Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-01-2011, 23:53   #16
Gratisowa kawka
 
Gratisowa kawka's Avatar
 
Reputacja: 1 Gratisowa kawka ma wyłączoną reputację
Candle 1

Czwórka dziewcząt, w tym ja, podążała za swoją przewodniczką bez najmniejszych śladów entuzjazmu, bądź ukrywając go. Tuż za Caroline, niczym maszyna krocząca imperium, maszerowała dumna Martine Strider z Kate przy swoim boku. Dziewczyna szła wyprostowana, zdecydowanie wykorzystując swoje długie nogi do tego zadania. Czasami tylko zdawała się zerkać dyskretnie za siebie, na idące z tyłu Sam i mnie. To, że sytuacja jest wyjątkowo napięta, było bardzo odczuwalne, z czego zdawała sobie sprawę przyjaciółka Martine. Kate, zazwyczaj żywa, gadatliwa i beztroska, teraz sprawiała wrażenie poddenerwowanej, albo przejmującej się czymś. Nic dziwnego... Kate miała swoje, dosyć infantylne, ale jednak, powody dla których wręcz nie cierpiała Sam - choćby to, że Sam odbiła jej Matt'a, którym dziewczyna była szczerze zainteresowana. Przewodnicząca samorządu wreszcie stanęła w miejscu, i idące zaraz za nią Kate i Martine, omal nie zderzyły się z nią, uwięzione myślami gdzieś daleko.
- Przepraszamy... - powiedziała zatroskana Kate.
- Nic się nie stało. - odparła Caroline, uśmiechając się i potrząsając głową.
Organizatorka tego nieszczęsnego spotkania wkroczyła na jeden z trzech stopniu przy wejściu do hali gimnastycznej, po czym obróciła się do nas, bardzo, bardzo okazując swoje emocje.
- Zaczynamy. - wydusiła z siebie, wyraźnie przejęta i podniecona swoim zadaniem.
Znów się obróciła i pokonała dystans dzielący ją od dwuczęściowych drzwi na halę. Materiał ich wykonania nie był istotny, ale zawsze był problem z ich otwarciem, z powodu ich sporej masy. Caroline podołała jednak temu i wkrótce białe drzwi uległy, otwierając przed nami wejście do ciemnego korytarza. Fenster weszła bez obaw, przyciskając włącznik światła. Wszystkie lampy zabuczały, po czym jak jeden mąż zaczęły się zapalać, wpierw migając a później coraz bardziej jaśniejąc.
- "Numer jeden" na mojej liście to dekoracja korytarza. - wyznała pani przewodnicząca, zagłębiając się w budynku hali.
Stanęła przy pierwszym z dwóch skrzyżowań korytarzy, obracając się na piętach.
- Serpentyny, wstążki, czy światełka... - powiedziała unosząc ramiona.
Samantha spojrzała na dziewczynę i przewróciła oczami. Była gotowa na wiele, lecz wizja spędzenia wieczoru z dziewczynami, dla których problemem wagi państwowej jest dylemat pomiędzy serpentynami a światełkami, zaczynała doprowadzać ją do frustracji.
- Ciężki wybór - powiedziała, siląc się na miły ton głosu, choć jej krótka wypowiedź aż kipiała od ironii.
Zauważyłam, że oczy Samanthy były niezwykle wywrotne gdyż dziewczyna nierzadko nimi przewracała. W myślach nawet postanowiłam, że będę sobie notować kolejne przypadki i sprawdzę czy działo się częściej to czy też przypomnienia o wybraniu swojej przyszłości w wykonaniu nauczycieli, ale... te drzwi sprawiły, że zupełnie mi to wyleciało z głowy. Ot, przypomniało mi się o nich i przeszedł mnie lekki dreszcz.
- Hmm... - Caroline chwyciła w palce swoją brodę. - Ann, podejdź tu. No śmiało. - zwróciła się do mojej osoby. - Co o tym myślisz? Może zmodyfikowana wersja świątecznych lampek?
W tym momencie wróciłam niejako do rzeczywistości, wystąpiłam przed szereg i też podrapałam się po brodzie. A to był fajny gest.
- A może i wszystko i nic? - wypaliłam od razu. - To znaczy, same lampki to mało. Ma być Halloween, ma być bal. Lampki, najlepiej czerwone, mogłyby być przysłonięte. Wstążki lub coś w tym stylu też - Machnęłam ręką trochę chaotycznie, pokazując sufit. - Ale postrzępione, zwisające z góry. A światełek część bym dała stałych, część migających. Powoli. Mdli mnie jak jest szybko.
Fenster potakiwała głową, widziałam w jej oczach, że czaiła bazę.
- Czerwone lampki we wszystkich korytarzach... - powiedziała, wyciągając z torby notes i długopis. - Czerwone lampki stałe we wszystkich korytarzach. - powtórzyła. - Migające możemy wykorzystać to wskazania drogi na halę, gdzie będzie główna część imprezy. Doskonale! - powiedziała z radością. - Ale ale... Sam, znasz się na elektronice... Myślisz, że nie będzie problemu z podłączeniem tego? W każdym korytarzu są co najmniej trzy gniazdka... ale czy kabel wystarczy?
- A skąd pomysł, że się znam na elektronice? - rzuciła obojętnie Samantha, krzyżując ręce na piersi. Najwyraźniej wyrwanie z zamyślenia nad smakiem pasztetu czy inną równie ważną sprawą jej nie odpowiadało. No i pewnie wolałaby zgłębiać strukturę tej specyficznej pieczonej mielonki w zaciszu własnego domu, czy coś... W końcu chyba Everett pomyślała o swym mężczyźnie bowiem spojrzała w stronę Kate, mimowolnie uśmiechając się kącikami ust w ramach triumfu jaki odniosła. Nigdy nie zrozumiem kobiet.
- Masz to wypisane na twarzy – powiedziałam więc radośnie w kierunku dziewczyny, na co ona odpowiedziała jedynie wymownym spojrzeniem.- W razie czego mogę pogadać z opiekunką kółka teatralnego, nie zjedzą mnie raczej za podkradnięcie rozgałęzienia.
- Oh, chodzi o to, że pracujesz w rozgłośni... pomyślałam, że możesz mieć już jakieś doświadczenie ze szkolną elektroniką. - wyjaśniła Caroline. - Czerwone i czarne wstęgi wiszące na kablach! Jak ściekająca krew i kawałki mięsa! - nagły pomysł Caroline został uwieczniony w jej notatniku.
- Nad korytarzem jeszcze pomyślimy, ale teraz chodźmy na halę. Tam będzie więcej roboty...

Kiedy dotarłyśmy do ciemnej hali, Caroline włączyła kolejne oświetlenie, powoli rozjaśniające mroki sali gimnastycznej. Kroki dziewcząt pobrzmiewały echem na tej wielkiej przestrzeni.
- Ookej... burza mózgów!
- Um... Miło było, ale okazuje się, że muszę się wcześniej urwać - rzuciła Sam, postanowiwszy spędzić ten wieczór w nieco innym towarzystwie. Na przykład swojej własnej zajebistości. - Poradzicie sobie beze mnie... z pewnością - dodała po chwili, po czym zaczęła się zbierać do wyjścia. W myślach ją wsparłam ("może zaczną rozmawiać więcej niż dwie osoby") a jednocześnie wypomniałam sobie jednostronny sarkazm choć zewnętrznie tym razem to właśnie ja przewróciłam oczami, idealnie naśladując styl dziewczyny.
- Tak szybko? - odparła zaskoczona Caroline, obracając się na piętach i spoglądając na Sam.
Ta odwróciła się i odwzajemniła spojrzenie, ale było ono puste, a sama dziewczyna nic nie powiedziała.
- Wszystko w porządku? - zapytała Caroline.
Everett nie odpowiadała. Nawet nie drgnęła.
- Sam? - Caroline ponowiła pytanie, nie uzyskawszy jakiejkolwiek odpowiedzi. - Sam?
Nagle dziewczyna otrząsnęła się, jakby ze snu i czym prędzej wybiegła z sali. Po tym zdarzeniu przewodnicząca samorządu wstrząsnęła ramionami i powróciła do zajęcia.
- Podium ustawimy... no właśnie, gdzie? Możemy je ustawić na przeciwko trybunów - wskazała ścianę na przeciwko wejścia do hali. - Lub tam, na końcu hali.
Spojrzałam do góry, następnie na boki, oceniając w myślach oświetlenie. Kiwnęłam lekko głową raczej do siebie niż do nich, zamyślona, po czym pstryknęłam w palce i wskazałam ścianę.
- Na samym końcu hali jest słabsze oświetlenie. Tak czy inaczej przy podium przydałby się jakiś dodatek, ale można dociągnąć po bokach lampy. Z drugiej strony, wtedy cała rozrywka będzie się skupiać tu... a ta końcówka pozostanie z lekka opustoszała...
Podrapała się po głowie.
- Chyba, że macie jeszcze dodatkowe plany, jak nie to myślałabym nad makietą czy czymś w tym stylu.
Caroline odnotowała chyba moje słowa bo kiwnęła głową.
- Moglibyśmy ustawić tam stoły z jedzeniem i piciem. To wystarczy, żeby zapełnić tamtą stronę? Chociaż... Tak! Mam pomysł! Przewiesimy kurtynę odgradzającą tamtą część z tą, a w niej zrobimy małe przejście. Za kurtyną będą stoły z żarciem i tak dalej, i dodatkowo wciśniemy tam świrów z klubu fanów horrorów. Prosili mnie o własny zakątek, do stworzenia sali grozy... niech tam straszą! - klasnęła.
- Ale co z oświetleniem? - zagadnęła Martine, której odejście Sam sprawiło wyraźną ulgę. Wręcz słyszałam to wewnętrzne westchnienie sygnalizujące, że można z lekka rozluźnić przeponę i mięśnie brzucha.
- Nie możemy mieć włączonego głównego oświetlenia. To jest Halloween, musi być strasznie i nastrojowo. - dodała Kate.
- Moglibyśmy wykorzystać jakieś elementy ze starej dekoracji... - Caroline miała tu ciężki orzech do zgryzienia.
- Teatralne ma część reflektorów stałych, część można przenieść. To po pierwsze. Po drugie, porobi się lampiony w miejscach, które nie będą potrzebować na gwałt silnego oświetlenia. Nie wiem, przy stołach, horrory niech myślą same nad oświetleniem, w niekoniecznie zapełnionych rogach sali...
- W magazynach mamy jeszcze jakieś pozostałości po dawnych imprezach. Włączając w to wszelkie wiszące i stojące dziwadła... Ale z lampami masz rację Ann. To świetny pomysł. - dodała kolejną adnotację do notesu.
- Inna rzecz, że w hali jest wysoki sufit. Albo więc lampiony będą wisieć bardziej po bokach, albo w niektórych miejscach zrobić oświetlenie na podłodze. Ma ktoś z was takie przenośne reflektory ogrodowe? Walnęłoby się przy wejściu, za parawanem...

