Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-01-2011, 21:27   #175
Akwus
 
Akwus's Avatar
 
Reputacja: 1 Akwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie coś
Frank Kress

Oparł ciężko rozpalone czoło o zimny kamień futryny, był wściekły na siebie, że zbrakło mu sił by zejść na dół szybciej niż Mera ze swoimi ludźmi zdołał zewrzeć się z buntownikami.
~ Źle się stało, że nie poczekałeś na mnie przyjacielu, źle żeś sam postanowił uderzyć na łotrów, z którymi mierzyć się nie powinieneś.
Szedł powoli zaciskając zęby przy każdym kroku. Lewe oko miał opuchnięte tak bardzo, że ledwo widział na nie dramat, który rozgrywał się zaledwie dwadzieścia kroków od nich. ~ Dajcie nam jeszcze chwilę druhowie ~ pomyślał i przyspieszył kroku.

Tell - na kilkanaście sekund przed wyprowadzeniem ludzi z bramy

Czując jeszcze na ramieniu dłoń Kapitana Kressa i wciąż słysząc w ustach jego ostatnie słowa kusznik wskoczył na górny podest niczym sam diabeł. Nawet jego ludzie będący nie raz świadkami zdenerwowania swojego dowódcy odskoczyli w lęku od schodów niemal upuszczając kusze. Znali go do dawna, był im bratem na służbie i ojcem podczas niekończących się treningów, przyjacielem gdy potrzebowali napić się i porozmawiać lub księdzem, gdy zgrzeszyli i musiał wysłuchać ich win dając swego rodzaju odpuszczenie. Nigdy nie widzieli go jednak w takim stanie. Dłonie kurczowo obejmujące ościeżnicę, wydawały się szukać ostatniego oparcia nim kusznik odda się szaleństwu. Stopy rozstawione szeroko szukały opoki od której mogły by dodatkowo wybić.
- Skończył się czas bełtów chłopaki - zaczął sącząc przez zaciśnięte zęby - do przed chwilą mogliśmy siedzieć tu bezpieczni korzystając z tego co nam pozostało, ale dość już tego.
Czwórka ostatnich miejskich kuszników patrzyła na swojego dowódcę nadal nic nie rozumiejąc. Czuli, że to co zaraz usłyszą nie będzie oznaczało nic dobrego. W jednej chwili zrozumieli jednak, że w tym mieście, w tym dniu, nic dobrego po prostu spotkać ich nie mogło i nie miało tu znaczenia, czy siedzieliby dalej na górnym podeście głównej bramy, bronili miejskiego ratusza, czy wraz z towarzyszami walczyli o kilkadziesiąt kroków niżej. Tak po prostu musiało się dziś stać.
- Uczyliście się nie tylko napinania pierdolonej cięciwy co? Pora wspomóc naszych! Tam na dole giną ostatni Strażnicy! - dmuchnął unosząc z czoła mokre od potu kruczoczarne włosy - Idziemy z Kressem! Dość kusz i bełtów, czas ostrzy, noży i mieczy, czas umierania moi drodzy...

- Kto ustąpi, temu sam wpakuję bełt w plecy -
dodał już dużo ciszej, lecz nie miał wątpliwości, że sens słów był dla całej czwórki jasny.

Frank Kress

Choć w pierwszej chwili Mera zdołał odepchnąć napastników o kilka kroków, to wnet okazało się, że był to tylko taktyczny manewr wyszkolonych najemników by zewrzeć się z siłami D`Arvillów w korzystniejszym dla nich miejscu.
Od walczących nie dzieliło ich więcej jak piętnaście metrów i Frank wiedział że nie zdoła zamienić z kusznikiem więcej niż dwóch zdań, na rozmowę z kimś z kim za chwilę przyjdzie zginąć ramię w ramię nie szkoda jednak żadnej chwili, szczególnie, że nim zginą musiał dowiedzieć się jeszcze jednej rzeczy.
- Czemu usłuchałeś - zapytał nie kończąc pytania wprost, ani nie odwracając się nawet do Tella.
- Taki rozkaz - odparł równie nonszalancko kusznik.
- Nie pierdol, mogłeś równie dobrze odwrócić się i wyjść, lub dla pewności pchnąć mnie tym kindżałem, w tym całym burdelu i tak nikt by się nie zorientował.
- Taka karma więc.

Żaden nie powiedział już nic więcej, obaj uśmiechnęli się tylko lekko i po raz ostatni przyspieszyli pokonując ostatni metry niemal biegiem.

