Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-01-2011, 21:07   #18
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Przeglądałam notatki doktorka i jestem pewna, że krzywiłam się mimowolnie. Facet był zdrowo pokręcony. Naukowcy... Niech ich kolektywnie szlag trafi, z ich manią wielkości i mentalnością bogów. Eksperymenty psychomedyczne, czaszki ludzi z zespołem Downa, i jakaś pierdolona tkanka, która zdawało się jest na wagę złota.
Jeden kawałek przykuł moją uwagę. Zwróciłam się do Borysa i przeczytałam na głos:
- ...snuł nawet wspomnienia o jakimś nieużywanym systemie komunikacji, który pozostał operatywny nawet do teraz. Facet pisze, że da się tędy przedostać do Innerstadt a nawet poza kopułę.
Spojrzałam mu hardo w oczy. Prawdę mówiąc nogi lekko mi się trzęsły i strach po spotkaniu z Mullerem jeszcze nie całkiem ze mnie uleciał ale chciałam zachować kamienną twarz. Odgłosy powstania, gdzieś wysoko ponad głową, nie nastrajały optymistycznie. No i dochodził jeszcze niepokój o Vixen i Franza, czemu zaraz dałam ujście. Odciągnęłam Borysa na bok, w jeden z obskurnych korytarzy i zaczęłam tyradę żali:
- Borys, znajdziemy Vixen, prawda? Muller jej nie odpuści, to uparty skurwiel... A Franz? Myślisz, że do niego też będzie chciał się dobrać? Kurwa, to wszystko moja wina... – oparta o ścianę spłynęłam do parteru przyciskając nadgarstki do skroni. Czułam się jakaś wyzuta z wszelkich pozytywnych uczuć. Beznadzieja przygniatała mnie jak żelbetonowa płyta. - Borys mamy prze-je-ba-ne! – dokładnie artykułowałam każdą sylabę żeby podkreślić powagę naszego położenia. – Nie możesz wrócić do siebie, pewnie już mają twoje dane. Moja meta jest spalona... Najbezpieczniej byłoby zostać w Unterstadt, przeczekać... No ale muszę się upewnić, że Vix i Franz są cali.
- Najbezpieczniej, masz rację. To całe powstanie lepiej przeczekać, nie pierwsze i nie ostatnie – Borys starał się mnie przekonać, że to tylko kolejna rozpierducha jakich parę już w życiu widział. Że nie powinnam się martwić. – Vixen i Franz mają się dobrze. Muller gdyby chciał ich dopaść musiałby to zrobić, zanim przyszedł po ciebie a wtedy by się tym faktem bez dwóch zdań pochwalił. Teraz już mu nie po drodze, nie z tym pieprznikiem w całym mieście. Po mojemu trzeba przeczekać. Braciszka masz łebskiego, da sobie radę. Poza tym nie masz pojęcia gdzie go szukać. To samo z nią. W tym zamieszaniu mogli prysnąć gdziekolwiek. Kto wie, może nawet zaszyli się, jak my, pod ziemią. Nadia... – ułożył swoje wielgaśne dłonie na moich wątłych ramionach i spojrzał mi łagodnie w oczy - pchać się teraz w ciemno na powierzchnię to samobójstwo.

Przyglądałam mu się przez chwilę i z każdym słowem, które wypowiadał ze swoim zwyczajowym stoickim spokojem, wracało mi wewnętrzne opanowanie. Odgarnęłam z czoła czerwone kosmyki, wyprostowałam się i przytuliłam policzek do jego szerokiej piersi. Nic mnie tak nie uspokajało jak bliskość Borysa. Dawał mi jakieś irracjonalne poczucie bezpieczeństwa. Jakby był wysokim pancernym murem, który odgradza mnie od reszty świata.
- No dobra – w czułym geście położyłam dłoń na jego policzku. - Bez wątpienia masz rację, Muller ma teraz ważniejsze problemy na głowie niż dwójka zbiegłych nic nie znaczących mieszkańców zewnętrznego kręgu... Zadekujemy się tutaj na jakiś czas, ale chciałabym się chociaż skontaktować z Franzem. Cholera, trzeba było zgarnąć z góry laptopa. Był podłączony do sieci... - w przypływie złości kopnęłam jakąś skorodowaną puszkę aż ta odturlała się ze zgrzytem. Zaraz jednak bezradnie znów przykleiłam się do Borysa oplatając go ciasno ramionami.- Może natrafimy tu na jakiś złom, który jeszcze działa? Sygnały bezprzewodowe na pewno nie będą czytelne ale może leży tu jakaś stara sieć światłowodowa? To by oznaczało kontakt ze światem zewnętrznym. Nie możemy tkwić w Unterstadt w nieskończoność... – głos mi jednak nadal drżał. Przerażała mnie ta myśl, aby włóczyć się bez celu po tym podziemnym grobowcu, pośród zeschniętych trupów i dusznego fetoru śmierci. Co innego było schodzić tu na robotę a co innego uznać za swój tymczasowy adres zamieszkania.

Przygarnął mnie do siebie i pogładził po plecach.
- Rozejrzymy się. Może uda się znaleźć jakiś stary sprzęt, Franz pewnie będzie próbował się z tobą skontaktować. Damy radę, maleńka. Nie oszukujmy się, partyzanci nie wytrzymają długo, Ordnungsdienst i wojsko zrobią porządek. Parę dni, góra. – Rozglądnął się wokół – Ruchawka na górze się uspokoi, nawiążemy łączność i odszukamy twoje dwie zguby. A teraz trzeba iść dalej. Niewykluczone, że wkrótce kogoś za nami poślą.


