Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-01-2011, 05:42   #31
 
Raghrar's Avatar
 
Reputacja: 1 Raghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znany
Tłumy. Wszędzie tłumy. Darleth rozejrzał się w obie strony, próbując wyszukać wzrokiem towarzyszącą mu do tej pory grupę podległych mu urzędników, zatrudnionych przez ród Kard. Nie było to łatwe, z uwagi na przetaczającą się w obie strony ławicę ludzi. Zastanawiał się nawet, czy nie uwolnić na chwilę Nicolaia, który pozostawał przypięty do naramiennika seneszala. W pewnym stopniu czuł się tu jak u siebie. Kiedy opuszczał należące do szlachty iglice Borslav, największej metropolii magdańskiego okręgu Vostroy, łatwo było znaleźć się w podobnym otoczeniu. Z zadowoleniem spojrzał na swój, dopiero co odnowiony, hełm. Długo się zastanawiał nad wyborem odpowiedniego futra na obicie. Właściciel lokalu, z którego właśnie wyszedł, miał do zaoferowania bardzo ciekawe i egzotyczne okazy. Zdecydował się w końcu na calibańską wiewiórkę szablozębną. Był to niemalże wymarły gatunek z uwagi na to, że planeta została zniszczona tuż po zakończeniu Wielkiej Herezji. Swego czasu jednak różnorakie calibańskie bestie budziły wielkie zainteresowanie. Dlatego też niewielkie populacje stworzeń, które tam wyewoluowały, wciąż istnieją na innych planetach, choć ich pula genetyczna nie jest zazwyczaj zbyt szeroka. Tak czy siak jednak, czarne futro prezentowało się znakomicie i spełniało narzucone przez vostroyańską kulturę standardy.



Mieli czekać przed sklepem. Być może jednak ciasne, boczne uliczki należały do miejsc, których ludzie Kardów nauczeni byli unikać. Nic dziwnego zresztą. Darleth ruszył w stronę jednej z głównych arterii drogowych biegnących wewnątrz stacji. Arteria to zresztą zbyt dużo powiedziane. Ze względu na ogólną ciasnotę była to po prostu zwykła, niezbyt szeroka, dwukierunkowa droga. Musiał niemalże przylgnąć do ściany, by przejść obok dwóch motocyklistów, którzy ustawili swe maszyny pośrodku wąskiego deptaka. Wyglądali mu na członków któregoś z tutejszych gangów. Wspomagana sterydami masa mięśniowa, gładko ogolone głowy, masa tatuaży. W dodatku jeden z nich, brodacz o brwiach zastąpionych szeregiem kolczyków, tkwiących w ropiejącej miejscami skórze, wyciągnął z torby przytwierdzonej do pasa coś oślizgłego. Darleth ze zdumieniem zauważył, iż była to żaba. W dodatku żywa, jeśli wnioskować po tym, iż jej kończyny poruszały się niemrawo. Na oczach seneszala mężczyzna polizał płaza kilkakrotnie, po czym z nieco dziwacznym uśmiechem schował go z powrotem do skórzanego pojemnika. Najwyraźniej wydzielina zwierzaka miała jakieś własności narkotyczne. Darleth jednak nie zamierzał się tym przejmować, ani tym bardziej zawiązywać znajomości. Ruszył dalej, w kierunku głównej ulicy.

Wyszedłszy z zaułka, z lewej strony dostrzegł w końcu towarzyszącą mu załogę. Dwóch ludzi trzymało pudła i wzmacniane walizy wypełnione literaturą, którą Darleth zdecydował się kupić by uzupełnić i wzbogacić odrobinę pokładową bibliotekę. Była wśród nich waliza z trzysta siedemdziesiątą siódmą częścią atlasu geograficzno przyrodniczego Imperialis Dominia Tellus. Darleth był niezwykle zadowolony z tego zakupu. W bibliotece Czarnej Gwiazdy brakowało tylko tej części tej serii, więc jeden z elementów kolekcji został niniejszym uzupełniony. Do tego wydanie, które zakupił miało twardą oprawę, bardzo dokładne ilustracje i schematy, a w dodatku zostało opatrzone komentarzami Hieronymusa z Gvel, znanego i cenionego imperialnego podróżnika i uczonego. Zamierzał jeszcze wstąpić do dobrego kartografa, w poszukiwaniu przydatnych map. Przypomniał sobie też rozmowę z nawigatorem, na skutek której postanowił odwiedzić miejscową placówkę Ordo Hospitaller. Szpitalnicy zawsze cieszyli się dobrą sławą, jeśli chodzi o szkolenie kadry medycznej. Być może będą w stanie polecić dobrych specjalistów w tej dziedzinie, których wszak nigdy za wiele w trakcie podróży w niebezpieczne rejony galaktyki. Tak wiele do zrobienia, a tak mało czasu. Skierował swe kroki w stronę współpracowników.

Tymczasem zarówno na chodnikach, jak i na wąskiej jezdni zrobiło się jeszcze tłoczniej. Utworzył się już spory korek. Najwyraźniej kilka przecznic dalej coś zupełnie zablokowało ruch. Przejeżdżający tędy konwój należący do Marynarki, złożony z ciężkiej, opancerzonej ciężarówki i czterech lekkich motocykli, ustawionych po dwa z przodu i z tyłu, włączył sygnał dźwiękowy. Pozostałe pojazdy zaczęły zjeżdżać na chodnik, by umożliwić konwojowi dalszą drogę, co wywołało przekleństwa i niezadowolenie wśród i tak już stłoczonych przechodniów. Wojskowa ciężarówka z trudem przeciskała się pomiędzy cywilnymi wehikułami. W pewnym momencie musiała przystanąć, albowiem długi poduszkowiec transportowy z naczepą zasłoniętą brudnozieloną plandeką, najwyraźniej nie zamierzał ustąpić. Jeden z konwojowych motocykli podjechał aż do kabiny kierowcy poduszkowca. W tym momencie padł pierwszy strzał. Twarz marynarza eksplodowała czerwoną mgiełką. Impet strącił go z maszyny. Darleth, dosłyszawszy strzał, ze zdumieniem obserwował jak ciało mężczyzny spada na chodnik, by zostać dodatkowo stratowane przez rozbiegający się tłum. Prawie natychmiast plandeka poduszkowca została odsłonięta. Ze środka, prosto w kabinę transportera, plunął ogniem ciężki karabin maszynowy. Grad przeciwpancernych pocisków zamienił kuloodporną szybę w naznaczone gęstą pajęczyną pęknięć sito. Gdzieś obok wybuchły granaty dymne, na skutek czego całą ulicę zaczęła zasnuwać gęsta chmura gryzącego gazu. Darleth, nim jeszcze założył hełm i ustawił odpowiednio filtr powietrza, usłyszał gdzieś za sobą, dobiegający z bocznej uliczki, ogłuszający odgłos silników.

Na ulicę wpadło z różnych stron kilku uzbrojonych motocyklistów. Wszyscy wyglądali mniej więcej jak ci, których seneszal widział przed warsztatem kuśnierza. Natychmiast otworzyli ogień do zdezorientowanych marynarzy. Jeden z nich podjechał do ciężarówki. Nie zatrzymując się, rzucił w stronę pojazdu cztery owalne pakunki, które przylgnęły do pancernej ściany.
- Pik – Na każdej z nich zapaliła się czerwona dioda. Darleth z przerażeniem dostrzegł, że marynarze Kardów przebywają zbyt blisko atakowanego konwoju. – Pik – Mógłby krzyknąć, ale po pierwsze, miał na ustach filtr powietrza, a po drugie w tym zgiełku na pewno i tak by go nie usłyszeli. – Pik Pik Piiiiiiii – Rzucił się na płyty chodnika, kiedy pociski magnetyczne eksplodowały żywym ogniem. Wybuch skierowany był na zewnątrz, prosto w tłum kotłujących się i spanikowanych przechodniów. Wściekle gorące kawałki plastalowego opancerzenia ciężarówki, płomienie i impet eksplozji uderzyły w ludzkie ciała. Gdzieś z głębi ulicy dało się słyszeć zagłuszany terkotaniem karabinów sygnał wojskowego alarmu. Do dziury wybitej w ścianie ciężarówki natychmiast dopadło dwóch typów, wyglądających na członków motocyklowego gangu. Kiedy pierwszy z nich wskoczył do środka, drugi podał mu coś przypominającego baterię, a następnie także i dwie sporych rozmiarów torby. Darleth tymczasem przedzierał się w stronę miejsca, gdzie ostatnio widział swoich ludzi, co wcale nie było łatwe z uwagi na okoliczności i panicznie oszalały ze strachu tłum. Musiał odepchnąć od siebie mężczyznę, który oberwawszy w twarz odrobiną rozgrzanego do czerwoności, roztopionego metalu, biegał na oślep, tratując pozostałych. Meltabomby. Ktokolwiek atakował konwój, dysponował naprawdę niezłym sprzętem. Darleth bardzo ucieszył się, że i tym razem nie zrezygnował z ubrania swego pancerza. Napór uciekających ludzi niemalże zwalił go w pewnym momencie z nóg. Nie ustawał jednak w wysiłkach, by dostać się do krardowskiej załogi, lub tego co z niej zostało.

Tymczasem z poduszkowca napastników całkowicie zerwano plandekę. Zdemontowano także ciężki karabin maszynowy. Z otwartej naczepy dwóch ludzi ostrożnie sprowadziło coś, co w dużym przybliżeniu wyglądało jak motocykl. Nie posiadało jednak kół, za to unosiło się delikatnie nad ziemią.



Z konwojowej ciężarówki wyszedł osobnik o niecodziennej aparycji. Jego sylwetka mogła się kojarzyć z owadem. Wyglądało też na to, że w przeszłości należał do kultu maszyny. Nagą klatkę piersiową, z której usunięto jamę brzuszną i wstawiono na jej miejsce coś w rodzaju baterii lub generatora, zdobił czarny tatuaż omnisjasza, przekreślony jednak i naznaczony znamieniem o znaczeniu „upadły”. Najwyraźniej mężczyzna był heretekiem i nie bez przyczyny trafił, lub miał trafić, do więzienia marynarki. Z pleców, prócz niezliczonej liczby przewodów, wyrastały mu mechaniczne odnóża, w większości zaopatrzone także w ostre narzędzia. Skinął głową na znak aprobaty, kiedy lewitującą maszynę przyprowadzono w jego pobliże.

Darleth, chcąc nie chcąc, obserwował całą sytuację. Dotarł w końcu do swych towarzyszy. Większość z nich uszła z życiem, choć byli lekko poparzeni bądź ranni. Nie doliczył się trzech, choć z relacji pozostałych wynikało, że dwóch uciekło w przeciwną stronę w momencie gdy padły pierwsze strzały. Gorzej miała się sytuacja z trzecim, którego seneszal właśnie dostrzegł. Poparzony mężczyzna czołgał się ostatkiem sił praktycznie u stóp oswobodzonego hereteka. W jednej ręce trzymał wciąż metalową walizę z insygniami rodu Kard. Darleth poznał, że w środku znajduje się Imperialis Domina Tellus. Miał tylko nadzieję, że załogant nie zrobi nic głupiego. Mylił się. W drugiej dłoni ściskał mały pistolet laserowy. Nim jeszcze zdołał wymierzyć w kogokolwiek, jego ciało uniosło się gwałtownie, pochwycone w żelazne odnóża heretyka. Dosłownie moment później brzuch mężczyzny został rozszarpany sporym wiertłem, umieszczonym na końcu jednego z mechadendrytów. Były kapłan maszyny odrzucił truchło. Zostawił sobie za to walizę, z zaciekawieniem przyglądając się wygrawerowanym na wieku insygniom. W tym momencie wystrzelony przez Darletha bolterowy pocisk chybił celu. Kula śmignęła dosłownie kilka centymetrów od głowy oprawcy, po czym pomknęła dalej wwiercając się w pancerz ciężarówki. Następujący po tym wybuch spowodował, że obstawa heretyka rzuciła się w stronę Darletha, zaś były wyznawca boga maszyn w pośpiechu zajął miejsce na siedzeniu swego wehikułu.

Tych dwóch typków Darleth już znał. Pierwszy skoczył w jego stronę człowiek, który liże żaby. Wymachiwał łańcuchem, którego koniec obciążał ostry hak. Szczerzył się przy tym niemiłosiernie i wył złowieszczo. Szarżując przeszkadzał przy tym swojemu kompanowi, który próbował wymierzyć w Darletha z automatycznego stubbera. Niewiele myśląc, Darleth dobył jednego ze swych mieczy. Skoczył w stronę napastnika, wyciągając miecz trochę w górę i pozwalając, by łańcuch trochę się wokół niego owinął. Następnie włączył pole energetyczne. To wystarczyło by oszołomić motocyklistę, który trzymał łańcuch gołymi dłońmi. Darleth wpadł na niego z impetem, zatapiając ostrze w jego klatce piersiowej. Sunął dalej, nie zatrzymując się. Korzystając z impetu, trzymając wciąż nabitego przeciwnika jako mięsną tarczę, natarł na drugiego napastnika, który otworzył ogień z karabinu. Kilka kul zdołało przebić się przez martwe już ciało gangstera. Z niewielką prędkością uderzyły o pancerz seneszala. Co najwyżej trzeba będzie zamówić nowy mundur. Strzelec za to, nie zdoławszy uniknąć szarży vostroyańczyka, został przygwożdżony do ściany ciężarówki, razem ze swym towarzyszem. Kiedy Darleth wyrwał miecz, oba ciała osunęły się na ziemię. Rozejrzał się wokół. Wyglądało na to, że heretek, wraz z większością swoich pomagierów zmykał już w sobie znanym kierunku. Dwóch motocyklistów dobiegało właśnie do swoich maszyn, kiedy z poduszkowca wyskoczył szybko jeszcze jeden. Nim jego stopy dotknęły ziemi, pojazd rozświetliła łuna zapalającego wybuchu. Najwyraźniej chcieli w ten sposób zatrzeć za sobą ślady. Kiedy ruszyli, Darleth postanowił ruszyć za nimi. W końcu odbity przez nich więzień zabił jednego z ludzi Krardów, a do tego przywłaszczył sobie walizkę z trzysta siedemdziesiątym siódmym tomem Imperialis Domina Tellus. Seneszal chciał tą książkę.

Rozejrzawszy się, znalazł pojazd pozostawiony przez jednego z ludzi, których przed chwilą zabił. Jeśli oczy go nie myliły, był to motocykl należący do człowieka, który lizał żaby. Dość ciekawy model, z silnikiem opartym na technologii V.A.S.P i pochodzący prawdopodobnie ze świata kuźni Belacane, choć mogła to być konstrukcja oparta po prostu na ichniejszych planach. Sam motocykl został też mocno przerobiony, wątpliwe że przez ostatniego kierowcę. Prócz dodatków w postaci karabinów maszynowych z przodu, zmodyfikowano silnik i zawieszenie.



