Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-01-2011, 22:28   #14
Cold
 
Cold's Avatar
 
Reputacja: 1 Cold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputację
Czwórka dziewcząt, w tym także i ja, podążała za swoją przewodniczką bez najmniejszych śladów entuzjazmu, bądź ukrywając go. Tuż za Caroline, niczym maszyna krocząca imperium, maszerowała dumna Martine Strider z Kate przy swoim boku. Dziewczyna szła wyprostowana, zdecydowanie wykorzystując swoje długie nogi do tego zadania. Czasami tylko zdawała się zerkać dyskretnie za siebie, na mnie i Ann. To, że sytuacja była wyjątkowo napięta, było bardzo odczuwalne. Nawet Kate Moss, zawsze gadatliwa i pełna optymizmu, tym razem szła w milczeniu.Kate miała swoje, dosyć infantylne moim zdaniem, ale jednak, powody dla których wręcz nie cierpiała mnie – a to z prostego powodu. Według niej to ja odbiłam jej Matta, w którym była (a może i nadal jest?) szaleńczo zakochana. A przynajmniej takie zasłyszałam gdzieś plotki. Przewodnicząca samorządu wreszcie stanęła w miejscu, i idące zaraz za nią Kate i Martine, omal nie zderzyły się z nią, uwięzione myślami gdzieś daleko.
- Przepraszamy... - powiedziała zatroskana Kate, a ja jedynie podniosłam jedną brew. No tak, liczba mnoga, jak mogłam się tego nie spodziewać?
- Nic się nie stało - odparła Caroline, uśmiechając się i potrząsając głową.
Organizatorka tego nieszczęsnego spotkania wkroczyła na jeden z trzech stopniu przy wejściu do hali gimnastycznej, po czym obróciła się do nas przodem.
- Zaczynamy - wydusiła z siebie, wyraźnie przejęta i podniecona swoim zadaniem. Szkoda tylko, że jej wielki entuzjazm nie działał na wszystkich. A przynajmniej zdawał się omijać mnie szerokim łukiem.
Znów się obróciła i pokonała dystans dzielący ją od dwuczęściowych drzwi na halę. Materiał ich wykonania nie był istotny, ale zawsze był problem z ich otwarciem, z powodu ich sporej masy. Caroline podołała jednak temu i wkrótce białe drzwi uległy, otwierając przed nami wejście do ciemnego korytarza. Fenster weszła bez obaw, przyciskając włącznik światła. Wszystkie lampy zabuczały, po czym jak jeden mąż zaczęły się zapalać, wpierw migając a później coraz bardziej jaśniejąc.
- "Numer jeden" na mojej liście to dekoracja korytarza - wyznała przewodnicząca, zagłębiając się w budynku hali.
Stanęła przy pierwszym z dwóch skrzyżowań korytarzy, obracając się na piętach.
- Serpentyny, wstążki, czy światełka... - powiedziała unosząc ramiona.
Spojrzałam na nią i przewróciłam oczami. Byłam gotowa na wiele, lecz wizja spędzenia wieczoru z dziewczynami, dla których problemem wagi państwowej jest dylemat pomiędzy serpentynami a światełkami, zaczynała doprowadzać mnie do frustracji.
- Ciężki wybór - powiedziałam, siląc się na miły ton głosu, choć ta krótka wypowiedź aż kipiała od ironii.
- Hmm... - Caroline chwyciła w palce swoją brodę. - Ann, podejdź tu. No śmiało - zwróciła się do Stevens. - Co o tym myślisz? Może zmodyfikowana wersja świątecznych lampek?
Wtedy Ann, jakby wyrwana z głębokiego zamyślenia, wyszła przed szereg.
- A może i wszystko i nic? - wypaliła od razu. - To znaczy, same lampki to mało. Ma być Halloween, ma być bal. Lampki, najlepiej czerwone, mogłyby być przysłonięte. Wstążki lub coś w tym stylu też - Machnęła ręką trochę chaotycznie, pokazując sufit. - Ale postrzępione, zwisające z góry. A światełek część bym dała stałych, część migających. Powoli. Mdli mnie jak jest szybko.
