Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-01-2011, 13:40   #16
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Cytat:
Żołnierze losu
Królowie gwiazd
Nie został po nich nawet pył
[…]
Stepowy kurhan
Pęknięty krzyż
To koniec tańca ze śmiercią
"- Panie majorze! Otrzymaliśmy raport od naszych obserwatorów z akcji Chancellorsville.
-Mówcie.
- Wykryto obecność Molocha sir. Ponad dziesięć sztuk nieznanego nam rodzaju mutantów wspomagane przez nieznaną nam liczbę robotów zwiadowczych przypominających skrzyżowanie „Pająka” z „Łowcą”. Drugi pluton, trzeciej kompani został wybity do nogi przez rebeliantów. Nasi obserwatorzy natknęli się również na ciała należące najprawdopodobniej do drużyny uderzeniowej wywiadu Hegemoni. Obrażenia wskazują na robotę mutantów. Rebelianci walczą właśnie z mutantami.
Major Jacob Evants chwilę milczał. Siedział nieruchomo. Palce dowódcy sekcji FBI do spraw wewnętrznych nie wykonywały żadnych ruchów świadczących o zdenerwowaniu.
- Otoczyć teren walk za pomocą pierwszej i czwartej kompani. Wspomóc ich niedobitkami z drugiej i czwartej. Natychmiastowa eksterminacja mutantów i robotów. Rebeliantów za wszelką cenę żywcem. Odnaleźć i przejąć Matkę, jeżeli będzie to awykonalne zniszczyć.
- Tak jest.
Porucznik Sanders chwilę się wahał. W końcu postanowił jednak zabrać głos. W FBI ceniono inicjatywę i własne opinię.
- Jeżeli coś pójdzie nie tak stracimy następnych marines. Piata kompania została wybita do nogi, trzecia dzisiaj straciła jedną trzecią składu, szósta jest na froncie, pierwszy pluton drugiej kompani zaginął… Jeżeli stracimy następnych ludzi morale spadną jeszcze bardziej a nasze siły zostaną znowu osłabione. Czy możemy sobie na to pozwolić w obliczu agresywnej postawy Posterunku i Hegemoni?
- Poruczniku to są żołnierze. Oni mają oddawać życie i zdrowie za kraj. W ramach możliwości cudze. W ramach możliwości. Dużo nie ryzykujemy. Wątpię by garstka rebeliantów była wstanie pokonać ponad dwustu elitarnych żołnierzy. Również Moloch nie mógł niepostrzeżenie przerzucić tu znacznych sił. Mało ryzykujemy a możemy wspomóc tym samym operacje Ragnarok. Rozumiesz już po co mi rebelianci?
- Tak sir.
- Po co?
- Bo przetrwali tam gdzie zginęła elita Hegemończyków.
- Dokładnie. Wydaj rozkazy, dopilnuj by akta rebeliantów będących w punkcie zapalnym znalazły się na moim biurku. Potem przeprowadź rozmowę z naszym gościem. Ma dla nas pracować. Cena nie gra roli.
- To nie będzie problem."

***

„Cholera. Plany się psują. Jak zawsze. Iony zdały swój pierwszy test nienajgorzej. Wybiły większość rebeliantów. Gdyby tylko nie tamta dwójka… Mógłbym posłać rezerwy do dokończenia dzieła. To nic… Chcesz coś dobrze zrobić zrób to sam. Główne zadanie wykonam sam. Ojciec będzie zadowolony.”

