Wściekła Amy biegła przez las w stronę Trzmiela. Głupi Rav! Głupi, tępy Rav! Chciała się uczyć by nie być dla niego ciężarem, by umieć mu pomóc i może nawet kiedyś uratować, a on oczywiście klapki na oczu i fru do przodu! Uuuuch! Kopnęła jakąś kępę trawy. Miała ochotę płakać ze złości, ale zbyt szybko dogoniła młodego maga, a potem...
Potem las się zmienił. Dziewczynie ciarki chodziły po plecach, a nogi poruszały się jak w gęstej mazi. Coś było nie tak. Coś było bardzo, bardzo źle. Atmosfera przypominała jej tą przed przeniesieniem się w podziemia i w nich samych. Strach oplatał ją lepkimi mackami. Miała wrażenie, że zamiast w stronę bezpiecznego Domu idą w stronę... czego właściwie? Zagłady? To było zbyt ciężkie słowo. Lecz zdecydowanie nie miała ochoty tam iść, a równocześnie czuła, że musi i powinna. Zarówno ona, jak i pozostali.
Dalsze wydarzenia nie mieściły jej się w głowie. Baśnie, opowieści, historyczne księgi i śpiewane cichaczem ballady z czasów wojny - wszystko to nagle zmaterializowało się na podwórzu Domu dając im przedsmak (a raczej aż zbyt pełny smak!!) owej Przygody, za którą tęsknili chłopcy.
I potwornej bezradności, której nienawidziła Amy.
Dopiero głos Rava nawołujące do gaszenia pożaru, a przede wszystkim widok Zimiry opadającej na ziemię podworca przywróciły jej zdolność działania. Z krzykiem rzuciła się w stronę leżących na podwórzu trzech wielkich opok Domu. Tyle że teraz wcale nie wyglądali na opoki. Stara kapłanka oddychała z wyraźnym trudem, a bladość twarzy było widać nawet przy jej ciemnej karnacji. Kurczowo przyciskała dłonie do piersi, nie będąc w stanie wykrztusić słowa. - Mateczko! Mateczko Zimiro! - Amy przypadła do kapłanki, nie wiedząc, jak powinna się nią zająć. Nikt nie nauczył jej jeszcze leczniczych modlitw a teraz wcale nie była pewna, czy 'zwyczajna' modlitwa cokolwiek da; zwłaszcza że w ogóle nie wiedziała co jej jest! Rany Edrina były takie straszne... No i pierwszy raz w życiu widziała martwego człowieka (przynajmniej nie pamiętała wcześniejszych), a do tego jeszcze człowieka, który wydawał się zawsze taki... wieczny! - Wszystko będzie dobrze, tylko powiedz mi co mam robić?! - "O, Habbakuku", jęknęła w myślach, "jeśli to kara za naszą kłótnię w lesie, to czemu nie spuściłeś tego smoka na nas, a nie na Dom?!".
Twarz Zimiry, choć ściągnięta strasznym cierpieniem, na chwilę wypogodziła się, a przez blade usta przemknął cień uśmiechu. Ciemna dłoń kapłanki ruszyła na spotkanie dłoni Amy. Niewidzące oczy skupiły na niej swoje spojrzenie. Amarys przypomniało się co mówiła staruszka w świątyni zaraz po wizji dziewczyny. Być razem by przetrwać trudne czasy... wierzyć i ufać... Amy nie rozumiała jak można wierzyć i ufać skoro to piekło, które rozpętało się wokół Domu było niczym w porównaniu z tym, co smoki były w stanie zrobić... Ale w czasie wojny ludzie wierzyli i ufali - i to kapłani i bogowie właśnie wyprowadzili świat z chaosu. Zresztą cóż innego jej pozostało? A raczej - czyż nie po to właśnie chciała zostać kapłanką? Ścisnęła mocno dłoń Zimiry, drugą ręką medalion Błękitnego Feniksa, po czym zaczęła się żarliwie modlić, z trudem przełykając łzy i kaszląc z powodu dymu. Nie wiedziała co jest staruszce, jednak Habbakuk mógł przecież wszystko! Wkrótce też Zimira zaczęła lżej oddychać, a z jej ust wreszcie wydobył się głos. |