Fenster potakiwała głową, przyłączając się do wizji Ann. Ja natomiast stałam i przyglądałam się im. Czy je naprawdę to kręciło?
- Czerwone lampki we wszystkich korytarzach... - powiedziała, wyciągając z torby notes i długopis. - Czerwone lampki stałe we wszystkich korytarzach - powtórzyła. - Migające możemy wykorzystać do wskazania drogi na halę, gdzie będzie główna część imprezy. Doskonale! - powiedziała z radością. Ale ale... Sam, znasz się na elektronice... Myślisz, że nie będzie problemu z podłączeniem tego? W każdym korytarzu są co najmniej trzy gniazdka... ale czy kabel wystarczy?
- A skąd pomysł, że się znam na elektronice? - rzuciłam obojętnie, krzyżując ręce na piersi. Zostałam wyrwana z zamyślenia i wcale mi się to nie podobało. Wolałabym być w zupełnie innym miejscu. Chociażby w domu, by móc w końcu porozmawiać z bratem. Poza tym był jeszcze Matt, który prawdopodobnie jeszcze siedział na treningu. Na myśl o swoim chłopaku, spojrzałam w stronę Kate, mimowolnie uśmiechając się kącikami ust.
- Masz to wypisane na twarzy - powiedziała Ann radośnie, na co odpowiedziałam jedynie wymownym spojrzeniem.- W razie czego mogę pogadać z opiekunką kółka teatralnego, nie zjedzą mnie raczej za podkradnięcie rozgałęzienia.
- Oh, chodzi o to, że pracujesz w rozgłośni... pomyślałam, że możesz mieć już jakieś doświadczenie ze szkolną elektroniką - wyjaśniła Caroline. Czerwone i czarne wstęgi wiszące na kablach! Jak ściekająca krew i kawałki mięsa! - nagły pomysł Caroline został uwieczniony w jej notatniku.-
- Nad korytarzem jeszcze pomyślimy, ale teraz chodźmy na halę. Tam będzie więcej roboty...
Kiedy dotarłyśmy do ciemnej hali, Caroline włączyła kolejne oświetlenie, powoli rozjaśniające mroki sali gimnastycznej.
- Ookej... burza mózgów!
- Um... Miło było, ale okazuje się, że muszę się wcześniej urwać - skłamałam, postanowiwszy spędzić ten wieczór w nieco innym towarzystwie. Może jeszcze udałoby jej się złapać Matta gdzieś przed szkołą? - Poradzicie sobie beze mnie... z pewnością - dodałam po chwili, po czym zaczęłam się zbierać do wyjścia.
- Ale on też tu przyjdzie... - głos Caroline zmienił barwę w połowie zdania, na bardziej łagodny, dziewczęcy.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=lyvvV1ommeI[/MEDIA]

Obróciłam się zaskoczona, a to, co ujrzałam, wprawiło mnie w jeszcze większy szok.
Hala gimnastyczna na moich oczach zaczęła się zmieniać. Części sufitu opadły w niektórych miejscach na parkiet, z ścian odchodziły płaty farby, sprzęt pozostawiony na niej gniótł się i pojawił w zupełnie innych miejscach. W ścianach ziały sporej wielkości otwory. Ze wszystkich dziur i szczelin do środka sączyło się pomarańczowo-złote światło, ujawniające wszędobylski kurz, dryfujący w powietrzu i rzucając światło na jedno wielkie gruzowisko, którym stało się te miejsce. W wielu miejscach na zniszczonym podłożu znajdywały się spore kałuże, zasilane kroplami wody, skapującej z żelaznych belek rozwalonego dachu. W miejscu, gdzie stała Caroline, znajdował się mały stosik gruzu, opadniętego z sufitu, a na nim siedziała czarnowłosa dziewczyna, w śnieżno-białej sukni. Była piękna... taka delikatna...
- On też tu przyjdzie. - powiedziała łagodnie, zeskakując na pokryty gruzem parkiet.