Buntownicy

John Grant

Dopadłeś świniaka, szybko, tak jak tysiące razy wcześniej otworzyłeś ogień. W samą porę. Na placu boju została tylko trójka Lincolnistów. Dwóch gołowąsów ostrzeliwując się cofała się za rozwalonego Hammera. Jeden wyraźnie kulał, drugi miał zakrwawiony bark. Ostatni z „Czerwonych” przyklęknął za jeepem i prowadził ostrzał ze swego MP5. Niezbyt skuteczny ostrzał, mutki zdawały się ignorować amunicję 9mm.
Ściągnąłeś spust przecinając dosłownie na pół pierwszego z dzieci Molocha. Kule 7,62 mm przebiły się przez pancerz, rozwaliły bebechy i kręgosłup. Mutek jednak kontynuował swoje dzieło czołgając się w Twoim kierunku. Był jednak daleko. Nie stanowił teraz takiego zagrożenia jak jego trzej koledzy. Kolejnego skosiłeś jak wybijał się do skoku, nie ściągając palca z spustu, wbijając dziury w zniszczonym asfalcie przeniosłeś ogień na przedostatniego mutka. Kule trafiły go w bark, plecy i głowę. M60 to nie było PSG, miało rozrzut jak cholera. I dobrze, szczególnie jeżeli wiedziało się jak to wykorzystać. Ty wiedziałeś. Zabrałeś palec z spustu by zdjąć ostatniego nie siatkując jednocześnie młodzików. Cholerstwo Molocha mogło być diabelnie silnie, szybkie i wytrzymało. Mogło mieć segmentowe łapy zakończone ostrymi jak brzytwa szponami. Mogło mieć to i wiele więcej. Zaserwowałeś mu tyle ołowiu, że rozerwało go dosłownie na strzępy posyłając prosto w nicość.
Wróciłeś lufą do czołgającego się. Ktoś już go zdjął. Może i kule 9mm o osłabionym ładunku prochowym stosowane w MP5SD mogły mu gówno zrobić ale co innego .45 ACP przerobione dodatkowo na dum dum. Ostatni z „Czerwonych” poszedł po rozum do głowy i sięgnął po back up, starego colta 1911.
Czysto. Rozejrzałeś się i zakląłeś. Tuż za sobą zobaczyłeś trupa mutka. Dosłownie parę metrów od Ciebie. Już drugi raz tego dnia, ktoś prawie by Ciebie zaszedł do tyłu. Na całe szczęście znowu miałeś swego Anioła Stróża. Trzy kule trafiły go w szyje i głowę. To nie był Neo. Spojrzałeś na okno w którym wisiał snajper. Zobaczyłeś JT z emką przy policzku lustrującego okolicę.

JT

Nie oszukujmy się. Nie byłeś żołnierzem liniowym, zawsze z tyłu wspomagając artylerią lub swoimi zabawkami główne oddziały. Nie umywałeś się jeżeli chodzi o zdolności operacyjne do większości żołnierzy. Mówimy oczywiście o standardach Trzeciego Zwiadowczego. Tutaj byłeś niemal półbogiem. Wpojone odruchy, żelazna dyscyplina i doświadczenie sprawiały, że górowałeś nad większością swych ludzi.
Nie celowałeś za długo, nie mędrkowałeś. Ściągnąłeś spust biorąc poprawkę na podrzut przy ogniu ciągłym. Emka nie miała przed Tobą tajemnic. Mutek, który właśnie miał zamiar rozerwać na strzępy Granta padł na ziemię. Kawałek ołowiu w mózgu czyni każdego niezdolnym do czegokolwiek. Z życiem na czele.
Zlustrowałeś okolicę. Czysto. Usłyszałeś za sobą dwóch rebeliantów. Kolejna czwórka stała na polu bitwy, nie licząc Granta wszyscy byli mniej lub bardziej ranni. Ostatnia dwójka wychodziła z kryjówek. Paradoksalnie przeżyli najsłabsi. Z „Czerwonych” życie udało zachować się tylko Johnowi i Mikowi. Spojrzałeś na trupa Neo. Mutek rozerwał mu praktycznie brzuch.

