Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-01-2011, 16:07   #16
Midnight
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Ognisko zostało starannie zagaszone, sakwy zarzucone na ramiona. Nie zostało nic co mogłoby nas zatrzymać w tym ustronnym leśnym zagajniku. Z żalem przyglądam się jak milczenie oddziela nas od siebie niczym mgła która zdaje się być naszą najwierniejszą towarzyszką. Czy tak wierną jak śmierć i smutek? Mam ochotę zaprzeczyć. Skłamać sama sobie. Dodać odrobinę ciepła czekającej nas przyszłości. Potrząsam głową i uśmiecham się do chmur zalegających nieboskłon. Po co kłamać. Wszak gdziekolwiek się udam podąża za mną śmierć. Oni zaś uparcie mi towarzyszą. Może jednak to nie do końca tak jest. Może to ja nie potrafi przeciąć tej nienaturalnej więzi jaka zrodziła się miedzy mną a jednym z wilczych braci. Podążając nieco z boku przyglądam się jak zwinnie omija zdradzieckie doły i wystające korzenie. Prowadzi pewnie, niczym pan oprowadzający swych gości po doskonale sobie znanym domostwie. Może i tak jest. W końcu ta ziemia jest jego domem, jego własnością. Tu kryją się jego obowiązki, nadzieja na przyszłość, własne miejsce na ziemi. Wszystko to co ja utraciłam na zawsze. Jego słowa wciąż i wciąż na nowo rozbrzmiewają w moich uszach. Później... Nie ma dla nas później, Gotfrydzie. Dlaczego tak opierasz się przed zrozumieniem tej prostej prawdy. Dlaczego ta prawda tak boli. Dla ciebie miejsce w fotelu, przy płonącym w kominku ogniu. Śmiech dzieci i czułe objęcia kochającej, a przede wszystkim żywej, żony. Nie ma tam kogoś takiego jak ja. Nie pasuję do tego obrazu. Twój brat ma rację. Powinieneś mnie odprawić, przeciąć więź. Zrobić to na zrobienie czego wciąż brak mi sił. Pozwolić mi odejść zanim będzie za późno. Może już jest za późno...

Mijamy znak. Przed nami wioska, a w niej...? Co czeka na nas za zakrętem? Nie czuję śmierci, przynajmniej nie tej którą szukamy. Wysilam zmysły by dotrzeć pod te marne strzechy nim przekroczymy granicę. Czuję krew. Świeżą, pachnącą strachem, krew. Słodką i zwiastującą chwile niezapomnianej rozkoszy. Czuję gniew podszyty strachem. Gniew szukający ujścia. Taki upojny, zapraszający by go wchłonąć, nasycić się. Przystaję, dotykam wysuniętych kłów. Czuję gorąc spragnionych ust. Nabrzmiałe, niczym od pocałunków kochanka, czekają na więcej. Czekam na więcej. Kolejna fala głodu niemal powala mnie na kolana. Głód ludzkiej krwi. Drobna przekąska w postaci sarniej posoki wyparowała wraz z pieszczotą budzącego się do życia słońca. Teraz rozumiem dlaczego zwą nas Dziećmi Nocy. Tylko ona może nas nasycić. Niczym troskliwa matka dająca swym pociechom wszystko czego potrzebują. Wszystko o co ją tylko poproszą. Słońce niszczy jej dary, zabiera to co nie do nas powinno należeć. Powoduje ból głodu, zabiera kontrolę, zabija. Co bowiem w mroku nocy ujść może niezauważone, w blasku dnia lśni niczym krew na rekach zbrodniarza.

Czuję strach. Czuję słabość jaka mnie ogarnia, a jednak podążam za nimi niczym owieczka na rzeź prowadzona. Tylko na czyją....
Słowa... Chłód drewna na mojej skórze. Gniewny pomruk rozbrzmiewający w sercach otaczających nas ludzi. Czy nie widzisz ich twarzy, Gotfrydzie? Czy nie widzisz ich oczu? Nie chcą cię tutaj, właśnie ciebie. Może jednak się mylę? Skupienie uwagi przychodzi z trudem. Tyle krwi wokoło. Pachnącej, gorącej krwi. Wystarczy że wyciągnę dłoń. Dziecko... Chodź do mnie maleńka. Przybliż się, a już nigdy nie zaznasz głodu. Już nigdy twoje ciało nie ucierpi od ukąszeń mrozu. Nie poczujesz nic. Nigdy już niczego nie poczujesz.
Z odmętów obramowanych czerwienią wyrywa mnie hałas. Moje usta kierowane własną wolą układają się w uśmiech. O tak, zdecydowanie nie jesteśmy tu mile widziani. Unoszę głowę ciekawa reakcji swoich towarzyszy. Zdziwienie. Szok. Czego się spodziewaliście? Uczty na waszą cześć? Wiwatów? Smutnego pomrukiwania i wyrazów współczucia na wieść że ich wspaniały pan zległ w miękkich pierzynach? Nie, mój drogi Gotfrydzie. Ci ludzie wycierpieli zbyt wiele, widzieli zbyt wiele. Są jak dzikie zwierzęta. Bronią swego terytorium przed obcymi, a ty jesteś tu obcy. Kto wie, może zawarli pakt z twym bratem? Krew obcych w zamian za darowanie życia ich córek i synów? To nawet rozsądne wyjście dzięki któremu wilk syty i owca cała. Nie pomyślałeś o tym, prawda?