Dopiero teraz do uszu Szalonego Kapitana jak po latach opisywano go w karczmach podczas wieczorów pełnych piwa, kobiet i niesamowitych historii z czasów Wielkich Zamieszek doszły krzyki umierających po obu stronach. Oni zaś mieli do tych krzyków za chwilę dołączyć.
Wojownik dbający o swoje życie atakuje, ale jednocześnie skupia swoją uwagę na obronie, nie pozwala sobie na odsłonięcie się nawet za cenę lepszego trafienia, po co wszak komu to, że sięgnie przeciwnika jeśli jednocześnie sam może upaść wespół z nim na bruk. Ani Kressowi ani Tellowi nie zależało już jednak na dożyciu kolejnego świtu i obaj poczuli chyba jednocześnie dziką żądzę rywalizacji, bo ciężki rapier Kressa oraz dwa ostrza kusznika zaczęły wirować w takim tempie, że gdyby nie gęstość tłumu w jaki wbili się można by sądzić, że przejdą przez przeciwników na wylot. Mężczyźnie nie zważali na nic, ani na druhów, którzy ciągnąć już ostatkami sił ustępowali im drogi, ani na przeciwników, którzy zaskoczeni kolejnym zrywem szaleństwa obrońców starali niezdarnie osłaniać się przed ich ostrzami.
Kusznicy Tella nie byli w stanie nadążyć za dwójką torującą im drogę przez tłum walczących lecz z całych sił starali się chronić tyły obu oficerów dobijając tych, których tamci odtrącali tylko na boki brnąc dalej, dalej i dalej...

- Dziękuję ci kapitanie! - Tell starał się przekrzyczeć odgłosy walki wbijając jednocześnie oba ostrza w korpus grubego jak beka najemnika.
Byli niczym dwa termity otoczone przez szkarłatne mrówki, kąsający śmiertelnie swoich przeciwników, lecz cały czas zdający sobie sprawę, że nie dane im będzie wyjść z tego starcia z życiem. Pozostali z walczących stawali się powoli tłem, które w licznych powstałych po zamieszkach wersjach tego starcia byli pomijalni jak gdyby cały ciężar walki przyjęła na siebie ta dwójka. Dla wielu z tych, z którymi skrzyżowali oni ostrza tak też w rzeczywistości było.
- Za co? - Wycharczał Kress, któremu adrenalina pozwalała poruszać się pomimo upuszczenia chyba już kilku litrów krwi.
Tell uskoczył przed toporem wirującym z taką prędkością, że stojący za nim człowiek nie miał tyle szczęścia i osuwając się na bruk musiał łapać swoje jelita wypływające z rozciętego brzucha - Za to, że dałeś nam przykład!
Kusznik uchylił się po raz drugi sprytnie podprowadzając swojego przeciwnika tuż przed ostrze Kressa.
Jeszcze przed chwilą Frank nie uwierzyłby gdyby ktokolwiek powiedział mu, że da się sparować cios topora na smukłym rapierze, lecz nie mając już nic do stracenia musiał właśnie spróbować tej sztuki. Wyszczerbione ostrze zatrzymujące się na klindze zdziwiło jednak obu z nich na równi. Frank otrząsnął się jednak z szoku pierwszy, dzierżącemu topór najemnikowi przyszło się jednak zdziwić po raz kolejny, na szczęście jednak po raz ostatni.
- Jak umrzeć?
Ostrze wbite od gardła przeszło przez szczękę, mózg, nie zwalniają nawet na czaszce i skórzanym czepcu wychodząc wysoko ponad czerep jego kolejnego przeciwnika.
- Jak żyć! Śmierć jest tylko konsekwencją, każdy musi się z nią spotkać. Sprawa jak do niej dotrwać.
Może niepotrzebnie zajmowali się rozmową, może był to efekt ich berserkerskiego ataku, może po prostu Tell trafił na szybszego przeciwnika, fakt jednak, że tym razem kusznikowi zabrakło dosłownie ułamka sekundy by uskoczyć przed młotem, który trafił prosto w jego prawe przedramię wytrącając jeden z mieczy. Tell drugą dłonią władał jednak równie sprawnie a bliźniacze ostrze nie czekało ani sekundy by zemścić się na tym który walczył jedną tylko bronią. Krew z rozcinanej aorty trysnęła szeroko obryzgując dwóch z ludzi Serafina mocujących się z kilkoma najemnikami ponad czymś czego w zamęcie starci nikt prócz owej garstki nie zauważał.
Obracając się za ciosem Tell odruchowo dokończył piruet kończąc go w lekkim przysiadzie tuż nad owym ciałem. Zadeptanym w wirze walki ciałem Mery, tego który najął go na służbę pomimo przeszłości kusznika, doceniając jego talent i dostrzegając w nim iskierkę dobra i prawości. Tell ryknął wybijając się do góry dosłownie pomiędzy splecionych wciąż tych, którzy chcieli ciało odciągnąć lub zbezcześcić. Ostrze pchane dziką furią przeszło przez skórzany pancerz niczym nóż przez masło, pierwszy z napastników runął w tył, drugi nie zdołał jeszcze zrozumieć co się dzieje gdy Tell złapał go jedną ręką za gardło, a drugą poprowadził ostrze wprost pomiędzy jego oczy.
Dwaj kolejni odskoczyli wystraszeni furią którą spostrzegli na twarzy kusznika. Dopiero gdy za placami poczuli swoich napierających wciąż kompanów poczuli się pewniej i z nową zaciekłością rzucili się znów w wir walki. Tella i Kressa wszyscy omijali jednak coraz większym łukiem.