Wydawszy swym ludziom polecenie powrotu na statek i transportu rannych do chirurgeum, seneszal zasiadł za kierownicą i uruchomił silnik. Zagrzmiał mocniej i głośniej, niż się spodziewał. Wrzucił pierwszy bieg i nieomal nie wypadł z siedzenia, kiedy mechaniczna bestia ruszyła do przodu z piskiem opon. Musiał lawirować pomiędzy stojącymi pojazdami. Na szczęście zrobiło się tu trochę luźniej. Kto mógł, starał się znaleźć jak najdalej od miejsca takich wydarzeń. Seneszal od lat pałał miłością do motocykli. Zanim zaokrętował się na Gburce, a później na Czarnej Gwieździe, uwielbiał przemierzać swoją wiekową Umbrą chłodniejsze i słabiej zaludnione rejony kontynentu. Teraz jednak bardziej niż na przyjemności czerpanej z jazdy musiał skoncentrować się na pościgu. Ostatni z uciekających motocyklistów znikał właśnie z pola widzenia, skręcając w boczną uliczkę. Darleth popędził za nim. Maszyna miała znakomitą przyczepność, głównie z uwagi na specyficzną konstrukcję kół i dopracowane pod tym kątem zawieszenie. Zorientował się że droga, którą podążali prowadzi w stronę przemysłowej części stacji. Zauważył też, że jedna z lampek komunikatora wbudowanego w stacyjkę zaczęła migać. Sięgnął do hełmu, by wyjąć spod brody uniwersalne łącze, którego wtyczkę umieścił w odpowiednim gnieździe.
- Jak na razie wszystko zgodnie z planem. – W słuchawkach hełmu rozległ się mocno syntezowany głos. - Ilu straciliśmy?
- Dwóch, w tym Żabojada, Panie. Obu zabił człowiek w futrzanej czapie. Tymczasowo ja szefuję chłopakom.
- Panie, on za nami jedzie.
- Zlikwidować. Do tego czasu cisza radiowa.

Dwa ostatnie motocykle natychmiast zwolniły, przez co Darleth zaczął błyskawicznie nadrabiać do nich dystans. Droga prowadziła w dół pod ostrym kątem. Kciukiem musnął przełącznik, jak się okazało odpowiedzialny za uzbrojenie karabinów maszynowych z przodu. Podwójne lufy wysunęły się nieco, po czym zaskoczyły z trzaskiem, kiedy podajniki amunicji znalazły się na miejscu. Seneszal zastanawiał się w międzyczasie który z cyngli na rękojeści odpowiada za działka. Był już na tyle blisko, że mógł rozpocząć ostrzał. Skręcił lekko, by mieć jednego z przeciwników na wprost. Nacisnął spust.
- Zadnik… - Zaklął po vostroyańsku. Z tyłu motocykla wystrzeliła stalowa siatka, rozczapierzając się niczym pajęczyna. Sprytne, ale to nie jego ścigają w tym momencie. Dobrze jednak wiedzieć, że i przeciwnicy mogą tym dysponować. Drugi cyngiel nie zrobił nic, co Darleth byłby w stanie w tym momencie zarejestrować. Tymczasem przeciwnicy otworzyli do niego ogień. Kilka kul odbiło się od pancerza motocykla. Darleth starał się manewrować, by utrudnić im celowanie. W końcu znalazł odpowiedni cyngiel. Zalał ołowiem całą wąską drogę przed sobą, dziurawiąc plecy najbliższego wroga. Zbliżali się do większego skrzyżowania. Darleth obserwował, jak antygrav w asyście czterech motocyklistów skręca w prawo. Przeciwnik będący bliżej próbował zrobić to samo. Darleth wystrzelił w jego stronę serią z karabinków. Uśmiechnął się z satysfakcją, kiedy przestrzelona opona spowodowała, iż gangster nie wyrobił się na zakręcie i przyrżnął w plastalową ścianę tunelu. Z pewnością zostawi tam ładny krwawy ślad.
 
__________________
"Hope is the first step on the road to disappointment"
Raghrar jest offline  
Stary 05-01-2011, 05:45   #32
 
Raghrar's Avatar
 
Reputacja: 1 Raghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znany
Przyspieszył jeszcze bardziej. Wjechali do dzielnicy pełnej różnorakich magazynów. Sporo przedsiębiorstw transportowych i handlowych wynajmowało tu powierzchnię, by składować swoje towary i ładunki. Prowadziło tu sporo dróg do większych i mniejszych doków. Darleth podejrzewał, iż heretek zamierza dostać się na jakiś okręt. To właściwie jedyna prawdopodobna opcja. Po takiej akcji niełatwo byłoby mu długo się ukrywać. Tymczasem komunikator pokładowy wykrył sygnał na innej częstotliwości. Seneszal przełączył urządzenie.
- Młodsza Sędzina Callidia Avianez melduje gotowość oddziału. – W słuchawkach rozległ się żeński głos z mocnym malfiańskim akcentem.
- Grupa uciekinierów zmierza w waszym kierunku aleją świętego Evandera.
- Blokada gotowa. Jesteśmy przygotowani do ataku z góry.
- Z raportu wynika że jest ich sześciu. Główny podejrzany posiada nietypowy pojazd. Prawdopodobnie antygrav wytworzony przez xenos.
Darleth był pod wrażeniem. Gangsterzy, czy kimkolwiek byli przeciwnicy, okazali się bardzo dobrze przygotowani. Ich sprzęt odbierał szyfrowane częstotliwości arbitratorów.
- Jedzie za nimi człowiek w futrzanej czapie. Prawdopodobnie uzbrojony cywil. Walczy z uciekinierami. W razie agresji z jego strony, unieszkodliwić.
- Przyjęłam. Mamy kontakt wzrokowy. Rozpoczynamy akcję.
Darleth postanowił się wtrącić. Skoro on słyszał rozmowę, heretek i jego obstawa również. Zasadzka przestawała więc być zaskakująca dla kogokolwiek.
- Mówi człowiek w futrzanej czapie. Oni was słyszą. Powtarzam. Słyszą was. Wiedzą o blokadzie.
- Co do…?
- Rozpocząć akcję.

Było już jednak nieco za późno. Z bocznych ulic na drogę wjechały dwa furgony Arbites. Wśród gąszczu nadziemnych przejść, kabli przewieszonych ponad drogą i wszędobylskich neonów Darleth dostrzegł rząd charakterystycznych błysków. Arbitrzy zamierzali odciąć uciekinierom ewentualną drogę powrotu zstępując na dół przy pomocy plecaków odrzutowych. Nie miało to jednak sensu, jeśli antygrav się nie zatrzyma. Ciężkie lasery zamontowane na dachach furgonów wystrzeliły z przeciągłym gwizdem. Jeden z kierowców motocykla został zmieciony razem ze swą maszyną. Druga wiązka poszła wyżej. Działowy próbował ustrzelić antygrav, jednak ten zwinnie uniknął strzału. Promień rozorał za to warstwę masy bitumicznej przed Darlethem. Na skutek nagłego skrętu seneszal musiał ostro przyhamować, żeby nie rozbić się o ścianę lub masywne wrota jednego z magazynów.

Antygrav wystrzelił w kierunku furgonów strumień rakiet. To rozwiązało problem blokady. Ciężarówki arbites w zasadzie przestały istnieć. Płonące szczątki rozrzucone zostały po całej ulicy. Po obu stronach, z wyższego poziomu, zaczęli opadać arbitratorzy na swych plecakach odrzutowych, prowadząc jednocześnie ostrzał. Kilku z nich zostało strąconych przez obrotowe działka zamontowane u podwozia jetbika. Niektórzy zdołali wylądować, próbując następnie zatrzymać rozpędzających się motocyklistów. Najwyraźniej ci drudzy nie mieli zamiaru się zatrzymywać, chcieli natomiast ryzykować przejazd przez inferno rozpętane przez swego przywódcę. Darleth ze zdumieniem obserwował, jak jedna z odzianych w błękitną zbroję sylwetek ląduje na taranie antygravu. Ktokolwiek to był, wzbudził w tej chwili podziw seneszala. Po krótkiej szamotaninie jednak, arbitratorka została brutalnie zrzucona z pojazdu. Została uderzona w głowę, jej hełm został zerwany z głowy i spadł na ziemię, odbijając się jeszcze kilkakrotnie. Po drodze w stronę gruntu zaliczyła jeszcze spotkanie ze ścianą najbliższego budynku. Być może to właśnie uratowało jej życie, bo zdołała się uchwycić rozwieszonej nad drogą brezentowej reklamy jednej z faktorii handlowych, po której zjechała niemalże na sam dół. Tymczasem heretek, wraz z dwoma pomagierami, przedarł się przez ścianę ognia. Trzeci został ustrzelony przez arbitratorów. Jego motocykl, uderzywszy w płonący fragment furgonu, przekoziołkował nieco dalej.

Darleth miał zamiar popędzić za heretekiem. Ostudził jednak nieco swe zapędy, widząc wymierzone w siebie lufy strzelb i pistoletów. Zahamował przed pozostałością oddziału Adeptus Arbites i uniósł obie ręce daleko od ciała, by nie zaistniały jakiekolwiek wątpliwości na temat jego zamiarów. Atmosfera była nerwowa. Chłopaki i dziewczęta właśnie ponieśli spektakularną klęskę. Nie było sensu prowokować agresywnych reakcji.
- Rekwiruję ten pojazd z mocy nadanej przez Najświętsze Prawo Imperium. – Poinformowała go kobieta, która właśnie zeskoczyła ciężko na drogę tuż przed motocyklem Darletha. Wymierzyła w niego pistolet. Dla demonstracji ustawiła też pałkę na wysokie napięcie, bo pierścienie szokowe, rozmieszczone wokół ferrycznego rdzenia, jarzyły się groźnie. Blask płomieni igrał niespokojnie na jej policzkach. Przez myśl przemknęło mu, że była całkiem ładna. Choć może to kwestia oświetlenia.



- Proponuję więc, by zarekwirowała go pani ze mną w komplecie. Nazywam się Darleth Jaghatai, syn Dariela, który był synem Doriathana. Jestem seneszalem Czarnej Gwiazy, krążownika rodu Krard, wiernym sługą Imperium Ludzkiego i wrogiem tych, których pragniecie pojmać. Człowiek ten, a właściwie technologiczna abominacja, wyklęta nawet przez swych pobratymców, dopuścił się haniebnych czynów wobec członków załogi mego kapitana. Moim obowiązkiem jest go ścigać i doprowadzić do jego zniszczenia bądź pojmania. Ma też moją książkę. Oferuję więc swą pomoc. – Mówiąc to, wyciągnął rękę w stronę stojącej przed nim kobiety.
- Zamknij się już. Potrafisz tym jeździć?
- Zaiste.
- Powiadomcie Sędziego Drumlehtsteina. Będziemy w kontakcie. – Kobieta usadowiła się na motocyklu za Darlethem. Zdziwiło go trochę, że wciąż nie odpięła plecaka odrzutowego. Będą z tym ciężsi. Będzie też bardziej zarzucać na boki podczas gwałtownych skrętów, ale nie zamierzał z nią dyskutować. Przynajmniej nie w chwili, gdy jej ludzie celowali do niego ze swych strzelb.
- No jedź już.
- Wedle życzenia. – Pomruk potężnej maszyny rozniósł się wśród chrzęstów i syków płonących szczątków, wycia syren i dochodzących z oddali strzałów. Ruszyli z piskiem opon.

Płomienie zniszczonej blokady nie zdążyły jeszcze przygasnąć. Ich twarze owiało gorące powietrze.
- Młodsza Sędzino Avianez, informuję, że pieszy patrol zgłosił przejazd zbiega ulicą Bohaterów Bitwy o Maccrage, w stronę dworca W7. – Darleth wciąż podsłuchiwał kanał Adeptus Arbites.
- Przyjmuję, zmierzamy w tym kierunku. Odbiór. – Jego pasażerka przyjęła zgłoszenie.
- Na następnej przecznicy skręć w lewo. Następnie dwie prosto i w prawo. Zyskamy w ten sposób trochę czasu. Darleth posłusznie wykonał polecenia. Domyślał się, że sędzina doskonale zna stację. Ta niespodziewana sojuszniczka mogła okazać się pomocna. Nagle poczuł jak kobieta przypina go do siebie dodatkowym pasem od plecaka odrzutowego. No tak. Teraz jej nie zrzuci. Jeśli spadną, to razem. Nie oczekiwał jednak zaufania w tym przelotnym „związku”.
- Co możesz mi powiedzieć o tym pojeździe, którym heretek się porusza? – Zapytała.
- To prawdopodobnie wynalazek xenos. Sposób, w jaki się porusza wskazuje na którąś z odmian eldarów. To bardzo przebiegłe rasy. Odwieczny wróg ludzkości. Możliwe, że to jakaś hybryda prastarej ludzkiej technologii i dzieła obcych. Trudno powiedzieć nie przyjrzawszy się z bliska. W każdym bądź razie powinien spłonąć na stosie.
- Taki był plan. Marynarka miała go oddać inkwizycji.
- Słusznie.
- Owszem.
- Jest pani Malfianką? Odwiedziłem kiedyś tą planetę. Było nieco… duszno.
- Nie. Urodziłam się tutaj, ale moi przodkowie pochodzą z Malfi. Akcent jest aż tak wyraźny?
- Akcent i nazwisko. Avianez to bardzo wpływowy ród w tamtych rejonach.
- Nie mam z tym nic wspólnego.
- Skoro tak pani twierdzi, nie zamierzam się sprzeczać.
- I dobrze. A teraz skręć w lewo.

Z impetem wypadli na odrobinę szerszą ulicę. Kilkadziesiąt metrów przed nimi dało się zauważyć wszystkie trzy cele. O ile antygrav śmigał bez problemu nieco wyżej, to oba motocykle musiały wyprzedzać i wymijać przejeżdżające w obie strony pojazdy i poduszkowce, przez co zostawały nieco w tyle. Darleth dodał gazu. Zbliżali się do stacji metra. Tuż nad nimi, trochę z boku, biegło torowisko po którym śmigały szybkie kolejki. Tory obiegały właściwie całą stację. Dochodziły do wszystkich doków, a także do dzielnic handlowych, przemysłowych i mieszkalnych. Nie wszystkie torowiska były przystosowane dla składów towarowych, jednak osobowe kolejki były w stanie dotrzeć właściwie wszędzie. Doścignęli już prawie najbliższą maszynę wroga. Ten model miał zamontowany wózek boczny. Pasażer zajmujący w nim miejsce odwrócił się w ich stronę i zaczął pruć z karabinu maszynowego. Darleth odbił w prawo, by schować się za cywilnym poduszkowcem. Niechcący zahaczył o przełącznik, którego jak do tej pory nie używał. Usłyszał charakterystyczne, krótkie syknięcie, jakby właśnie z dużą szybkością opróżniono strzykawkę bez nałożonej igły. Kiedy tylko dodał gazu, z rur wydechowych buchnęły płomienie. Silnik zawył. Pojazd ruszył do przodu z ogromnym przyspieszeniem. Mało brakowało, a wjechałby w tył sporej cysterny.
- Chcesz nas zabić?
- Staram się tego uniknąć!
Ponownie odbił w prawo, szukając wzrokiem antygrava. Świat wokół rozmył się na moment. Przy tej prędkości być może daliby radę go doścignąć. Mina mu zrzedła kiedy spostrzegł, iż heretek w jakiś sposób dostał się na torowisko, które do tego odłączało się w tym momencie od drogi.
- Zjedź następnym w prawo!
Nie trzeba było mu dwa razy powtarzać. Od głównej drogi odchodziła wąska uliczka, prowadząca pod górę. Ostatni z popleczników heretyka także wybrał tą drogę. Ten z wózkiem bocznym zostawili gdzieś z tyłu, ale nadal należało się z nim liczyć. Wypadli na skromny plac przy placówce Ordo Hospitaller. Z lewej strony i z naprzeciwka przylegał on do kompleksu dworca, choć szklany dworcowy dach kończył się ze dwa metry niżej, niż zaczynał przyszpitalny parking. Darleth otworzył ogień z karabinów do przeciwnika przed nimi. Pędził on prosto przed siebie. Seneszal nie dawał za wygraną. Oba motocykle zawisły na chwilę w powietrzu.
- Planowałaś to, prawda?
Chwilę później obie maszyny przebiły szklany dworcowy dach. Motocykl gangstera był w momencie lądowania za bardzo pochylony do przodu. Przekoziołkował kilkakrotnie, bez wątpienia łamiąc kark i większość kości kierowcy, po czym uderzył w ścianę. Mało brakowało, a Darleth i sędzina podzieliliby jego los. Udało im się jednak wylądować na tylnym kole. Po przeniesieniu środka ciężkości na przód pojazdu, ledwo zdołali wyhamować przed zderzeniem z betonową ścianą.
-Być może.
Darleth rozejrzał się zdziwiony. Był pewien, że powinno tu być sporo ludzi. Zamiast tego dworzec świecił pustkami, zaś w ścianach i kolumnach dało się zauważyć dziury po kulach. Wtem powietrze wokół przecięła seria z automatu. Czy to aby nie jest De`Viraes? Rzeczywiście. Darleth spostrzegł jak jego znajomy rzuca się na podłogę i rzuca granat gdzieś w drugą stronę. Widocznie też ma ciężki dzień. Tymczasem po torach śmignął znajomy antigrav. Darleth ruszył za nim z piskiem opon. Przy pomocy przełącznika podniósł na chwilę zawieszenie motocykla, by bez przeszkód zjechać z peronu na tory.

Przeciwnik był już blisko. Darleth starał się jechać mniej więcej środkiem torowiska, by plecak odrzutowy sędziny nie zahaczył o wystające tu i ówdzie rury. Kiedy tylko miał okazję, krótkimi seriami ładował w antigrava pędzącego przed nimi. Ten nie pozostawał dłużny. Pociski z obrotowych działek odbijały się od ścian i rur krzesząc iskry. Jeden utknął w owiewce motocykla należącego niegdyś do człowieka, który lizał żaby. Syntetyczna płyta pokryła się pajęczyną pęknięć. Kolejny pocisk zniszczył ją zupełnie i uderzył w zbroje Darletha. Ten zaklął szpetnie, starając się odzyskać równowagę. Nie był pewien, czy kula przebiła jego pancerz. W każdym bądź razie szarpnęło bardzo groźnie i bolało jak diabli. Minęli miejsce, w którym torowisko łączyło się z inną linią. Tuż za nimi zamigotały światła kolejki. Pociąg zatrąbił. Mimo ogromnej prędkości, z jaką się poruszali, skład za nimi zbliżał się bardzo szybko. Tory przed nimi się rozwidlały. Heretek zjechał w lewo. Kiedy przód lokomotywy praktycznie muskał tylne koło wehikułu Darletha, jemu także udało się dotrzeć do rozwidlenia.

Wpadli do ogromnej hali pełnej kontenerów. Byli w dokach. Gdzieniegdzie krzątały się serwitory przeładunkowe. Tory kończyły się za kilkadziesiąt metrów. Na szczęście w tym miejscu nie było peronu, zaś torowisko znajdowało się na poziomie powierzchni hali. Antigrav wzbił się wyżej. Sędzina oddała w jego kierunku kilka strzałów. Maszyna byłego kapłana maszyny zawisła w powietrzu, odwracając się w ich kierunku. Darleth pędził wśród kontenerów, unikając ostrzału. Pojazd hereteka wypluł rakietę. Ta sunęła za motocyklem, pozostawiając za sobą strumień gęstego dymu.
- Zadnik. Samonaprowadzająca. – Darleth skręcił ostro, chowając się za jeden z największych kontenerów. Pocisk trafił w róg pojemnika, doszczętnie niszcząc przy okazji serwitora, który przez przypadek znajdował się w nieodpowiednim miejscu. Darleth pędził dalej, robiąc szerokie koło i starając się cały czas być za osłoną. Bardzo mu się nie podobało, że z łowców stali się zwierzyną.

Tymczasem ściana uszkodzonego przez wybuch kontenera odpadła całkowicie. Jak się okazało, pojemnik transportowy był jednocześnie klatką. Darleth kątem oka spojrzał w tamtą stronę i przez chwilę wydawało mu się, że to, co widzi nie może być prawdą. W środku znajdowała się bestia. I to nie byle jaka bestia, bo gandavir rogaty. Najbardziej paskudne i krwiożercze zwierzę, jakie zdołało wyewoluować w ciemnych i zimnych lasach Strank. Trudno było powiedzieć, kto był na tyle głupi żeby w ogóle próbować schwytać coś takiego, albo do czego było mu to potrzebne, jednak jak to mówią, kupiec znajdzie się na wszystko.



Rozbudzony stwór z ogromną siłą atakował osłabione kraty swojej klatki. W końcu, jeden po drugim, metalowe pręty poddały się potężnym szponom rozszalałej bestii. Gandavir, wydostawszy się, skoczył w kierunku najbliższej żywej istoty jaką znalazł. Niefortunny pracownik doków zginął przegryziony i połknięty w przeciągu kilkunastu sekund. Nastroszone białe futro porastające grzbiet stwora zafalowało niespokojnie, kiedy przesunął się nad nim pojazd antygrawitacyjny. Heretek zdawał się ignorować zwierzę, mimo że to, charcząc i parskając próbowało do niego doskoczyć. Mocarne, uzbrojone w zabójcze szpony, łapska przecięły jedynie powietrze, kiedy antygrav podniósł się nieco wyżej.

W międzyczasie Darleth odjechał nieco dalej i zawrócił. Sytuacja nieco się skomplikowała.
- Jeśli podjedziemy bliżej, to coś nas zeżre. – Rzekł z przekąsem.
- Nie zdołam go ustrzelić z tej odległości.
- A dasz radę go trochę podprowadzić? – Seneszal sam nie wiedział dlaczego zaczął się zwracać do sędziny per „ty”.
- Gdzie chcesz go mieć?
- Będziesz wiedzieć. – Rzekł, ruszając gwałtownie. Pędził w stronę ciężarówki przystosowanej do transportu niewielkich pojazdów. Laweta miała opuszczoną rampę. - Skoro on nie zejdzie na dół, my wzbijemy się w przestworza. – Chciał powiedzieć coś pięknie i poetycko, a wyszło jak zawsze. Idiotycznie. Po raz drugi dziś uruchomił przełącznik odpowiedzialny za dodanie specjalnej mieszanki do paliwa. Maszyna zadrżała i zagrzmiała. Młodsza Sędzina Avianes strzelając ze strzelby starała się zmusić hereteka do zmiany kursu i ustawienia się w odpowiednim miejscu. Z pełną prędkością wjechali na rampę. Motocykl wzbił się w powietrze.
- Nie trafimy. Imperatorze ocal nas…
- Puść kierownicę. – Głos arbitratorki poprzedzał donośny syk uruchomionego plecaka rakietowego. Darleth poczuł mocne szarpnięcie w okolicach klatki piersiowej. Puścił kierownicę motocykla. W pierwszej chwili opór powietrza spowodował, że zwolnili gwałtownie. Ta kobieta jest bardziej szalona niż ja! Wciąż pędzili jednak ze sporą prędkością. W pewnym momencie, gdy byli prawie nad antygravem, ucisk pasa na klatce piersiowej Darletha przestał być odczuwalny.
- Powodzenia.
Zaczął opadać. Miał jednak szansę trafić mniej więcej w taran antygravu. Wyciągnął w locie i uruchomił oba miecze. Nie miał szans złapać przy tej prędkości oparcia nogami, więc wbił ostrza na sztorc w taran pojazdu. Całym wehikułem wstrząsnął impuls elektryczny. Pojazd przechylił się i obniżył lot, nieuchronnie zbliżając się do jednego z kontenerów. Zaczął wydawać nieprzyjemne dźwięki o wysokiej częstotliwości, jakby krztusił się, bądź miał za chwilę wybuchnąć. Darleth trzymał się kurczowo swoich mieczy. Zaparł się nogami o taran antygravu. Heretek nie panował już zupełnie nad pojazdem. Lada moment, a trafią w kontener. Co gorsza, rozszalały gandavir ruszył ochoczo za nimi, niszcząc i rozszarpując wszystko, co napotkał na swej drodze. Z kilku skrzynek i kontenerów wysypały się przyprawy. Wszędzie walała się podeptana elektronika. Cały transport młodych kurcząt rozbiegł się po hali. Niestety wielka bestia miała ochotę na większą przekąskę, niźli tylko kurczęta. Z uporem ścigał więc niedomagający i dryfujący antygrav.

Darleth wyskoczył chwilę przed tym, jak antygrav przygrzmocił w ścianę jednego z większych kontenerów. Udało mu się wskoczyć na dach, choć rzecz jasna nie utrzymał się na nogach. Przejechał na brzuchu ze trzy metry nim się zatrzymał. Odwrócił się szybko na plecy, ciekawy przebiegu zdarzeń. Ujrzał piłę mechaniczną, pędzącą na spotkanie jego twarzy. Uchylił się, po czym ciął mieczem w mechaniczne ramię, odrąbując je natychmiast. Heretek tuż przed kraksą poszedł w ślady seneszala i również przeskoczył na dach kontenera. Darleth był jednak w odrobinę lepszej sytuacji. Jego miecze cięły prawie wszystko. Mógł odrąbać mu po kolei wszystkie te zabawki, a następnie poćwiartować i usmażyć. Jeśli ten antygrav wybuchnie, a trzysta siedemdziesiąty siódmy tom Imperialis Domina Tellus, w dodatku w tak wspaniałym wydaniu, zostanie zniszczony, seneszal będzie naprawdę wściekły. Dobrze tylko, że sędzina uszła z życiem. Zauważył, iż udało jej się dolecieć do jednego z podnośników, skąd mogła jużłatwo dostać się w bezpieczne miejsce. Wykorzystując chwilę konsternacji u przeciwnika po utracie mechadendrytu, Darleth wstał. Niemal natychmiast całym kontenerem wstrząsnęło potężne uderzenie. Gandavir domagał się swej przekąski. Ryk bestii, zwielokrotniony jeszcze przez akustykę hali, był naprawdę ogłuszający. Obaj walczący zachwiali odrobinę. Darleth odzyskał równowagę pierwszy. Przyjął postawę ofensywną. Zaszarżował na przeciwnika. Ciął na przemian oboma ostrzami. Heretek próbował blokować jego ciosy, ale tym razem to Darleth miał lepsze zabawki. Miał już zadać decydujący cios, kiedy przeciwnik cofnął się do samej krawędzi. Widząc, że nie może wygrać, nacisnął kilka przycisków na brzuchu.
- Pik… - Darleth skądś znał ten odgłos. – Pik…- Wymierzył heretekowi potężnego kopniaka, starając się zrzucić go w paszczę głodnego potwora. Sam natomiast rzucił się do tyłu.
- Pik. Pik. Piiiiii…
 
__________________
"Hope is the first step on the road to disappointment"

Ostatnio edytowane przez Raghrar : 05-01-2011 o 06:16.
Raghrar jest offline  
Stary 05-01-2011, 16:54   #33
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Jedno było pewne. W ostatnim czasie życie w Port Wander stało się znacznie ciekawsze... Od momentu przybycia tajemniczego, starożytnego krążownika, nie było dnia, w którym służby porządkowe stacji nie gnałyby gdzieś na sygnale, roztrącając zaciekawione wydarzeniami tłumy.

Tak było w przypadku sypiącego wściekle iskrami promu, który chyba tylko cudem powrócił cało z morderczego wyścigu. Do hangaru pustelni wpadł, jak przystało na zwycięzcę, efektownie i z hukiem giętej blachy, odbijając się wielokrotnie z upiornym zgrzytem od porozstawianych na pokładzie żelaznych sprzętów. Lądowanie zakończył w chmurze czarnego dymu, zalany pianą gaśniczą. Modlitewniki dotarły jednak na czas, choć może lekko osmolone.

Pilotujący prom Maxwell niewiele później trafił na stół operacyjny, dając rozradowanemu Vladykowi okazje do zastąpienia jego niedoskonałych płuc, znacznie świętszym, mechanicznym odpowiednikiem.

Nie mniej huku narobił pokładowy Seneszal, posyłając tykającego technologicznego heretyka prosto w paszczękę egzotycznej bestii. Mylił się jednak ten, kto myślał, że Gandavir po prostu zniknie w eksplozji. O nie! Podstępny ładunek implozyjny skryty w trzewiach byłego Mechanicusa wpierw z niepokojącym świstem połamał maszkarę, zasysając jej bebechy do środka, by następnie z głośnym mlaskiem udekorować kawałkami jej okrwawionego futra połowę pokładu załadunkowego, w tym zdegustowanego mędrca, jego nowozyskaną towarzyszkę i koło pół setki przypadkowych i nie mniej zdziwionych robotników.

Nawet jeśli duża grupa mieszkańców placówki nie zdążyła wyrobić sobie jeszcze jednoznacznego zdania na temat odrodzonego niespodziewanie rodu, to nie ulegało wątpliwości, że mówiło się o nim dużo i z gwałtownymi emocjami. W przeciągu trzech dni nieznana od stuleci dynastia znalazła się znów w centrum uwagi i stopniowo zaczęła gromadzić wokół siebie popleczników i niezbędne zaplecze handlowe. Wszystko wskazywało na to, że w nieznanej przestrzeni pojawił się nowy, potężny gracz.

Dzięki nowym kontaktom uzupełniane zapasów i ostatnie naprawy wykonano zaskakująco szybko, pozwalając wielkiemu krążownikowi na podjęcie dalszej podróży do Przestrzeni Koronusa.

I właśnie wtedy, gdy ubezpieczany przez Arbitrów pochód wracał na Czarną Gwiazdę wydarzyło się dużo rzeczy naraz...

Ventiudius w powietrzu wyczuł zapach rozgrzewającego się gwałtownie materiału wybuchowego i skoczył, by osłonić swoich towarzyszy przed piekłem podstępnego wybuchu.

Głęboko we wnętrzu Czarnej Gwiazdy nieznani sprawcy skorzystali z osłabienia ochrony na pokładzie i zamordowali starego bibliotekarza i pięciu jego akolitów, wydobywając z baz danych strzeżone koordynaty Garris V.

Przez ogromne rury podajników paliwa do Enginarium Czarnej Gwiazdy wstrzyknięto zmodyfikowaną mieszankę promethium, przeciążającą osłony antyradiacyjne reaktorów, co w efekcie w jednej chwili wyparowało jedną trzecią (czyli ponad tysiąc) tamtejszych załogantów i skutecznie unieruchomiło statek na następne dwa dni.

W tym samym czasie smukła fregata Hadaraka Fela odczepiła się od trzymających ją uchwytów dokujących i nie odpowiadając na wezwania obsługi Port Wander poszybowała majestatycznie w stronę Gardzieli.

- Chcę go mieć!!! Słyszycie?! - ryczał zraniony w twarz Maximillian Krard, próbując bezskutecznie oswobodzić się spod chroniącego go pancerza nie mniej pokiereszowanego Kosmicznego Marine'a. Wszędzie wokół w gruzach zalegali zabici i poranieni Adeptus Arbites.

Dwa dni później, wejście do Gardzieli

Silniki skokowe zawyły opętańczo rozrywając rzeczywistość przed statkiem. Tym razem Immaterium natarło na krążownik ze zwielokrotnioną siłą szalejącego żywiołu. Fale psionicznych energii oplotły kadłub pochłaniając go gwałtownie i łapczywie niczym wygłodniałe zwierzę. Pokład zatrząsł się, skrzypiąc opętańczo, jakby zaraz miał rozpaść się na kawałki pod wpływem uderzających w niego sił. Reaktory włączały się i wyłączały, zatapiając statek na zmianę w bezkresnym mroku i oślepiających blaskach światła. Okręt wpadł w ruch wirowy, przeciążając kompensatory bezwładności i płyty antygrawitacyjne. Nieprzypięci załoganci i sprzęty rozrzucane były po pokładach, uderzając z hukiem i wrzaskami po ścianach i suficie. Po chwili w środku rozbrzmiało też upiorne, zawodzące wycie, gdy zamieszkujące sztormy demony natarły na tarcze Gellera, wdzierając się do świata materialnego na statku. Wiele z korytarzy momentalnie pokrył mróz, inne wypełnione zostały widmowymi płomieniami, stapiającymi ciało nieszczęsnych załogantów z metalowymi ścianami statku. Po wielu koszmarnych chwilach wszystko ucichło, a statek wiedziony pewnym Okiem Nawigatora odnalazł spokojną ścieżkę wśród otaczających go sztormów.

I tak pozostało przez następny tydzień, w którym z przerażeniem i niesmakiem usuwano skutki krótkiego przecież kontaktu z zaledwie jednym ze sztormów Spaczni. Aż strach było pomyśleć, jak mogłoby to się skończyć, gdyby Veltarius zawczasu się do tej podróży nie przygotował.

W końcu piekielne wiry otaczające bezpieczną ścieżkę uspokoiły się, a statek otoczyła bezkresna pustka kosmicznych Rubieży. Przestrzeń Koronusa czekała na nowych śmiałków, a oni nie mieli zamiaru próżnować. Niemal momentalnie ruszyli w stronę Garris V, śladami parszywego karła-złodzieja, z którym policzyć się musiał nie tylko ich kapitan.

Na szczęście Vladyk z pomocą armii swych serwitorów dość szybko uporał się z problemami w zniszczonym zamachem Enginarium, toteż na miejsce dotarli jedynie pięć dni po dużo szybszym i lżejszym statku zdrajcy.

Samej jednostki jednak na miejscu nie zastali. Słaby trop w Immaterium wykryty przez Nawigatora wskazywał jedynie na to, że po parodniowym pobycie na orbicie Garris V statek opuścił układ w nieznanych kierunku. Z samej planety, która okazała się światem prawie w całości porośniętym gęstą i dziką dżunglą dochodził jedynie słaby, nieregularny sygnał. Wyglądało to tak jakby ktoś na powierzchni starał się wykalibrować sensory skanujące orbitę, miał jednak z tym poważne problemy. Wszystko wskazywało na to, że nim tym na dole się uda, będzie można przyjrzeć się planecie bez ryzyka wykrycia.

Kapłani Boga Maszyny bez większych problemów zlokalizowali na powierzchni centralne, ciężko ufortyfikowane miasto, z którego podejmowano bezskuteczne próby okiełznania czujników. Z innymi osadami na powierzchni łączyła go sieć czegoś, co przypominało masywne kolejowe tory, te jednak od wieków wydawały się zarośnięte dżunglą. W samym popękanym już trochę czasem mieście i na jego obrzeżach w lasach dostrzec się dało ruchy licznych wojsk. Potencjalnie stacjonowało tam od paruset do około dwóch tysięcy zbrojnych, co zgadzało się z garnizonem, który mógł pomieścić się na statku typu fregaty Fela. Wokół potężnych murów obronnych rozstawiono też transportery opancerzone typu Chimera, chroniące rampy wjazdowej. Samych murów strzegły cztery stare baterie przeciwlotnicze, z uruchomieniem których intruzi poradzili sobie najwyraźniej lepiej niż z czujnikami.

Przypadkowy skan termalny pokazał też sygnaturę cieplną jakiegoś ogromnego stworzenia przedzierającego się przez zarosła parędziesiąt kilometrów od bazy. Wszystko wskazywało na to, że poza intruzami były tam więc też inne zagrożenia.
 
Załączone Grafiki
File Type: jpg mapka2.jpg (11.7 KB, 69 wyświetleń)
lastinn player

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 05-01-2011 o 23:48.
Tadeus jest offline  
Stary 12-01-2011, 23:07   #34
 
Raghrar's Avatar
 
Reputacja: 1 Raghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znany
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=mbMpRZSovbg[/MEDIA]

Darleth z westchnieniem zapadł się głęboko w miękkie obicie swego ulubionego fotela. Oparł ciężko głowę na ramieniu, marszcząc brwi i przecierając zmęczone oko. Ostatnie dni nie należały do najprzyjemniejszych. Najpierw z równowagi wytrąciły go wydarzenia w Port Wander, następnie brutalny i bezczelny zamach na jego bibliotekarzy i zbiory danych, a teraz jeszcze paskudny spaczniowy sztorm. Prace nad katalogowaniem zasobów wiedzy zgromadzonej na Czarnej Gwieździe nieco zwolniły. Musiał do tego więcej uwagi poświęcić szkoleniu swego nowego zastępcy. Nie zdecydował jeszcze nawet, któremu ze starszych bibliotekarzy przypadnie to brzemię, miał już jednak potencjalnych kandydatów. To nie praca jednak najbardziej męczyła umysł seneszala. Najtrudniej było mu przetrwać czas, który musiał spędzać sam ze sobą.

Zerwał się gwałtownie, kiedy po plecach przebiegły mu zimne dreszcze. Paskudne uczucie, niepokojący lęk przeszywający trzewia, pełznąc aż do potylicy. Od kiedy opuścił Vigil, to wrażenie nachodziło go za każdym razem, kiedy zostawał sam, zaś wokół zapadała kompletna cisza. Sięgnął w stronę pokrętła odtwarzacza ustawionego na honorowym miejscu, pośrodku stolika. Z urządzenia zaczęły sączyć się dźwięki pianina. Niewielkie radyjko, zbawca i lekarstwo seneszala. Otarł pot z czoła. Po raz kolejny oczyma wyobraźni zobaczył ten sam obraz. Wykrzywiona szyderczo na swój posępny sposób morda istoty z Vigil. Zaraz po niej pusty wzrok odciętej głowy psionika z Todor V, a później jeszcze chłodne oblicze hereteka z Port Wander. Chciał przełknąć ślinę, ale w gardle zrobiło mu się sucho. Oblizał nieprzyjemnie ciężkim językiem spierzchnięte usta. Ściągnąwszy przepoconą koszulę, ruszył w stronę barku. Tym razem zamiast wódki, nalał sobie szklankę wody. Zdjął ze ściany rytualny bicz, po czym uklęknął przed symbolem imperialnego orła. Wymierzając sobie kolejne uderzenia, szeptał słowa modlitwy. Ból i rytuał były jedynymi lekarstwami jakie znał. Wieczorna, bolesna kontemplacja pozwalała mu też zająć myśli, odpędzić lęki i zachować jako taką przytomność umysłu.

Panicznie bał się ciszy. W pewnych momentach zaczynał bać się samego siebie. Szczególnie wtedy, kiedy myśli wracały do Todor V i momentu, w którym wpadł w szał na skutek oddziaływania obcego artefaktu. To w tamtej chwili, bo wcześniej nigdy nie doświadczył takiego uczucia, zaczął czerpać przyjemność i satysfakcję z zabijania. Żądza krwi nie była czymś, o czym myślał na co dzień, jednak kiedy przychodziło do walki, pragnął zabijać. Posoka tryskająca ze zranionego przeciwnika napawała go radością, nie wspominając już o euforii, którą poczuł siedząc za sterami karabinów maszynowych promu i w jednej chwili kończąc życie wielu istnień. Później pościg uliczkami Port Wander. Kolejna dawka adrenaliny doprawionej krwawym trofeum. Silniejsze niż zwykle uderzenie naznaczyło skórę na plecach czerwonym śladem. Czy został splamiony, podobnie jak ci, których darzył głęboką pogardą i żarliwą nienawiścią? Jak daleko posunęło się jego zepsucie? Czy zaczęło się już na Vigil, a może dopiero po masakrze dokonanej na Todor V? Czasami tracił panowanie nad swym człowieczeństwem. To nie ulegało wątpliwości. Potrafił zachować się jak rozjuszony, głodny ogar, ścigający swą zdobycz i czerpał satysfakcję gdy dopadał swą ofiarę. To musiało się skończyć. Wymierzył sobie kolejne uderzenia. Smagał bark i plecy powtarzając proste wersety litanii. Jak co wieczór, dźwięk bicza i przyśpieszony oddech kontrastowały ze spokojną, kojącą muzyką.
 
__________________
"Hope is the first step on the road to disappointment"
Raghrar jest offline  
Stary 12-01-2011, 23:36   #35
 
MadWolf's Avatar
 
Reputacja: 1 MadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znany
Wynik narady nie był szczególnym zaskoczeniem, jak zwykle brak sztywnej hierarchii zaowocował jedynie bezowocną wymianą poglądów na sprawę. Jedyną niespodzianką była postawa Seneszala, zdecydowanego aby towarzyszyć im w tej karkołomnej misji więc Marine szybko znalazł mu miejsce na promie byłych najemników. Był bardziej niż zadowolony że ktoś taki będzie koordynował atak drugiego rzutu... lub akcji ewakuacyjnej gdyby do tego doszło. Kolejną dobrą stroną było to iż podczas rady nikt mu się tak naprawdę nie sprzeciwił i Ventidius wreszcie będzie miał szansę poprowadzić ludzi w poważnej bitwie.
- Jeżeli założenia naszych techników są słuszne to możemy dostać się stosunkowo blisko celu bez ryzyka wykrycia - Sierżant Mosynia z pewnością miał doświadczenie w podobnych akcjach - Wydaje mi się że najbezpieczniej będzie podchodzić od południowego zachodu, można wtedy poruszać się skrajem lasu. To powinno zdecydowanie przyśpieszyć pochód - podsumował odprawę.
- W takim razie postanowione.
- Sir!
- Czarne Łuski? - na dźwięk swego imienia dzikus podniósł głowę - czy twoi ludzie są gotowi?
Szaman pokiwał powoli głową, grzechocząc sznurami talizmanów i ozdób.
- Nie tylko moi, Krwawe Zęby również - wychrypiał - już drugi raz prowadzisz nas do walki zjednoczonych, a nie przeciwko sobie. To duża odmiana.
- Zatem chodźmy.

Ich niewielki korowód dotarł wkrótce do hangaru gdzie oczekiwały ich już dwie grupki skupione wokół promów. Na ich widok komandosi wyprężyli się na baczność, a barbarzyńcy zawyli na powitanie swoim zwyczajem. W dalszej części hali żołnierze drugiej fali kończyli przygotowania, a stojący na zaimprowizowanej ze skrzyń ambonie kapłan prowadził nabożeństwo. Głównym tematem kazania wydawało się być przedstawianie wojsk Fela w jak najgorszym świetle i wymienianie przewin zdradzieckiego karła. Ventidius nie potrzebował aby ktokolwiek przypominał mu o zamachach. Zginęli dobrzy ludzie i ktoś mi za to zapłaci.

W ciasnej komorze promu, otoczony przez ponad trzy tuziny wojowników wspominał dni szkolenia. Tak jak i teraz odziany jedynie w lekki pancerz leciał na pierwsze manewry. Rygorystyczne szkolenie Wybrańców Imperatora odbywało się w równie trudnym terenie jak majacząca w dole dżungla, a zagrożenie wcale nie było mniejsze. Uśmiechnął się dyskretnie do swoich myśli Jeżeli trening odbywał się bez ostrej amunicji, to znaczyło że ćwiczyliśmy walkę wręcz... dobre czasy.

Jednostka szturmowa zeszła do lądowania jako pierwsza, a lufy jej bolterów obracały się we wszystkie strony bezskutecznie poszukując celów. Już po chwili prowizoryczne lądowisko otoczone było luźnym kordonem komandosów, a eter wypełniły szybkie meldunki.
- Brak kontaktów, możecie lądować.
Ledwo płozy transportera musnęły wysoką trawę a już pierwsi pasażerowie wyskakiwali z ulgą na świeże powietrze. Starali się opanować ze wszystkich sił, ale nienawykli do lotu nie wytrzymywali turbulencji. Sam Ventidius poczuł się znacznie lepiej gdy tylko wydostał się z przesiąkniętego kwaśnym odorem wnętrza. Na spotkanie wybiegł mu Mosynia.
- Żadnych niepokojących meldunków z Gwiazdy Sir!
- W takim razie postępujemy zgodnie z planem.
- Tak jest, kiedy tylko da pan sygnał dołączymy do was w mieście i utrzymujemy je do przybycia reszty sił.
- Punkt zborny w razie ewakuacji jest w zasięgu miasta...
- Wiem, ale wierzymy w umiejętności naszego pilota... no i dopóki nie podlecimy pod same mury to niebezpieczeństwo jest stosunkowo niewielkie.
Skinęli sobie głowami i Marine ruszył ze swoim oddziałem w kierunku wskazywanym przez kompas.

Dżungla ożyła gdy tylko oddalili się od lądowiska. Nocną ciszę bez ustanku zakłócały nieziemskie głosy tutejszej fauny, tajemnicze szelesty i chrobotanie. Za to jego drużyna spisywała się znakomicie. Zarówno wojownicy Czaszek jak i Zębów zapomnieli o rywalizacji i w skupieniu podążali za swym przywódcą. Przez większą część drogi nie napotkali żadnych problemów, a jeżeli nawet wypatrzyły ich tutejsze drapieżniki to tak duża grupa zniechęcała je do ataku, a członkowie obu plemion instynktownie trzymali się razem.

Przed ostatnim odcinkiem drogi zatrzymali się na dłużej z ulgą zrzucając z ramion niewygodne pakunki. Marine skrzywił się widząc jak swobodnie dzicy poczynali sobie z tobołami wypełnionymi materiałami wybuchowymi. Jedynie najniższy z Krwawych Zębów traktował swoje brzemię z należytą powagą, ale jego poinstruował osobiście. Zastanawiał się nawet czy nie przesadził patrząc na zazdrość z jaką spoglądali na tragarza tej 'relikwi' jego współplemieńcy, ale wartości radiostacji nie dało się w tych warunkach przecenić. Upewniwszy się że wartownicy są na swoich miejscach ruszył w kierunku miasta z westchnieniem dobywając lornetki. W swoim pancerzu nie potrzebowałby takich narzędzi, ale charakter misji zmusił go do pozostawienia zbroi w promie Sztyletów. Już mu go brakowało.
 