***

Mike klęczał przy swoim dowódcy i przyjacielu. Rozpylacz leżał obok, jedna z zasad, które wpoił im Neo: nie rozstawać się na polu bitwy z bronią. Rozwalony pogięty kawałek metalu leżał obok. Jeszcze nie dawno w rękach snajpera ratował życie jego towarzyszom. Chłopcom, który wydawało się, że mogli zmienić świat. Myśleli, że mogą głową przebić mur. Zdziesiątkowani przez marines, ledwo wyszli z życiem z potyczki z mutkami tylko dzięki dwóm weteranom Zwiadowczego.
Noah „Neo” Rodger nie wydał ostatniego tchnienia, już nie żył. Nie powiedział nic patetycznego co mogłoby natchnąć ocalałych. Przestał też krzyczeć jak zarzynane prosie.
Odszedł, zmarł, zginął. Już się nie zaśmieje, nie poklepie po ramieniu, nie wypije z nimi piwa. Ten, który rzucił w twarz wyzwanie całemu NJ, który nie zgodził się na brutalną politykę Collinsa przestał istnieć. Mała mrówka uporczywie gryząca ciało wielkiego NJ została zgnieciona. Nie było jednak czasu na pochówek. Nie było czasu na nic. Bo życie i walka trwały dalej.

Tylnie drzwi od vana otworzyły się. Nie stali tam jednak marines tylko jeden człowiek. Niski, łysawy, pod czterdziestkę z berretą 92F w dłoni. Ubrany w kamizelkę typu dragon skin, przygięty pod jej ciężarem. Stojący bliżej widzieli wystraszone, blade spojrzenie. Lufy zaraz zostały na niego skierowane, rozkaz nakazywał brać żywcem jednak w razie czego byli gotowi zabić.
Cel nie podniósł jednak pistoletu. Stał tak sekundę czy dwie a potem. Potem wszystko działo się szybko. Jego ruchy zaczęły się rozmazywać. Momentalnie wyskoczył z wozu. Huk strzału i jeden z gołowąsów, który jeszcze nie tak dawno stawiał opór mutantom i marines padł trzymając się za postrzelony brzuch.
Ktoś odpowiedział ogniem ale celu już tam nie było.
Kooprocesor, dopalacz refleksu. Szczyt przedwojennej techniki. Grant i JT momentalnie zdali sobie z tego sprawę, obaj widzieli w akcji Szybkiego, porucznika Zwiadowczego i posiadacza dopalacza. Wiedzieli, że cel niedługo padnie wycieńczony. Niedługo. Przed tym był jednak maszyną do zabijania. Jego ciało było pozbawione wszelkich blokad, pompowane do krwi hormony i chemikalia sprawiały, że ruchy rozmywały się w oczach. W połączeniu z chociażby podstawowym szkoleniem sprawiały, że trafienie go przez kogoś kto nie był strzelcem wyborowym i nie miał dobrego karabinu było niemożliwe.
Cel nie wdał się jednak w walkę z Wami. Po postrzeleniu młodzieńca pognał co sił, klucząc prosto w zaułek. Zniknął w ruinach zostawiając Was z wyjąc rannym.

Uciekinierzy

Ogień rytmiczny zakłada równomierne strzelanie do celu, gdzie każdy wystrzelony pocisk jest świadomie wycelowany w kierunku wroga, a strzały następują po sobie w odstępie 0,5-1 sekundy. Dzięki temu zarówno towarzysze jak i strzelający wiedzieli ile strzelec może prowadzić ogień i jak długo może osłaniać towarzyszy. Ogień rytmiczny powinno prowadzić się do obalenia celu.



Nie strzelaliście rytmicznie, po prostu wywalaliście jak najwięcej nabojów w kierunku robota. Kule 9mm grzęzły w metalowym korpusie, rykoszetowały, zniekształcały głowę tworu Bestii. A ta parła do przodu. W końcu się zatrzymała. Tak po prostu. Rozkraczyła się i padła na glebę cała poorana dziurami po kulach. Któraś musiała dosięgnąć ośrodka decydującego. Która? Ciężko powiedzieć. Robot był poorany śladami po kulach. Niezbyt było wiadomo jak dobić.
Odsunęliście się, James zbyt dużo się nasłuchał historii o maszynach udających martwe i przenieśliście wzrok i lufy na drugi cel. Robot rozszarpywał właśnie twarz Alice wbijając się jednocześnie odnóżami w ciało dziewczyny. Brakowało mu dwóch nóg, Derek cofał się próbując załadować rewolwer. Padł strzał, potem drugi. Robot jak i jego poprzednik rozkraczył się i padł. Teraz widzieliście wyraźnie, kula rozniosła część robota z metalu przypominającego miedź. Spojrzeliście skąd strzelono. Na drugim końcu marketu stał mężczyzna w długim płaszczu, jedną rękę przyciskał do ciała a w drugiej trzymał rewolwer z którego położył maszynę-pająka.

