Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-01-2011, 22:09   #85
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Gaudimedeus


Słuchał bez słowa, dotykając delikatnie zmasakrowanej szczęki, jego oczy - czerń w czerni - badały twarz astrologa. Gdy Manuel zamilkł, opuścił rękę - przez co poddenerwowana Mewa znów skoczyła przed astrologa, schylając się po upuszczone drzewce.

Zaśmiał się, cichym, przyjemnym dla ucha śmiechem, w którym szemrały delikatnie górskie strumienie i drzemała ogromna radość i głód życia. Zaśmiał się, choć zaraz przytknął dłoń do policzka, w którym ruch szarpnął strunami bólu, drugą rękę jednakże uniósł wnętrzem w kierunku Manuela i dygocącej w napięciu Gangrelki. Skóra pod jego palcami zrastała się na powrót w gładką powierzchnię hebanu.
- At-Tarik - szepnął, błysnął w uśmiechu białymi zębami. - Niebo i gwiazda nocna. Każda dusza ma nad sobą stróża. Nie ukrzywdzę go, dziewczyno, przysięgam ci na mą duszę. Czy to ci wystarczy?


Mewa rzuciła Manuelowi niespokojne spojrzenie, ale cofnęła się powtórnie, pozwalając mężczyznom rozmawiać w spokoju. Ali odprowadził ją wzrokiem aż pod schody, gdzie przysiadła na stopniu i bez zainteresowania zaczęła oglądać iluminacje w wybranej na chybił trafił księdze.


- Ona jest mojej krwi - Ali odezwał się niespodziewanie po łacinie. - Przemówiła do mnie słowami poety, który niegdyś mieszkał w Niebla del Valle. Jest stąd. Jej twarz kogoś mi przypomina, ale nie chcę dociekać, kogo... straciłem na tej przeklętej ziemi niemal wszystko. Pewnie jak i ona... - zakończył smutno.

Nie czekał na odpowiedź, potwierdzenie czy zaprzeczenie swoich przypuszczeń, ciągnął dalej w języku dla Mewy niezrozumiałym.
- Wie, żeś do tego przyłożył rękę? Nie odpowiadaj, w sumie, nie moja to rzecz. Każda dusza ma nad sobą stróża i nie będę cię tego pozbawiał. Wiem tylko, że będziesz musiał zapłacić za swój grzech, odpokutować za to, co dzieci twego umysłu czyniły z umysłami śmiertelnych - i nie tylko. Tak, jak ja muszę płacić za moje, tu i teraz. Masz ręce czerwone od krwi mego ludu, Uzurpatorze. Nie stać mnie na wybaczenie, za małe mam serce i zbyt ciasny umysł. Nie mi jednak oceniać drogi, którą sobie obrałeś na pokutną pielgrzymkę... - powiódł wzrokiem po księgach. - Nie będę więc oceniał, pomogę wam... jeśli przyjmiesz pomoc.

Giordano


Włoch uniósł twarz ku nocnemu niebu. Te same gwiazdy oświetlały twarz jego przeklętego rodzica, skrytego w labiryncie wąwozów, ale tutaj, blisko, niemal w zasięgu ręki. Imię wyszeptane w zmierzwione włosy wiekowej Gangrelki obudziło demony przeszłości i Giordano na powrót począł dyszeć żądzą zemsty. Pragnął zadrzeć głowę w górę jak wyjący wilk i wywrzeszczeć Hamilkarowi, a także wszystkim, którzy chcą czy nie chcą słuchać, swoje wyzwanie, krwawą obietnicę zemsty.

