Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-01-2011, 21:23   #18
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Trzy sztuki - zasygnalizował na palcach Moloss.
Zachowanie ciszy nie na wiele się zdało. Wiatr, w zależności od swej fantazji wróg, lub przyjaciel myśliwych, tym razem stanął po nieodpowiedniej (z punktu widzenia drużyny) stronie. Mark poczuł, jak podmuch wiatru uderza w jego plecy i rozwiewa włosy. W sekundę później w głębi dolinki rozległ się głośny, pełny wrogości ryk.
- Chyba ktoś nie jest zadowolony - powiedział Moloss, dając reszcie znak, że powinni się wycofać. I gdzieś pochować.
Członkowie drużyny nie zamierzali się sprzeciwiać. Fradia, z zadziwiającą łatwością, wspięła się na dość strome zbocze i wciągnęła za sobą Egerię. Kallid chwycił za rękę Thyone i pociągnął ją w stronę kępy wysokich, gęsto rosnących drzew. Walter i Moloss na siłę niemal zaciągnęli do skalnej szczeliny Aucassina, który upierał się, że musi wszystko dokładnie zobaczyć, bo jako bard... Tilney, po chwili namysłu, ruszył za Egerią.
- Mało gościnny - dodał Mark, idąc w ślady innych. Miał nawet upatrzony obiekt - stojący samotnie głaz, wysokością przekraczający dwukrotnie wzrost człowieka.
Ta akurat akcja skończyła się na etapie niezbyt odległym od planowania.
Nim Mark zdążył zrobić dwa kroki w kierunku upragnionego celu w wylocie prowadzącego do dolinki mini-wąwozu pojawiło się potężnych rozmiarów zwierzę.


W promieniach słońca wyglądało całkiem ciekawie, ale skierowany na were i Marka wzrok był całkowicie pozbawiony sympatii.
Mark nigdy nie widział takiego zwierzaka, ale słyszał o nich tu czy tam. I czytał nieco. Przynajmniej tak sądził, że nie mogło to być nic innego, niż legendarny monocerus, unikornem przez niektórych zwany, zwierzę znane ze swego rogu. To z niego właśnie miano przyrządzać znany i populany wśród panów specyfik, zwany mądrze “indartsua”, co się przekładało na bardziej swojskie “jak ze stali”. Kształt rogu sugerował, że specyfik może być skuteczny. Jeśli komuś oczywiście potrzebne były takowe remedia.
Powiadano również, że gdy się monocerusa zoczy, należy do drzewa podbiec, solidnego bardzo, oprzeć się o pień, poczekać... i uskoczyć w ostatniej chwili. Róg wbijał się w drzewo z ogromną siłą i jeżeli kto miał szczęście, to i miał monocerusa w garści. Jeśli kto szczęścia nie posiadał, to monocerus umieszczał tego pechowca na liście zdobyczy. Aczkolwiek i tak się czasem zdarzało, iż dwa szkielety w lesie zostawały.
Do najbliższego drzewa, które mogłoby wytrzymać cios takiego rogu było zbyt daleko. Raczej trudno by tam było dobiec szybciej, niż zrobiłby to jednoróg, obdarzony czterema nogami. Oni też razem mieli cztery, ale z pewnością byliby wolniejsi. Głaz zdawał się Markowi bardziej bezpiecznym schronieniem. Krok, drugi...

Widocznie ramiona Marka nie wydały się dziewczynie dostatecznie bezpiecznym schronieniem, bo na widok bestii zaczęła się gwałtownie wyrywać. To, w połączeniu z pewną nader złośliwą kępką trawy sprawiło, że oboje wylądowali na ziemi. Dziewczyna natychmiast wywinęła się jak fryga. Z pozycji horyzontalnej zerwała się na łokcie i kolana, po czym ze wzrokiem utkwionym w rozbuchanego wściekłością unikorna, zastygła w kuriozalnej nieco pozie. Przez chwilę wyglądała jak kot, który coś połknął, a teraz usiłował to wypluć.
Potwór jakby na to czekał. Pochylił łeb, dzięki czemu róg nagle wydał się dwa razy dłuższy, grzebnął kopytem...
- Ty w lewo, ja w prawo - szepnął Mark, przyklękając na jedno kolano i szykując się do zepchnięcia were z linii biegu szarżującego zwierza.
Desperacki nieco manewr przerwany został w pół gestu. Monocerus kwiknął, gdy w jego zad wbił się bełt wystrzelony przez Fradię. Wielkie bydlę zatrzymało się jak wryte i obróciło, wypatrując wroga, który niespodziewanie ugryzł go w tyłek.
- W nogi... - szept Marka był cichszy niż powiew wiatru. I odrobinę spóźniony, bowiem were, nie czekając na zaproszenie ruszyła w stronę wypatrzonego wcześniej głazu.