Obserwator

Bob Dentn

Luneta na podczerwień wyprodukowana w Posterunku sprawdziła się idealnie. Sugestia Szefa co do miejsca obserwacji też była trafna.
Rebelianci poradzili sobie z marines, było widać to wyraźnie. Liczne stygnące lufy i niezgrane akcje ocalałych. Komandosi działają inaczej. Walczyli właśnie z jakimiś mutantami. Niższa temperatura ciała niż w przypadku człowieka, dłuższe ręce zakończone szponami. Jakiś nowy typ, luneta nie podawała ich nazwy. Trzeba będzie powiedzieć by szef ją uaktualnił. Widziałeś jak mutki masakrowały rebeliantów, ręce wydłużały im się na dobre dwa-trzy metry. Szpony cięły ciało. Rebelianci próbowali stawiać opór. Kiepsko trzeba przyznać. Tylko jeden z nich się odznaczał. Najpierw położył strzałami z broni krótkiej muta, potem kolejne dwa z czego jeden już się wybijał do skoku. Rozejrzał się i pognał do ocalałego jeepa z rkmem na pace. Sprawdził szybko i sprawnie amunicję a potem rozpoczął ogień. Kule z rkmu cięły mutki i ratowały życie jego kumplom. Twory Molocha myślały i planowały. Albo obdarzone własną inteligencją albo kierowane przez Matkę. Sądząc po zachowaniu większości to drugie. Zdecydowanie, nie kryły się przed ogniem rkmisty. Za to jeden, kierowany przez kogoś zaczął zachodzić strzelca od tyłu. Nie dane mu było jednak skończyć żywot rebelianta. Ktoś położył go celną serią. Walka szybko się skończyła. Ktoś podbiegł do rannych, ktoś się opatrywał, ktoś stał w szoku. Tylko rkmista lustrował okolicę.
Drzwi od vana, jedynego nie zniszczonego przez atakujących pojazdu się otworzyły. Wiedziałeś kto stamtąd wyjdzie. Szef miał dobre informacje i zawsze się nimi dzielił ze swoimi ludźmi. Peter Edwards, przynęta FBI, stanął na pace wozu. Wiedziałeś co zaraz będzie. Dopalił się, postrzelił najbliżej stojącego i uciekł. Niedługo zginie. Wszczepienie kooprocesora nie poszło najlepiej. Peter miał podpisany wyrok śmierci, jako patriota postanowił nie zginąć na marne doprowadzając do zabicia elity rebeliantów i wywiadu Hegemoni.
Obserwowałeś co teraz zrobią rebelianci gdy usłyszałeś na korytarzu kroki. Ktoś tu był. I to pewnie nie po gamble…