Candle 2

I jakby to był perfidny pech, zgasło oświetlenie, zatapiając salę w mroku, który był nie do rozproszenia przez zachodzące światło. Ktoś pisnął ze strachu, najpewniej Kate lub Martine.
- Spokojnie... to pewnie dozorca zgasił światło. - Caroline odezwała się uspokajająco, włączając latarkę w komórce. - Pójdę je włączyć. Poczekajcie chwilę.
Dziewczyna ruszyła w kierunku wyjścia, i zniknęła w nim. Zrobiło się nagle bardzo cicho, mrok zdawał się pochłaniać wszystkie dźwięki w swoim obrębie. Dopiero brzęczenie zapalających się lamp, przerwało ten przeklęty stan, ale gdy ciemność zniknęła, Martine i Kate nigdzie nie było. Nawet Caroline nie wracała.
Dla mnie to absolutnie wystarczyło. Ciężko westchnęłam, zebrałam się w sobie, warknęłam coś pod ich adresem i pospiesznym krokiem skierowałam się ku wyjściu, uznawszy, że pomyślę nad tym gdy już znajdzie się na zewnątrz. To chyba tylko moja wyobraźnia, ale dziewczynie nagle wydało mi się, że w sali zrobiło się strasznie duszno. Drzwi zamknęły się z hukiem przed moim nosem, nieomal nieźle go gruchocząc. Nagle, bez żadnego ostrzeżenia, ściany i sufit hali wydawał się roztapiać i skapywać na parkiet hali. Każda breja na deskach odrywała obraz dawnej hali, ukazując mi zupełnie nową jej wersję - ponurą, zniszczoną halę, skąpaną w ciemnoszarym świetle, przytłumionym przez mgłę. Hala gimnastyczna wyglądała jak jeden z tych opustoszałych magazynów, które były częstą tematyką słabych horrorów. Bo dziwnej brei nie było żadnych śladów, nie licząc licznych kupek gruzu i poniszczonych sprzętów. Zarówno sufit jak i ściany, były podziurawione na wzór sera szwajcarskiego, w nieco koszmarnej scenerii. Po zrujnowanej sali rozchodził się jęk wiatru. Drzwi, które się zamknęły, teraz stały otworem...
Najpierw krzyknęłam, potem przywarłam plecami do drzwi, obracając się szybko, potem zesztywniałam, obserwując obraz. Przez dobrą chwilę tak stałam, zupełnie nieruchoma, wpatrując się w krajobraz. Umysł gorączkowo szukał jakiegoś logicznego wyjaśnienia, aż wreszcie je znalazł.
- Fuck - warknęłam pod nosem, uznawszy właśnie, że ktoś mnie potraktował jakimś psychotropem. No, ale skoro już byłam na fazie... lepiej się nie ruszać. Jeszcze nieumyślnie na coś wpadnę (nie chodzi o pomysł, nie potrzebowałam dragów aby być pomysłową). Postanowiłam więc opierać się o drzwi... o kur, były otwarte...
Wywaliłam się na ziemię, wstałam, otrzepałam się i tak sobie stanęłam. Ot, poczekam aż stracę przytomność czy coś. Narkotyki to nie gra komputerowa. Kur, kur, kur. Utrata przytomności byłaby o wiele łagodniejszym losem - tak mogłam stwierdzić, kiedy ujrzałam korytarz zrujnowanego gmachu. Tak jak i sala, w wielu miejscach miał ubytki, przez które można było przedostać się do małych klas. Pomimo porażającej pustki i jęku wiatru, sprawiał wrażenie bezpiecznego, a przynajmniej prawdziwego. Skoro był tak baardzo prawdziwy, powinnam chyba nim iść czy... nie, nie ruszam się. Zamiast tego więc, nie z nudów a z przezorności, obserwowałam sposób odmalowania korytarza, ubytki, jak wyglądały - miałam nadzieję, że uda mi się ocenić czy to taki sam styl jaki znałam, czy może to stan przeszły, szkoła sprzed parudziesięciu lat... no i skąd ubytki. Czy to wiek który rozsypał mur, czy też jakieś eksplozje, uderzenia, może trzęsienie ziemi... Pociągnęłam jeszcze nosem, sprawdzając jak pachniało powietrze. Wilgoć, może pył, może raczej kurz czy też jeszcze coś innego. Chociaż - skoro już przyjęłam, że wszystko było odrealnione, równie dobrze mogłabym poczuć prażoną kukurydzę. Nieważne. Każda wskazówka powinna być przydatna.
Powietrze przesycone było wilgocią i stęchlizną, a korytarz wyglądał na zrujnowany przez upływ czasu i akty wandalizmu w wykonaniu znudzonej młodzieży. Na łuszczących się ścianach nie było jednak żadnych malunków, czy graffiti o tym świadczących. Cokolwiek się stało, wyglądałby jakby Czas zdecydował się zabrać mnie w podróż ze sobą...

