Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-01-2011, 19:52   #47
Gryf
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
– Wyluzuj Cohen – rzekła Brudna Harriet i radośnie szczerząc ząbki poklepała go po plecach. Uwadze Patricka nie uszedł fakt, że zrobiła to tą samą ręką, którą wcześniej babrała się w gumie do żucia. – Ja też nie wierzę w klątwy. Fakt, może nie mam najlepszej opinii w Wydziale, jestem trochę narwana i niechlujna ale do roboty podchodzę poważnie i nie ignoruje żadnych szczegółów.

– Jasne, Goodman. Uważaj na siebie. – odprowadził ją wzrokiem pociągając długi łyk kawy, zmuszając się w ten sposób by nie dodać "i postaraj się nie zadeptać miejsca zbrodni". Ostatecznie istniało prawdopodobieństwo, że właśnie wysyłał ją do piekła uzbrojoną jedynie w służbowego glocka i mętne ostrzeżenie, którego nie mogła teraz zrozumieć.
Claire może i miała irytujący sposób bycia i niezdrowy zwyczaj strzelania do podejrzanych, ale nie mógł jej odmówić skuteczności. Mogła być cennym nabytkiem dla zespołu, jeśli przetrwa pierwszy dzień i konfrontację z prawdziwą naturą sprawy Tarociarza.

– Nie twoja liga, Szkieletor. Przeżułaby cię i przykleiła pod biurkiem. – Strepsils wyrósł przy Patricku jak z pod ziemi wybijając go z zamyślenia. Biurko obok analityk imieniem Harry omal nie opluł się herbatą ze śmiechu.

– Kaligrafowałeś te nakazy gotykiem? Podejrzany mi się starzeje. – mruknął Cohen przenosząc wzrok z zamykających się za Goodman drzwi na papiery przyniesione przez przełożonego.

– Odciski i DNA, nakaz na mieszkanie dostaniesz, jak dwa pierwsze cokolwiek potwierdzą. Radiowóz czeka na dole. Działaj. – Bokserskie łapsko ciężko opadło na drugą łopatkę Cohena, po czym Piguła zniknął równie błyskawicznie jak się pojawił.

– Coś cię bawi, Harry? – spiorunował wzrokiem komputerowca. – Wydrukuj mi wyciąg z tej karty kredytowej i pełną listę zakupów. Aa, i przedzwoń do tego WalMartu, żeby podesłali nagrania z monitoringów z czasu zakupów, niech ktoś to przejrzy do mojego powrotu.

Zanim opuścił wydział odezwała się jego komórka.

- Co tam Jess? - z coraz bardziej posępną, nawet jak na niego, miną wysłuchał najnowszych wieści odnośnie księdza Voora. - Ok, wracaj na komisariat.

***

W taksówce przejrzał przesłany z banku wyciąg karty kredytowej i kompletną listę zakupów z WalMartu. Karta mało używana, a jedyna większa transakcja na przestrzeni ostatnich dwóch miesięcy, to właśnie zakupy Tarociarza z farbą i dyktafonem. Wśród rzeczy zakupionych razem z nimi znalazła się pilarka, lateksowe rękawiczki, środki czyszczące, taśma klejąca... pozostałości wielu z tych przedmiotów oglądał wczoraj w prosektorium.
Czuł zapach świeżego tropu. Prawie dosłownie.
Na szybko nagryzmolił w notesie:

Cytat:
noc z 18 na 19 lutego – rzekoma data kradzieży portfela
19 lutego 10:18 AM – zakup narzędzi zbrodni w Walmarkcie
21 lutego 6:00-8:00 – przybliżony czas zgonu wszystkich czterech ofiar.


Ponownie na Manhatannie. Biuro Franka Meullera znajdowało się dość wysoko i roztaczał się z niego malowniczy widok placu budowy na Ground Zero. Frank był niskim, pulchnym, acz nie pozbawionym krzepy facetem po czterdziestce. Jego oczy były podkrążone, twarz chorobliwie blada, a drogi garnitur leżał na nim w sposób kojarzący się z niepościelonym łóżkiem. I byłoby to nawet pocieszne, gdyby nie fakt, że facet swoimi gabarytami niemal idealnie pasował do profilu antropometrycznego Pana Niskiego, drugiego z nowych morderców. Wzrost, przypuszczalna waga, rozmiar dłoni...