Stanęłam jak słup soli, próbując pozbyć się mimowolnego uczucia niepokoju. Rozejrzałam się pośpiesznie, mrugając kilkakrotnie oczami, jakby to było tylko przewidzenie. Na usta cisnęło się tylko jedno: Co do cholery...?!
Zwróciłam swój wzrok ku czarnowłosej dziewczynie. Co ona właściwie tu robiła? Skąd się wzięła?
- Kto tu przyjdzie? Kim ty jesteś? I... gdzie jesteśmy? - ostatnie pytanie zadałam nieco niepewnie. Sama nie do końca wierzyłam w to, co się właśnie wydarzyło. Poczułam się jak główna bohaterka jednej z gier opowiadających o Cichym Wzgórzu. Dlaczego w ogóle tak się czułam? Czy w ogóle powinnam zastanawiać się nad tym, czy to się dzieje naprawdę?
Dziewczyna była zbyt daleko, abym mogła rozpoznać jej twarz. Ale pomimo tego, było w niej coś znajomego... niepokojąco znajomego... Dziewczyna zachichotała i ostrożnie stawiając stopy na gruzach, zaczęła iść w moim kierunku.
- Matt. On też tu jest. Prawda? Tu, z tobą. Ale jeszcze go nie ma. A będzie.
- O czym ty, do cholery, mówisz? - rzuciłam, przyglądając się, jak dziewczyna powoli zbliża się do mnie. Nie, nie zamierzałam jeszcze działać jak typowa bohaterka horrorów klasy B. Najpierw musiałam się czegoś dowiedzieć. Co z tym wspólnego miał Matthew? Czy to był jakiś głupi żart? Jeśli tak, to nie trafiony. Nie bałam się odpadającej płatami farby ze ścian i tandetnego wystroju wnętrz oraz dziewczyny w długich czarnych włosach, jak z filmu o dziewczynce, która wychodziła z telewizora.
Szatynka zatrzymała się niecałe pięć metrów przede mną.
- Żart? To nie jest żart. To jest rzeczywistość. Taka MOŻE BYĆ rzeczywistość, wiesz? Ale twoja taka nie jest. Przecież znasz to miejsce. Rozejrzyj się wokół siebie. Czy żartem jest rozpadający się budynek? Śmierć i zniszczenie? Tego chciałaś... - wzruszyła ramionami, uśmiechając się.
To miejsce... nawet pora dnia była inna, o czym stanowiły złote fale, wlewające się przez otwory w suficie, ścianach i wybitych oknach.
- To koszmar - stwierdziła dziewczyna. - Możesz się bać.
- Ja tego chciałam? - powtórzyłam pytająco Sam, cofając mimowolnie jedną nogę do tyłu. Zaczynałam coraz bardziej wątpić w moją poczytalność.
- Nie uciekniesz.
Nagle poczułam łaskoczący szept w uchu i chłodny dotyk palców dziewczyny, która w jakiś sposób znalazła się tuż za moimi plecami. Wyskoczyłam do przodu, a dziewczyna zaśmiała się, puszczając mnie ze swego wątłego uścisku.
Zatrzymałam się i spojrzałam za siebie. To była chora sytuacja, musiałam to przyznać. Ale nie zamierzałam się bać. Nie mogłam na to pozwolić, bo o to najwidoczniej chodziło tej dziewczynie. A przynajmniej tak mi się wydawało.
- Co miałaś na myśli, mówiąc, że tego chciałam?! - rzuciłam bardziej odważnie, choć czułam jak serce prawie wyrywa się z klatki piersiowej.
I wtedy... wszystko stało się jasne.
- Chciałaś wiedzieć, jak to jest po drugiej stronie lustra...
Ta dziewczyna... jej twarz... identyczna jak moja. Gdyby nie jej długie włosy, byłaby idealnym klonem. Dziwne, że nie zauważyłam tego wcześniej. Jakbym sama się jeszcze nie poznała... albo nie poznała osoby, którą widuję w lustrze. Na widok mojej miny, druga Everret uśmiechnęła się szyderczo, przymrużając oczy.