Pierwsze uderzenia końskich kopyt doszły do nich niczym w zwolnionym tempie. Zlewając się z uderzeniami serc pompującą krew do odciętych kończyn, rozdartych żył, zmiażdżonych głów. Dźwięk kilkudziesięciu wierzchowców odbijających się w cwale od niewzruszonego niczym bruku narastał jednak z każdą sekundą. Kress wychowany stale wśród jeźdźców opierając się ciężko na ramieniu jakiegoś z żołdaków mógł przymknąć oczy i niemal policzyć ilu jeźdźców zmierza do nich wzdłuż Złotej. Kładący właśnie trupem piątego dziś żołdaka Czarny Leszek również musiał ich zwietrzyć, lub zasugerować się tym, że Szalony Kapitan zaprzestał na sekundę walki, bo odwrócił się nasłuchują po czym szybko otworzył usta by ostrzec swoich.
- Niedoczekanie twoje - syknął Kress skacząc w jego stronę z obnażonym ostrzem - nawet, o tym, nie myśl - wycharczał plując krwią gdy złamane ostrze rapiera wbijało się w sam środek czarnego pancerza.
Konnica była już kilkanaście metrów od nich i pęd w jakim szła nie dawał szans na to by oszczędzili kogokolwiek.
- Głupcze - wyspała z wysiłkiem Czarny Leszek - nie ujdziesz.
Dłonie konającego najemnika zacisnęły się silnie na ramionach kapitana.
- Nie zamierzam - odparł spokojnie Kress na jedno uderzenie serca przed tym jak ostrze jednego z jeźdźców przebiło na wylot czarny pancerz posyłając ich obu na ziemię.

Tell pomimo iż osiągnął poziom szaleństwa zbliżony do Kressa nie zamierzał poświęcać się aby utrzymać na drodze konnicy nawet połowę najemników, odskoczył w bok mając nadzieję, że idąca w jego stronę banda nie zorientuje się na czas w tym co ją czeka. Po raz kolejny okazać się miało, że w walkach pod bramą brał udział trzon sił najemników a nie jak pod ratuszem miejska zbieranina rabusiów, złodziei i drobnych oszustów. Dwóch z tych którzy następowali na odciętego od reszty walczących kusznika skoczyli od razu za nim przyszpilając do skrzyń nim zdołał się uchylić.
- Mamy ce dlaniu - wyseplenił niski plując resztkami zębów- jus się kulwa nie wywinies.
Tell przełknął ślinę uśmiechając się jednocześnie do swoich katów.
- Wiecie co - powiedział starając się nie dotknąć gardłem do podstawionego sztychu - muszę wam przyznać, że byliście dobrzy.
Najemnicy spojrzeli po sobie nie rozumiejąc słów kusznika. W sekundę później, gdy wśród tętentu kopyt głowa wyższego potoczyła się na bruk, a niższy porwany lassem wyleciał niczym z procy nie mieli już czasu an dalsze ich rozważanie.
Tell osunął się ciężko na bruk, serce powoli zwalniało rytm. Sprawną ręką delikatnie obmacywał połamane żebra. Bolało, a to znaczyło że żył.

***

Żołnierze uczeni wojaczki i wojennej moralności przez Kresa oraz kilku ocalałych strażników, których przełożonym był do tej pory Mera spojrzeli na niego ze zdziwieniem. Był jednak na miejscu najwyższym rangą i przy nim stało dowództwo, szczególnie po tym jak Arms przed odjazdem kazał swoim ludziom wykonywać polecenia kusznika. Tell dźwignął się jednak wspierając na sękatym kiju i raz jeszcze powtórzył rozkaz.
- Nie interesują mnie jeńcy. Dobić każdego, który dycha. Jak tylko uprzątniecie ten burdel formować szyk i to samo zrobimy z każdym następnym którego znajdziemy na naszej drodze.
Prawie ćwierć setki zawodowego wojska w szarży nie mogło jednak zostawić po sobie zbyt wielu niedobitków. Kilku którzy zdążyli ujść z ulicy konni dopadli po krótkim pościgu, ostatnich trzech którzy bronili się jeszcze w zaułku skapitulowało gdy spostrzegli, że na głównej ulicy rozpoczęło się właśnie dobijanie ich towarzyszy. Gdyby wiedzieli, że poddanie się nic im nie da, pewnie walczyliby do końca.

Śmierć miała jednak jeszcze w D`Arvill wiele niedokończonych spraw...
 
Akwus jest offline