Narastało w nim pragnienie działania, teraz, natychmiast. Mówił Cykadzie, że są sobie w swej zemście podobni i bliscy, i pragnął, by to była prawda. Teraz jednak w jednym chciał uniknąć podobieństwa - w zgryzocie. Domyślał się, że zemsta pani na Oku Zachodu sięga korzeniami w odległe czasy. Jak wiele lat Cykada czekała w swej twierdzy na okazję do zmierzenia się ze swoimi demonami? Czy pragnienie zemsty - po latach - nie przeżera wszystkich myśli? Węże są cierpliwe...ale ile można czekać w bezruchu, licząc bezsilnie dni przeciekające między palcami jak krew ukochanej osoby?

Rzeź dobiegała końca, Zwierzęta ścigali nielicznych jeszcze żywych chłopów między nędznymi obejściami. Do Giordana raz za raz docierały salwy śmiechu i przedśmiertny charkot.

Patrzył na Cykadę, pogrążoną w rozmowie z Krabem, i powoli wygasały w nim płomienie pożądliwości, obracając się w mieniący czerwienią żar. Dalej była w jego oczach piękna, dalej fascynowała każdym ruchem, ale zaczynał dostrzegać więcej. Zmęczenie i zimną pustkę. Obojętność. Chwile, w których zdawała się odcinać od otoczenia, pogrążać w sobie i nie reagować na nic.

Docierały do niego skrawki przyciszonej rozmowy Cykady z jej zaufanym kapitanem.
- ... deszcz... Walczyliśmy. Tyle, nic więcej.
- ... przegrałaś... ranna... ręka...prawie dwa lata...
- .... nikt...
- ... nie było komu...Celestin...do twierdzy...
- ... lat. ... wraca na zgliszcza?... Damaso ze mnie kpi!
Ostatnie zdanie wypowiedziała ostrym, podniesionym tonem. Krab uspokajał ją, mitygował. Giordano nawet nie musiał za bardzo się wsłuchiwać, by wyimaginować sobie główny argument kapitana: że, on, Giordano, mógł przecież kłamać... Było już jednak za późno. Widział to po jej ruchach, przymrużonych oczach. Uwierzyła mu - i była wściekła.

Dlaczego jednak dopiero po rozmowie z Krabem? Dlaczego nie od razu?

Pani Zwierząt nie wyglądała na niewiastę powściągliwą.

***


Koń Cykady przeskoczył nad zwłokami, i Giordano popędził książęcego karosza by zrobić do samo, ale zatrzymał go wysoki krzyk Kraba. Jasnowłosa Gangrelka warknęła niecierpliwie, by ruszać, ale kapitan zaparł się i zatrzymał całą sforę w wąskim przejściu pomiędzy dwoma skałami. Zeskoczył z siodła na zrytą - ani chybi w długiej walce - ziemię, i przyklęknął przy nieruchomym ciele. Konie się boczyły, drobiły niespokojnie.

W nozdrza Giordana uderzył smród, smród otwartego grobu. Ten człowiek nie żył od dawna, choć ślady wokół niego były świeże. Krab trącił spoczywającą obok trupa szablę i delikatnie uniósł w szczypcach pokryte skorupami skrzepniętej krwi i ropy tkaniny okrywające ciało.

Twarz martwego mężczyzny była pokryta starymi wybroczynami, zza zgnitych warg wystawały nieliczne zęby. Odzienie i ciało nosiły ślady głębokich, równych cięć, ostatnie, tuż pod żebrami, otworzyło brzuch, pełen sinych i fioletowych węzłów kiszek, i doszło do kręgosłupa.

- Ruszajmy - powtórzyła Cykada i zawróciła konia. Krab wstał, otarł szczypce o spodnie. I właśnie wtedy martwy mężczyzna rozwarł spuchnięte powieki, sięgnął siną dłonią po szablę i począł się podnosić.


Iblis


Pomiędzy jednym a drugim mrugnięciem spłynęła na niego wizja, że to nie smagła niewiasta i ten głupiec Sorel idą ku niemu i księciu z bronią w ręku, z zaciśniętymi w trupich, ale jakże pełnych satysfakcji uśmiechach, że to nie oni, ale morska fala pędzi na jego spotkanie, by go zmieść i pochłonąć bez reszty, pożerając nawet ślady jego stóp, brutalna i niepowstrzymana.