__________________
Sorry, ale teraz to czytam już tylko własne posty...
MadWolf jest offline  
Stary 16-01-2011, 16:09   #36
 
deMaus's Avatar
 
Reputacja: 1 deMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumny
- Jestem przekonany że z niewielką grupą będę w stanie stosunkowo szybko przedrzeć się przez dzicz i niepostrzeżenie dostać do miasta - Ventidius nie odrywał wzroku od mapy - Tam powinniśmy być w stanie zająć, lub przynajmniej czasowo unieszkodliwić stanowiska obrony przeciwlotniczej i umożliwić bezpieczny desant bezpośrednio do miasta. Co do obozów wroga, to jak przypuszczam chronione są w jakiś sposób przed tutejszą fauną... Niewielkie grupki zwiadowców mogły by skoordynować ostrzał orbitalny na tyle, aby zniszczyć ich źródła zasilania. Gdyby udało się pozbawić ich także zapasów, to sam klimat zmusi ich do kapitulacji... - zdał sobie sprawę że zebrani przyglądają mu się z dyskretnym zdziwieniem - Będzie potrzeba dużo rąk do pracy aby przywrócić to miejsce do stanu używalności - wyjaśnił nieco nerwowym tonem. Nie nawykł do taktyk zakładających branie jeńców i czuł się w tej roli trochę nieswojo.
- Brawo - nawigator zaczął powoli klaskać w dłonie. Ciężko było powiedzieć czy był to sarkazm czy rzeczywiście gratulował bardzo dobrego planu. - Dzięki temu mogli byśmy odzyskać podstawowe struktury i wykorzystać je przy eksploatacji. Jeśli wszystko poszło by zgodnie z planem uzyskali byśmy sporo ciężkiego sprzętu. Musimy jednak pamiętać że wróg ma przewagę doświadczenia i nie będzie łatwo. Poza tym jeśli się poddadzą uzyskamy sporo gąb do wyżywienia i pilnowania które zechcą może sam nie wiem przejąć bazę albo ten okręt dla siebie? No sam nie wiem, w sumie nie będzie go trudno przejąć jak wyślemy wszystkich na dół do walki bo przecież nie zostanie nas tu wielu do obrony. Taki szczegół myślałem że warto wspomnieć. - Veltarius skrzyżował ręce na piersi. - Z przyjemnością dodam więcej szczegółów do następnych pomysłów. - Nie bał się spojrzeć w oczy nikomu oprócz astropatki którą zresztą traktował jak powietrze w tej chwili.
Brwi Ventidiusa uniosły się nieznacznie.
- Czyli nie jesteśmy zainteresowani zajmowaniem planety? Proszę mnie wyprowadzić z błędu jeżeli źle zrozumiałem nasze obecne zadanie... - patrzył beznamiętnie na nawigatora - Pańskie uwagi są jak zwykle cenne i konstruktywne, ale jeśli chodzi o samo wykonanie operacji to proszę jednak o odrobinę zaufania w tej sprawie - Nie znający znaczenia słowa ironia Marine przeniósł spojrzenie na mapę taktyczną - Co do bezpieczeństwa statku, to potrzebujemy go na orbicie tylko do chwili opanowania sytuacji na dole. Nie widzę powodu dla którego powinien dłużej niż to konieczne pozostawać wystawiony na atak i będzie go można przemieścić w bardziej dogodne do obrony miejsce.


Max stojący lekko z boku, przysłuchiwał się wymianie zdań marinsa i nawigatora, o ile ten ostatni był niezbędny w ich podróżach, o tyle samo był trudnym kompanem. Venditius natomiast był zbyteczny, a przy niektórych działaniach, do których na pewno, prędzej czy później dojdzie nawet niepożądany, o tyle samo był pomocny i nie można mu było odmówić umiejętności wojskowych. Podszedł bliżej stołu i oparł się o niego ręką, wymiana płuc to poważny zabieg, i choć nie mistrzostwo ich kapłana maszyny sprawiło, że nie odczuwał już problemów związanych z operacją, to jednak warto było może przez chwilę pozgrywać słabszego.
- O ile mi wiadomo nie tak łatwo wedrzeć się na nasz okręt. A poza tym, bądźmy sprawiedliwi nie musimy brać jeńców, nawet tych, którzy się poddadzą. Ich sprzęt przyda nam się bardziej, zresztą z jeńców można zrobić przydatne serwitory. Mamy dużo części zabranych z kopali o ile mi wiadomo. Plan Ventidiusa jest dobry, jeśli dodamy do niego zasadę, niebrania jeńców, oraz przerobienie ocalałych na serwitory mamy szanse na duże zyski. Mamy dość załogi, aby w razie konieczności obronić statek w przestrzeni. Osobiście mogę pozostać na statku i dopilnować, abyście mieli gdzie wracać. -

- Moim zdaniem okręt Hadraka Fela prędzej czy później tutaj wróci. Powinniśmy być przygotowani także na taką ewentualność. Co prawda ewentualna infiltracja Czarnej Gwiazdy przez wrogie siły będzie w przestrzeni o wiele trudniejsza, uważam jednak, że nie należy bagatelizować takiej sytuacji. – Seneszal wciąż był wściekły po tym, jak ludzie Fela włamali się do biblioteki i mieli czelność podnieść brudne łapska na jego ludzi. Najwyraźniej ochrona okrętu była niewystarczająca. Będzie musiał porozmawiać z de`Viraesem poważnie, bo choć to pierwsza wpadka systemu bezpieczeństwa, ważnym było, by wyciągnąć z tego wydarzenia lekcję. – Może także dojść do sytuacji, w której wrogi okręt dotrze do planety, kiedy nasze siły uderzeniowe będą na powierzchni. Czarna Gwiazda powinna być wtedy gotowa by zniszczyć przeciwnika nim rozpocznie ostrzał planetarny. O ile oczywiście dysponuje on tego rodzaju bronią. Proponuję więc, by okręt trzymał się w pobliżu. By nie wisieć jednak na orbicie niczym tarcza strzelecka, można by przyczaić Czarną Gwiazdę za którąś z planet, bądź księżyców w tym systemie. – Darleth przy pomocy konsolety uruchomił holograf. Talerz urządzenia, przymocowany do szyny na suficie przesunął się nad mapę taktyczną. Przed oczami zebranych widniał teraz cały układ pobliskiej gwiazdy.
- Co do samej akcji, zdaję się na doświadczenie czcigodnego brata Venditiusa. Pragnę jednak być obecny na miejscu działań. Służę w razie czego swą wiedzą, a jeśli zajdzie potrzeba, także i ostrzem.

Max skłonił się w stronę Darletha.
- Dokładnie to miałem na myśli, mówiąc, że pozostanę na statku i dopilnuję jego bezpieczeństwa. Wyprawa jest kusząca, ale moim obowiązkiem na statku jest dopilnowanie, aby on przetrwał w rękach Krardów, poza tym chciałbym zająć się poprawieniem działania systemów bezpieczeństwa na statku. Obecna ochrona okazała się tragicznie nieudolna, choć to raczej moja wina niż załogi. Przeszkoliłem dotychczas do przyzwoitego poziomu jedynie niewielki oddział do ochrony komnat kapitańskich i pokładu oficerskiego. Teraz będę miał czas zadbać o resztę, oraz jeśli szanowny brat Vladyk pozwoli usprawnieniem kilku newralgicznych punktów na statku. Choć tu potrzebowałbym pomocy jego ludzi i kilkunastu do kilkudziesięciu serwoczaszek, na które materiały brat Venditius z pewnością dostarczy nam z planety. - Zastanawiał się czy przejdzie mu niezauważonym instalacja automatycznych karabinów i kamer na ważnych węzłach komunikacyjnych, ale z drugiej strony jak zrobi to jawnie, to nikt nie będzie protestował później. - Moi inżynierowie, mogą w każdej chwili przystąpić do prac, nad montowaniem systemu kamer i automatycznych działek, na najważniejszych węzłach komunikacyjnych, ale do sterowania nimi, serwoczaski będą niezbędne i chyba najpewniejsze. -

Ghrant ziewnął potężnie i zasłonił usta nieco zbyt wolno.
- Wybaczcie przyjaciele, nie jestem znudzony bynajmniej ale ostatnia podróż przez Gardziel była nieco męcząca dla mnie. - I znów ciężko było powiedzieć czy drwił czy faktycznie mówił prawdę. Wszyscy pamiętali kilka dni horroru który zapewnił jeden ze sztormów pustki.
- Skoro nikt nie ma nic do dodania już na temat jedynego planu jaki mamy i zabieramy się już za dekorowanie Gwiazdy. Po pierwsze zgadzam się z rozpoczęciem ataku od centralnego obozu, nasi przeciwnicy na pewną też będą się tego spodziewać i tam zapewne zgromadzą główne siły. Mały oddział zapewne wykona zadanie doskonale poprzez sabotaż umożliwiając głównym siłom natarcie. Liczmy się z tym że nasze transportowce nie dostarczą od razu głównych sił na planetę i zajmie chwilę zanim zakładam jakieś pół tysiąca żołnierzy się podda lub zostanie pokonanych. Następne pytanie nie kto chce ale kto powinien wziąć udział w natarciu i koordynacji o ile niestety tylko nasz cudowny Żołnierz Imperatora ma doświadczenie w walce ale zakładam że nie ma tak dobrych umiejętności organizacyjnych jak ty drogi Maxwellu. Uważam że przydasz się na dole dużo bardziej. Prace na okręcie możemy wykonywać w każdym momencie. Poza tym nie wyobrażam sobie jak mógłbym przydać się tam na dole ja, dużo lepszą pracę mogę wykonać tutaj skanując przestrzeń i doskonale wiesz o czym mówię Maxwell. Ciekawe czy udało by się pokierować jakoś ta wielką bestia by stratowała obóz wroga. Przydało by się porozmawiać z naszymi klanowymi wojownikami. Jeśli na planecie znajdują się inne promy dobrze było by je przejąć, poza tym nasz szturmowy byłby nieocenioną pomocą w trakcie natarcie zważywszy że nie dysponujemy ciężkim sprzętem w przeciwieństwie do wroga. Pomyślmy tez jak utrzymać ten port później bo wróg na pierwsze sygnały ataku może ruszyć wszystko właśnie do centrum. Byli byśmy wtedy w krzyżowym ogniu. Nie przedłużając, proponuję by Ventidius zastanowił się nad szczegółami natarcia ale też pomyślał którzy z nas byli by przydatni na dole. Mały oddział "wybrańców" który przygotuje pole do głównego natarcia. Potem spróbujmy czy się poddadzą przy okazji napuszczając na jeden z obozów bestie. Koordynaty zostały skradzione z tego okrętu i popełniono liczne zbrodnie w trakcie. Jeśli dowódcy obozów odmówią kapitulacji proponuję zbombardować jeden z obozów i powtórzyć zapytanie. - Nawigator, skrzyżował ramiona na piersi oczekując ewentualnie innych pomysłów które będą pomocne w trakcie następnej z ich szalonych ekspedycji. Brakowało im do tego i ludzi i sprzętu. Brakowało im doświadczenia i dobrego planu. Przynajmnije jak coś nie wyjdzie będzie bezpieczniejszy na okręcie niż tam na dole gdzie tak na prawdę czułby się bez użyteczny.


Max już był pewny, nawigatora należy, albo wymienić, albo wykluczyć z narad, był za mało spostrzegawczy, a raczej za mało obyty z intrygami, co mogłoby być korzystne gdyby nie był też bardzo inteligentny i cyniczny. Właśnie nie dość, że w pewien sposób wjechał Maxowi na ambicję, to jeszcze popsuł jego plan pozbycia się idealnie dobrego i przestrzegającego praw Venditiusa, a to było irytujące.
- A co nam przyjdzie z tego, że wykryje pan fregatę Fela, skoro nie będzie tu nikogo, kto poprowadzi obronę i zapewni nam zwycięstwo. Liczy pan, że załoga sama się zorganizuje i wygra z doświadczoną, dobrze wyposażoną i zgraną załogą Fela? Proszę o wybaczenie, ale z Lacrimosą, i jej załogą dopadłbym Czarną gwiazdę i przeją ją nie tracąc przy tym więcej jak 100 ludzi. A gdyby nie zależało mi na statku, tylko na wyeliminowaniu rywala, to nie straciłbym nikogo. Hadarak to nie żółtodziób, zaplanował to i przecież wiedział, że będziemy go ścigać, dlatego tworzy zasadzkę, jeśli nas wykończy to nikt mu nic nie zarzuci, nikt go nie powiąże z tym co się stało. Przejmowanie Czarnej Gwiazdy nie jest mu aż tak na rękę, nie może wrócić jako jej kapitan, nie może jej sprzedać, przynajmniej nie w Imperium, może gdzieś poza. - Max uznał, że może być tak niemiły jak nawigator, ciekawe co się stanie. - Ja na miejscu Fela, wypadłbym z Immaterium strzelił ze wszystkiego co mam w silniki Czarnej gwiazdy i znikł, następnie ponowił bym manewr z uzbrojeniem jako celem, a następnie na spokojnie ostrzelał oddział na planecie, i dokonał abordażu na Gwiazdę, nie biorąc jeńców. Ograbiłbym statek z wszystkich cennych elementów i zniknął. Dlatego uznałem, że pozostanę na statku, aby podjąć stosowne działania zapobiegawcze, ale jeśli uważasz Veltariusie, że lepiej pokierujesz jednostką, to oczywiście mogę poprowadzić akcję na planecie. Poznałem twoje możliwości i chciałem cię prosić, żebyś został na statku i pilnował przestrzeni wokół nas, ale może nie znam pełni twojej mocy i możesz nie tylko strzec przestrzeni, ale również, kierować obroną statku. Szczerze życzę szczęścia, bo chciałbym mieć na co wracać. Proponuję zatem, abyś udał się przygotować do powierzonej ci funkcji, a my tymczasem zajmiemy się przygotowaniem planu akcji na planecie. - uśmiech jaki przy tych słowach towarzyszył Maxowi mógł być odczytany jedynie jako zachwyt i akceptacja podziału ról dokonanego przez nawigatora, jednak dla każdego kto nie patrzyłby na białe zęby, a zajrzał by w oczy, stało by się jasne, że de'Vireas mówi, to dopiero początek, poczekaj na resztę, bo przedstawienie nabiera rozpędu.
- Nasz taktyk, Veltarius dobrze nam radzi, ale czemu nie pójść krok dalej i nie wysłać, do nich wiadomości z orbity. Nadajmy im jedną, średniej mocy pocisk w dowolny z obozów, wybuch i tak zobaczą wszyscy, następnie nadamy wiadomość. "złożyć broń i opuścić miasto, macie 30 minut" potem nadamy następną wiadomość w postaci pocisku w następny dowolnie wybrany obóz, i ponowimy wiadomość, "oni byli najwolniejsi, macie ostatnie 30min". Mamy wtedy dwie opcje, albo nas posłuchają, albo uciekną do miasta. W obu wypadkach wygraliśmy. Nawet jak uciekną do Miasta, no cóż, wtedy zostaną odcięci, od wszystkiego, a my będziemy mogli ich wykończyć, choćby poprzez napuszczenie na nich tych bestii, poprzez odcięcie im dostępności do żywności, i tym podobne działania. To nie będzie nas kosztowało dużo, no i nie stracimy ludzi. Ale ale, czy spotka się to z akceptacją naszego taktyka? - zapytał z uniesionymi brwiami, akcentując ostatnie słowo. - tego dowiemy się już niebawem, jak sądzę. -





Po naradzie.
Max wracał zirytowany zachowaniem nawigatora, do swojego apartamentu, w myślach układał plan działania na planecie, już wcześniej wysłał Nicewie zapotrzebowanie odnośnie ludzi i sprzętu, zaznaczył w nim, że koniecznie mają przygotować ładunki wybuchowe, wyzwalane zdalnie. Tym razem postanowił nie zabrać ani jednego barbarzyńcy, za to więcej ludzi znających się na walce w mieście. Wybór padł, na niedobitki komandosów, z Todor V
Dotarł do apartamentu, gdzie powitał go jego asystent.
- Za pół godziny ludzie będą gotowi do wylotu, jest jednak problem, nie możemy znaleźć Vean'a, Hamilton mówi, że ostatni raz widział go jakieś 16 godzin temu, w knajpie niedaleko świątyni. - spojrzał na dataslat, który nosił i dodał - Dodatkowo, chciałbym zaznaczyć, że aby przygotować statek do automatycznej obrony, kluczowych punktów, będziemy potrzebowali dużo sprzętu, którego nie mamy, i o ile karabiny, i tego typu da się załatwić, to problem będzie z serwoczaszkami. -
- To też da się załatwić. Po to lecimy na planetę. - Max przeszedł do fotlu w salonie, i wyświetlił informacje o nawigatorze. - Znajdź wszystko co zdołasz o nim, wszystko, i obserwuj go. - uznał, że skoro on szpieguje to inni, może nie wszyscy, ale jednak niektórzy, na pewno także to robię, więc lepiej nie wymieniać imienia - Jak wrócę, chcę dostać raport, a w najbliższym porcie będziesz go uaktualniał. - Wstał i ruszył do wyjścia, a następnie do hangaru.