Kolejne kamienie wzbijają się w powietrze napędzane gniewem. Z każdą chwilą celniejsze, bliższe spotkaniu z upatrzonym celem. Jeden wreszcie trafia. Czuję ból lecz jest on raczej porównywalny do ukąszenia owada. Nie ruszam się tylko pytająco spoglądam na Gotfryda. Głód krwi napędzany przez coraz śmielsze poczynania tłumu, domaga się swych praw. Czuję jak bestia która zbyt długo trzymana była na uwięzi, wyrywa się z okowów. Jeszcze jeden kamień. Jeszcze jedna chwila. Czy nie widzi w jakim jest stanie? Dlaczego nie sięga po broń, nie daje znaku, nie atakuje. Miast tego stoi spokojny, nieczuły na przelatujące koło jego głowy, kamienie. Przynajmniej Akwicjusz zdołał wreszcie otrząsnąć się z szoku i z kuszą w dłoni stanął naprzeciw tłumu. Cóż jednak może im zrobić? Zabić jednego? Na jego miejsce trzech nowych się pojawi. Nie tędy droga. Kolejny kamień trafia w jej ciało znacząc krwawą pręgą miejsce swego chwilowego spoczynku. Unoszę dłoń by zetrzeć samotną kroplę, która z rozcięcia wypływa. Słodki zapach uderza w nozdrza pobudzając instynkt. Lśniące bielą kły, posłuszne jego nakazom, wydłużają się nachodząc na szkarłat ust. Spojrzenie rozpalone gorączką pragnienia wyławia cienką, pulsującą żyłę na szyi Gotfryda. Tak bliska, a jednocześnie tak daleka. Unoszę dłoń do ust by z pomrukiem rozkoszy zlizać tą odrobinę życiodajnego nektaru. Cudowny smak wypełnia podniebienie rozbudzając zmysły. Tak niewiele... Dlaczego pościć gdy wokoło tyle jadła? Dla umartwienia duszy? Wszak moja dusza przeklęta na wieki. Martwa.
Złowrogi śmiech nabrzmiewa w piersi. Rośnie, nabiera sił, wreszcie rozwija swe skrzydła by rozbrzmieć pełnią do wtóru gniewnych okrzyków giermka. Śmieję się z nich, z siebie, z jego naiwności. Nie jestem potworem? Kimże zatem jest istota która stoi przy twoim boku, Gotfrydzie? Niewinnym dzieckiem? Białą różą? Świętą?

Milknie tłum. Milknie Akwicjusz. Milknie wiatr hulający pod strzechami. Pozostaje tylko ten śmiech i idąca za nim groza.

- Wampir....

Cichy szept rozbrzmiewa na podobieństwo krzyku. Jeden, drugi, trzeci... Czuję na sobie ich wzrok. Gniewny pomruk, niczym zwiastun burzy narasta w ich gardłach. Nie patrzę na nich. Gotfrydzie... Patrzę tylko na niego, na jego łagodną twarz. Słyszę bicie jego serca. Tak jak wtedy, spokojnie, opanowane. Gotfrydzie... Zatracam się w jego spojrzeniu, jedynej tamie której bestia jeszcze nie zburzyła. Czy zdaje sobie sprawę jak niewiele brakuje by rzuciła się na niego, na tych ludzi, na Akwicjusza. By zatopiła kły w spalonej słońcem skórze i piła, piła, piła...

Ostrzegawczy krzyk giermka zlewa się z ostrzegawczym drgnieniem powietrza. Niechętnie odrywa spojrzenie od niezbadanych głębin ludzkiej duszy. Drewniany kołek odepchnięty ledwo widocznym ruchem ręki, zmienia tor lotu sekundę przed osiągnięciem swego celu. Bezużyteczny opada na ziemię. Przykro mi, nie tym razem mój mały. Wkrótce jednak pojawią się twoi bracia, a za nimi widły, cepy i poświęcone medaliony. Jedno z nich być może zakończy mój byt. Ty zaś wylądujesz w spragnionych ramionach płomieni domowego ogniska, którego twórcom udało się przeżyć kolejny dzień w zamian za udręczoną duszę oddaną na męki wieczne ku chwale lepszego jutra. Jednak lepsze jutro nie istnieje. Ani dla ciebie, ani dla mnie, a tym bardziej nie istnieje dla nich. Wiesz to ty, ja również to wiem, a oni? Oni żyją nadzieją, matką która dokarmia swe dzieci cienką kaszą z nieba i wodą z zatrutego źródła. Tak, mój drogi, właśnie dla takiego jutra zginiemy.
Unoszę głowę spoglądając twardo w oczy swych oprawców.