Monocerus kręcił się przez moment w kółko, usiłując pozbyć się tkwiącego w tylnej części ciała drażniącego przedmiotu. Zanim przypomniał sobie o parze, którą przed chwilą się interesował, were i jej towarzysz byli już przy głazie. Mark podsadził dziewczynę, dziękując wszystkim bogom za dietę, którą stosowała. Were, zwinna jak kot, raz dwa znalazła się na szczycie głazu. Z Markiem było nieco gorzej. Ledwo zdołał znaleźć odpowiedni chwyt dla dłoni, monocerus ruszył w jego stronę. W ostatniej chwili poczuł zaciskający się na jego nadgarstku, niespodziewanie mocny chwyt czyichś palców. Odpowiedział równie mocnym uściskiem, odruchowo, acz całkiem niepotrzebnie spoglądając przez ramię i dziwiąc się, że potwór jeszcze go nie dopadł.
Gdy przekładał nogi przez krawędź skały czuł, dosłownie czuł, jak ostry róg muska podeszwę jego buta.
- Mało brakowało - powiedział. - Dziękuję.
- Nie ma za co - burknęło dziewczę, odwracając szybko twarz. Może tak mu się tylko wydawało, ale miał wrażenie, że jeszcze przed chwilą widział w niej … mniej niechęci?
Wrażenie zniknęło równie szybko, jak się pojawiło.

- Eee, no! - wysapała were, kiedy już ochłonęli z pierwszego wrażenia. - Obraziliście jakiegoś boga! - oskarżycielsko wymierzyła przeciwko Mark’owi odpowiedni palec. - Demona? - Wygięte we wdzięczne łuki brwi niemal zderzyły się z sobą na jej zmarszczonym zdumieniem czole. - Może i tego, i tego? … Wszystkich? - pisnęła zabarwionym grozą głosem. - Jasne! Przeklęli was, tak? Uciekacie przed jakimiś mściwymi bóstwami, które mszczą się na was w zemście. - W nerwach nie zważała na to, że powtarza wyrazy. Przemieszczała się nieco przygięta, z jednej strony wierzchołka głazu na drugi, w zależności od tego, z której akurat strony szturmował go ich prześladowca. - Nie inaczej. Ten potop - ciągnęła pewnym swej racji tonem. - Potem Llamhigryny, a teraz to. Ładnie wdepnęłam! Co tak na mnie patrzysz?! - huknęła, widząc jego unoszącą się brew i rozbawione nieco spojrzenie. - Powinniście jakieś chorągwie przed sobą nosić z wielkim hasłem wypisanym: “Nie zbliżaj się nieszczęsny wędrowcze, jeśli ci życie miłe”. Zawiesić sobie dzwonki na szyjach? I krzyczeć: “Potępiony! Potępiony!”
Mark nie raczył skomentować marudzenia dziewczyny. Zamiast się cieszyć, że siedzi bezpiecznie na szczycie skały, miast zamieniać się w miazgę tratowaną kopytami monocerusa, ta narzeka i narzeka... Chociaż w gruncie rzeczy jej słowa były dość zabawne.
- Chyba cię nie bardzo lubi - powiedział, gdy potężny zwierzak ponownie przeniósł się na stronę, gdzie właśnie powędrowała were. - Jakieś osobiste urazy? - spytał. - On wyraźnie chodzi za tobą.
Wychyliła się trochę nad krawędzią skały i zerknęła w dół.
Bydlę stawało na tylnych nogach i usiłowało dostać się na szczyt skałki, na której się znajdowali.
Powiadali niektórzy, że stworzenia te upodobały sobie dziewice i lgną do nich, jak niedźwiedzie do miodu... Ale wolał nie wypytywać were o jej dziewictwo. Znalezienie się nagle kilka metrów niżej wcale mu nie odpowiadało.
- No jasne... - powiedziała nagle. - Typowy, cholerny samiec musi się popisywać...
Nim Mark zdążył się w odpowiedni sposób zdziwić, were wskazała wylot dolinki, gdzie pojawiły się dwa kolejne monocerusy. Mniejsze nieco, delikatniej zbudowane.
- Podobasz mu się zapewne - stwierdził Mark, z pewnym wysiłkiem usiłując zachować powagę. - Może chce powiększyć swoje stadko?
Trafiła w niego pełna moc jej wzroku, od której w zasadzie powinien był zżółknąć. Spojrzenie nie było może aż tak miażdżące, jak zgniatacze kciuków, ale zdawało się sugerować, iż zgniatacze kciuków są całkiem realną możliwością.
Mark udał skruszonego.
- A już mu chciałem powiedzieć, że jesteś zajęta - powiedział. - Czy to możliwe - spytał, nagle zmieniając ton na poważny - że wyczuwa w tobie groźnego drapieżnika, niebezpiecznego dla jego haremu?
 
Kerm jest offline