Och daj spokój staruszku, chyba nie wierzysz, że ten pocieszny safanduła, byłby w stanie...

Nie ignoruj niczego co widzisz. Niczego! Rozumiesz?

Przesłuchanie trwało dużo dłużej, niż przypuszczał. Okoliczności zaginięcia portfela zmieniały się w czasie rozmowy trzykrotnie. Patrick pomału zaczynał tracić cierpliwość.

– Dobrze, mam pytanie pomocnicze. Gdzie pan był 21 lutego między 6 a 8 rano?

– 21.. to jest...

– We wtorek, trzy dni temu. Dwa dni po pamiętnej nocy z soboty na niedzielę, kiedy to ktoś... – Cohen przewrócił stronę wstecz notatnika i odczytał zmęczonym tonem – "włamał się do pańskiego niezamkniętego mieszkania i ukradł portfel z kieszeni spodni leżących koło pańskiego łóżka."

– Podważa pan moje zeznania?

– Jedynie cytuję pana zeznania. Czy pan podważa swoje zeznania?

– Spałem...

– Kiedy?

– We wtorek rano. W sobotę w nocy zresztą też.

– Ktoś może to potwierdzić?

– Nie, mieszkam sam, żona zmarła w zeszłym roku, od tego czasu...

– Współczuję. Czy jest ktoś kto może potwierdzić, gdzie pan był we wtorek rano?

– A co do jasnej cholery was obchodzi wtorek rano?! Portfel ukradziono mi z soboty na niedzielę!

– Obchodzi nas to dlatego, panie Meuller, że we wtorek rano popełniono morderstwo używając narzędzi zakupionych przy pomocy pańskiej "zaginionej" z soboty na niedzielę karty. Twierdzi pan, że kartę skradziono panu z kieszeni we własnym mieszkaniu. – oderwał wzrok od notatek. Mówił powoli świdrując faceta spojrzeniem – Są dwie opcje: Albo pan mówi prawdę – wtedy musimy zbadać każdy centymetr kwadratowy pańskiego mieszkania, w poszukiwaniu śladów złodzieja i mordercy. Albo pan kłamie i nadal ma pan tą kartę przy sobie – wtedy, z przykrością stwierdzam, wszelkie podejrzenia padają na pana osobę.

– Czy pan mi zarzuca...

– Nic panu nie zarzucam. Głośno myślę. – na twarzy Cohena nie poruszył się ani jeden mięsień. – Wróćmy do nocy z soboty na niedzielę i pańskiego portfela.

– Byłem pijany! – wysapał Meuller czerwieniejąc – Zgubiłem go na mieście!

– Teraz rozmawiamy. – Detektyw usiadł wygodniej w fotelu – Gdzie konkretnie?

– Gdybym wiedział, chyba bym go znalazł, nie?!

– Słuszna uwaga panie Meuller, jest pan spostrzegawczym człowiekiem. Spytam inaczej. Gdzie konkretnie był pan w nocy z soboty na niedzielę.

– Nie pamiętam – bąknął farmaceuta i Patrick chyba po raz pierwszy poczuł, że facet może mówić prawdę. Nie odezwał się ani słowem wpatrując się wyczekująco w przesłuchiwanego – W większości nie pamiętam....

Historia była równie smutna, co banalna. W sobotę wieczorem zmęczony życiem wdowiec Frank upił się na smutno do lustra. Kieliszek, drugi, trzeci. W końcu wszedł w cug i poszedł na popularną część Bronxu z dziwkami i peep-showami. Kluby z rozbierającymi się laskami, narkotyki i takie tam atrakcje dla samotnych desperatów. Film mu się urwał w okolicach północy, następne co pamiętał to niedzielne popołudnie.
Cohen dosłuchał do końca i skinął głową, po czym wyciągnął zdjęcia dotychczasowych podejrzanych i szkice twarzy ofiar.

– Poznaje pan którąś tych osób?

– Nie.

– Wierzę panu. Potrzebuję pobrać pańskie odciski palców i próbki DNA. Muszę też pana zatrzymać do czasu porównania ich z próbkami znalezionymi na miejscu zbrodni.

– Przecież wszystko panu powiedziałem! Szczerze jak na spowiedzi! Pobieraj pan co chcesz, ale ja się stąd nie ruszam!

– Panie Meuller...

– Nie zmusisz mnie! Mam swoje prawa!

