Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-01-2011, 20:27   #20
Irrlicht
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
# Kościół Chrystusowego Oblicza
Widok kopuły Elysium, nawet z tak daleka, wzbudzał respekt. Lęk. Wielu w szeregach krzyczało, ale krzyczało dlatego, żeby dodać sobie odwagi. Nikt nie chciał pozostać w martwej ciszy i słuchać ponurego zawodzenia wiatru na pustkowiach.
Wojska nie otaczały Elysium. Czekali na wsparcie. Pomimo, że Kopuła została przebita, wkrótce nakazano wycofać się i przegrupować. Oprócz taranu, który i tak mógł zostać użyty tylko w jednym miejscu, wojska nie były nieskończone. Wojna z innymi frakcjami, a szczególności nieufność Czcicieli Krzyża i Rządu Nieśmiertelnych nakazywała zabezpieczyć granice. Szukanie ukrytych silosów nuklearnych na razie nie wchodziło w grę – Federacja planowała coś, a fakt, że wojska Federacji zajmowały się nadal pacyfikacją podległych im terenów w centralnych pustkowiach, kompletnie niezainteresowane tym, że połączone armie dwóch wojsk zamierzają zaatakować stolicę frakcji. Ten spokój Nuklearvereinigung napawał niepokojem wszystkich pozostałych.
Było mglisto, ponieważ zawsze było mglisto. Rzadko kiedy chmury przejaśniały się na tyle, by oświetlić wszechobecne ruiny. A w ruinach byli kultyści, którzy ciągnęli za wojskami, oprócz ciur, handlarzy i kurew.
Szalona kapłanka ubrana w zrabowane szaty biskupie leżała na ołtarzu i wykrzykiwała slogany wojenne. Po polsku wyzywała wszystkich od suk, zdrajców i defetystów, których należy powiesić. I wielu już powieszono, zdobiąc kolumnady kościoła z wybitymi witrażami i ongiś żebrowanym sklepieniem, które teraz otwierało się na szare niebo.
Kapłanka była brzemienna i odurzona narkotykami. Nie, żeby płód miał przeżyć; pozwolono jej dochować ciążę tylko w celach rytualnych. Szczęśliwie, wody płodowe odeszły już wtedy, kiedy kościół został uprzątnięty na tyle, by można było w nim odprawiać liturgię bez większego zagrożenia promieniowaniem, ustawiwszy przy murach stabilizatory.
Zjawiła się akuszerka, która niewiele musiała mówić kobiecie, co ma robić. Wszak już wiele synów i córek boga wyszło z jej łona, a oddawanie swojego miotu stało się dla niej sposobem na życie. Już dziewięć oddała na pożarcie. Bóle płodowe nie przeszkadzały jej wcale – parła, podczas gdy diakoni przygotowali skalpele na podanie komunii, wierni natomiast zawodzili Te Deo Laudamus. Kiedy wcześniak wyszedł, natychmiast przecięto pępowinę, a razem z pępowiną poszła i głowa odłączona od ciała piłą do cięcia kości, która została natychmiast zamknięta w monstrancji.
Kiedy przeszli do wyznania wiary, sztywne i ciepłe jeszcze ciało niemowlęcia trzymano nad czarą, do której spływała krew.
- Jezus tej nocy, której był wydany, wziął chleb, a podziękowawszy, złamał i rzekł – zawyła - Bierzcie, jedzcie, to jest ciało moje za was wydane; to czyńcie na pamiątkę moją. Podobnie i kielich po wieczerzy, mówiąc: Ten kielich to nowe przymierze we krwi mojej; to czyńcie, ilekroć pić będziecie, na pamiątkę moją. Albowiem, ilekroć ten chleb jecie, a z kielicha tego pijecie, śmierć Pańską zwiastujecie, aż przyjdzie.
Piła słodką krew dziecka, siedząc rozkraczona i błogosławiąc czcicieli.
Wyjęto wtedy z tabernakulum nóż rzeźnicki i zaczęto kroić nowonarodzonego, najpierw na równe sztuki, a potem po prostu szatkowano, po to, żeby każdy z wiernych otrzymał chociażby kawałek skóry lub delikatnego mięsa.
Kości zachowano na relikwie. Kolejny narodzony i pożarty bóg, a jego esencja pływała w ich żołądkach. Nikt nie mógł przeciwstawić się Czcicielom, nikt nie mógł oprzeć się Miastu Pana.
Jedzenie zmasakrowanych szczątek nie było zwykłym aktem kanibalizmu - „hostię” posypywano proszkiem halucynogennym o konsystencji podobnej do Boga, tak, że prawdopodobne poczucie winy było tonowane miłymi wizjami połączenia się z Bogiem. Perfekcyjna eucharystia.
A potem, kiedy już uprzątnięto trupy, a bezużyteczną zawartość dziecka wyrzucono do rynsztoka, błogosławiono sobie i składano życzenia o pomyślną walkę. Żołnierze rozchodzili się tam, gdzie byli najbardziej potrzebni.
Oblężenie trwało. Pomimo początkowych strat, szybko przegrupowano się i sprowadzono ciężarówkę z wiertłami. Rozstrzelano każdego przypadkowego przechodnia, który znalazł się w Eses-sztubie – a Ordnungsdienst niespecjalnie przejmowała się stratami cywilnymi. Zostały zakreślone niejasne granice, dokąd mogą się posunąć wojska partyzanckie i Rewolucji Polszewickiej, a Rząd Nieśmiertelnych wydawał się grać w grę, jaką przeznaczyła im Federacja – kiedy przeszła fala pierwszych opresji, zabójstw i gwałtów, sprowadzono ciężki sprzęt, po to, żeby wykonywać odwierty. Federacja Nuklearna po stokroć lepiej mogłaby wykonać robotę razem ze swoją technologią laserową, jednak wyraźnie kryli się. Czekali na coś.
Gdy tylko zebrali się, zaczęli wiercić.
Nikt nie powstrzymał ich przed wykonywaniem odwiertu.


# Wilhelm Fingst
Poszukiwania pokojów na ostatnią chwilę dały pewne efekty – depozyt, stalowa skrzynia znajdująca się na podłodze, z początku nie tak dobrze widoczna, zawierała w sobie jeden infodysk – było to wszystko, co mogło należeć do Łezki. Nie miał więcej czasu, by szukać.
Broń soniczna, kiedy ustawiona odpowiednio, była w stanie zabić ludzi w środku budowli bez żadnych strat ze strony samych budynków samymi wibracjami, które rozbijały bębenki uszne i doprowadzały błędnik do stanu szaleństwa.
Zszedł w podziemia.
Miał wrażenie, że ktoś już tu był – ktoś z zewnątrz, ponieważ nielogiczne wydawało się, żeby promień, który uderzył ze szczytu kopuły miał tak duży zasięg. Wnioskując z zabezpieczeń, które zostały sforsowane, mogłaby tu być nawet Łezka. Co do tego jednak pewności nie miał.
Pomieszczenia łączyły się coraz częściej z Unterstadt. Choć nie chciał schodzić zbyt głęboko, dalsze poziomy były puste, czy to z powodu tego, że pracownicy po prostu uciekli, czy być może już dawno nikogo tutaj nie było. Nie było na razie żadnego sensu wychodzić na górę, podczas gdy zawierucha trwała w najlepsze.

*

Najgorsze jednak było to, że pomimo wszystko, ktoś deptał mu po piętach – grupa ludzi, wnioskując po mundurach, byli oni z Federacji. Jak zdołał zauważyć, było ich pięciu, uzbrojeni w broń pulsową.
Im niżej Fingst schodził, tym trudniej im było go ścigać, bowiem mógł niszczyć przejścia, prymitywne mosty lub po prostu mógł sprawić, że byli zdezorientowani.
Stos śmieci nawisał nad przejściem, które właśnie przeszedł. Fingst mógł się tylko dziwić, że deski trzymały je przed zwaleniem się na dół.
Sytuacja stawała się coraz bardziej skomplikowana, kiedy zobaczył wreszcie ją. Łezkę.
- Wifi! - krzyknęła z oddali. - Nie teraz!
I tak nie mógł do niej podejść. Stał teraz na dachu jednego z podziemnych budynków, bloku wysokiego na parędziesiąt metrów. Dzieliła go długa na dziesięć metrów przepaść, której dno ledwo mógł dojrzeć. Nad przepaścią znajdowała się żelazna sztaba, dość długa, by sięgnąć do obu stron przepaści.
Sama Łezka wydawała się bardziej zajęta pracą na laptopie, który miała ze sobą. Był on podłączony do przenośnego dekryptera. Musiała mieć ze sobą infodysk lub kość informacyjną, choć Wilhelm nie wiedział, dlaczego Trudi miałaby się chować z odcyfrowywaniem jej aż tak głęboko pod ziemią.
Wybuch na powierzchni spowodował upadek kawału żelastwa obok Łezki. Zaniepokojona, rozglądała się, ale nie przerwała tego, co robiła.
- Ścigali mnie, Wilhelm! - krzyknęła w jego stronę, nie odrywając coraz bardziej rozszerzonych oczu od komputera. - Musiałam się tu ukryć, rozumiesz!? Ja nigdy nie wiedziałam, kim jestem! Moi rodzice żyją, oni żyją! - krzyknęła, a jej głos, zamiast wyrażać radość, był nacechowany rosnącym przerażeniem. - I ja... Och! Ja...
Gdzieś z góry zleciał zardzewiały wrak samochodu, który z rumorem roztrzaskał się na dole.
Nagle Łezka, chyba zbyt przerażona informacją, której się dowiedziała z ekranu laptopa, z niedowierzaniem wstała na nogi i przeszła parę kroków. A później podłoga pod nią pękła i spadła z krzykiem.
I tyle ją widział. Laptop został dalej na swoim miejscu.
Uwagę Fingsta zwróciły drzwi, które wiodły do następnego budynku. Były półotwarte; ujrzał w nich wyjątkowo dziwną sytuację: Trzech ludzi atakowało dziwaczny kształt biegnący w ich stronę. Ci ludzie byli także ostrzeliwani przez kogoś, kto wyglądał na naukowca.


# Nadia Bauer – Niklas – Paweł Jankowski – Sarian Korczyński
Przeszukując zapomniane podziemia, Nadia znalazła parę medykamentów datujących na sto lat temu. Dwa zestawy przeciwbólowe, zabezpieczone zegarem zastojowym przetrwały na tyle, by dalej zachować swoją efektywność. Zegar zastojowy był prostym, choć drogim urządzeniem wielokrotnego użycia, który miał formę małej skrzynki, do której należało wrzucić coś, co chciało się przechować. Nie tylko wokół przedmiotu zawierała się próżnia, Federacja zainstalowała w nim moduł czasowy, który resetował upływ czasu, pozwalając, by z godzin robiły się minuty, a z minut – sekundy. Podobnie jak preparaty dożylne Rządu Nieśmiertelnych, nie powodował on zawieszenia w czasie czy nieśmiertelności, ale w polu chronicznym czas upływał na tyle wolno, by przechować niektóre rzeczy dłużej – o wiele dłużej. Zestawy, które miała Nadia, oprócz środków przeciwbólowych, zawierały pewne dozy związków kofeiny i amfetaminy, które sprawiały, że można było wytrzymać na nogach bez snu parę dni. Poza tym były zwykłe narzędzia apteczki, a zegar zastojowy mógł być wykorzystany ponownie.
Niklas natrafił natomiast na broń – większość z tej, którą znaleźli, była zardzewiała i nie nadająca się do użytku, jednak, być może łutem szczęścia, natrafił na pewną starą, drewnianą szopę. Nie mogła być stara; zapewne należała swojego czasu do właściciela, który kiedyś zapuścił się w inne części Unterstadt, po to, by już nigdy nie wrócić. Znalazł replikę modelu powtarzalnego Winchester 1897 i paczkę zawierającą 24 naboje 12 gauge. W samotnym pomieszczeniu nie było nic więcej godnego uwagi, poza spleśniałym chlebem, paroma świeczkami parafinowymi i magazynami pornograficznymi, wespół z poczerniałym ze starości materacem, plastikowym krzesłem i topornym stołem.
Kiedy drzwi otwarły się z krótkim tykaniem, ostrożnie weszli do wewnątrz.
Ta część szpitala – o ile można było ją jeszcze nazwać szpitalem – była zdecydowanie nowsza, choć zaniedbana w podobnym stopniu. Pierwsze pomieszczenie przypominało laboratorium, w którym już byli, choć tu zamiast martwego człowieka leżał jakiś nieokreślony kawał mięsa na stole wiwisekcyjnym, przypuszczalnie od świni lub sarny, choć te zwierzęta widywało się zarówno Wewnątrz, jak i na Zewnątrz rzadko. Wszystko, szafki, ściany, kran od zlewu czy zadrapana tablica było pokryte kartkami różnych wielkości i kolorów, zawierających szkice anatomiczne, wykresy chemiczne i biochemiczne, fragmenty obliczeń. Paręnaście kartek walało się po podłodze. Wszystko to świadczyło, że R. musiał być tu długo – o wiele za długo, a badania zapewne były prowadzone latami.
Już stąd mogli usłyszeć jego przerażony głos.
- ...jak to nie możecie dać mi wsparcia, cholera!? - krzyczał. - Nie mogę go wypuścić, żeby siebie uratować, rozumiecie!? Jest zbyt cenny!
Cisza. Ktoś gada z powrotem.
- ...jak to nie możecie dokonać ekstrakcji duszy, do kurwy nędzy!? Czy wy rozumiecie, kim jestem? Co ja zrobiłem?
Ton głosu coraz bardziej rozbrzmiewał desperacją.
- Kurwa! Kurwa! Kurwa!!!
Następne pomieszczenie wyglądało, jak eksperyment, który wymknął się spod kontroli. Szalki Petriego były ustawione w równym rządku, jednak nekrotkanka wystawała daleko ponad nie i oblepiała całkiem szczelnie jedną ze ścian. Były tutaj zwłoki, które zostały całkowicie obklejone przez tkankę, mało tego, zmasakrowane i bezgłowe ciało wyglądało na żywe, brzuch poruszał się rytmicznie w górę i w dół, pompując powietrze przez nieistniejący nos do płuc po to, by zasilić nieistniejący mózg. Sama tkanka pulsowała i tu i ówdzie przybierała rozmaite, pęcherzowate formy. Cokolwiek to było, wydawało się ewoluować. Było czymś o wiele więcej niż mazią w szalce tam, na górze.
W jednym z bocznych pomieszczeń znajdował się mały składzik, w którym były dwa liczniki Geigera-Müllera, pięć kombinezonów przeciwpromiennych, a także stos paczek tabletek odkażających wodę. Dodatkowo, było tam jedzenie w puszkach na paręnaście dni dość świeżej daty. Tym jednak, co zainteresowało ich najbardziej, był dokładny rysunek i instrukcja obsługi pewnego urządzenia, które musiało znajdować się w innej części szpitala. Urządzenie przypominało z grubsza rękawicę wkładaną na prawą rękę, na której opuszkach palców znajdowały się płytki, z których przewody prowadziły do akumulatora zlokalizowanego w trzech obręczach przy nadgarstku.

Standstillhandschuh(Kod: SSH-313)
Jestem całkowicie pewien, że Federacja nie byłaby zadowolona na wieść, że udało mi się rozłożyć na części pierwsze zegar zastojowy i zbudować coś podobnego, jednak o nieco większym zasięgu niż zegar. Tak szybko, jak skończę, zamierzam go posłać go Tobie, jednak z powodu ostatnich zawałów używałem go często. Rękawica jest w fazie eksperymentalnej, brakuje jej obudowy i wydaje się być do pewnego stopnia niestabilna, jednak wydaje się robić to, co do niej należy. Tak samo jak zegar zastojowy zamyka przedmiot w powłoce chronicznej, tak rękawica może projektować powłokę poza siebie. W moich eksperymentach udało mi się otrzymać najlepszą proporcję, kiedy rękawica tworzy obłok czasowy o średnicy około sześciu metrów. Nawet nie wiesz, jak bardzo przydała mi się tutaj, pod ziemią, kiedy musiałem zapuszczać się w głębiny Altstadt. Rękawica robi dokładnie to samo, co zegar, tylko że poza sobą: Obłok chroniczny, który rozciąga się lub chociażby dotyka przedmiotów w jego zasięgu, także tkankę organiczną, spowalnia je, tak, że przedmiot lub istota wydaje się być lekko zamazana. Rękawica uratowała mi życie, kiedy wystrzeliłem chmurę czasową na walący się strop. Wyślę ją do ciebie, kiedy skończę pracę tu, w podziemiach.
Rękawica jest zasilana trzema ogniwami nuklearnymi, co oznacza, że do całkowitego wyczerpania się akumulatora można sobie pozwolić na trzy strzały z tego urządzenia, nigdy więcej niż dwa razy na dwadzieścia cztery godziny i nigdy więcej niż jeden co dziesięć minut. Później ogniwa należy wymienić lub załadować ponownie.


Następny pokój był zamknięty, ale drzwi dały się bez większych trudności wyważyć. Dotychczas słyszeli piskliwy głos naukowca, który chyba także ich widział z powodu kamer zlokalizowanych w pomieszczeniach.
Pomieszczenie było wielkie, mniej więcej tak wielkie, jak średni dom. Na podłodze leżały w nieładzie te same papiery i wzory na plastikowych i drewnianych biurkach w różnych stadiach rozkładu. Znajdowały się na nich różne chemikalia, nierzadko żrące.
Sufit wydawał się najmniej stabilny i składał się tylko z licznych desek i łańcuchów podtrzymujących rumowisko znajdujące się na samej górze. Nie wiadomo było, jak naukowiec mógł pracować w takich warunkach, kiedy strop mógł w każdej chwili spaść mu na głowę.
