Wątek: C E L A
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-01-2011, 22:01   #77
mataichi
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
muzyczka


Kurt Marevick

Klaustrofobicznie ciasny szyb wentylacyjny przedłużył ich nadzieję. Niestety jeden strach zastąpił błyskawicznie poprzedni „rozsiadając” się wygodnie na jego miejscu. Kurt z trudem był w stanie przeciskać się do przodu. Każde dwadzieścia centymetrów było okupione sporą porcją energii. Drobniejsza Ewa nie miała takich problemów, ale pokłady jej sił były na wyczerpaniu. Ponura wizja zaklinowania się w szybie, choć początkowo malutka i odległa zaczęła powoli pęcznieć w umysłach uciekinierów… z każdym wąskim zakrętem coraz szybciej i szybciej. Wybrali najwyraźniej złą drogą, gdyż nie widać było nigdzie wyjścia. Powrót w objęcia upiora również nie był najlepszym rozwiązaniem, więc nie mogli się tak po prostu wycofać. Po kilkunastu minutach zrobiło się wyjątkowo ciepło i duszno. Lepki pot spływał po czole Kurta wprost do jego oczu wywołując bolesne pieczenie, a wycieranie twarzy rękawem w tych warunkach nie należało do najłatwiejszych czynności. Gorsze były jednak kłopoty z oddychaniem, a przynajmniej wrażenie tych kłopotów. Sumienie uwielbiało bowiem właśnie takie chwile słabości. Wykorzystywało każdy choćby najmniejszy i nieszkodliwy lęk i obracało przeciwko człowiekowi…

Marevick miał wrażenie jakby prześwit szybu zwęził się jeszcze. Nie mógł już swobodnie oddychać, a po chwili jego wzrok stał się niewyraźny.

Wszystko było takie MAŁEEE

Zaklinował się.

Więzień spróbował przesunąć się do tyłu, ale również nie drgnął ani o centymetr. Wciągnął brzuch wypuszczając resztki powietrza z płuc, ale zamiast zyskać trochę miejsca, szyb zwęził się wraz nim. Nie mógł się ruszyć, nie mógł oddychać, nie mógł nawet krzyczeć. Pęczniejący do tej pory strach pękł rozlewając po umyśle uwolnioną panikę.

Ewa coś mówiła, ale nie mógł zrozumieć ani jednego jej słowa. Obraz przed jego oczami poczerniał, a jedyną rzeczą jaką jeszcze czuł był ból w klatce piersiowej.

TRZASK!

Poczuł upadek jak i przyjemne uczucie powietrza wypełniające na powrót jego płuca. Otworzył oczy i zobaczył rozwalony szyb wentylacyjny, z którego musiał wypaść. Leżał na podłużnym stole, prawdopodobnie w jakiejś niewielkiej jadalni dla pracowników. Ewa miała mniej szczęścia i wylądowała na twardej podłodze obok.

- Kurwa co ci odwaliło?! – krzyknęła jęcząc przy tym z bólu. – Czemu zacząłeś rzucać się jak szalony?

Nie wiedziała jednak, że mówiła do człowieka pozostającego pod wpływem Sumienia. Kurt jakiego znała zniknął. Świat przez niego postrzegany był innym światem. Dodatkowa dawka leku zawładnęła nim na dobre…


Rebeka Marqez


Simon otworzył powoli drzwi i rozejrzał się czy psychopata nie czai się gdzieś za rogiem. Po chwili mężczyzna odwrócił się i uśmiechnął do Rebeki jednocześnie kiwając głową w stronę korytarza co najwidoczniej oznaczało, że droga była wolna. Wyszli kierując się bardzo cicho w kierunku, w którym uciekli towarzyszę Marqez. Podeszli do rozwidlenia korytarza i ostrożnie spojrzeli w lewą odnogę.

Obraz jaki kobieta zobaczyła był spełnieniem jej wszystkich obaw. Widziała plecy psychopaty odzianego w jednolity czarny kombinezon. W jednej ręce trzymał on wielką, ociekającą krwią maczetę. Świeżo upuszczona posoka spływała z niej strużką na podłogę tworząc u stóp potwora niewielką kałuże. Stał on przed Ewą, która opierała się o framugę otwartych drzwi chłodni, czule obejmując swoimi dłońmi jego głowę. Parę metrów za nimi, na metalowym stoliku leżał zabity Kurt. Wiele ciosów ostrej broni zmasakrowało jego całe ciało, które wciąż wiło się w drgawkach. Szeroki uśmiech Ewy wściekle kontrastował z ostatnim tchnieniem biednego chłopaka.

- … ocknij się. – kiedy Simon pociągnął ją za rękę dopiero dotarły do niej słowa towarzysza. – Musimy uciekać, zaraz nas wyczuję. Im już nie pomożemy. Za mną.

Mężczyzna złapał więźniarkę za dłoń mocno ją ściskając. Pobiegli, nie za szybko żeby nie wydawać za dużo odgłosów, ale tez nie za wolno, tak aby jak najprędzej oddalić się od potwora. Co dwa kroki oglądali się za siebie nerwowo. Doprowadził pod kolejną klatkę schodową, po czym zatrzymał się niespodziewanie.

- Daleko mi do bohaterskich poświęceń, ale ktoś go musi zwabić tego przyjemniaczka na pięterko. – położył ręce na ramionach kobiety i popatrzył się prosto w jej oczy, jednocześnie stanowczo przemawiając. – Rebeko ukryj się i poczekaj aż krzyki z góry ucichną rozumiesz? Tam będzie laboratorium. – wskazał palcem najbliższe drzwi.

- W jaki sposób zamierzasz... przeżyć?

- Dam się złapać, użyję gwizdka, a następnie w zamieszaniu schowam się do jednej z szafek. Mam nadzieję, że dalej tam stoją. Nic prostszego. – uśmiechnął się chcąc najwyraźniej dodać sobie odwagi. Już miał odchodzić, lecz w ostatnim momencie odwrócił się błyskawicznie i niespodziewanie objął w pasie Rebekę, a następnie złożył na jej ustach krótki pocałunek. Był bardzo delikatny, daleko mu było do napastliwości, choć niewątpliwie pocałunek ten mógł kojarzyć z ostatnim posiłkiem skazańca, który od dawna nie jadł nic tak wykwintnego.

- To na szczęście. – odrzekł i pobiegł w górę schodów.

Kobieta udała się we wskazane miejsce. Jakie było jej zdziwienie gdy za drzwiami zamiast opuszczonego laboratorium zobaczyła w środku barykadę, za którą stali więzienni strażnicy. Było ich pięciu. Wszyscy bez wyjątku trzymali wycelowaną w nią broń. Miała szczęście, że nikt nie pociągnął nerwowo za spust i nie pozbawił jej od razu życia.

- Podejdź no tu paniusiu. – wielki murzyn wskazał lufą strzelby miejsce, w którym miała stanąć.

- Czy to nie ta, która Lechner chciał mieć żywą? – zapytał jeden z nich.

- Tak, to ta. Jerry, zabierz ją do doktora. – wydał polecenie murzyn, prawdopodobnie dowódca niewielkiej grupki. Szczupły, wąsaty mężczyzna przeskoczył przez barykadę z pistoletem w ręku.

- Bez żadnych numerów. Pójdziesz ze mną – miał teksański akcent, który byłby bardzo zabawny gdyby niezbyt miła sytuacja, w której się znajdowali.

Chciał zabrać ją na pierwsze piętro, prosto do samego Lechnera. Simon musiał wiedzieć, że wpadnie w pułapkę tylko dlaczego to zrobił? Gdy postawiła pierwszy krok poczuła coś w prawej kieszeni. Był to niewielki przedmiot, który mężczyzna musiał podrzucić jej podczas pocałunku.

Simon dał jej gwizdek przyzywający upiora.


Christopher, Jill, Joshua

Pozbierali się zadziwiająco szybko po koszmarze jaki sami sobie ufundowali, lecz oprócz zwichrowanej jeszcze bardziej psychiki wynieśli z majaków poważniejsze obrażenia. Josh, w kilku miejscach na ciele miał niewielkie piekące oparzenia, a Chris z kolei zarobił kilka sporych siniaków. Jedynie Jill zdawała się nie mieć żadnych ran i w porównaniu do dwójki mężczyzn nie wyglądała jakby przeszła przed chwilą wewnętrzne bój z własnymi grzechami. Wszystko wskazywało na to, że narkotyczne wizję były w stanie dosięgnąć nie tylko ich umysłów, ale również i ciał.

Zyskali jednak dostęp do pokoju, w którym znaleźli upragnioną rzecz, amunicję. Było to może zbyt górnolotne określenie gdyż znajdowała się tam jedynie jedna kula. Ale nie uprzedzając faktów…

Pomieszczenie miało może pięć metrów szerokości i pięć metrów długości. Szare poplamione krwią ściany nie wyróżniały się niczym szczególny. Może jedynie napisy wydrapane przez jakiegoś anonimowego ich poprzednika mogły wzbudzać lekki niepokój:

„Zabij bestie a zajmiesz jej miejsce.”


Na samym środku znajdował się niewielki metalowy stolik, a na nim szklany kwadratowy pojemnik, w którym spoczywała jedna, jedyna kula. Pudło było zamykane na automatyczny zamek. Jak się zapewne przybyli przekonali, szkło okazało się pancerne. Na jednej ze ścianek przyklejona była karteczka z odręcznie napisanym tekstem:

„Pragniesz rzeczy, która może odebrać życie, więc życie musisz poświęcić w zamian. Dobrze zastanów się dla kogo przeznaczysz tą kulę.”

Krwawe zacieki na ścianach nie wzięły się z niczego. Mogli zostawić to i iść na spotkanie Lechnera, bądź cóż… dozbroić się jeszcze trochę.
 
mataichi jest offline