A potem Iblis zatrzymał morze.


Słuchał kiedyś - choć nie do końca chciał uwierzyć - opowieści żeglarza, który dotarł do odległych wód na północy. Marynarz twierdził, że panują tam wieczne ciemności, słońce nigdy nie podnosi się nad horyzont, i jest tak zimno, że morze zamarza. Dziś słowa Iblisa zyskały tę moc i zamknęły morze w okowach mrozu.

Zalśniły igły szronu na mieczu księcia. Wzniesiona nad nim i nad stojącym za nim Szaleńcem fala znieruchomiała, pokryła się mlecznym nalotem. Zeloci zatrzymali się w rozterce. Kobieta zerknęła w niebo z obawą na twarzy, jakby za chwilę miał się tam pojawić przyzwany przez Iblisa Celestin, wierzchem na ziejącym ogniem smoku.

- Nie słuchaj go, matko, jego słowa to trucizna - warknął Dante Sorel, a niewiasta okręciła się na pięcie i trzasnęła go pięścią w twarz.
- Milcz!

Mężczyzna gnijącej twarzy uśmiechał się łaskawie do Iblisa zepsutymi,poszarpanymi wargami już od chwili, gdy został mianowany zmartwychwstałym mistrzem. Teraz zaśmiał się otwarcie i głośno, coś mu ohydnie mlaskało i bulgotało w gardle. Nadal nie zsiadł z konia, trząsł się na siodle w rozbawieniu, a do Iblisa docierały, raz za razem, fale trupiej woni.

- Młodzi - skwitował, i przymrużył porozumiewawczo swoje jedyne oko. - Tylko by rąbali, bezrozumnie i bez refleksji. Żadnego rozeznania w sprawach ducha. Żadnego szacunku dla starszeństwa, wiedzy czy władzy... Prawda, da Labrera? Przedstawisz mnie swemu druhowi, który rozumie więcej niż ty i moi durni Zeloci razem wzięci?

Książę splunął na ziemię.
- Pocałuj mnie w dupę - zaproponował, ale Iblis już wyczuwał drżenie głosu, czuł smród strachu. - Zabiłem cię jeden raz, zabiję i drugi. Choćbym...
- I żadnego zrozumienia dla istoty śmierci i umierania - ciągnął niezrażony "mistrz zmartwychwstały". - Choć tyle lat minęło - zwrócił się do dwójki Zelotów - Paula, słyszałaś, co ci przepowiedział w swojej łaskawości syn Malkava? Posłuchaj ostrzeżenia i wsadź na konia dupę swego niewydarzonego potomka. To, że wróciliście, nie znaczy, żeście nieśmiertelni.

Kobieta nazwana Paulą obrzuciła jeszcze księcia pogardliwym spojrzeniem.
- Kiedyś. Już niedługo. Usłyszysz za sobą kroki. I to będę ja - obróciła się na pięcie i ruszyła do koni, ujmując po drodze Sorela za rękę.

Zgniłolicy wywrócił wymownie gałką oczną.
- Wybacz naszym Zelotom, Labrera. Sam wiesz, ile z nimi zawsze było kłopotów... tylko by rąbali, bez żadnego zrozumienia... Zapewniam cię, że i Celestin, i pan mój chcą tę sprawę rozegrać inaczej niż szybką walką. Pamiętasz mego pana, Damaso? Taki wysoki, z brodą. Był księciem przed tobą.

Damaso Hiero da Labrera milczał. Miecz lekko drżał w jego dłoni.

- Czas już na nas - zgniłolicy spojrzał na Iblisa i pochylił lekko głowę w pozdrowieniu pomiędzy równymi sobie. - Dziękuję ci za przepowiednię, panie. Wielce przypadła mi do gustu.
 
Asenat jest offline