- Tylko na tyle was stać? - Pytam z kpiną w głosie.
- Tacy dzielni wojownicy. Ilu was jest? Doprawdy czoło pochylić wypada przed odwagą waszą i męstwem niepojętym które każe znużonych wędrowców kamieniami witać. Wędrowców, którzy z misją uświęconą przez bogów wyruszywszy, życie swe i dusze na ołtarzu złożywszy o wasze dobro doczesne i wieczne, walkę poprzysięgli stoczyć.

Tłum zamiera. Czuję jego wahanie. Czekam, pośpiech nie jest dobrym doradcą. Wreszcie, niczym jedno ciało mieczem na dwoje przecięte, rozstępuje się by przejście dać tej, którą szacunkiem darzą. Staruszka kroczy powoli kroki stawiając. Ciężar lat i wiedzy przygniata jej ciało do ziemi, jednak oczy bystro spoglądają przed siebie. Dostrzegam w nich nienawiść tak słodką, że niemal miłą memu sercu. Mimo iż daleko nam do zamku i dworskich wymogów, pochylam głowę szacunek wiekowi okazując.

- Unieś swe oblicze, niech no ci się przyjże.


Posłuszna nakazowi, głosem cichym acz moc posiadającym wydanemu, podnoszę głowę. Zdając się nie słyszeć szeptów z tłumu dobiegających ani nie widzieć czerwieni spojrzenia mego, ni kłów bielą szkarłat ust kalających, podchodzi bliżej.

- Matulu uważajcie, toż to nieumarłą jest, przeklęta....

Głos jeden, mocniejszy i szczerą troską podszyty wybija się z tłumu. Wyszukuję właściciela, który stojąc nieco z boku potężną dłoń na rękojeści siekiery złożywszy czujnym okiem każdy ruch dziewczyny śledzi. Nie wiem jak ukoić strach w jego sercu. Sama wszak nie mam pewności czy za chwilę dłoń moja na karku tej kobiety nie spocznie, odginając jej głowę i usta do cienkiej skóry nie przyłożywszy... Ostrzegawczy okrzyk wiernego giermka po raz kolejny wyrywa mnie z transu. Zdumiona przystaję zdając sobie sprawę że niemal w czyn myśli swe obróciłam. Staruszka jednak zdaje się nie dostrzegać tej nagłej bliskości ni głodu wyzierającego z oczu stworzenia co przed nią stanąwszy dłoń już wyciągało by targnąć się na życie tej, która w dłoniach pokrytych plamami starości trzyma więcej niż jej przeklęty żywot.

Martwa cisza całunem okryła wioskę i zgromadzonych przy studni mieszkańców. Nawet mech zielony,co to w szparach domostw się zagnieździł, zamarł i z niepokojem to na młodą to znów na starą niewiastę spoglądał. One zaś stoją naprzeciw wzrokiem jedna drugiej w duszę zaglądając.
Tyle widziałaś w swym życiu. Troski i radości ślady na twej twarzy wyryły pajęczynę życia tworząc. Nie wiesz jak ci zazdroszczę tych chwil które nigdy nie będą moimi. Czy dostrzegasz ten ból w mym sercu? Czy znajdujesz duszę w spojrzeniu demona? Co widzą twe oczy, matulu?
Staruszka kiwa głową po czym odwracając się twarzą w stronę tłumu, przemawiać zaczyna.

- Nie oni naszym wrogiem i nie oni winni nieszczęściu jakie na nas spadło. Gniew oczy wam zasłania na prawdę z ust tych przybyszy płynącą i nadzieję jaką z sobą niosą. Miast kamieniami ich witać lepiej byście zrobili przynosząc strawę ciepłą i napitek jakiś.

- Ale matulu przecie...

- Zamilcz Uriku gdy starsi od ciebie głos zabierają. Nie zapominaj kto ci nos wycierał jakeś jako berbeć kolano rozorał i ryczał w niebogłosy o zlitowanie.


Śmiech niepewny z kilku gardeł się wydarł wywołując gniewne spojrzenia młodzieńca o bujnej, czarnej czuprynie. Staruszka mówiła zaś dalej.

- Bogowie widzą nasze nieszczęście i żywot ciężki. Zamysłów ich nie znamy i nie nam się do ich decyzji mieszać. Wierzę jednak w to com usłyszała i co moje oczy ujrzały. Widać bowiem czasy takie nastały że zło złem jedynie pokonać idzie.

Przyglądam się przemianie jaka w nich zachodzi. Jeszcze chwilę temu byli tylko motłochem gotowym ukamienować ich na miejscu. Teraz spoglądają po sobie, kiwają głowami. Wyostrzonym wzrokiem wyłapuję kołki, które wciąż niepewnie, jednak lądują za paskami czy w obszernych kieszeniach spódnic. Słychać pierwszy, nieśmiały śmiech dziecka. Nie jestem pewna co czuję. Podziw dla staruszki. Wdzięczność. Głód. Pragnienie opuszczenia tego miejsca nim wiatr zmieni kierunek a wraz z nim zmieni się ich nastawienie. Ruszam w stronę towarzyszy. Nim jednak do nich dochodzę podnoszę z ziemi kołek i ścisnąwszy mocno przytulam do piersi. Wyrok został odroczony. Dla mnie, dla nich, dla ciebie.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline