Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-01-2011, 23:19   #3
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Emberton o zmroku:


- Słuchajcie mnie, bo nie ma czasu na czcze pogawędki! – dziesiętnik huknął na swoich rozweselonych ludzi. Cieszyli się, jakby było z czego. Głupcy! - Idziem trójkami. Ja, Ves i Jemioł od frontu zasię Hucpa z Markusem i Weszawą od tyłu. Baczenie dawać, bo nie lekka nas czeka przeprawa…

- Skąd zaś pewność, że z wiedźmą sprawa? Może to zwyczajnie białka, co sąsiadkom mężów podkradała i tera się na niej mszczą…
- Jemioł przewrócił oczyma i rękoma nakreślił zgrabne kształty niewieście. Wywołując tym śmiech pozostałych. Poza Bartoszem. Dziesiętnik zmierzył wesołków swoim spojrzeniem pod którym nie jeden zbój topniał. Powoli wesołość ustępowała. Widać stary miał własny pogląd na sprawę, a że miał nosa i ciężką rękę woleli zmilknąć. Trudno było rzec, czy to za sprawą nosa, czy raczej ręki.

- Z Mistrzem idziem. Jemu się sprawiaj ze swoich podejrzeń. Chętnie popatrzę… - warknął Bartosz. Jego słowa znacznie ostudziły rozochoconych Łapaczy. Z Mistrzem Inkwizytorium na sąsiadki pomówione pochopnie zwykle się nie chadzało. Skoro zaangażowano w sprawę Oficjum, znaczyło to, że w sprawie tkwi ziarno prawdy. Albo choć tyle, że Oficjum sprawie się przyjrzeć chciało. A że na ręce patrzeć miał im przy robocie Mistrz, lepiej było nie pokpić sprawy.

- Tedy co mamy robić, jak już chatę otoczym? – najmłodszy Ves wyrwał się wyraźnie zdenerwowany perspektywą pracy z Mistrzem Inkwizycji. Nikogo ze zgromadzonych w brudnym przydrożnym szynku o pogodnej nazwie „Pełna micha” Łapaczy nie dziwiło to zupełnie. Sami wnet wspomnieli swoje pierwsze łowy pod czujnym okiem sługi Świętego Oficjum. Raz, że trza się było w ten czas sprawiać po dwakroć lepiej niż zwykle, to jeszcze i tak pewności nie było, że człeka na spytki Mistrz przy okazji nie weźmie. A bywało, że po takim badaniu Łapacz miast do swoich kompanów Łapaczy szedł tą samą drogą co łowiona przezeń ofiara. „Czystość serc, dusz i umysłów to skarb, którego na tym łez padole strzec Świętemu Oficjum przykazano. I strzeże, bez względu na koszt, jaki słabe ciało przy tym ponieść musi. Zbawienie bowiem nie ma ceny, której nie warto by zapłacić. Miłuj bliźniego i dbaj o jego zbawienie a sam będziesz zbawiony. ” - brzmiała jedna z podstawowych maksym Mistrzów Inkwizytorskiego fachu. Maksym, którymi podpierali się każdego dnia wypalając żar wiary gorejącym żelazem i stosem.

- To co zwykle… - powiedział dziesiętnik, ale więcej Bartosz rzec nie zdołał, bo od otwartych drzwi szynku powiało zimnem. Oczy wszystkich zwróciły się ku drzwiom a z ust Vesa wyrwało się nawet grube słowo, którym zwymyślać chciał natręta, który im w naradzie przeszkadza. Wymsknęło się i zawisło w głuchej ciszy, która zapanowała, kiedy Łapacze zorientowali się, że w drzwiach stoi Mistrz Inkwizytorium w swoim oficjalnym, czarnym stroju znaczonym srebrzystym krzyżem. Dokładniej zaś dwóch Mistrzów. Ich suche, ponure oblicza były najlepszym dowodem na umartwienie ciała, jakiemu musieli się oddawać wytrawnie, byle zapewnić sobie zbawienie wieczne. A słowo, które opatrznie wyleciało z ust Vesa czyniło z pierwszego wrażenia, na którym Łapaczom zależało, kwaśnicę, którą należało wypić.

- Panowie Łapacze widzę bawią się przednio. Dobrze wiedzieć, że humory dopisują, bo sprawa poważna. I czasu mamy mało. – drugi z Mistrzów uśmiechnął się samymi ustami wodząc wzrokiem po pobladłych obliczach sześciu stojących przed nim naraz z czapkami w dłoniach mężów. – Jestem Hugon z Borku a to mój druh, Edward Steredin. Imion waszych poznawać nie mamy zamiaru, bo nam one obojętne, ale który tu Bartoszem się z was zwie?
Zagadnięty dziesiętnik ciężko przełknął ślinę i poczuł, jak naraz wokół niego czyni się pusto. Druhowie, dobrzy kompani do bitki i wypitki, wiedzieli kiedy dać mu rozwinąć skrzydła. Teraz przestrzeni wokół siebie miał pod dostatkiem. Mnąc lisią czapkę w pocącej się w jednej chwili dłoni ozwał się drżącym z lekka głosem. – Ja Panie.

Mistrz zmierzył go uważnym spojrzeniem, po czym wypuścił na twarz cieplejszy grymas. To mogło już uchodzić za uśmiech. Bartoszowi jednak przypominał jedynie grymas, jaki wykrzywia pysk wściekłego psa, gdy zbliży się doń kto nazbyt. Grymas ukazujący zębiska a z ciepłem uczuć nie mający nic wspólnego.

- Doskonale. Ty pójdziesz ze mną. Twoich ludzi poprowadzi Mistrz Edward. Ruszajmy, bo szkoda czasu! – Hugon nie czekając cofnął się znikając za drzwiami wraz ze swoim współtowarzyszem. Łapacze poszli w ich ślady zupełnie bez entuzjazmu. Instynkt im podpowiadał, że „coś” wisiało w powietrzu. Nigdy nie pracowali z dwoma Mistrzami naraz. Rzecz musiała być poważna.

Wyszli w chłodny wieczór. Na podgrodziu Emberton jeszcze panował ruch. Handlarze zwijali swoje stragany a ostatni przekupnie kupowali lecące z ceny towary, które dnia następnego miały stracić na świeżości. Gdzieniegdzie kręciła się podchmielona brać górnicza, bo też zmiana górników z okolicznych kopalń zjechała dzień wcześniej do miasteczka i piła na potęgę, by skrzętnie wykorzystać kilka dni wolnego. Nie było pośród nich krasnoludów, bo tych do miast nie wpuszczano. Plugawe karły wdzięczne winne być ludziom, że nie wytępili diabelskiego nasienia do cna. Były wdzięczne. Te przynajmniej, które wciąż pośród ludzi żyły. Zbuntowanych nieludzi wiele było w lasach i górach, ale nie w miastach. Tu panowali niepodzielnie ludzie.

Minęli gęste zabudowania przyległej do murów miasteczka części podgrodzia zwanej Jarmarkiem i ruszyli pomiędzy chałupy Sopotni. Tutaj domostwa chyliły się ku ziemi, jakby przygniecione ciężarem lat. Pokryte mchem słomiane dachy pamiętały lepsze czasy. Pomiędzy chałupami snuł się smętnie dym z kominów, siwy jak i mgły, którymi okolica słynęła. Pod butami chlupało błocko, pora była parszywa, bo deszczowa. Dobrze, że teraz nie padało, choć ta drobna łaska pańska nie sprawiła im należytej radości. Idący za Hugonem Bartosz czuł rosnący z każdą chwilą niepokój rozpoznając okolicę, ku której wiódł go Mistrz. I ze złym przeczuciem kroczył aż w końcu stanęli przed chałupą, która stała na tyłach domostwa, które znał doskonale. W myślach, by nie zdradzić się niczym, zmówił dziękczynną litanię do Serca Miłosiernego. Przez chwilę przecie myślał…

- Bartoszu. Pójdziesz pierwszy i w pęta weźmiesz gamratkę. Ja będę z tobą a reszta niechaj wedle rozkazów Mistrza Edwarda domostwo jej obstawi, by wiedźma nam nie umkła. – Hugon wydawał szybko rozkazy a Bartosz gorliwie potakiwał. Wiedział, że nie zawiedzie. Ruszył od razu do drzwi chcąc gorliwością swoich czynów zatrzeć niemiłe wrażenie, jakie miało miejsce na samym początku za sprawą Vesa, ale w pół drogi zatrzymał go zimny głos Hugona. Mówiący słowa, których Bartosz nie mógł, nie chciał słyszeć.

- Nie mój synu. To nie ten dom. To ten na jego tyłach. Idź i prowadź. Idę za Tobą…

Jak w malignie Bartosz ruszył nie widząc nic i nic już nie słysząc. Nie chciał nawet modlić się o to by jej nie zastać w domu. By wyszła gdzieś, jak często miała w zwyczaju. Teraz zrozumiał, że Mistrzowie nie bez powodu prosili o jego oddział Łapaczy. I że nie przez przypadek dotarli do domu w którym Bartosz spędzał ostatnimi laty niemal każdą wolną chwilę. Idący za nim jego ludzie szli w milczeniu zgrzytając jedynie zębiskami. Dobre chłopy rozumiały to, co w tej chwili czuł ich dowódca. Dzieli z nim jego ból.

„Pan daje i odbiera” grzmiał nie raz kaznodzieja na kazaniu. Bartosz tym razem nie podzielił by jego gorliwych zapewnień, że tak oto objawiała się wola Boska. On miał na to zupełnie inne wytłumaczenie. I wiedział, że oto Pan postawił go przed życiowym wyborem. Idąc cichaczem w progi swego domu modlił się o jasny umysł i łaskę, która pomogła by mu w tej ciężkiej chwili. A dłoń Łapacza sama powędrowała do głowicy miecza.

Wiedział, że wybierze mądrze…


[...]
 
Bielon jest offline