonego Hammera. Jeden wyraźnie kulał, drugi miał zakrwawiony bark. Ostatni z „Czerwonych” przyklęknął za jeepem i prowadził ostrzał ze swego MP5. Niezbyt skuteczny ostrzał, mutki zdawały się ignorować amunicję 9mm.
Ściągnąłeś spust przecinając dosłownie na pół pierwszego z dzieci Molocha. Kule 7,62 mm przebiły się przez pancerz, rozwaliły bebechy i kręgosłup. Mutek jednak kontynuował swoje dzieło czołgając się w Twoim kierunku. Był jednak daleko. Nie stanowił teraz takiego zagrożenia jak jego trzej koledzy. Kolejnego skosiłeś jak wybijał się do skoku, nie ściągając palca z spustu, wbijając dziury w zniszczonym asfalcie przeniosłeś ogień na przedostatniego mutka. Kule trafiły go w bark, plecy i głowę. M60 to nie było PSG, miało rozrzut jak cholera. I dobrze, szczególnie jeżeli wiedziało się jak to wykorzystać. Ty wiedziałeś. Zabrałeś palec z spustu by zdjąć ostatniego nie siatkując jednocześnie młodzików. Cholerstwo Molocha mogło być diabelnie silnie, szybkie i wytrzymało. Mogło mieć segmentowe łapy zakończone ostrymi jak brzytwa szponami. Mogło mieć to i wiele więcej. Zaserwowałeś mu tyle ołowiu, że rozerwało go dosłownie na strzępy posyłając prosto w nicość.
Wróciłeś lufą do czołgającego się. Ktoś już go zdjął. Może i kule 9mm o osłabionym ładunku prochowym stosowane w MP5SD mogły mu gówno zrobić ale co innego .45 ACP przerobione dodatkowo na dum dum. Ostatni z „Czerwonych” poszedł po rozum do głowy i sięgnął po back up, starego colta 1911.
Czysto. Rozejrzałeś się i zakląłeś. Tuż za sobą zobaczyłeś trupa mutka. Dosłownie parę metrów od Ciebie. Już drugi raz tego dnia, ktoś prawie by Ciebie zaszedł do tyłu. Na całe szczęście znowu miałeś swego Anioła Stróża. Trzy kule trafiły go w szyje i głowę. To nie był Neo. Spojrzałeś na okno w którym wisiał snajper. Zobaczyłeś JT z emką przy policzku lustrującego okolicę.

JT

Nie oszukujmy się. Nie byłeś żołnierzem liniowym, zawsze z tyłu wspomagając artylerią lub swoimi zabawkami główne oddziały. Nie umywałeś się jeżeli chodzi o zdolności operacyjne do większości żołnierzy. Mówimy oczywiście o standardach Trzeciego Zwiadowczego. Tutaj byłeś niemal półbogiem. Wpojone odruchy, żelazna dyscyplina i doświadczenie sprawiały, że górowałeś nad większością swych ludzi.
Nie celowałeś za długo, nie mędrkowałeś. Ściągnąłeś spust biorąc poprawkę na podrzut przy ogniu ciągłym. Emka nie miała przed Tobą tajemnic. Mutek, który właśnie miał zamiar rozerwać na strzępy Granta padł na ziemię. Kawałek ołowiu w mózgu czyni każdego niezdolnym do czegokolwiek. Z życiem na czele.
Zlustrowałeś okolicę. Czysto. Usłyszałeś za sobą dwóch rebeliantów. Kolejna czwórka stała na polu bitwy, nie licząc Granta wszyscy byli mniej lub bardziej ranni. Ostatnia dwójka wychodziła z kryjówek. Paradoksalnie przeżyli najsłabsi. Z „Czerwonych” życie udało zachować się tylko Johnowi i Mikowi. Spojrzałeś na trupa Neo. Mutek rozerwał mu praktycznie brzuch.

***

Mike klęczał przy swoim dowódcy i przyjacielu. Rozpylacz leżał obok, jedna z zasad, które wpoił im Neo: nie rozstawać się na polu bitwy z bronią. Rozwalony pogięty kawałek metalu leżał obok. Jeszcze nie dawno w rękach snajpera ratował życie jego towarzyszom. Chłopcom, który wydawało się, że mogli zmienić świat. Myśleli, że mogą głową przebić mur. Zdziesiątkowani przez marines, ledwo wyszli z życiem z potyczki z mutkami tylko dzięki dwóm weteranom Zwiadowczego.
Noah „Neo” Rodger nie wydał ostatniego tchnienia, już nie żył. Nie powiedział nic patetycznego co mogłoby natchnąć ocalałych. Przestał też krzyczeć jak zarzynane prosie.
Odszedł, zmarł, zginął. Już się nie zaśmieje, nie poklepie po ramieniu, nie wypije z nimi piwa. Ten, który rzucił w twarz wyzwanie całemu NJ, który nie zgodził się na brutalną politykę Collinsa przestał istnieć. Mała mrówka uporczywie gryząca ciało wielkiego NJ została zgnieciona. Nie było jednak czasu na pochówek. Nie było czasu na nic. Bo życie i walka trwały dalej.

