Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-01-2011, 23:15   #179
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Na zamku:

Zygfryd miał szczęście. Wywleczony z regularnej bitwy, która rozgorzała na dziedzińcu, dziękował w duchu Panu, że nie zechciał jeszcze wezwać go przed swoje oblicze. Miał też ludzkich salwatorów, których darzył nie mniejszą wdzięcznością. Kiedy więc wleczony wydostał się z ciżby, kiedy osłabły niesiony pod ramiona i za nogi znalazł się pod krużgankiem opodal wieży bramnej, uznał że czas najwyższy dać tym ludziom znać iż mogą już go puścić.

- Dość! Dzięki wam, ale cały jestem! Stójcie mówię! Tam bitwa, musimy zebrać naszych i uderzyć…

Więcej rzec nie dał rady, bo dostał cios w zęby. I jeszcze jeden w bok głowy. Ten go zamroczył. Osłabł w jednej chwili, ale i tak usłyszał, jak przez mgłę. – Trzym ryj! Gadaj jak do zamku inaczej się dostać bo kurdupel wejście blokuje! Gadaj a będziesz żył!

Otoczyli go kręgiem. Na jego głowę spadły kopniaki i kułaki tak, że się skulił w ustach mierzwiąc krwawe strzępy z rozbitych warg. W końcu ryknął – Powiem! Powiem, jeno odpuśćcie! – mając nadzieję, że zyska tak trochę czasu. Skutek zamierzony osiągnął, bo przestali kopać. Unieśli w górę i w ten czas w panującym na dziedzińcu zgiełku walki usłyszał niemal warknięcie, któremu towarzyszył błysk noża przed oczyma. – Więc gadaj! Byleeeee…

Więcej zbir ów nie rzekł, bo naraz z ust chlusnęła mu krew. Zygfryd dość miał rozsądku, by porwać nóż, którym tamten mu w oczy świecił i z rozmachem wbił go w szyję jednego z tych, którzy go trzymali. Ten zaskrzeczał a Zygfryd osłonił się ramieniem od ciosu mieczem. Poczuł jak ostrze wchodzi mu w ciało, ale teraz najważniejszym było to, że nie w bok a jeno w rękę. Dwójkę zbirów przyparli już do ściany wierni D’Arvill zbrojni, którzy pospieszyli mu z pomocą. Było ich pięciu, więc wnet w cieniu krużganka zadrgały ciała poszlachtowanych zbirów. Zygfryd splunął ciężką, krwawą plwociną po czym ogarnął dziedziniec na którym trwała już regularna bitwa. Tupik stał na schodach wiodących do górnego zamku. Krzyczał coś do ludzi walczących w dole, choć Zygfryd nie był w stanie stwierdzić, czy jego krzyki przynoszą lepszy efekt niźli ciskane za pomocą procy pociski. Walka wchodziła w swą decydującą o losach zamku fazę. Tym bardziej, że przyłączyli się do niej i ci, którzy dotychczas gasili ogień, bo w ferworze walki i ich rżnięto, więc bronić się musieli. To zaś dawało pożarowi wolną rękę. I pewnym było, że jeśli walka szybko nie ustanie, to nawet zwycięzcy, żołnierze D’Arvill będą książętami popieliska…


Miasto:

Młokos podzielił swoich ludzi. Musiał to uczynić, bo nie potrafił dowodzić hufcem a nadto wrogowie jego nadto byli rozbici. Dzieląc ich na trzy hufce miał pewność, że ogarną więcej zaognionych miejsc. A nadto dziwnie mu jakoś było jeździć w tak licznej kompanii. Tym bardziej, że na Bednarską ani myślał jechać. Dzielnica kupiecka wymagała znacznie większej uwagi. Tam było wszystko co było dlań istotne. I to tam uderzał w niebo najsilniej dym z podpalonych budynków.