Czekało tam na niego 32 ludzi, w ciężkich zbrojach, był też ostatni twój Vladyka LasCanon z serwitorami do jego transportu i obsługi. W trakcie lotu, ustalił z pilotem i dwoma sierżantami plan.
O umówionej porze, zaatakują lotem koszącym, chimery, następnie wylądują w mieście nieopodal, i spróbują przejąć te, które ocaleją z tego ataku, po czym zabezpieczą teren, i dadzą sygnał Darlethowi, aby nadleciał z dalszymi siłami.

Kiedy nadeszła pora na atak, ruszyli, początkowo wszystko szło dobrze. Turkot ciężkich karabinów na bronie brzmiał już kilka sekund, strzelec zameldował zniszczenie jednej chimery. Potem jednak oberwali, nie dokładnie nawet wiadomo skąd, bo przecież obrony przeciwlotniczej miało nie być, a chimery nie miały działek na dachach. Wstrząs, był tak potężny, że Max zobaczył tylko jak głowa pilota, uderza w drążki i tablicę, po czym ciało opada w fotelu bezwładnie, wypuszczając stery.
- Trzymać się - wrzasnął i skoczył aby wyciągnąć ster. Jedyne co uzyskał, to to, iż nie przywalili czołowo w ziemie. Uderzenie było jednak potężne, i przesunęło ich ślizgiem kawałek poza rampę, której strzegły chimery. Przez kilka sekund, panował spokój, a potem o pancerz promu zaczęły uderzać pociski. Z tyłu natomiast rozległa się niewielka eksplozja, i do środka wlało się światło. de'Vireas ruszył w tamtą stronę.

Komandosi z Todor, jak widać znali się na swoim fachu, bo zaraz wybiegli i dali ogień, zaporowy w stronę chimer, aby umożliwić reszcie ewakuację.
Kiedy Max się wydostał zobaczył trzy pojazdy zmierzające w ich stronę.
Obecnie mieli zaporę z promu, ale ten dymił, i z każdym kolejnym trafieniem mógł eksplodować.
- Rozstawcie się do ostrzału. Całej potrzebujemy jednej. - powiedział do serwitorów. Reszta komandosów wiedziała co robić, działali odruchowo, tak jakby było to ich codzienne doświadczenie. Kładli ostrzał zaporowy, osłaniali się wzajemnie. Od chimer dzieliło ich około 200m, ale ten dystans zmniejszał się drastycznie. Nie ma gdzie się schować.
- Uzbrój i rzuć trzy ładunki, jak najdalej przed nas. Jak na nie najadą to wysadzaj. - polecił saperowi, ten niczym serwitor, bez słowa, wydobył z plecaka trzy ładunki, włączył nadajniki podał po jednym dwóm innym komandosom, równocześnie rzuci na przyzwoity dystans, niecałych 45m.

Teraz pora przejąć, jeden transportowiec. Max wychylił się z pistoletem i wycelował, załogant chimery strzelał do nich, z przedniego ckm'u, co przy prędkości z jaka się poruszali dawało mu niewielką celność. Właściwie to zapewniało tylko, że cel nie może się rozleźć.
de'Vireas wycelował w miejsce gdzie powinien być kierowca, przemyślał szybko podjęte kroki i doszedł do wniosku, że powinni zyskać jeden pojazd, jak nie to ładunki powinny załatwić wszystkie, a jak i one nie pomogą, to na małym dystansie, lascannon ich wykończy. Chimery nawet, kiedy dojadą do promu, oberwą pierwszy strzał, zanim zawrócą drugi, trzeci zdejmą komandosi, granatami. Wycelował jeszcze dokładniej i strzelił dwa razy.
 
deMaus jest offline  
Stary 18-01-2011, 15:53   #37
 
QuartZ's Avatar
 
Reputacja: 1 QuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemu
Wcześniej, w Port Wander.

Vladyk przybył do portu wciąż jeszcze rozdarty umysłowo. Raz podzielona świadomość scalała się i synchronizowała całymi godzinami nieraz robiąc dwa kroki w tył po jednym do przodu. W dodatku wciąż jeszcze trwały prace nad przywróceniem okrętowi pełnej sprawności, a nawet odkrywano jeszcze nowe systemy, którymi wspólnie z drugim kapłanem i tak na ogół zadekowanym w maszynowni, musieli sprawdzać i w skupieniu i modlitwie prosić je o ponową posługę dla Boga Maszyny. Kiedy dotarli na miejsce i olbrzymia konstrukcja otwarła przed mini swoje przestrzenie Vladyk momentalnie skupił się na jej detalach, konstrukcji i kunszcie budowniczych tego molocha.

Po pewnym czasie dotarły do kapłana wieści o organizowanych tutaj walkach z użyciem najpiękniejszej z broni - kroczących mechów klasy Sentinel, chociaż na ogół przerobionych na tyle, że już w ogóle nie przypominały swoich pierwowzorów. "Jaka szkoda, że nie mamy tutaj więcej czasu" - Pomyślał już wstępnie opracowując w głowie możliwe udoskonalenia i przeróbki jakie tylko da się zamontować. Na szczęście miał jeden pomysł, który miał mu zagwarantować sukces w tych walkach i prawdopodobnie sławę wśród skupionych wokół tych walk, a i tak nie interesowały go one tak, jak wyzwanie szybkiej budowy na prawdę sprawnej maszyny.

Po obejrzeniu jednej walki i rozmowach z kilkoma konstruktorami maszyn wiedział już mniej więcej jak wszystko przebiega i co jest zabronione. W zasadzie wszystko ograniczało się do broni opartej o brutalną siłę i darcie metalu. Było w tym coś pierwotnie pięknego, jednak dla kapłana lekki zawód przyniosły wielkie restrykcje we wszelkich broniach energetycznych i innych mechanizmach jak nadajniki zakłócające pracę wrogiego mecha. Może i dałoby się to jakoś obejść, albo zakamuflować tak by nikt się nie zorientował, jednak nie o to chodziło by spędzić większość czasu na obchodzeniu zasad. Jedynie moduł bojowy przemontowany z wojennego serwitora nijak nie został wspomniany kapłanowi. W zasadzie jeśli potraktować go jako jednostkę wspomagającą sterowanie, to i dziesięć takich można by tutaj zamontować. Musiał niestety wystarczyć jeden, chociaż jeśli zadziała poprawnie to i on będzie kluczem do zwycięstwa.

Kolejna walka odbywała się w czasie budowy nowego "sentinela", a Vladyk nie miał okazji marnować czasu. W raz z jednym z akolitów i zestawem niedawno skonstruowanych serwoczaszek udał się na widownię, gdzie wszystkie urządzenia tak w automatach, jak i podzespołach samego Tensera zajęły się nagrywaniem i analizą walk. Najczęściej zadawane ciosy, zastosowania broni i taktyki walki, wszystkie zagrania stosowane na arenie czyste i nieczyste, a także zachowania poszczególnych pilotów. Wszystko to pochłaniały czujniki ruchu i nagrywające sygnatury pracy mechów, cujniki ciepła i pełne spektrum pomniejszych czujek. Wszystko to tworzyło symfonię, która podpięta do modułu taktycznego kilka godzin później nastrajała go na walkę. Analiza ruchów i słabych punktów trwała kolejne kilka godzin, ale ostatecznie mech był gotowy do walki i Vladyk nie chciał przepuścić okazji by przetestować to wszystko w walce.

Podpięte do maszyny zostały po kolei, mechanomózgi do kontroli ruchów i częściowej integracji z modułami szybkiego reagowania zestawu taktycznych udoskonaleń, oraz mózg biologiczny koordynujący wszystko i obierający taktykę wraz z rdzeniem modułów bojowych. Od dawna kapłan nie poszerzał swojej świadomości i rozszerzenie swoich umysłów o taktyczny moduł oraz podzespoły mecha napawało go radością kolejnego kroku ku ideałowi mechanicznego bóstwa. W zasadzie mógłby zostać samym mózgiem i pozbyć się ciała, kiedy siedział w tej maszynie, mógłby przejść do etapu prawie ostatecznego zespolenia, jedynie o krok od świętej mechanizacji, ale nie miał tutaj nawet namiastki świata kuźni, gdzie pełną integrację mogłoby przeprowadzić kilkudziesięciu kapłanów. Niemniej jednak nowe doznania będą wymagały dalszych badań, jak się wydaje bioniczne elementy dzielące jaźń pozwoliły mu w zupełnie nieznanym stopniu panować nad maszynami i gdyby nie nadchodząca walka pewnie chciałby się tym pochwalić na odbywającej się lada dzień konferencji. Teraz jednak trzeba było gotować się do boju.

Następna walka miała być walką nowicjusza, jednak kapłan wyzwał zwycięzcę ostatnich kilku pojedynków. Inaczej, gdzie byłoby to wyzwanie? Pewnym siebie krokiem na arenę wymaszerowała machina wroga. Ciężko opancerzony mech uzbrojony w potężne szpony zakrzywione prawdopodobnie do zdzierania poszycia z atakowanych pojazdów. Płyty pancerne nosiły ślady wielu ciosów i wgniecenia po poważniejszych zderzeniach w ferworze walki. Po drugiej stronie areny natomiast pojawił się nikomu z publiki dotychczas nieznany mech, lżejszy i o wiele zwinniejszy pojazd kapłana uzbrojony w dwa masywne młoty zdawał się zupełną odwrotnością pojazdu przeciwnika. Pojedynek Dawida z Goliatem. Wrzeszczący tłum czekał na sygnał rozpoczynający pojedynek, ale Vladyk nie słyszał krzyków. Zespolone z maszyną umysły pracowały wciąż nad coraz ściślejszą integracją z jej systemami i coraz większym opanowaniem jej systemów. Wtedy zawyła syrena oznaczająca początek walki.

Pierwszy do boju ruszył pewny siebie czempion. Jego pierwszy atak był identyczny niemal w kązdej walce i moduł szybko rozpoznał podstawowe wzorce przesyłając nagły impuls do bionicznych umysłów, które natychmiast zarządziły unik. Szybka kontra potężnym młotem wgniotła blachę jednej z potężnych mechanicznych nóg na tyle, że ograniczył on jej ruchy. Mimo to przeciwnik nadal był groźną bronią czekającą tylko na odsłonięty punkt. Celując w osłonę kokpitu, w którym siedział kapłan, zaczął ogromny zamach, który miał zdruzgotać maszynę jednym uderzeniem odrywającym dość podzespołów by unieruchomić maszynę. Na szczęście moduł taktyczny równie szybko rozpoznał zagranie i zarządził kolejny unik. Potężne ramię runęło na ziemię tuż obok lżejszej maszyny, co natychmiast wykorzystał Vladyk szybką kontrą młota dobijającego ramię do ziemi i nadrywającego mocowania. Przeciwnik stracił jedną z dwóch swoich broni. Spanikowany pilot większego mecha w desperackiej próbie odzyskania kontroli nad polem bitwy zadał cios niemal na ślepo w kierunku pilotowanego przez adeptus mechanicus pojazdu. O dziwo cios zagłębił szpony w blasze bocznej osłony zrywając z mecha jedyny pancerz jaki w tym miejscu chronił taktyczne moduły domontowane przez akolitów. Nie zniszczył ich, jednak dane płynące z taktycznych dodatków zaczęły być bardziej chaotyczne i by nie stracić drogocennych części Vladyk zmuszony był wyłączyć cały moduł. Teraz wszystko zależało od jego umysłów i sprytu. Trzeba było działać szybko, korzystać z chwili gdy przeciwnik próbował usunąć blachę unieruchamiającą jego ostatnią broń, tym bardziej iż były to próby zdarcia blachy ze szponu poprzez walenie w przeciwnika. Pierwsze uderzenie było zaskoczeniem. Moduł taktyczny odłączony od systemu zostawił wielką wyrwę w przewidywaniu opartym na nagraniach i dopiero drugie udało się zablokować jednym z ramion. Serwomechanizmy zawyły i strużki dymu płynące z blokującego ramienia jasno dały znać iż nie na wiele już się ono zda. Chwilę później kolejny zamach w ostatniej chwili trafił w ziemię, gdzie chwilę wcześniej znajdował się Vladyk. Było blisko, a szpony uwolnione wreszcie od blachy pancerza wywołały na trybunach ryk radości wśród zebranych. Teraz oba mechy dysponowały tylko jednym ramieniem i oba miały w nim w pełni sprawną broń.
- Wracamy do punktu wyjścia, nie poddasz się? - Rzucił kapłanowi przeciwnik.
- Za dobrze się bawię. Może Ty w swoim złomie uznasz wyższość mojego dzieła? - Odpowiedział prowokująco.
- Nigdy! - Wrzasnął tamten trochę pod publiczkę i ruszył do boju.
Na to liczył kapłan. Nacierający mech wroga musiał odsłonić otwór po wyrwanym ramieniu by zachować równowagę. Był to idealny cel i wykorzystany przez kapłana do zadania jednego potężnego ciosu praktycznie zakończył walkę. Zwarcia wywołane przez młot w wewnętrznych podzespołach rozeszły się po maszynie dotychczasowego mistrza wywołując serię spięć, a ostatecznie po prostu unieruchomienie mecha. To był koniec walki i początek wielkiej wrzawy na trybunach. Kapłan triumfował.

(...)

Na orbicie Garris V

Kapłan wciąż zajęty był naprawami. W zasadzie od momentu zakończenia walki nie miał już na nic czasu, bo tuż po niej Czarną Gwiazgę zaatakowano w zdradziecki i tchórzliwy sposób. Do naprawy było w zasadzie wszystko. Zaczynając od najważniejszych generatorów przez osłony a kończąc na zwykłym oświetleniu wielu korytarzy. Do tego dziesiątki załogantów, którzy nadawali się już tylko na serwitory i jeszcze więcej takich, którym należało wymienić to czy owo na nowe. Gdyby nie akolici i drugi kapłan Vladyk nie miałby nawet czasu na odpoczynek, a umysł przecież też czasem tego potrzebował, a i tak nawet w takich chwilach biomechaniczne mózgi pozostawały włączone i wydawały podwładnym polecenia.