Tylnie drzwi od vana otworzyły się. Nie stali tam jednak marines tylko jeden człowiek. Niski, łysawy, pod czterdziestkę z berretą 92F w dłoni. Ubrany w kamizelkę typu dragon skin, przygięty pod jej ciężarem. Stojący bliżej widzieli wystraszone, blade spojrzenie. Lufy zaraz zostały na niego skierowane, rozkaz nakazywał brać żywcem jednak w razie czego byli gotowi zabić.
Cel nie podniósł jednak pistoletu. Stał tak sekundę czy dwie a potem. Potem wszystko działo się szybko. Jego ruchy zaczęły się rozmazywać. Momentalnie wyskoczył z wozu. Huk strzału i jeden z gołowąsów, który jeszcze nie tak dawno stawiał opór mutantom i marines padł trzymając się za postrzelony brzuch.
Ktoś odpowiedział ogniem ale celu już tam nie było.
Kooprocesor, dopalacz refleksu. Szczyt przedwojennej techniki. Grant i JT momentalnie zdali sobie z tego sprawę, obaj widzieli w akcji Szybkiego, porucznika Zwiadowczego i posiadacza dopalacza. Wiedzieli, że cel niedługo padnie wycieńczony. Niedługo. Przed tym był jednak maszyną do zabijania. Jego ciało było pozbawione wszelkich blokad, pompowane do krwi hormony i chemikalia sprawiały, że ruchy rozmywały się w oczach. W połączeniu z chociażby podstawowym szkoleniem sprawiały, że trafienie go przez kogoś kto nie był strzelcem wyborowym i nie miał dobrego karabinu było niemożliwe.
Cel nie wdał się jednak w walkę z Wami. Po postrzeleniu młodzieńca pognał co sił, klucząc prosto w zaułek. Zniknął w ruinach zostawiając Was z wyjąc rannym.

Uciekinierzy

Ogień rytmiczny zakłada równomierne strzelanie do celu, gdzie każdy wystrzelony pocisk jest świadomie wycelowany w kierunku wroga, a strzały następują po sobie w odstępie 0,5-1 sekundy. Dzięki temu zarówno towarzysze jak i strzelający wiedzieli ile strzelec może prowadzić ogień i jak długo może osłaniać towarzyszy. Ogień rytmiczny powinno prowadzić się do obalenia celu.



Nie strzelaliście rytmicznie, po prostu wywalaliście jak najwięcej nabojów w kierunku robota. Kule 9mm grzęzły w metalowym korpusie, rykoszetowały, zniekształcały głowę tworu Bestii. A ta parła do przodu. W końcu się zatrzymała. Tak po prostu. Rozkraczyła się i padła na glebę cała poorana dziurami po kulach. Któraś musiała dosięgnąć ośrodka decydującego. Która? Ciężko powiedzieć. Robot był poorany śladami po kulach. Niezbyt było wiadomo jak dobić.
Odsunęliście się, James zbyt dużo się nasłuchał historii o maszynach udających martwe i przenieśliście wzrok i lufy na drugi cel. Robot rozszarpywał właśnie twarz Alice wbijając się jednocześnie odnóżami w ciało dziewczyny. Brakowało mu dwóch nóg, Derek cofał się próbując załadować rewolwer. Padł strzał, potem drugi. Robot jak i jego poprzednik rozkraczył się i padł. Teraz widzieliście wyraźnie, kula rozniosła część robota z metalu przypominającego miedź. Spojrzeliście skąd strzelono. Na drugim końcu marketu stał mężczyzna w długim płaszczu, jedną rękę przyciskał do ciała a w drugiej trzymał rewolwer z którego położył maszynę-pająka.

Obserwator

Bob Dentn

Luneta na podczerwień wyprodukowana w Posterunku sprawdziła się idealnie. Sugestia Szefa co do miejsca obserwacji też była trafna.
Rebelianci poradzili sobie z marines, było widać to wyraźnie. Liczne stygnące lufy i niezgrane akcje ocalałych. Komandosi działają inaczej. Walczyli właśnie z jakimiś mutantami. Niższa temperatura ciała niż w przypadku człowieka, dłuższe ręce zakończone szponami. Jakiś nowy typ, luneta nie podawała ich nazwy. Trzeba będzie powiedzieć by szef ją uaktualnił. Widziałeś jak mutki masakrowały rebeliantów, ręce wydłużały im się na dobre dwa-trzy metry. Szpony cięły ciało. Rebelianci próbowali stawiać opór. Kiepsko trzeba przyznać. Tylko jeden z nich się odznaczał. Najpierw położył strzałami z broni krótkiej muta, potem kolejne dwa z czego jeden już się wybijał do skoku. Rozejrzał się i pognał do ocalałego jeepa z rkmem na pace. Sprawdził szybko i sprawnie amunicję a potem rozpoczął ogień. Kule z rkmu cięły mutki i ratowały życie jego kumplom. Twory Molocha myślały i planowały. Albo obdarzone własną inteligencją albo kierowane przez Matkę. Sądząc po zachowaniu większości to drugie. Zdecydowanie, nie kryły się przed ogniem rkmisty. Za to jeden, kierowany przez kogoś zaczął zachodzić strzelca od tyłu. Nie dane mu było jednak skończyć żywot rebelianta. Ktoś położył go celną serią. Walka szybko się skończyła. Ktoś podbiegł do rannych, ktoś się opatrywał, ktoś stał w szoku. Tylko rkmista lustrował okolicę.
Drzwi od vana, jedynego nie zniszczonego przez atakujących pojazdu się otworzyły. Wiedziałeś kto stamtąd wyjdzie. Szef miał dobre informacje i zawsze się nimi dzielił ze swoimi ludźmi. Peter Edwards, przynęta FBI, stanął na pace wozu. Wiedziałeś co zaraz będzie. Dopalił się, postrzelił najbliżej stojącego i uciekł. Niedługo zginie. Wszczepienie kooprocesora nie poszło najlepiej. Peter miał podpisany wyrok śmierci, jako patriota postanowił nie zginąć na marne doprowadzając do zabicia elity rebeliantów i wywiadu Hegemoni.
Obserwowałeś co teraz zrobią rebelianci gdy usłyszałeś na korytarzu kroki. Ktoś tu był. I to pewnie nie po gamble…