- To... To nie... - wyszeptałam jedynie, wpatrując się w swoje drugie 'ja'. Słowa grzęzły mi w gardle, nie chcąc przejść dalej. Stałam tak z rozchylonymi wargami, a w oczach malowało się coś pomiędzy zdziwieniem a przerażeniem. Choć może 'przerażenie' to zbyt mocne słowo. Czy naprawdę znalazłam się po drugiej stronie lustra? Czy tak właśnie wyglądał ten świat? Czy to właśnie tworzyło się po zetknięciu dwóch zwierciadeł?
- A czego ty chcesz? - spytałam po chwili, zupełnie spokojnie. Nie wiedziałam skąd ten nagły spokój u mnie. Może było to wywołane tym, ze zdałam sobie sprawę z tego, z kim tak naprawdę rozmawiam?
Coś w jej oczach błysnęło i szybko zgasło.
- Pytasz mnie, czego ja chcę? To oczywiste. Ale czy to w twojej mocy? Jeśli tak, to zrób coś z tym miejscem. Nie chcę, żeby tak wyglądało... Ale czy masz tyle siły? Czeka cię naprawdę wielkie wyzwanie... To co widzisz, to jedynie zapowiedź porażki. Przedsmak tego, co się stanie, gdy nie podołasz.
- Nie podołam czemu? - zapytałam, chcąc dowiedzieć się jak najwięcej.
Druga Sam wzruszyła ramionami, po czym obróciła się i ruszyła w kierunku stosu gruzu, leżącego przy ścianie hali, po którym można było się wspiąć i wyjrzeć przez wielki otwór. Dziewczyna szła powoli, nucąc tylko sobie znaną melodię. Muzykę szaleństwa.
Prawdziwa, jeśli tak można powiedzieć, ja ruszyłam powoli za samą sobą.
- Rozejrzyj się. Nim będzie za późno.
Nagle znów zaczęły nawiedzać mnie myśli o ośrodku dla obłąkanych, o kaftanach, o czterech ścianach bez okien i drzwi, o swojej matce. Czy czasem nie szłam właśnie śladami swojej rodzicielki? Powoli krocząc ku szaleństwu?
Gdy tylko dotarły do mnie słowa mojego drugiego 'ja', automatycznie wykonałam jej polecenie. Sama nie wiedziałam dlaczego, ale tak właśnie zrobiłam. Starałam się zapamiętać każdy, nawet najdrobniejszy szczegół tego obskurnego, absurdalnego pomieszczenia.
- Za późno na co?
- Na to, żeby mieć nadzieję - alternatywna ja dotarła do kupy gruzów i rozpoczęła wspinaczkę na jej szczyt. W jej połowie westchnęła głośno.
- W tym miejscu dzieje się coś złego. Albo te miejsce z natury jest złe... W każdym razie... stanie się coś, co wszystko zmieni.
- Masz na myśli salę gimnastyczną? - Stanęłam u podnóża kupki gruzów i spojrzałam w górę, na alternatywną siebie. Pytanie było głupie, acz zadałam je automatycznie. Wciąż ciężko było mi pojąć to, że znalazłam się nagle w takim miejscu. Chociaż już nie próbowałam niczemu zaprzeczać. Jeśli to był sen, obudzę się rano i o wszystkim zapomnę. Jeśli nie, to albo zwariowałam, albo działo się coś dziwnego. - Mówiłaś coś o śmierci, o zniszczeniu. Co to wszystko ma wspólnego ze mną? Dlaczego wspomniałaś o Matthew? Czy on... Czy on też tutaj jest? - spytałam, a ton mojego głosu zabrzmiał niepewnie. Skarciłam się za to w myślach.
Dziewczyna w ciszy dotarła na wierzchołek góry gruzu, gdzie stanęła na prostych nogach, spoglądając przez dziurę. Złote światło oświetlało jej ciało, kiedy ta wpatrywała się w jakiś punkt.
- On tu był już. A może dopiero będzie? To też jego dotyczy. Was wszystkich. - powiedziała, odwracając się do mnie.