Co jakiś czas docierały do kapłana wieści o postępach i po pewnym czasie prace przekazane w ręce serwitorów i akolitów nie wymagały już nadzoru i bezpośredniego udziału. Pierwszy raz od wielu dni. Nawet teraz jednak nic nie było tak spokojne, jak by tego chciał. Ledwie znalazł czas na przemontowanie ponownie modułu bojowego do swojego najlepszego serwitora, a już przybiegł do niego jeden z akolitów z kolejnymi wieściami.
- Mistrzu Tenser. Nowe wieści od dowodzących militarną częścią naszej wyprawy. Planowany jest desant na powierzchnię planety i próba zajęcia miasta.
- Kiedy?
- Lada moment, mistrzu! Nie chcą ryzykować powrotu tamtego okrętu przed końcem ofensywy.
- Rozumiem. Przygotuj te serwitory do walki. Zamontowałem już moduł taktyczny, załóż pancerz i naładuj broń. Muszę się przygotować.
- Oczywiście, mistrzu!
Zgodnie z poleceniem Vladyka serwitory bojowe zostały przygotowane, jednak nie zadecydował o wyprawie. Pozostając w gotowości w swoim warsztacie niedaleko głównego hangaru wciąż pracował nad stanem okrętu i wydawał polecenia.

Do każdego z obecnych na pokładzie oficerów wysłany został akolita z deklaracją gotowości do desantu w razie potrzeby. Vladyk nie chciał na razie lądować na planecie, jeśli okrętowi mogła w każdej chwili grozić walka na orbicie. W takim wypadku o wiele bardziej potrzebny będzie na pokładzie.
 
QuartZ jest offline  
Stary 19-01-2011, 22:10   #38
 
Uzuu's Avatar
 
Reputacja: 1 Uzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skał
***

Veltarius był zadowolony i nie krył tego w żaden sposób, poobijany i trochę jeszcze nieprzytomny wytoczył się z promu upewniając się tylko wcześniej czy z pilotem jest wszystko w porządku. Zaraz też wpadł w opiekuńcze ręce pustelników którzy próbowali zająć się nim i jego obrażeniami, podziękował im jednak stwierdzając że ma tylko kilka siniaków. Kurier czekał już na niego z niewielkim drewnianym pudełkiem w rękach. Nawigator drżącymi dłońmi podniósł pudełko i powoli odchylił wieko. Uśmiech który jeszcze przed chwilą rozświetlał jego twarz zgasł a zastąpiła go wyraz wściekłości podkreślony delikatnym jaśniejącym czerwonym światłem Oka. Tak nagle jak te emocje zagościły tak szybko też uciekły zostawiając Veltariusa otoczonego zabieganą obsługą portu składającą im swe głębokie podziękowania za dostarczenie modlitewników.

Hob siedział w swoim lokalu rozkoszując się słodkim zwycięstwem którego doświadczył. Suma którą wygrał pozwoliła mu nieco podreperować własny budżet a i zostało sporo by pozwolić sobie i na inne rozrywki. Doskonałe trunki sprowadzone z samego serca galaktyki o których jeszcze wczoraj mógł tylko marzyć, odrobina cudownej lukrecji o której przecież tyle słyszał ale to wszystko było by niczym gdyby nie trafiła mu się możliwość zdobycia tych dwóch cudownych kwiatów stworzonych tylko by zaspokoić każde jego życzenie. Wyglądały na nieco przestraszone i zagubione ale mogło to być również skutkiem podanego im wcześniej środka. Hob cieszył się już na samą myśl o tym co z nimi zrobi, cudowne półnagie ciała prężyły się i ocierały o jego tłuste cielsko. Lokal był zamknięty choć ostatnimi czasy i tak świecił pustkami. Dawne dobre czasy ewidentnie już dawno miał za sobą, żałował trochę tego jak załatwił Velta ale ten buc sam sobie na to zasłużył, ochrona powinna skutecznie wyperswadować wszelkie dyskusje. Napił się jeszcze łyka cudownego nektaru z kwiatów lip i powoli zaczął dobierać się do jednej z niewolnic. Dziewczyna do której jak by dopiero zaczęło docierać co się wokół niej dzieje zaczęła niezgrabnie opierać się zapędom Hoba, ten jednak roześmiał się i uderzeniem posłał ją na jeden z foteli. W tym momencie od strony wejścia dało się słyszeć jakieś dziwne odgłosy i alarmowa lampa w korytarzu rozbłysła na chwilę. Co tam się do kurwy dzieje pomyślał Hob zanim dotarło do niego że nie ma żadnych lamp w korytarzu. Próbował wciągnąć do połowy zdjęte spodnie i szybko zbiec do własnego gabinetu gdzie mógł zabarykadować się do czasu przybycia reszty strażników.
- Stój przyjacielu - głos nawigatora był bezbarwny i wydawało się pozbawiony wszelkich emocji, Hob pamiętał go takiego kilka razy i naprawdę nie lubił wracać do tych wspomnień. Powoli odwracał się w stronę mówiącego jedną ręką przytrzymując spodnie z drugą uniesioną do góry.
- Myślałem że mogę ci zaufać Hob, pośród tych wszystkich szumowin i ścierw które zamieszkują ten port tobie jednemu mogę w pełni i bezwarunkowo zaufać. Wychodzi na to że się pomyliłem przyjacielu. - ostatnie słowo mutant zaakcentował bardzo silnie. Hob głośno przełkną ślinę, zastanawiał się czy ma jakie kolwiek szanse ujść z życiem z tego burdelu w który sam się władował, głupi, głupi stary dziad, powinien lepiej był pamiętać kim jest jego Veltarius. Hob poczuł jak się moczy, spojrzał na nawigatora który właśnie mu coś powtarzał.
- Pytałem jak szybko byłbyś w stanie odzyskać moją własność? Posłuchaj Hob popełniłeś błąd bo jesteś tłustym starym leniwym idiotą któremu coś się wydawało ale chcę dać ci szansę go naprawić dobrze? Poza tym to miejsce nie było by takie samo bez warchlaka jakim się stałeś.
Hob poprawił spodnie i zapiął pas. Złość powoli gotowała się w nim gdy Veltarius zwyczajnie drwił z niego nie licząc nawet na jaką kolwiek odpowiedź. Kiedyś ludzie bali się spojrzeć mu prosto w oczy by nie uznał tego za wyzwanie a dziś, nawet własne ciało odmawiało mu posłuszeństwa.
- Nie było cię tu Velt, poleciałeś na jedną z tych swoich misji i zostawiłeś wszystko w moich rękach a znasz mnie dobrze. Ile miało cię nie być rok może dwa powiedziałeś. Pieprzone dwadzieścia lat Veltarius, dwadzieścia kurwa jebanych lat więc czego się kurwa spodziewasz co?! Spierdalaj stąd, zobaczę co da się zrobić ale nic nie obiecuję, nie wiem nawet czy człowiek który to kupił jest w porcie. Co do tych centrów medycznych to zapomnij, nie mam już takich kontaktów i znajomości, wszystko się pozmieniało. Mnóstwo małych piranii gotowych zabić za mały kęs którego nawet nie mogą przełknąć. - Hob usiadł ciężko osuszając napój którym jeszcze przed chwilą tak bardzo się rozkoszował. Jedna z kobiet będąca jeszcze pod wpływem narkotyków próbowała się do niego przytulić ale odepchnął ją tylko i dolał sobie ciemnobrązowej cieczy. Nawigator nadal mu się przyglądał.
- Czego jeszcze odemnie chcesz? - Hob miał już zwyczajnie dość, jeśli chciał go zabić lepiej niech zrobi to teraz bo on już powoli tracił cierpliwość.
- Posłuchaj gdybym chciał cię zabić zrobił bym to bez żadnych przemówień, gdybym naprawdę chciał odzyskać te przyrządy nie tracił bym czasu na oglądanie twojego tłustego zadu. Przebierz się lepiej i niech dziewczyny przyniosą nam coś do picia czeka nas długa rozmowa przyjacielu.
Hob zamrugał kilka razy po czym uśmiechnął się, pamiętał Velta jako bezpośredniego złośliwego gnoja który zwyczajnie nie lubił tracić czasu a jeśli on mówił że chciał pogadać to znaczy że szykowało się coś dużego, coś przy czym wygrana z ostatnich zakładów wydawała się tylko śmiesznymi drobnymi znalezionymi na ulicy.
- Dziewczynki zajmijcie się panem bo ja się muszę przebrać. Velt ta czarnulka może być troszkę oporna, narkotyki chyba przestały działać ale ta druga jest w pełni dyspozycyjna...
- Hob pośpiesz się. - nawigator rozsiadł się wygodniej i z widocznym zainteresowaniem przyglądał się oby niewolnicom. Hob wiedział że ma chwilę i zastanawiał się tylko czy rozsądnym będzie wysłuchać co jego niegdysiejszy towarzysz ma do powiedzenia czy zaryzykować ponownie i zadzwonić po ochronę, w końcu jednak ciekawość przemogła i po kilku minutach Hob powrócił by wysłuchać propozycji Veltariusa.

Nawigator nie pił za wiele i w pewnym momencie zabronił też tego swemu partnerowi. Dziewczyny uwijały się by zapewnić im wszelkie wygody jak przekąski czy właśnie drinki starając się nie patrzeć na żadnego z nich, jeden był ich odrażającym właścicielem a drugi przedziwną obcą istotą - mutantem. Rozmowa przerodziłą się w długofalowe i krótko terminowe plany dotyczące ich przyszłej współpracy. Czarna Gwiazda miała bardzo dużo do zaoferowania i obydwaj mieli zamiar to bezwzględnie wykorzystać. Hob musiał uruchomić wszelkie stare kontakty i nieco zmienić swój wizerunek ze starego nieliczącego się nieudacznika na starego wilka który wraca do gry i ma silne zaplecze w postaci rodu Kradów i ich odradzającej się potęgi. Obydwaj wiedzieli że to ma duże szanse wypalić jeśli tylko zaczną powoli i bez pośpiechu, żaden z nich nie chciał mieć wrogów dużo wcześniej niż będą sobie w stanie z nimi poradzić.
- Velt przyznam ci że wróciłeś w niezłym stylu i w dobrym czasie. To wszystko teraz tutaj to istny bajzel i nikt już nie pamięta starych zasad a nawet jeśli to ma je w dupie.
- Hob tu nie chodzi o zasady, je można stworzyć na nowo, tu chodzi o doświadczenie którego te płotki nie mają, tu chodzi o znajomości i znajomych i w końcu tu chodzi o lojalność. - na te słowa właściciel lokalu poruszył się niespokojnie.
- Słuchaj wiem że spieprzyłem ale uwierz mi że odzyskam te twoje zabawki. Jeśli tylko kurwa znów nie znikniesz na jakieś dziesięć lat.
- Nie tym razem Hob, nie tym razem. Posłuchaj muszę wracać na okręt niedługo mamy wyruszać, zajmij się wszystkim pod moją nieobecność i nie zapomnij odezwać się do tych z którymi zaczynaliśmy. Jeszcze jedno, pozwolisz że pożyczę sobie coś od ciebie aby zająć umysł dopóki nie dostanę z powrotem moich przyżądów? - Veltarius uśmiechnął się do Hoba na co ten tylko odpoiedział.
- Przecież wiesz że niczego bym ci nie odmówił.
- Zabieram w takim razie twoje niewolnice ze mną. Do zobaczenia za kilka miesięcy. - nawigator wiedział że te dwie kobiety kosztowały majątek i choć handel niewolników był zabroniony na stacji to na wiele rzeczy jednak przymykano oko tylko by mieć święty spokój. Veltarius choć zrobił to by ukarać Hoba nie bardzo wiedział co zrobić z tymi kobietami. Następny z drobnych problemów którym zajmie się już gdy wylecą w przestrzeń póki co należało je wprowadzić na okręt bez zbędnego tłumaczenia się i przygotować się na podróż bez żadnej pomocy przez osławioną Gardziel.