Wędrowiec
Hillary „Hillbilly” Bilberg

Sierżant, porucznik czy kto tam dowodził zmianą był wyjątkowo tępy i złośliwy. Jak to człowiek mały obdarzony pewną władzą poczuł się Bogiem i pokazywał to na każdym kroku. Wezwał jednak przez radio patrol, który przyjechał by Ciebie odeskortować.
Patrol przyjechał w jeepie z zamontowanym reflektorem i karabinem maszynowym. Trzech żołnierzy było w pełnych mundurach. Strzelec karabinu i żołnierz siedzący na przednim siedzeniu pasażera mieli termowizory, każdy z kamizelką kuloodporną i z co najmniej dwiema sztukami broni. Żołnierz-pasażer podszedł do Ciebie i zasalutował. Przez pierś miał przewieszony pas z peemką.
- Sierżant Steinberg, FBI. Dostałem rozkaz odeskortowania pana do kapitana Morrisa. Proszę za mną.
Spojrzał na dowódcę punktu.
- Przejmuję odpowiedzialność za naszego gościa sierżancie.
Żołnierz wyprężył się służbiście.
- Tak jest sir!
Dziwne… Obaj mieli równe szarże a jeden prężył się przed drugim.
Steinberg poprowadził Ciebie do jeepa i poprosił o zajęcia miejsca z tyłu. Ruszyliście przez mgłę i ruiny. Gdy się oddaliliście Steinberg zaczął mówić.
- Proszę nam wybaczyć ale musimy zachować środki ostrożności. Ciężko nam to przyznać ale nie kontrolujemy całego Nowego Jorku. Jest zbyt rozległy a promieniowanie uniemożliwia postawienie wszędzie stałych posterunków. W ruinach, we mgle ciągle snują się mutanty i degeneraci nie stanowią oni zagrożenia dla uzbrojonych patroli ale dla samotnego podróżnika mogą stanowić zagrożenie. Jedziemy teraz do Dzielnicy prezydenckiej gdzie zostanie pan przyjęty przez kapitana Morrisa. Bardzo jesteśmy wdzięczni za dostarczenie nam materiałów.
Jechaliście przez dobre pół godziny, mijając po drodze kolejny posterunek tym razem liczniejszy. Dwa reflektory były skierowane na drogę razem z lufą wielkiego karabinu. Obok stał opancerzony samochód, przed wojną dostawczy, aktualnie bojowy. Piątka żołnierzy zachowywała czujność, druga piątka siedziała obok gotowa na reakcje. Wylegitymowała, krótko Waszą eskortę i puściła dalej. Steinberg znowu się odezwał.
- U nas jeżeli chodzi o przepisy nie ma względów dla nikogo tylko to pozwala zapewnić naszym obywatelom bezpieczeństwo.
Następny posterunek, znowu z ciężkim karabinem stanowił granicę Dzielnicy Prezydenckiej. Po ponownym wylegitymowaniu wjechaliście do miasta. Mgła była rozpraszana przez latarnię, po dobrze odgruzowanych ulicach jeździły samochody. Przechodnie załatwiali swoje sprawy, robili zakupy, wracali z pracy czy szli odwiedzić sąsiadów. Prawie nikt z cywili nie nosił broni, jeżeli już to pistolety lub rewolwery. Porządku na ulicach pilnowała policja jak z opowieści staruszków. Niebieskie mundury w idealnym stanie zdawały się pochodzić z innego świata.
Wszystkie domy były odnowione, gdzieniegdzie stały powojenne konstrukcję z sprowadzanej z FA cegły lub stali. To właśnie przed dwupiętrowym, ceglanym budynkiem zatrzymał się Twój konwój. Nad drzwiami widniał wielki napis „Federal Bureau of Investigation”. Steinerg wysiadł jako pierwszy.
- Proszę za mną panie…
Przedstawiłeś się po czym weszliście do budynku. Weszliście, po prawej w przedsionku widniała pancerna szyba. Steinberg ponownie pokazał swoją legitymację, zostaliście wpuszczeni do środka.
W budynku nie było praktycznie ruchu. Ruszyliście korytarzem wzdłuż którego stały krzesła. Na dwóch z nich siedziało dwóch krępych cywili. Chyba cywili… Każdy z krótkim rozpylaczem i w kamizelce kuloodpornej. Steinberg zachęcił Ciebie ruchem ręki byś za nim poszedł. Ochroniarze wstali i podeszli do Was, sierżant odwrócił się, uśmiechnął.
- Niestety ale będziemy musieli pana obszukać, procedury bezpieczeństwa. Nie może pan wnieść żadnej broni.
Goryle nie były tak uprzejmi. Wcale nie nonszalancko trzymali swoje peemki wycelowane w Twoją stronę.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]

Ostatnio edytowane przez Szarlej : 16-01-2011 o 12:32.
Szarlej jest offline