Wędrowiec
Hillary „Hillbilly” Bilberg

Sierżant, porucznik czy kto tam dowodził zmianą był wyjątkowo tępy i złośliwy. Jak to człowiek mały obdarzony pewną władzą poczuł się Bogiem i pokazywał to na każdym kroku. Wezwał jednak przez radio patrol, który przyjechał by Ciebie odeskortować.
Patrol przyjechał w jeepie z zamontowanym reflektorem i karabinem maszynowym. Trzech żołnierzy było w pełnych mundurach. Strzelec karabinu i żołnierz siedzący na przednim siedzeniu pasażera mieli termowizory, każdy z kamizelką kuloodporną i z co najmniej dwiema sztukami broni. Żołnierz-pasażer podszedł do Ciebie i zasalutował. Przez pierś miał przewieszony pas z peemką.
- Sierżant Steinberg, FBI. Dostałem rozkaz odeskortowania pana do kapitana Morrisa. Proszę za mną.
Spojrzał na dowódcę punktu.
- Przejmuję odpowiedzialność za naszego gościa sierżancie.
Żołnierz wyprężył się służbiście.
- Tak jest sir!
Dziwne… Obaj mieli równe szarże a jeden prężył się przed drugim.
Steinberg poprowadził Ciebie do jeepa i poprosił o zajęcia miejsca z tyłu. Ruszyliście przez mgłę i ruiny. Gdy się oddaliliście Steinberg zaczął mówić.
- Proszę nam wybaczyć ale musimy zachować środki ostrożności. Ciężko nam to przyznać ale nie kontrolujemy całego Nowego Jorku. Jest zbyt rozległy a promieniowanie uniemożliwia postawienie wszędzie stałych posterunków. W ruinach, we mgle ciągle snują się mutanty i degeneraci nie stanowią oni zagrożenia dla uzbrojonych patroli ale dla samotnego podróżnika mogą stanowić zagrożenie. Jedziemy teraz do Dzielnicy prezydenckiej gdzie zostanie pan przyjęty przez kapitana Morrisa. Bardzo jesteśmy wdzięczni za dostarczenie nam materiałów.
Jechaliście przez dobre pół godziny, mijając po drodze kolejny posterunek tym razem liczniejszy. Dwa reflektory były skierowane na drogę razem z lufą wielkiego karabinu. Obok stał opancerzony samochód, przed wojną dostawczy, aktualnie bojowy. Piątka żołnierzy zachowywała czujność, druga piątka siedziała obok gotowa na reakcje. Wylegitymowała, krótko Waszą eskortę i puściła dalej. Steinberg znowu się odezwał.
- U nas jeżeli chodzi o przepisy nie ma względów dla nikogo tylko to pozwala zapewnić naszym obywatelom bezpieczeństwo.
Następny posterunek, znowu z ciężkim karabinem stanowił granicę Dzielnicy Prezydenckiej. Po ponownym wylegitymowaniu wjechaliście do miasta. Mgła była rozpraszana przez latarnię, po dobrze odgruzowanych ulicach jeździły samochody. Przechodnie załatwiali swoje sprawy, robili zakupy, wracali z pracy czy szli odwiedzić sąsiadów. Prawie nikt z cywili nie nosił broni, jeżeli już to pistolety lub rewolwery. Porządku na ulicach pilnowała policja jak z opowieści staruszków. Niebieskie mundury w idealnym stanie zdawały się pochodzić z innego świata.
Wszystkie domy były odnowione, gdzieniegdzie stały powojenne konstrukcję z sprowadzanej z FA cegły lub stali. To właśnie przed dwupiętrowym, ceglanym budynkiem zatrzymał się Twój konwój. Nad drzwiami widniał wielki napis „Federal Bureau of Investigation”. Steinerg wysiadł jako pierwszy.
- Proszę za mną panie…
Przedstawiłeś się po czym weszliście do budynku. Weszliście, po prawej w przedsionku widniała pancerna szyba. Steinberg ponownie pokazał swoją legitymację, zostaliście wpuszczeni do środka.
W budynku nie było praktycznie ruchu. Ruszyliście korytarzem wzdłuż którego stały krzesła. Na dwóch z nich siedziało dwóch krępych cywili. Chyba cywili… Każdy z krótkim rozpylaczem i w kamizelce kuloodpornej. Steinberg zachęcił Ciebie ruchem ręki byś za nim poszedł. Ochroniarze wstali i podeszli do Was, sierżant odwrócił się, uśmiechnął.
- Niestety ale będziemy musieli pana obszukać, procedury bezpieczeństwa. Nie może pan wnieść żadnej broni.
Goryle nie były tak uprzejmi. Wcale nie nonszalancko trzymali swoje peemki wycelowane w Twoją stronę.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]

Ostatnio edytowane przez Szarlej : 16-01-2011 o 12:32.
Szarlej jest offline  
Stary 14-01-2011, 23:30   #17
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
co-starring Batlazar & Blacker

James zrobił parę kroków w tył odsuwając panią doktor i siebie od maszynki… tak na wszelki wypadek. Miał teraz chwilę aby ogarnąć sytuację czując ciężar broni wypełnionej jeszcze kilkoma pociskami. Towar był cały, on był cały, Derek dał dupy ale był cały… ładował teraz rozedrganymi rękami dłoń. Alice była sztywna. - Kurwa mać! Przeklął gdy sobie zdał z tego sprawę. Była najbardziej bezużyteczna z tego towarzystwa, a mimo to, to właśnie jej nie mógł stracić. Życie w Vegas dla Jamesa może się teraz okazać cholernie trudne… jeżeli nie niemożliwe za sprawą starego Johna. Podsumowanie starcia trwało dalej lecz żadna strata i zysk nie był już tak dramatyczny w skutkach. Jeszcze dwie puszki i dwa trupy… no i oczywiście pierdolony John Wayne.