Veltarius wiedział że widział jak Pustka pulsowała wokół okrętu, widział jak niczym żywa istota badała ich pole ochronne napierając potężnym cielskiem na punkty które wydawały się słabsze, widział jak istoty zamieszkujące Spacznię próbowały raz za razem bezskutecznie wedrzeć się do środka ale nie bał się tego, jedyne co go przerażało to że nie widział Astronomiconu. Ciężko westchnął zastanawiając się jakie jakie rozkazy wydać pilotowi, czekał na cud ale wiedział że ten nie nadejdzie. Gdyby tylko miał swoje narzędzia to nigdy by się nie wydarzyło. Widział jak następna fala spaczonej energii przelewa się po ich pancerzu, długo już nie wytrzymają.... i wtedy stało się. Generatory przestały działać tylko na chwilę, przeciążenia były zbyt duże by mogły wytrzymać takie napięcia. Widział jak spaczone istoty wnikały w trzewia ich statku i wyobrażał sobie że materializują się właśnie gdzieś na pokładach mieszkalnych... Czysta energia chaosu przelewała się tylko przez chwilę przez chwilę przez ich okręt a on oglądał to zafascynowany niczym spektakl lub przedstawienie. I wtedy ujrzał błysk światła, słaby tak bardzo niestabilny ale to był on. Nawigator nie czekał znów na taką okazję, wydał serię szybkich poleceń by skorygować ich kurs. Gneratory nagle znów zaskoczyły a on ponownie stracił z widoku słabe Światło Imperatora. Nie bał się już wiedział że kurs może skorygować w ciągu godziny czy dwóch jak tylko wydostaną się z tych przeklętych zawirowań. Pustka udowadniała że śmierć nie jest zawsze najgorszą z rzeczy jaka może spotkać istotę która posiada duszę. Rozpoczął modlitwę dziękczynną łasce którą jeszcze raz obdarzył go wszechmocny Bóg Imperator. Słowa modlitwy płynęły z jego ust a on czuł jak powoli ogarnia go zmęczenie, czuł jak nogi ugięły się pod nim a ręce odmawiają mu posłuszeństwa, upadł na podłogę nie wydając z siebie nawet odgłosu bólu. Był zbyt słaby by kogoś nawet zawołać.
Ocknął się dopiero w ambulatorium. Darrach jego uczeń zaraz podbiegł do niego.
- Mistrzu jak się czujesz? - Veltarius nie był pewny czy na prawdę usłyszał troskę czy była to panika przerażonego dziaciaka który wiedział że jeśli jego zabraknie oni wszyscy są zgubieni.
- Jak długo byłem nieprzytomny i co się stało? - nawigator czuł się dziwnie wycieńczony.
- Mistrzu spałeś zaledwie kilka godzin, to cud że nic ci nie jest po dwóch dniach korzystania z oka. Lekarz mówi że musisz teraz odpocząć przez kilka dni - Veltarius widocznie zmarszczył brwi na słowa ucznia, nawet nie pamiętał kiedy te dwa dni minęły, jedyne co mógł sobie przypomnieć energia tysięcy dusz próbujących porwać statek w odmęty sztormu. Kiedy więc wydał rozkazy do zmiany kursu? Kto go w ogóle znalazł skoro wyraźnie rozkazał by mu nie przeszkadzano, nie tylko dlatego że nie chciał zabić nikogo przez przypadek ale dlatego że ta podróż wymagała jego całkowitego skupienia. Coś było nie tak, dziwne uczucie przepełniające jego trzewia że coś się nie zgadza, coś jak dziwny zapach, coś jak dźwięk kołaczący się na progu słyszalności... Oko rozbłysło momentalnie odsłaniając zawikłane wpływy Spaczni na świat rzeczywisty i nawigator przez chwilę wstrzymał oddech. Spacznia wdarła się na statek zmieniając rzeczywistość w przerażającym stopniu. Przyciągnęła coś jeszcze, przyciągnęła padlinożerców którzy żywią się na słabych umysłach zwykłych słabych ludzi, ścierwo zalegające w trzewiach każdego sztormu, Veltarius teraz bardzo wyraźnie czuł ich smród który niczym zgnilizna rozpościerał swą woń w powietrzu. Nagle cały pokój zniknął a on poczuł zimny metal podłogi na swoim policzku. W ustach miał metaliczny posmak własnej krwi do którego po wielu latach nadal nie mógł się przyzwyczaić. Nawigator poczuł czyjś dotyk na swojej skórze, próbował się podnieść ale potrzebował do tego pomocy, po chwili poczuł zresztą znajomą poręcz fotela do którego zdążył się już przyzwyczaić. Nawigator włączył komunikator.
- Darrach na pokład wdarł się jakiś demon, znajduję się obecnie w okolicach ambulatorium. Powiadom kapłana i pomóż im go znaleźć i zabić. - Veltarius nie dał mu nawet czasu na odpowiedź. Dopiero teraz otworzył oczy rozglądając się ciekawie po własnym pomieszczeniu.
Na przeciwko niego stała jedna z kobiet którą zabrał z Port Wander. Jej dłonie były pokryte jego srebrną krwią. Przyjżał się jej jak by widział ja dopiero po raz pierwszy w życiu, nie jako niewolnika ale jako ludzką istotę która niekoniecznie spędziła całe życie zakuta w kajdany. Widział jak na niego patrzyła, bała się go, zapewne nigdy wcześniej nie widziała mutanta, kto wie czy kiedykolwiek słyszała w ogóle o nawigatorach.
- Jak masz na imię dziecko?
- Alba... Panie. - to ostanie słowo przeszło jej z trudem, podniosła głowę jak by rzucała w ten sam sposób jakieś wyzwanie. Nawigator spoglądał przez chwilę w jej oczy po czym odezwał się.
- Służba! Zadbaj proszę by te dwie niewolnice - Alba wyraźnie drgnęła gdy usłyszała jak je nazwał - zostały wykąpane i nakarmione, zadbaj też o to by znaleźć im bardziej odpowiednie szaty jak na nasze warunki. Jeśli będzie trzeba użyj moich starych tunik które przywieźliście. - służący szybko odszedł by wypełnić wszystkie polecenia.
- Teraz odejdź do swoich pomieszczeń i nie wracaj dopóki nie zostaniesz wezwana. Kiedy znajdę czas znajdziemy dla was lepsze zajęcie niż paradowanie półnago i irytowanie mnie. Jeszcze jedno Albo mogłaś kogoś wezwać żeby się mną zajął. - dziewczyna przygryzła wargę w złości ewidentnie żałując teraz że w ogóle próbowała pomóc ruszyła się jednak z powrotem do swojej kwatery z której wybiegła by pomóc wiedziona zwykłym ludzkim odruchem litości. Nawigator nacisnął przycisk i osłony wielkich okien podniosły się odsłaniając otaczającą ich Spacznię. Jego Oko rozbłysło ponownie, praca którą zaczął nie została jeszcze wykonana.

Wbrew wszelkim przypuszczeniom Veltarius nie znalazł czasu na nic innego oprócz nawigacji do samego momentu wyjścia ze Spaczni, zaryzykował trochę przekroczeniem bezpiecznego punktu ale wiedział doskonale że liczy się każda minuta którą odzyskać z czasu skradzionego im przez karłowatego zdrajcę. Potem wszystkich zajęły przygotowania do lądowania na planecie, bezowocne narady na których z niezrozumiałych dla nawigatora powodów Maxwell wydawał się być coraz bardziej zirytowany jego obecnością. Ciągła obserwacja przestrzeni i badanie śladów w Otchłani były jednak na tyle absorbujące że Veltarius nie miał czasu przejmować się humorami jednego z oficerów. Promy jednak w końcu wystartowały niosąc na swoim pokładzie ich siły uderzeniowe, wiedział że statki te jeszcze wielokrotnie dziś obrócą by dostarczyć jeszcze więcej żołnierzy do rozpoczynającej się niedługo bitwy. To było głupie. Fregata którą ścigali już dawno opuściła tą przestrzeń i na pewno nie wróci tutaj w przeciągu tygodnia. Garris V wydawało się być zwykłym grobem dla pozostawionych na dole żołnierzy Haradaka Fela. Veltarius szybko ruszył do centrum komunikacji miał do nadania przekaz na kanale ogólnym tak aby wszyscy mogli go usłyszeć. Poczekał jednak na komunikat Ventidiusa potwierdzający zajęcie pozycji i oczekującego na posiłki. Nie był pewny czy zdecydowali się w końcu na zbombardowanie wrogich pozycji czy mieli dać im szanse.
- Ventidiusie, Maxwellu tutaj Veltarius, za chwilę rozpocznę przemowę by ludzie Fela poddali się, rozstawcie zwiadowców by podać koordynaty dla bombardowania orbitalnego, pierwszy dostanie obóz na północy zachód. Za piętnaście minut wyślę komunikat na kanale ogólnym. Niech dłoń Imperatora was prowadzi.- Nawigator ziewnął potężnie, jak najszybciej chiał wrócić do obserwacji przestrzeni wokół nich w wypadku gdyby jednak karzeł coś planował. Czas który został ustalony minął.
- Żołnierze Haradaka Fela oto nadchodzi wasza śmierć. Wasz kapitan opuścił was zostawiając samotnych na nieznanej nikomu planecie. Wasz kapitan nie wróci po was wiedząc że znajdzie tutaj jedynie zgliszcza i trupy żołnierzy którzy mieli tylko spowolnić nasz pościg. Wasze dusze nie zaznają spokoju gdyż na rubieżach staniecie się tylko pokarmem dla głodnych demonów Pustki. Od wczoraj obserwujemy wasze nieudolne wysiłki by powstrzymać to co nieuniknione i gdy spadnie na was ogień niebios spłoniecie a wraz z wami wasza nikła nadzieja na przetrwanie. I taka będzie wasza nagroda za lojalność zdrajcy i kłamcy. A przecież to nie wasza wina, nie wy wybieraliście swego dowódcę. Nie musicie za niego ginąć. Wszyscy jesteśmy dziećmi Boga Imperatora i jemu służymy, nie zmuszajcie nas by przelać waszą krew. Jedyne czego pragniemy to odnaleźć tego który was do tego zmusił, nikt nie będzie śpiewał pieśni o waszym poświęceniu i nikt nie będzie o nim pamiętał. Poddajcie się. W imię sprawiedliwości, poddajcie się.
 
__________________
He who runs away
lives to fight another day
Uzuu jest offline  
Stary 20-01-2011, 17:26   #39
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Nie wszystko poszło po ich myśli. Oddział dzikusów Ventidiusa początkowo faktycznie bez problemów posuwał się do przodu, zmieniło się to jednak, gdy tylko przekroczyli potężne mury leśnego miasta. Paru pierwszych strażników padło bez ruchu na ziemię, zanim nawet zorientowali się, iż są atakowani. Dzicy okazali się tu wyjątkowo przydatni, polując na nich w zupełnej ciszy i skupieniu. Później pojawiły się jednak pierwsze komplikacje. Między punktami dzielącymi pojedyncze stanowiska obrony przeciwlotniczej zgromadziło się zdecydowanie zbyt wielu żołnierzy, by dało się ich pokonać w otwartym ataku. Do tego znalazły się tam dwa Sentinele, u których Ventidius dojrzał dobudowane czujniki podczerwieni, mogące pozwolić na szybkie wykrycie intruzów.


Nie mieli jednak wyboru, musieli wykonać zadanie, zanim ich towarzysze w promach wpadną na aktywną nadal obronę. Seria szybkich i dokładnie wyselekcjonowanych skrytobójstw pozwoliła im założyć ładunki na trzech z czterech dział, później odkryto jednak ich obecność. W mieście rozbrzmiał alarm, a oddział znalazł się w pułapce, ostrzeliwany przez obrotowe działa Sentineli i ponad setkę żołnierzy Felów.


Wiedzieli, iż w takiej sytuacji nie zdążą na czas. Trzy detonacje wstrząsnęły murami miasta, pozostawiając towarzyszy na łaskę jedynego pozostałego. Które naturalnie trafiło prosto w atakujący wrogie Chimery prom Maxwella, zmuszając go do awaryjnego lądowania. Ostrzał opancerzonych transportowców był tak intensywny, iż zaraz po desancie, trzech z trzydziestu elitarnych żołnierzy dosłownie rozniesionych zostało na strzępy. Resztę po części uratowały zakupione niedawno, najlepszej jakości zbroje. Gdy oni odpowiadali ogniem, sam oficer celował z pistoletu do pędzącego szaleńczo i podskakującego na wertepach transportera.


Tak, jak można było się spodziewać, nie było to proste zadanie. I faktycznie, potężne wiązki hellpistola trafiły pancerz trzy razy. Raz wtapiając się niegroźnie w pancerną płytę, drugi raz dziurawiąc nadawczą antenę, a trzeci prosto w wizjer kierowcy. Gnającym pojazdem nagle zarzuciło gwałtownie, zachwiał się, po czym skręcił w lewo, tracąc przyczepność i zwalając się na dach, koziołkując. W tym samym czasie ciężkie wrogie działa trafiły w pozycję działa laserowego, zmieniając je i jego obsługę w chmurę rozżarzonych odłamków. Działo jednak, na krótko przed zniszczeniem, zdołało odpalić, dziurawiąc na wylot trzeci z transportowców i połowę jego załogi.

Po paru chwilach bitwa dobiegła końca. Okazało się, iż stracili działo i pięciu żołnierzy, zyskali za to jeden sprawny i jeden średnio uszkodzony, choć nadal zdolny do jazdy transportowiec. I właśnie wtedy otrzymali wezwanie o wsparcie, dochodzące z otoczonej grupy w mieście.

W tym samym czasie ich towarzysze na orbicie dostrzegli ruchy wrogich wojsk. Ci na dole zapewne musieli zostać poinformowani o ataku. Na krótko po tym nadany został przekaz Nawigatora. Oddziały Fela zwolniły, wymieniając zapewne informacje i ustalając plan działania. Miast jednak rozpocząć jednoczesne akcje, rozleźli się na wszystkie strony. Jedni rozproszyli się po lesie, utrudniając orbitalny ostrzał, inni ruszyli na miasto, choć nie wiadomo było, czy mają zamiar się w nim poddać, czy też ruszyć towarzyszom z pomocą. A może sami jeszcze nie zdecydowali, albo planowali podstęp? Jeśli chciało się ich ostrzelać z orbity, to był to ostatni dobry moment.

Jakby tego było mało, w tym samym czasie gdzieś na granicy układu, daleko od ich planety Nawigator zanotował ślad wyjścia z Immaterium. Zaskakujące było jednak to, iż nie był ludzki. Wezwany na mostek seneszal po wstępnej analizie danych stwierdził, iż należeć musiał do Stryksów, rasy kosmicznych nomadów, zajmujących się handlem i niewolnictwem. Często mieli też na sprzedaż cenne informacje. Z oczywistych powodów nie podróżowali jednak nigdy do systemów ksenofobicznego Imperium, pojawiając się i znikając gdzieś na jego obrzeżach.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 20-01-2011 o 18:12.
Tadeus jest offline  
Stary 25-01-2011, 22:12   #40
 
deMaus's Avatar
 
Reputacja: 1 deMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumny
Po przejęciu i zainstalowaniu się w transportowcach, ruszyli w stronę najbliższej bramy. Tak czy tak mieli przejąć i zabezpieczyć miejsce pod lądowanie dalszych sił.
Będąc już promie otrzymał wezwanie pomocy, od Venditiusa. Chcąc nie chcąc, musiał ruszyć im na pomoc. Była to co prawda idealna okazja do pozbycia się marinsa w sposób nie rzucający na niego złego światła. Wszak sam był zajęty walką o życie, swoje i jego ludzi, do tego, miał cele, które były priorytetowe dla misji statku. Na pewno udało by się przekonać młodego kapitana, że nie mógł ruszyć na pomoc Venditiusowi, bo najważniejsze było, odbicie planety dla chwały Krardów.

Jednocześnie zdawał sobie sprawę, z tego iż Venditius i jego ludzie mogą być kluczowi, dla utrzymania miasta.
- Ruszamy, najszybciej jak się, zajedziemy ich z dwóch stron, od najbardziej zaludnionych naszymi wrogami, i wpakujemy im dużo ołowiu w plecy. - powiedział do sierżanta, który dowodził poddziałem w transportowcu, którym jechał. Ten natychmiast przekazał, przez radio informację do drugiego transportowca, mówił z uśmiechem, widać było iż jest w swoim żywiole.

Kiedy zbliżali się na miejsce Max wydał rozkaz rozdzielenia się.
Jego transportowiec, jako, że sprawniejszy ruszył na miejsce, skąd w stronę Venditiusa szły dwa Sentinele, wspomagane piechotą. Drugi miał okrążyć wrogów i zaatakować ich w momencie, kiedy skupią się na pojeździe Maxa.

Pierwszy etap poszedł perfekcyjnie, ostrzał ciężkich karabinów, z przodu i na dachu, sprawił, że jeden sentinel się zachwiał, po czym eksplodował, zabijając i raniąc kilkunastu piechurów wokół.
Drugi po ostrzale także się zachwiał, ale ustał pionowo. Nie odpowiedział ogniem, ani nie odwracał się w ich stronę, co znaczyło pewnie, iż jeden pocisk zabił prowadzącego pojazd.

Ich chimera wpadła w tłum zdezorientowanych piechurów, z których tylko garstka wiedział co się dzieje, i strzelała do pojazdu. Doświadczeni weterani, już wcześniej przygotowali klapki strzelnicze, i kiedy tylko pojawiła się możliwość, czyli kiedy wróg pojawił się w polu widzenia, rozpoczęli ostrzał.

Żniwo śmierci było olbrzymie, weterani nie pudłowali, bo wrogów było na tyle dużo iż trudno było chybić, do tego wrogowie, byli przerażenie i zdezorientowani, a kierowca na tyle dobry, iż manewrował pomiędzy nimi, rozjeżdżając do poniektórych.

Po kilku chwilach, takie samo piekło rozpętało się z drugiej strony, otoczonych dzikusów i Venditiusa, co razem sprawiło iż po krótkim czasie, walka była zakończona. Transportowiec Maxa podjechał pod marina i otworzył właz, przez który wrzasnął.

- Rozwalcie to działo, i zawalcie bramę obok niej, potem zabezpieczcie północną bramę, my bierzemy południową i zachodnią. - Rozkazał, po czym nie czekając na jakąkolwiek odpowiedz ruszył do wykonywania swojego planu.

Przez radio nadał na orbitę, aby wstrzymali się z ostrzałem.
 
deMaus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:49.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172