- Nie rozumiem - odparłam szczerze.
- Ja też. To po prostu się stanie. Czy tego chcesz, czy nie chcecie. To wszystko przez tę sukę!
- O kim ty mówisz?
- O tej kurwie! Ta... - urwała nie dokończywszy swojej kwestii, panicznym wzrokiem przebiegając po suficie.
Wtedy wszystko znów zaczęło się zmieniać. Budynek, jak i wszystko inne, zaczęło się topić, i skapywać na ziemię.
- Mamy mało czasu...! Ono chce mi przerwać... ! - krzyczała.
- Halloween. To się stanie w Halloween! Ta cała pokurwiona schiza!-
Na ziemię spływały pozostałości zrujnowanej hali, odkrywając inny, ukryty obraz hali, w której przed chwilą znajdowała się Sam.
- Księga! Kiedy to się zacznie... szukajmy księgi! - klon zaczął się panicznie rozglądać wokoło.
- Halloween? Księga? Co chce ci przerwać? Co się dzieje?! - krzyknęłam, patrząc jak potężne płaty ścian i sufitu spływały na ziemię.
Dziewczyna spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczyma.
- Za późno... pamiętaj, Księga! - krzyknęła.
Gdy gruzy pod jej nogami zaczęły się topić, długowłosa ja posiniała, a na jej szyi pojawiły się ciemne siniaki, podobnego koloru co pierścienie wokół jej martwych oczu. Martwe ciało klona zniknęło w wszechobecnej brei, która wsiąknąwszy w ziemię, postawiła mnie przed Caroline i pozostałymi dziewczynami.
- Sam? Wszystko w porządku? Sam? Sam?? - dopytywała się Caroline
- Co? Gdzie ja... - Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu swojego klona, lecz na marne. Wszystko powróciło do normy, a przynajmniej do stanu, jaki większość uznaje za normalny. Spojrzałam na Caroline, jakby chcąc się upewnić, czy to aby na pewno ta Caroline. - Nie... Czuję się dobrze.
- Nie wyglądasz dobrze. Może faktycznie powinnaś wrócić do domu. Potrzebujesz, żeby ktoś cię odprowadził?
- Nie, dzięki. Matt... On chyba powinien tutaj jeszcze być... - W głowie odbijały się echem słowa alternatywnej Sam, dotyczące właśnie Lewisa. Uśmiechnęłam się blado do dziewczyn, po czym ruszyłam w stronę wyjścia z hali. - Na razie - rzuciłam jeszcze przed opuszczeniem pomieszczenia.
Gdy tylko wyszłam na świeże powietrze, od razu zrobiło mi się lepiej. Musiałam się nad tym wszystkim zastanowić. Najwidoczniej tylko ja byłam świadkiem dziwnej przemiany hali gimnastycznej oraz tylko ja widziałam alternatywną wersję samej siebie. To nie było nic normalnego. Ale też nie mogłam stwierdzić, że było nieprawdziwe. Byłam tam, wszystko było takie rzeczywiste.
„Kochana matko,
jeśli właśnie to przekazałaś mi w genach,
to dziękuję ci bardzo.
Ty jebana suko, gnij w męczarniach”.
Wyobraziłam sobie siebie piszącą list do matki. A właściwie krótką notkę z serdecznymi podziękowaniami za chorobę psychiczną.
Gdy tylko dotarłam do domu, zignorowałam swoich braci. Nie mogłam z nimi w takim momencie rozmawiać. Musiałam sobie to wszystko poukładać w głowie. I wtedy zadzwonił Matt. Co dziwne, jego głos w słuchawce szybko mnie uspokoił. To było miłe uczucie. Udało mi się zapomnieć o tym dziwnym zdarzeniu, ale nie na długo...
 
__________________
Jaka, sądzisz, jest biblia cygańska?
Niepisana, wędrowna, wróżebna.
Naszeptała ją babom noc srebrna,
Naświetliła luna świętojańska.

Ostatnio edytowane przez Cold : 12-01-2011 o 23:06.
Cold jest offline