- Uważaj na to ustrojstwo, wcale nie jest powiedziane że to ich ostatnie tchnienie. Zwrócił się przyciszonym głosem do Charlie i po chwili z westchnieniem dodał. – Co gorsza to chyba były maszyny zwiadowcze, a nie bojowe. Fajnie się teraz żyje w NY, prawda?

Zostawił ją z tymi informacjami tak żeby to przetrawiła. On nie miał czasu. Nie zasmuciłby się gdyby kolesia z wielkim rewolwerem tutaj nie było… ale niestety on był i nie chciał się rozmyć we mgle. Skąd się tutaj wziął? Po co się wpieprzał w tą imprezę? Kto go przysłał? Jest człowiekiem? Z przybłędami zawsze tak jest, zjawia się i powoduje niepotrzebny ból głowy. Prawa ręka była w połowie uniesiona, pistolet nie był wycelowany w pierś nieznajomego jednak broń nie była opuszczona. Odczekał aż bębenek trzysta pięćdziesiątki siódemki Dereka wróci na swoje miejsce i wtedy się odezwał.

- Jeżeli na pociąg do Yumy to odjazd o 15:10. Dziękuję za pomoc, ale nie będziemy cię zatrzymywać.

Mężczyzna z rewolwerem opuścił swoją broń. Nawet jeśli ci ludzie stanowili dla niego jakieś zagrożenie to oceniając ich wcześniejsze popisy gdy zaatakowały pająki zdąży unieść broń i wystrzelić, nim zrobi to ktoś z tamtych. Lewą rękę cały czas trzymał przyciśniętą do ciała, a gdy się odezwał dało się łatwo ocenić, że mówienie sprawia mu pewną trudność

- Nie należycie do ruchu oporu, prawda?

Odczekał odpowiednią chwilę tak aby mieć pewność, że Derek jest gotowy i zmienił magazynek. Kierując się w stronę gdzie znajdował się trup murzyna. Pytanie jakie usłyszał zaskoczyło go na równi z pojawieniem się nieznajomego. Było z kategorii co najmniej niedyskretnych. – My? Przecież nas tutaj nie ma.

- Nie mam czasu i ochoty na żarty. Odpowiesz mi na kilka pytań i być może wtedy faktycznie udam, że was tutaj nie ma. Powtarzam, czy należycie do ruchu oporu? A jeśli nie, to co was tutaj sprowadza

James DeLucca był pod wrażeniem argumentu jaki użył tajemniczy poganiacz bydła. Musiał zweryfikować swoją wędrówkę. Murzyn może poczekać. Zatrzymał się zatem i zwrócił do zadającego pytanie – No tak, teraz to rzeczywiście ciężko nam będzie zignorować to pytanie… masz przecież rewolwer. Wprawdzie my też… i dwa pistolety ale to ty do mnie celujesz nie ja do ciebie. Znaczy się rządzisz tutaj i rozdajesz karty. Panie władzo przyjechaliśmy tutaj tylko na po pamiątki… miniaturkę Statui Wolności, breloczki, kubeczki i takie tam... I tu niespodzianka. Jamese też mierzył do przybysza. Może nie z wielkiej armaty, ale ze zwykłego glocka.

W początkowej fazie spotkania jedyne na co mogła się zdobyć to nieme popatrywanie to na jednego mężczyznę, to na drugiego, to znów na leżące na trotuarze pozbawione materii organicznej szczątki pająka, to znów na broń, która w rękach mężczyzn miała tendencję do gwałtownego podskakiwania. Najbardziej, rzecz jasna, interesował ją pająk. Nigdy nie widziała nic podobnego. Wciąż celowała w kierunku truchła, zastanawiając się w którym roku Skynet przejął kontrolę. Nie drżała ze strachu, co to to nie. Wchodząc do zamrażarki świadoma była, że świat, w którym się obudzi może wcale nie przypominać tego, w którym się urodziła. Była zainteresowana. Chłonęła informacje.
Kiedy po raz kolejny spojrzała na Pana Suma, on i kowboj mierzyli do siebie nawzajem. Pat.
- Hej – rzuciła wsuwając zabezpieczony pistolet za pasek spódnicy dwuczęściowego garnituru. Starała się naśladować dziwny akcent Suma – słuchajcie, bo nie będę powtarzać! Powinniśmy stąd spieprzać, a nie gruchać sobie nad tym zwiadowcą w oczekiwaniu na resztę? Jeśli jesteś tak ciekaw, może pojedziesz z nami? - zwróciła się do nieznajomego, ignorując ledwie dostrzegalny skurcz, który na moment przejął władze nad kącikiem ust DeLucci.

Jak bardzo by to nie była absurdalna propozycja miała jeden zajebisty plus. A właściwie dwa...Mieszkaniec Miasta Neonów widział oba dlatego jego twarz nawet nie drgnęła, podobnie jak ręka z bronią.

