Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-01-2011, 23:36   #35
MadWolf
 
MadWolf's Avatar
 
Reputacja: 1 MadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znany
Wynik narady nie był szczególnym zaskoczeniem, jak zwykle brak sztywnej hierarchii zaowocował jedynie bezowocną wymianą poglądów na sprawę. Jedyną niespodzianką była postawa Seneszala, zdecydowanego aby towarzyszyć im w tej karkołomnej misji więc Marine szybko znalazł mu miejsce na promie byłych najemników. Był bardziej niż zadowolony że ktoś taki będzie koordynował atak drugiego rzutu... lub akcji ewakuacyjnej gdyby do tego doszło. Kolejną dobrą stroną było to iż podczas rady nikt mu się tak naprawdę nie sprzeciwił i Ventidius wreszcie będzie miał szansę poprowadzić ludzi w poważnej bitwie.
- Jeżeli założenia naszych techników są słuszne to możemy dostać się stosunkowo blisko celu bez ryzyka wykrycia - Sierżant Mosynia z pewnością miał doświadczenie w podobnych akcjach - Wydaje mi się że najbezpieczniej będzie podchodzić od południowego zachodu, można wtedy poruszać się skrajem lasu. To powinno zdecydowanie przyśpieszyć pochód - podsumował odprawę.
- W takim razie postanowione.
- Sir!
- Czarne Łuski? - na dźwięk swego imienia dzikus podniósł głowę - czy twoi ludzie są gotowi?
Szaman pokiwał powoli głową, grzechocząc sznurami talizmanów i ozdób.
- Nie tylko moi, Krwawe Zęby również - wychrypiał - już drugi raz prowadzisz nas do walki zjednoczonych, a nie przeciwko sobie. To duża odmiana.
- Zatem chodźmy.

Ich niewielki korowód dotarł wkrótce do hangaru gdzie oczekiwały ich już dwie grupki skupione wokół promów. Na ich widok komandosi wyprężyli się na baczność, a barbarzyńcy zawyli na powitanie swoim zwyczajem. W dalszej części hali żołnierze drugiej fali kończyli przygotowania, a stojący na zaimprowizowanej ze skrzyń ambonie kapłan prowadził nabożeństwo. Głównym tematem kazania wydawało się być przedstawianie wojsk Fela w jak najgorszym świetle i wymienianie przewin zdradzieckiego karła. Ventidius nie potrzebował aby ktokolwiek przypominał mu o zamachach. Zginęli dobrzy ludzie i ktoś mi za to zapłaci.

W ciasnej komorze promu, otoczony przez ponad trzy tuziny wojowników wspominał dni szkolenia. Tak jak i teraz odziany jedynie w lekki pancerz leciał na pierwsze manewry. Rygorystyczne szkolenie Wybrańców Imperatora odbywało się w równie trudnym terenie jak majacząca w dole dżungla, a zagrożenie wcale nie było mniejsze. Uśmiechnął się dyskretnie do swoich myśli Jeżeli trening odbywał się bez ostrej amunicji, to znaczyło że ćwiczyliśmy walkę wręcz... dobre czasy.

Jednostka szturmowa zeszła do lądowania jako pierwsza, a lufy jej bolterów obracały się we wszystkie strony bezskutecznie poszukując celów. Już po chwili prowizoryczne lądowisko otoczone było luźnym kordonem komandosów, a eter wypełniły szybkie meldunki.
- Brak kontaktów, możecie lądować.
Ledwo płozy transportera musnęły wysoką trawę a już pierwsi pasażerowie wyskakiwali z ulgą na świeże powietrze. Starali się opanować ze wszystkich sił, ale nienawykli do lotu nie wytrzymywali turbulencji. Sam Ventidius poczuł się znacznie lepiej gdy tylko wydostał się z przesiąkniętego kwaśnym odorem wnętrza. Na spotkanie wybiegł mu Mosynia.
- Żadnych niepokojących meldunków z Gwiazdy Sir!
- W takim razie postępujemy zgodnie z planem.
- Tak jest, kiedy tylko da pan sygnał dołączymy do was w mieście i utrzymujemy je do przybycia reszty sił.
- Punkt zborny w razie ewakuacji jest w zasięgu miasta...
- Wiem, ale wierzymy w umiejętności naszego pilota... no i dopóki nie podlecimy pod same mury to niebezpieczeństwo jest stosunkowo niewielkie.
Skinęli sobie głowami i Marine ruszył ze swoim oddziałem w kierunku wskazywanym przez kompas.

Dżungla ożyła gdy tylko oddalili się od lądowiska. Nocną ciszę bez ustanku zakłócały nieziemskie głosy tutejszej fauny, tajemnicze szelesty i chrobotanie. Za to jego drużyna spisywała się znakomicie. Zarówno wojownicy Czaszek jak i Zębów zapomnieli o rywalizacji i w skupieniu podążali za swym przywódcą. Przez większą część drogi nie napotkali żadnych problemów, a jeżeli nawet wypatrzyły ich tutejsze drapieżniki to tak duża grupa zniechęcała je do ataku, a członkowie obu plemion instynktownie trzymali się razem.

Przed ostatnim odcinkiem drogi zatrzymali się na dłużej z ulgą zrzucając z ramion niewygodne pakunki. Marine skrzywił się widząc jak swobodnie dzicy poczynali sobie z tobołami wypełnionymi materiałami wybuchowymi. Jedynie najniższy z Krwawych Zębów traktował swoje brzemię z należytą powagą, ale jego poinstruował osobiście. Zastanawiał się nawet czy nie przesadził patrząc na zazdrość z jaką spoglądali na tragarza tej 'relikwi' jego współplemieńcy, ale wartości radiostacji nie dało się w tych warunkach przecenić. Upewniwszy się że wartownicy są na swoich miejscach ruszył w kierunku miasta z westchnieniem dobywając lornetki. W swoim pancerzu nie potrzebowałby takich narzędzi, ale charakter misji zmusił go do pozostawienia zbroi w promie Sztyletów. Już mu go brakowało.
 
__________________
Sorry, ale teraz to czytam już tylko własne posty...
MadWolf jest offline