„Kulawiec radzi…” obijało mu się w głowie wraz z pysznym, dumnym i butnym spojrzeniem Bladego Eugene, który wyraźnie rzucił mu w jego oberży wyzwanie. Teraz słowa Eugene huczały mu w głowie nieustannie. Bo właśnie ludzie Kulawca podobnież z największą mocą uderzyli na składy. Młokos wiedział, że lada chwila, już jako Sir Morton, będzie miał możliwość wystawienia swemu prywatnemu rywalowi rachunku. I wiedział, że każe mu zapłacić za wszystko w dwójnasób…

***

Bruk uliczny był tak skrwawiony, że konie do pół pęcin w krwi brodziły. Na tak niedużym placyku i przy tak wąskich uliczkach miejskie rynsztoki nie nadążały z upustem tego, co ludzie orężem wydobywali ze swoich trzewi. Smród uderzył w niebo i wnet pojawiły się zwabione nim szczury, psy i kruki. Ocaleli żołnierze hufca D’Arvill, Straży Miejskiej i mieszczan, którzy orężnie bronili swego miasta, snuli się po pobojowisku dorzynając wrogów i wynosząc z bitewnego skrzętu druhów i bliskich. Tych żywych, bo na to by zajmować się martwymi jeszcze była pora. Tylko nieliczni dostrzegli ciemną smugę dymu, która unosiła się nad odległym o godzinę drogi od miasta zamkiem. Spośród tych nielicznych obeszło to może dwóch. Zarówno wyniesiony pod kordegardę, skąpany w cudzej i własnej do pół boków posoce Kress, jak i nieprzytomny Tell do nich nie należeli. Ich wynik walk w mieście jakby przestał obchodzić…

***

Młokos skład Videmerów ujrzał pierwszy, bo wysforował się przed swoich ludzi. Pierwszy też dostrzegł wóz, na który szóstka zbirów ładowała zrabowany łup. Pierwszy również dostrzegł dowodzącego wszystkim, wspierającego się na ciężkiej pałce Kulawca. I pierwszy zrozumiał, że podobnej okazji rozprawienia się z rywalem mieć już nie będzie…

U brodu:

Spośród niespełna dwudziestki zbrojnych, którzy wychynęli z lasu pod dowództwem Hugona de Rais salwa z kusz, które zbrojnym kolektora udało się napiąć, zmiotła sześciu. Jednakże reszta nie zwolniła i uderzyła z pełnią siły a rozpędzonych wierzchowców nie sposób było zatrzymać krótkimi mieczami czy innym, podobnym im orężem. Elf ustrzelił jeszcze jednego zbira osłaniając w ten sposób ucieczkę Kosmy a Peter zdołał utkać jedno zaklęcie, które posłał w ostatniego ze zbrojnych, którzy stanęli Kosmie na drodze ucieczki. I naraz w niebo uderzył huk stali, kiedy weterani zbójowania Hugona de Rais wzięli się do młócki.

Nie trwało nawet kilku pacierzy, kiedy z orszaku który bronił się przy brodzie zostały strzępy. Yavandir w ostatniej chwili skoczył pod wóz kolektora unikając zmiażdżenia przez ciężkie wierzchowce napastników, porzucając na przepadłe swój łuk i konia. Teraz liczyło się tylko to, by wynieść ze skrzętu całą głowę. Peter zdołał wyrwać się z kręgu obrońców i pognać konia na skarpę skąd lepszy miał widok na wszystko. W blasku płonących ognisk i księżyca dostrzegł zniszczenie jakie ludzie Hugona przynieśli drużynie kolektora. On też uzmysłowił sobie, że skoro zbiry tak czelnie nastąpili na orszak książęcego poborcy, to ni noga ujść nie miała prawa z tego boju. Zrozumiał to w tej samej chwili, kiedy usłyszał narastający tętent. Odwrócił się ku brodowi dostrzegając zbliżających się doń zbrojnych w barwach Du’Ponte. Zwarty oddział jadący w szyku zbliżał się do brodu. Mógł nieść ocalenie, ale równie dobrze, mógł oznaczać śmierć…