- Dobrze - odpowiedział, płynnym ruchem chowając rewolwer do kabury - Nie jest rozsądnie pozostawać tu dłużej. Jednak zanim odejdziemy, czy ktoś z was zna się na pierwszej pomocy? Bo chyba zaraz się wykrwawię...

Choć o ranie powiedział takim tonem, jakby rozmawiał o pogodzie to jednak czuł już, że nogi zaczynają mu drżeć a ból przytłumiony wcześniej podskokiem adrenaliny daje o sobie znać

Charlie przełknęła ślinę. Oto twoja chwila prawdy. Kiedyś, w jej świecie, był takie teleturniej. Sądząc po otaczających ją zgliszczach, nie sądziła, by coś takiego jak telewizja mogło jeszcze istnieć. Powinna mu pomóc. Złożona wieki temu przysięga Hipokratesa zobowiązywała ją do tego. Jej praca w późniejszym czasie niewiele miała wspólnego z etyką. Powinna mu pomóc, ale nie powinna przyznawać się do swoich umiejętności. Musiała pamiętać o prowadzonej grze. Fałszywy ruch mógł ją wiele kosztować. Z drugiej strony obcy, kimkolwiek był, mógł stać się dla niej asem w rękawie.
- Ja... myślę, że... mogę potrafić?
Wycedziła bez przekonania, nie spoglądając w kierunku Jamesa.

- W takim razie przyda się pomoc, poharatał mnie nieco mutant, który zachodził was z drugiej strony tego marketu. Mam przy sobie bandaże, ale niezbyt wygodnie opatruje się własne rany, zwłaszcza mając nie do końca sprawną rękę
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me

Ostatnio edytowane przez hija : 15-01-2011 o 10:25.
hija jest offline  
Stary 15-01-2011, 10:06   #18
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Kiedy Charlie zabrała się za opatrywanie nieznajomego James miał chwilę na przemyślenie. Prosta kalkulacja zysków i strat. Plusy i minusy. Co mu zostaje po zastrzeleniu tego gogusia w fikuśnym kapelusiku, a co na zawsze przemija. Przyglądał się im przez chwilę. Dwa gołąbki miłosierdzia. Jeden miał miękkie serduszko i czuł potrzebę pomagania innym. Nieznajomym, tylko dlatego że akuratnie byli w potrzebie… że byli ludźmi zmagającymi się z pomiotami Molocha. No i ona szukająca jakiegoś punktu zaczepienia do swojej przeszłości. Do czasów kiedy człowieczeństwo coś znaczyło. Kiedy wartości takie jak miłosierdzie, współczucie czy braterstwo nadawały sens życia społecznego, a zwykli ludzie nie strzelali sobie w łeb tylko dlatego, że ich drogi krzyżowały się w jakimś zapomnianym miejscu bez nazwy. Czy powinien na to pozwolić? Może taka właśnie była cena jaką musiał zapłacić człowiek z Miasta Neonów? A może nie chciał mieć poczucia, że popełnił błąd… zabijając najprzyjemniejsze wspomnienie z dzieciństwa. To tak jakby strzelił w łeb Jakowi Cutterowi, Johnowi T. Chancowi, Nathanowi Brittles czy w końcu Daviemowi Crockettowi. Wiele można było złego powiedzieć o Jamesie DeLucca i byłoby to prawdą… ale żeby zastrzelić Daviego bezbronnego, opatrywanego…

James wytarł rękę z resztek czerwonych wspomnień po Mike’u. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął wymiętoszoną paczkę Lucky Stików. Dymek. To pomagało zebrać myśli. Jeszcze jeden rzut okiem. Jeszcze minuta na podjęcie decyzji.

Stracił trzech swoich jednocześnie nie-swoich ludzi. Mógł zyskać jednego. Na którym tak samo nie mógł polegać jak na tamtych… mimo wszystko sprawi jednak wrażenie bycia „okey”. Da też sojusznika pani doktor przy próbie ucieczki. Ale pokaże, że nie kłamał… i być może coś jeszcze. Zabić jest łatwo, tak samo jak stracić zaufanie. Niestety odwrócenie tego zakrawało na cud. James DeLucca cudotwórcą nie był. Nie chodził po jeziorach i nie pomnażał pokarmu, a co najgorsze to nie zamieniał pierdolonej wody w bimber. Może gdyby do Vegas nie było tak cholernie daleko… to może… Dlatego zamiast rozwalić łeb temu gnojowi znad Rio Grande zabrał się do pozbierania wszystkich przydatnych fantów.

- Derek, pomóż mi pozbierać klamoty. Im już nic się nie przyda. A potem odpal maszynę. Zwijamy się stąd. Zwrócił się do ostatniego ze swoich ludzi.

Sam też zabrał się za sępienie. Czas, czas nie był po ich stronie. W pierwszej kolejności zabrał giwery murzyna. Jakby na to nie patrzeć w stolicy Nowych Stanów Zjednoczonych potrzebował czegoś więcej… dlaczego by nie więcej wypluwanych pocisków na minutę i większego kalibru. SOCOM spełniał te wymagania. Bez sentymentów zabrał co było do zabrania wrzucił do bagażnika by potem wyznaczyć miejsca. Derek za kółkiem. John Wayne obok, pani doktor z tyłu… tak samo jak on. Broń krótką miał przygotowaną do użycia. M4 spoczywał na tylnym siedzeniu między nim… a pielęgniarką.

- No to do najbliższego saloonu Kowboju. Ruszaj.