Skinęłam potulnie i wróciliśmy do reszty.
- Idź przodem – polecił na koniec Borys. - Ja zamknę kolumnę.
No i poszliśmy. Niemrawo przebierałam nogami i próbowałam zorientować się w tym skomplikowanym układzie tuneli zerkając raz po raz na mapę Niklasa.

Marsz nie potrwał długo kiedy sufit zaczął drżeć i zawodzić niby konający w spazmach człowiek. Gruz odgrodził nas od Borysa i Alecto. Słyszałam jego przytłumiony baryton i jej cienki kobiecy głos.
- Dobra... - krzyknęłam. - Spotkamy się u wylotu. Jeśli dojdziecie tam pierwsi to na nas czekajcie, jasne? I, kurwa, uważajcie na siebie!

Odwróciłam się plecami do hałdy gruzu z poczuciem, że zostawiam za sobą coś bardzo cennego. Coś co zbyt lekkomyślnie straciłam i jeszcze mi się to odbije czkawką. W Elysium ciężko o zaufanie a teraz spoglądałam na dwie obce twarze i poczułam się... niepewnie. Nawet chłodna stal Walthera nie dodawał mi animuszu.

Czasami są jednak takie chwile, na które jesteś skazany czy tego chcesz czy nie. Nie ma odwrotu, odsiecz nie nadejdzie, krzywa sytuacyjna nie odbije się od dna i nie wystrzeli zaskakująco ku górze.
W towarzystwie nowych znajomych schodziliśmy coraz głębiej poniżej poziomu ziemi. Moja latarka rzygała mocnym słupem światła i odkrywała dla mnie tajemnice podziemnego kompleksu.

Altstadt.
Mauzoleum wymarłej epoki.
Pokryty całunem kurzu i zapomnienia, przesiąknięty stęchlizną podziemny labirynt.
Przywitał nas ciszą. Grobową, dosłownie.
Ciała uwięzione w bezruchu, powykręcane w dziwacznych pozach niby rzeźby. Dzieła szalonego artysty, który miast dłutem posługiwał się dobrodziejstwami tablicy Mendelejewa.
Podziemne królestwo śmierci, gdzie sama Kostucha niewątpliwie zasiadała na tronie z gruzu, zbrojonych prętów, poskręcanej pałąkowatej stali i okruchów hartowanego szkła.
Śmietnisko cudzych wspomnień.
Historia, o której nikt nie chciał pamiętać. Zagrzebana głęboko pod kopułą i głęboko w umysłach współczesnych mieszkańców matki ziemi. A raczej wraku jakim się stała.
Makabra napotykanych obrazów raziła na równi, po oczach i po żołądku.
Starałam się odwracać wzrok. Czerpałam powietrze przez nos, w płytkich wymuszonych oddechach jakbym bała się, że ten trupi odór przedostanie się przez płuca do mojego wnętrza i jakoś się tam zadomowi niby pasożyt.
Wiem, nie jestem przesadnie wrażliwa ani delikatna. Ale ta masa ciał, strzępów ludzkich, które kiedyś były uśmiechniętymi dziećmi, żonami lub zagonionymi codziennością mężczyznami...
W pewnym momencie zatrzymałam się aby pozbyć się całej zawartości żołądka. Po tym trochę mnie otrzeźwiło.

Dotarliśmy wreszcie do budynku, który kiedyś był szpitalem. Rozejrzałam się po sypiących się szafkach i gablotach. Najpewniej cały skład medykamentów był już dawno splądrowany ale istniała szansa, że coś przydatnego się ostało.
Wyjaśniło się też, że doktorek jest o dwa kroki przed nami. Zabunkrował się w lokum zabezpieczonym szyfrowym zamkiem i pewnie z nas drwił. Ale niefortunnie zostawił za sobą wskazówkę.
Karteczka mocno ułatwiła sprawę. Grafitti na ścianie było wyblakłe i niewyraźne ale kombinacja czterech cyfr to nie było jakieś znowu nadludzkie wyzwanie.
Przepchałam się do zamka i poczęłam wklepywać szereg kombinacji, które napływały do głowy niekończącym się strumieniem.
Schemat sugerował aby cyfry ułożyć wspak, ruchem wektorowym począwszy od punktu a skończywszy na strzałce.
<8927>

Nie trwało to długo i na końcu tej drogi czekał na mnie magiczny hipnotyzujący dźwięk. Klik.
- Nie celujcie w głowę – bąknęłam jeszcze.
Mimo wszystko uznałam, że warto psychotycznego naukowca najpierw przesłuchać. A później obić mu gębę tak dotkliwie, że będzie beczał jak dzieciak. Należy mu się. Za te obcięte głowy, niewinne cięcia skalpela jakby się bawił pluszowymi misiami. Za krew i łzy tych ludzi, których wypatroszył.

Może nie miałam prawa go osądzać. Sama nigdy nie dorobię się świetlistej aureoli nad głową. Ale nagle, zupełnie zresztą nieoczekiwanie, odezwało się we mnie jakieś poczucie krzywdy. To mogłam być ja. Albo Vix lub Borys. Zgarniał ludzi z ulicy i wsadzał do klatek jak pieprzone szczury.
Jeśli dziś ja, dla odmiany, miałam być palcem sprawiedliwości to kurwa udźwignę to brzemię. Pierdoleni fanatycy w białych kitlach...
Młody zapytał kto idzie pierwszy. Dałam znak aby chłopcy nie stali od frontu, sama przykleiłam się do ściany i pchnęłam stalowe drzwi.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 07-01-2011 o 21:17.
liliel jest offline