W rogu, przy północnej ścianie znajdowała się jednostka komputerowa i parę monitorów – chyba był podłączony do Inrinetu na górze, co sprawiało, że mogli się przez niego połączyć z innymi sieciami.
Ponadto, były tutaj dwa dodatkowe wyjścia.
Tym jednak, co od razu zwracało uwagę, nie były te wszystkie rzeczy, a parę słoi – bowiem nie można było znaleźć lepszego określenia – w których pływały nieokreślone kształty. Były one zaczepione łańcuchami aż przy samym suficie.
„Doktorek” wrzeszczał. Nie posiadał żadnej wielkiej broni. Nacisnął parę klawiszy na laptopie, a jeden ze słoi nagle zaczął spadać. Krzycząc dalej, uciekał w stronę południowego wyjścia.
Tymczasem ze strzaskanego słoja coś wyszło.
Stwór nie przypominał niczego, co do tej pory widzieli. Był to niewątpliwie efekt eksperymentów R. nad nekrotkanką, czymkolwiek miałaby ona nie być. Stanowił, luźno mówiąc, zlepek zwłok przynajmniej dwóch ludzi, choć guzy rozmieszczone w różnych miejscach ciała mogły być od biedy głowami. Miał nieco ponad dwa metry wzrostu, przeraźliwie chudy i nie zbudowany według żadnych proporcji; nierzadko tkanka mięśniowa przechodziła w nagą kość, całość w nielicznych miejscach była pokryta pożółkłą skórą. Posiadał wiele odnóży, być może nawet dwanaście, jednak większość były to ułamane i drżące kikuty, podczas gdy tylko cztery były efektywnie używane – dwa zakrzywione ramiona wychodzące z nabrzmiałych pleców przechodzące w ostrza i dwoje chudych nóg, które zaskakująco szybko się poruszały. Posiadał także trzy usta.
Wrzeszczał.
Być może nagle przerażenie uderzyło ich jak powiew zimnego wiatru, ale to Sarian zareagował najgorzej. Tknięty paniką, wydał z siebie nieludzki wrzask i jego nogi – bo raczej nie on sam – pobiegły, niosąc korpus, który wymachiwał bezradnie. Sarian nie był człowiekiem, był przerażonym zwierzęciem. Zwierzęciem, które nagle straciło zdolność logicznego rozumowania na tyle, że konsekwencje zawarły się w prostym myśleniu UCIEC-JAK-NAJDALEJ. Jednak samo myślenie także zawodziło. Byli zbyt daleko od wyjścia, żeby zwykła ucieczka mogła przynieść jakiekolwiek efekty. Dla Sariana oznaczało to, że chciał po prostu uciec tam, skąd przyszedł.
Biegł, a groteskowa kupa mięsa doścignęła go. Najpierw ramię, które wyrosło gdzieś z okolicy żeber martwego człowieka uderzyło naostrzoną kością po nogach Sariana, a jego histeryczny krzyk pomieszany z odgłosem rozrywanego ciała prędko przemienił się w piskliwy gulgot. Bestia była skrupulatna w rozczłonkowywaniu, a całe zdarzenie trwało zaledwie parę sekund. Wreszcie, jak gdyby na umówiony znak, kiedy podziurawione płuca nie były w stanie dostarczyć powietrza, które mogłoby zostać wywrzeszczane, podobne kosie ramię wzięło parę krótkich, owadzich zamachów i odrąbało głowę z masy krwi, połamanych kości i mięsa, która potoczyła się pod stopy Nadii. Oczy zamarły w wyrazie przerażenia, zastygłe do bólu mięśnie twarzy formowały obcą maskę, a z przeciętego karku wylewały się resztki krwi; wszak zastawki nie przestały jeszcze pulsować.
Ostatnim ruchem Sariana na tym życiu było rzucenie wzroku na Niklasa – ostatni zwrot zamglonych, ubrudzonych kurzem gałek ocznych.
Trzy głowy, czy raczej usta przyczepione do oślizgłego korpusu ryknęły. Była w nich żądza mordu.
Nagle, Paweł zauważył coś – na drodze, na której stał zmutowany kształt, była rękawica. Dokładnie taka, jak ją opisywano; był problem – stwór, którego widzieli, był na drodze do zdobycia jej.
Co gorsza, znowu zaczęli czuć drżenie dochodzące z góry. Nie był to żaden zawał, ale stałe, ciągle przybliżające się trzęsienie.





 

Ostatnio edytowane przez Irrlicht : 14-01-2011 o 23:39.
Irrlicht jest offline