Po chwili jazdy dał Charlie pudełko. W środku był Sig-sauer P226 z paczką błyszczących przedwojennych naboi. – To chyba twoje. Może z tego będzie ci się lepiej broniło… a teraz już wiesz, że jest przed czym.
 
baltazar jest offline  
Stary 15-01-2011, 13:45   #19
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
Wrzuta.pl - Gladiator - Death Smiles At Us All

„John Grant – Legenda Posterunku.
John Grant – Zdrajca – mój wzór.
Choć jego odejście nas podzieliło - może nie całe Wędrowne Miasto, ale na pewno cały 3.Zwiadowczy.
Część chłopaków uważała, że po prostu wymiękł i zdziadział - nie mógł już znieść walk na froncie, porzucił wojskowe idee dla jakiegoś babskiego emocjonalnego farmazonu.
Reszta zaczęła się zastanawiać, obserwować i czuć…

Kiedy odchodził nie było mnie jeszcze z 3., a gdy do niego przystałem należałem do pierwszej grupy. Miałem mózg naprany ideami walki o wolność ludzkości i nie zauważałem bezkompromisowej polityki Posterunku. Wojskowi z Nestugowem na czele uważali, że są zbawicielami świata i prowadzą jedyną słuszną walkę. Kto się do nich przyłączył miał prawo głosu, reszta była tylko robakami grzęznącymi w brudzie i własnym smrodzie. Tych ludzi można było poświęcić dla wyższego celu.
Dopiero później zrozumiałem, co Grant miał na myśli, gdy postawił się Staremu.
Kiedy go zobaczyłem wśród Lincolnistów najpierw poczułem ulgę, potem strach a na końcu wstyd i chyba tak mi pozostało do dziś.
Ulżyło mi, że John żyje i dalej walczy za swoje ideały, przeraziło mnie jednak to, że oto zabawa w partyzantkę zaczyna mieć posmak frontu. Czułem, że coś się zmieni. Że do tej pory byłem tu kimś obcym, ale i zarazem godnym szacunku. Teraz strach przed przeszłością, przed odkryciem mojej hańby wrócił. Tak doszedłem do wstydu. Nie miałem siły by postawić się jak on Staremu. Nie miałem jaj odwrócić się plecami do chłopaków. Uciekłem gdy oni spuścili ze mnie wzrok.
Zacząłem się bać, że John „Legenda” Grant mnie potępi, odrzuci, zabije, a co najgorsze, po prostu nie zrozumie. W końcu nie było go, gdy pacyfikowaliśmy New Aaron, nie było go, gdy konowały posterunku odłączały Fi od maszyny utrzymującej go przy życiu. Jeśli ma jeszcze jakieś kontakty z posterunkowcami, choćby tutaj w Jorku zapewne wie tylko o tym jak Johnatan „Scorch” Traviss zawalił na głowy własnego oddziału całą di’kutla kamienice…

Przeszłość powraca. Cała we krwi”

***

Ciała we krwi.
Pokrywały ulice skostniałym grymasem śmierci. Saper wyszedł z budynku w towarzystwie kilku Lincolnistów. Uklęknął przy Snajperze, odwieszając na bok swój karabin. Sprawdził puls. Zacisnął szczęki.
- Mike, Zabierzcie go stąd jeśli się da, albo chociaż zabierzcie i ukryjcie. Wrócimy po niego potem. – odwiązał z ramienia Neo czerwoną arafatkę i powolnym ruchem przerzucił ją przez swoje lewe ramie. Zawiązał trzymając końcówkę w zębach.
Dopiero po tym wstał i ogarnął wzrokiem pole bitwy. Marines, mutanci i jego ludzie leżeli poszatkowani na asfalcie, pomiędzy ruinami. Schylił się po jeden z leżących przy trupach karabinów i wyciągnął z niego magazynek. Nastepnie upuścił brona sfalt i przekroczył stygnące ciało żołnierza.
JT skinął Grantowi i już miał wydać rozkazy, gdy drzwi półciężarówki otwarły się z rozdzierającym ciszę stalowym zgrzytem.
Saper podrzucił karabin do ramienia, przytulił policzek do kolby i kciukiem przestawił karabin na „Full”. Całość zajęła mu jedno mgnienie oka. Był wściekły. Palec drżał na spuście. Był gotów wpakować wszystkie siedemnaście naboi w cokolwiek wyjdzie z wozu…
Ze środka wychynął ich cel – przerażony, wątły, przygarbiony mężczyzna.
„I po to to wszystko? Po to oni ginęli? Dla tego łachudry?”- ze smutkiem pomyślał Saper, opuszczając nieznacznie karabin. Już miał parsknąć i warknąć rozkaz by rzucił tą marną pukawkę. Już otwierał usta… Mężczyzna rozmył mu się przed oczyma.
Jeden z Lincolnistów krzyknął w takt wystrzału i padł jęcząc na asfalt. Naukowiec śmignął z ciężarówki wyrywając się otępiałym obrońcom. JT wiedział, że nie ma najmniejszej szansy go trafić, chyba że… 14,15,16,17 Jego M-ka wypluła z siebie krótką koszącą serię w stronę w która pobiegł doktor.
- Wstrzymać ogień! – krzyknął, gdy zobaczył jak jego podwładni również zbierają się do ostrzału. – nie ma już sensu- opuścił karabin do uda patrząc w ślad za znikającym mężczyzną.
Znów zapadła cisza
Tylko jeden z dzieciaków jęczał cichutko trzymając się za ziejącą w brzuchu krwawą dziurę.
- Niech go ktoś opatrzy, reszta brać, co się da i co przydatne, ale bez zbytniego balastu, potem rozproszyć się i udać do wyznaczonych punktów. Kluczyć przynajmniej 30 minut. Ja łapię doktorka jak ktoś chce pomóc zapraszam.
Schylił się po kolejne dwa magazynki do własnego karabinu, przy okazji wygrzebując 40 mm granat, wsunął je do kieszeni i ruszył w ślad za swoją zwierzyną…

***

„Nie mam wielkich nadziei na złapanie go, ale też nie dam pójść na marne poświęcenia wszystkich rebeliantów, którzy mi zawierzyli, którzy poszli za mną i za Neo wierząc iż przemocą ugrają więcej niż słowami. Wierząc w ich wolność widzianą moimi oczami... Zresztą zawsze warto próbować, nigdy się nie poddawać. Tak mawiał Milczący kojot, tak mawiał Ojciec… i mama. Za to wszystko, za ich śmierć, za każdy dzień piekła na froncie choćby pozostało po mnie tylko stygnące ciało na zamglonym asfalcie tego aruetyc miasta – nie dam się, doprowadzę to do końca. Czuję jak krew płonie wściekłym ogniem. Jestem wilkiem goniącym swą ofiarę.
Wychylam się zza rogu, gdzie zniknął naukowiec. Karabin przy ramieniu, oko na muszce. Znikam za rogiem. Kucam. Wodze palcami po gruzie na ulicy. Przykro mi doktorze, ale nic nie wiesz o uciekaniu. Nic nie wiesz o zabijaniu, nie godzisz się na własną śmierć. Nie masz nic…
Wyciągam spod koszuli moje nieśmiertelniki, otulone niewielkimi gumowymi ochraniaczami, by nie wydawały dźwięku. Przecieram palcami napis i czytam go powoli:
Johnatan Traviss
SCORCH
#RC-1262, AB Rh-
Siły Zbrojne Ameryki

Będę tam, gdy się zmęczysz, gdy padniesz w cieniu ściany plując piachem przez spierzchnięte usta. Gdy twój oddech ze świstem będzie rwał twoją pierś, a ból rozpali każdy mięsień. Będę tam, obiecuje wam…”
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.

Ostatnio edytowane przez Nightcrawler : 15-01-2011 o 14:38.
Nightcrawler jest offline  
Stary 15-01-2011, 19:40   #20
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Denton z uwagą obserwował jak radzą sobie w walce buntownicy, dzięki kilku indywidualnością udało im się przechylić szalę na swoją korzyść. Nie mogli jednak przewidzieć tego, że spotkają pana Petera. Bob doskonale go pamiętał, parę razy go chyba nawet widział na własne oczy. Historia tego człowieka nie była usłana sukcesami, ten oddany swej mieścinie patriota od lat starał się dostać do służb walczących w imię N.Y. jednak nie miał do tego dostatecznych umiejętności. Kręcił się tam jednak stale i z każdą nieudaną próbą stawał się coraz bardziej zawzięty, kiedyś zresztą był człowiekiem dość wartościowym z uwagi na posiadane przez siebie informacje, jednak gdy tylko je przekazał stał się kolejnym szarym cywilem. Nie poddawał się i przekonywał wszystkich, że dla miasta N.Y., dla starego USA jest zdolny zrobić wszystko, nawet oddać swe życie. Jego nadgorliwość w końcu dała rezultaty i wziął udział w testach, których zadaniem było odwzorowanie technologii dopalaczy refleksu. Co stało się dalej dla zwykłych szaraczków, a nawet jego rodziny, nie było wiadome. Denton jednak miał swoje źródła i dowiedział się, że podczas testów coś poszło nie tak jak powinno, po włączeniu dopalacza jego serce nie mogło długo wytrzymać. Był patriotą, wiedział co go czeka i świadomie podjął się zadania. Po co i skąd wiedział o tym Bob? Informacja to potęga silniejsza od największej broni - zwykł często mawiać Szef.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=S4ywyZHhunA[/MEDIA]

Oderwał wzrok od lunety, ktoś był w pobliżu, gdyby nie jego czujność zapewne dałby się zaskoczyć, było ich dwóch, stąpali lekko, prawie niesłyszalnie, jednak zdradził ich gruz pod stopami. Zdawał sobie sprawę, że robiło się niebezpiecznie, szczególnie, iż nie potrafił rozpoznać po odgłosach kto lub co właściwie się do niego zbliża. Poobijana ręka bolała go, ale nie na tyle by przeszkadzać mu w walce, dawne wyszkolenie miało na to istotny wpływ. Chwycił swojego FALa i zaczął przekradać się w kierunku drzwi, które znajdywały się na skos od balkonu. Unikał przy tym gruzy aż w końcu znalazł się na miejscu, wymierzył karabin na wysokość głowy przeciętnego człowieka i wzdłuż ściany odsunął się od drzwi na odległość dwóch metrów od nich, od kąta dzieliło go chyba z pół kroku.

Byli coraz bliżej, teraz już bardzo wyraźnie słyszał jak wchodzą na korytarz, powoli zaczynał odczuwać przypływ adrenaliny. Kierowali się wyraźnie w kierunku salonu, a ich krok brzmiał coraz dziwniej, z każdą sekundą bardziej niepokoił Dentona. Minęło wiele czasu odkąd ostatnio był w takiej sytuacji, odkąd ściskał karabin wiedząc, że za moment rozpocznie się walka, może nawet zbyt wiele czasu. Broń zdawała się dziwnie cięższa niż zwykle, dłonie zaczynały mu się pocić, odruchowo poprawił swój uchwyt. Wstrzymał oddech, kroki na chwilę ustały, a potem pierwszy z nich wkroczył do salonu.