W tym momencie Cohen poczuł wibracje telefonu. Nie odrywając wzroku od oczu Meullera uniósł komórkę do ucha i uciszył rozmówcę niezbyt kulturalnym gestem dłoni.

– To nienajlepszy moment Goodman, co tam? – chwilę słuchał w milczeniu, po czym wstał od biurka i stanął przy oknie. – Gdybym ostrzegł cię przed "pierdolonym kuglarzem", wprowadziłbym cię w błąd. Wybacz. Zależało mi, żebyś potraktowała to ostrzeżenie poważnie, więc powiedziałem ci tyle, w ile byłaś w stanie uwierzyć dwie godziny temu... Słuchaj, opowiem ci później wszystko co wiem, ale to nie jest rozmowa na telefon. Jesteś bezpieczna? Potrzebujesz wsparcia?

Przez chwilę słuchał odpowiedzi wpatrzony w plac budowy na Ground Zero. Długą chwilę milczał, przyglądając się to robotnikom wznoszącym największy nagrobek świata, to odbiciu własnej coraz bardziej bladej twarzy.

– Kurwa. – wydusił wreszcie. – Dobra, widzimy się na posterunku. – powiedział rozłączając rozmowę i odwracając się w stronę zupełnie zapomnianego farmaceuty. Całe to przesłuchanie, karty kredytowe i inne pierdoły wydały mu się teraz kompletnie nieistotne. Co ta biedna ofiara losu mogła mieć wspólnego ze sprawami aniołów i demonów. Już miał otworzyć usta, gdy telefon zadzwonił ponownie.

- Jess, to nie jest dobry... Ok, wrzuć mi kopię tych znaków na skrzynkę, też mam kogoś, kto może na to rzucić okiem. Tak właśnie ten ktoś. ...Dobra, widzimy się później. Uważaj na siebie. - schował telefon i promieniście uśmiechnął się do przesłuchiwanego. – Na czym skończyliśmy?

– Miał mi pan pobrać odciski i wynosić się w cholerę.

Cohen westchnął i usiadł naprzeciwko na zmianę blednącego i czerwieniejącego ze złości Franka Meullera. Nawet gdyby chciał, nie mógł mu odpuścić. Zbyt dużo poszlak. Jakkolwiek niegroźnie wyglądał ten facet, coś go łączyło z tą przeklętą sprawą.

– Panie Meuller, nie wiem czy rozumie pan swoją sytuację. – mówił spokojnie, powoli, jak do dziecka. – Jest pan podejrzany o poczwórne morderstwo ze szczególnym okrucieństwem dokonane na dzieciach. Narzędzia zbrodni zakupiono z pańskiej karty, morderstwa dokonał ktoś pana tuszy i wzrostu, a pańskie alibi brzmi "spałem". W dodatku usiłował mnie pan okłamać w sprawie portfela. Możemy kulturalnie wyjść stad we dwóch i bez zbędnego przedstawienia, albo wejdzie tu dwójka funkcjonariuszy i wyprowadzi pana w kajdankach. Mnie naprawdę wszystko jedno. Jeśli pan tego nie zrobił, a mówiąc szczerze nie przypuszczam by tak było, zostanie pan zwolniony po paru godzinach. Pana wybór.

Może nie był specjalistą od przesłuchań, ale propozycje nie do odrzucenia formułować umiał. Na posterunek dotarli pół godziny później.

***

Taroth znów był w mieście. A właściwie zapewne nigdy go nie opuścił. Sytuacja gęstniała z każdą godziną. Cohen zmagał się z tą decyzją od jakiegoś czasu, ale ostatecznie zdecydował, że to jedyne rozsądne wyjście. Wyjął telefon.

Cytat:
"Spotkanie grupy "Tarociarz", dziś 16:30, Spring Str 53 na Soho, WSZYSCY bez wyjątku, musimy pogadać, mam wam sporo do przekazania - Cohen"
Po wstukaniu smsa, idąc alfabetycznie dodawał kolejnych odbiorców:

Baldrick

...

Goodman

...

Kingston

...

Mayfair



Przyjrzał się liście. Przewinął ją do góry i dokleił.

John Eleven

Zrobi z tym zaproszeniem co zechce. Jak wszyscy to wszyscy. Cohen schował telefon i wziął się za raporty dziennej zmiany i przeglądanie nagrań z Walmarktu.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 12-01-2011 o 09:00. Powód: kosmetyka
Gryf jest offline