***

Klaus i Jerome cofnęli się do obozowiska zagonieni tam zachodzącymi od boków i odcinającymi drogę ucieczki zbrojnymi. Jednak kiedy tylko rozpętała się walka spróbowali cofnąć się w ciżbę i wycofać chyłkiem. Jerome ubezpieczał Klausa, który chciał przemknąć się do rzeczki i skryć w tataraku aby później z nurtem spłynąć byle dalej od walki. Pomysł był dobry i mógłby przynieść oczekiwane rezultaty. Mógłby, gdyby na drodze Klausa nie wyrósł nagle jeden z ludzi Hugona de Rais. Klaus z nie jednego pieca jadł chleb i wiedział jak zejść z linii ataku jeźdźca kryjąc się za głową wierzchowca i przechodząc na jego drugą stronę, gdzie jeźdźcowi wiodącemu konia trudniej było uderzyć. Manewr wykonał doskonale, ale nie spodziewał się, że jeździec koniem powoduje nogami. Zaś w iście śmiertelne zdumienie wprawił go nadziak, który roztrzaskał jego czaszkę posyłając go pod kopyta wierzchowca. Jerome zamarł z trwogi i to kosztowało go również życie. Tyle, że ciosu w plecy, które zadał inny ze zbirów, widzieć nie miał prawa…

***

Cudem jedynie ocalony Profesorek nie mitrężył czasu na zbędne polemiki. Słysząc idący huf szybko podjął decyzję, nie wiedząc nawet że jest ona taką samą, jaką chwilę wcześniej podjął Klaus. Tyle, że Heinrich w przeciwieństwie do swego ochroniarza, miał to szczęście, iż na jego drodze nikt nie stanął. Już po chwili taplał się w błocku dziękując Wszechmogącemu, że udało mu się unieść głowę. Jego dwaj tropiciele jako i on zanurzyli się w przybrzeżnym tataraku oddalając powoli od pola bitwy. Na którym odległe jakby cichły, dając dowód na to, że zastęp zbrojnych któremu uszli, miał rozstrzygający wpływ na bitwę…

***

Yavandir usłyszał dudnienie w tej samej chwili, kiedy dotarło ono do uszu walczących przy kolektorskim wozie. Spośród ludzi kolektora walczyło może jeszcze z trzech opartych o ścianę wozu i odgradzających się zębatymi gizarmami od napierających zbirów Hugona. Tych było po dwakroć więcej co zważywszy na ich wprawę przesądzało wynik walki. Jednak tętent narastający wyraźnie przerwał na chwilę walkę i zmusił wszystkich do poszukania jego źródeł. Peter stojący konno na skarpie pierwszy dostrzegł nadjeżdżających Du’Pontów i krzyknął ostrzegawczo. Jednak Yavandir usłyszał jadący lasem oddział i nadzieja natychmiast rozgrzała jego serce.

- D’Arvill! Nasi jadą! – ryknął na całe gardło skacząc na kozioł wozu, gdzie wciąż leżała nabita kusza. Teraz wiedział, że szczęście się do nich uśmiechnęło dając okazję ocalenia.

To, że jest to szczerbaty uśmiech zrozumiał w tej chwili, kiedy z lasu wychynęły pierwsze, odziane w barwy Du’Ponte sylwetki. Odcinając im drogę ucieczki ze skrzetu bitewnego, który niebawem zamienić się miał w miejsce rzezi…

Na zamku:

Tupik pewnym był, że owa piętnastka ludzi, którzy na schodach mężnie bronili się przed liczniejszymi o kilku ludzi przeciwnikami, upora się z naporem i pozwoli utrzymać górny zamek, nawet jeśli dolny miałby spłonąć. Kiedy zaś ujrzał sylwetkę Zygfryda, który na czele piątki zbrojnych wychynął spod krużganków na dziedzińcu pewność ta jeszcze bardziej została umotywowana. Już rozważał w myślach plan uderzenia, by rozbić napastników jednym śmiałym wypadem i móc w końcu zająć się pożarem, kiedy nagle z góry, z części gdzie mieściły się komnaty Malkolma, doszedł go przenikliwy, niewieści krzyk…





[Proszę Noraku o nie postowanie i kontakt na GG/PW]


[Jako, że sesja jest w takim a nie innym stadium, proszę o napisanie przez wszystkich żywych posta z tą świadomością, że jest on w sesji ostatni. Prosił bym o ich umieszczenie do piątku do godziny 19.00]
 
Bielon jest offline