Mutant, tu nie było wątpliwości, wysoki o imponującej posturze, rozrośniętych barkach, długich rękach zakończonych ostrymi jak brzytwa szponami, musiał być na prawdę potężną bestią chronioną dodatkowo przez chitynowy pancerz.

FN FAL, tzw. Kałasznikow Wolnego Świata, był całkiem niezłą maszynką do zabijania, strzelał standardową amunicją 7,62 mm i mógł pochwalić się dwudziestoma nabojami w magazynku. Aktualnie dziewiętnastoma, bo Denton, w sekundę po wejściu stwora, oddał pojedynczy strzał dokładnie w jego czerep. Nawet z większej odległości ten typ amunicji potrafił siać spustoszenie w szeregach wroga kompletnie ignorując większość kamizelek kuloodpornych. 7,62 przebiła głowę na wylot zostawiając w jej tyle pokaźnych rozmiarów dziurę. Ogromne cielsko zwaliło się na podłogę.

Został jeszcze jeden, Denton zdążył zrobić jeden krok w kierunku balkonu wciąż celując w drzwi, kiedy kolejny napastnik wpadł w pełnym biegu do salonu, szybka reakcja i jeden strzał, który uderzył w tors, nie wystarczyły by zatrzymać jego szarżę. Bob wiedział, że każdy cios tego wynaturzenia może łatwo pogruchotać mu kości. Na szczęście nie zapomniał wszystkiego, masywna łapa ruszyła w jego stronę, lecz Denton również się zamachnął i zdołał zablokować uderzenie. Siła ciosu wyrwała mu broń z dłoni i rzuciła go w kierunku ściany, z najwyższą trudnością zdołał utrzymać równowagę.

Błyskawicznie dobył swojego Glocka i wycelował w głowę mutanta, kula przeszła idealnie, jednak Bob nie zdołał już tego zobaczyć bowiem w tym samym momencie szpon przejechał mu po twarzy, którą teraz obficie zalewała krew. Ból był ogromny, lecz krzyk rozległ się jedynie w jego głowie, piekło go niemiłosiernie, ale jakoś zdołał dotknąć palcami twarz. Ciepła krew spływała po jego dłoni, kiedy sprawdzał jak się trzyma, zęby nie były uszkodzone, żuchwa również nie, lecz nos i policzek... w tej chwili konkurs piękności nie wchodził w grę.

Przezwyciężając ból dopadł do swojego FALa, nie nadawał się już do użytku, pazury weszły w metal, naruszyły go porządnie, postanowił go więc zostawić. Prawdopodobnie dostanie nowego od Szefa. Z raną poradził sobie poświęcając fragment koszuli, namoczył ją wodą i oczyścił pobieżnie, następnie znów sięgnął po manierkę, wylał trochę jej zawartości i obwiązał sobie twarz, po jakichś sześciu minutach powinna powstać skrzeplina. Ruszył na korytarz, tutaj nie było już bezpiecznie, szybko sprawdził pokoje w mieszkaniu, w jednym z nich natknął się na ciało jakiegoś nieszczęśnika, który choć jeszcze nie śmierdział, to jednak trochę musiał tu już leżeć. W tym samym pokoju znajdowało się również wygasłe ognisko, stąd wziął się więc zapach spalenizny. Podszedł do okna, było równomiernie wybite, jeśli mężczyzna chciał się stąd bronić, to miał niezły widok na mgłę oraz czysty kawałek na ulicę.

Trup był mocno zarośnięty, gdzieś koło 50., nie można było stwierdzić jak zginął, nie było żadnych śladów po kuli czy ostrzu. Ubrany był w solidny strój podróżny, skórzana kurta, bojówki, wojskowe buty, lekko co prawda znoszone, do tego jeszcze kabura z nieznanym modelem pistoletu oraz ładownica przy pasie. Przy ciele leżał również dziwnie wyglądający karabinek snajperski, miał już chyba swoje lata, ale wyglądał na całkiem zadbanego. Wyposażony w tłumik oraz celownik optyczny. Skoro jednak drzwi były zamknięte, a facet nie miał żadnych widocznych ran, to co się z nim stało? Śmierć naturalna? A może któraś z tych broni miała jakieś ciekawe bajery, na przykład opcję Zobacz, to ja, techmrówa. Może to zabrzmi nie prawdopodobnie, ale całkiem nie dawno temu w tej okolicy pewien zagubiony turysta z Salt Lake City uciekał przed dwoma bandytami, zdołał się ukryć w ruinach i przypadkiem natknął się na ciekawy egzemplarz broni. Był wniebowzięty, dosłownie, jakby to powiedzieli kaznodzieje. Nie trzeba chyba mówić co stało się z bandytami, którzy wpadli tam chwilę później.


Denton ostrożnie wycofał się z pokoju, wrócił po lunetę oraz radio, nadszedł czas na dokończenie zadania.

***

Zebrawszy swoje wyposażenie, zgodnie z zaleceniami, zabrał się za opuszczanie budynku. Zachowywał chyba jeszcze większą ostrożność niż wcześniej. Już i tak wiedział, że spaprał zadanie, lubił swój nos, ale ciężkie łapy miały inny do niego stosunek. Następnym razem nie odpuści już zabrania ze sobą apteczki, nawet najłatwiejsza misja może wyrwać się spod kontroli.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172