Candle 3

Z plastycznego punktu widzenia to było fascynujące. Zrujnowany korytarz, kompletnie zatęchły, farba odchodząca od ścian, które pewnie za mocniejszym uderzeniem łomu rozsypią się w proch... feerię barw budowały odcienie szarości, przeplatające się jedna z drugą i przyćmiewające wszystkie intensywniejsze kolory. Ostrą kropką wśród tego krajobrazu była absolutnie niepasująca tu, nowa, niezniszczona Ann, o pobłyskujących przez chwilę od artystycznej fascynacji oczach. Ta jednak szybko ustąpiła niepewności. To wszystko było naprawdę nietypowe. Ale jednocześnie takie... statyczne. Nic mnie nie goniło, dostrzegałam źródła światła, które były stałe i nieruchome, pył spokojnie grał w powietrzu, które utknęło przed laty w zastoju. Fantastyczne w swej istocie. Ten budynek odkrywał moją cichą pasję - miasta-widma, plamki, zdarzające się od czasu do czasu na mapie USA i które bardzo chciałam zobaczyć gdy byłam młodsza. To jednak tym bardziej sprawiało, że łatwiej mi było wmawiać sobie, że to wszystko to tylko sen lub skutek jakiegoś głupiego nabuzowania, które ktoś zechciał mi zapewnić. W kontekście cichej i kojącej samotności zaczęłam się jednak zastanawiać, czy mam bluźnić, czy ograniczyć się do cichego "uau". Uczyniłam jeden próbny krok na korytarz i zatrzymałam się, wciąż obserwując otoczenie. Spostrzegawczość miałam słabą, ale może dostrzegę jakiś ruch, w razie czego... poza własnym. Nic się jednak nie zmieniło. Ciszę mąciły jedynie odgłosy jęczącego powietrza, nasycające zrójnowaną budowlę lekką mgiełką. Korytarz zdawał się zachęcać do wejścia, dawał niemą obietnicę bezpieczeństwa. A, jak powszechnie wiadomo, takie obietnice bywały złudne. Gdy jednak minęła chwila i wróciła mi dopasowana już do absurdu sytuacji racjonalność, powoli, spokojnie ruszyłam korytarzem, stawiając ostrożne kroki i w myślach podśpiewując. Wszystko to aby odpędzić od siebie strach. Ale jednocześnie moje najgorsze mary były jak najbardziej realne, a w coś takiego... na nogach trzymał mnie własny sceptycyzm. Nawet się z niego cieszyłam, pozwalał mi bowiem w spokoju podziwiać nieruchomą mgiełkę, światło i wsłuchiwać się w jęk wiatru, w którym jedynym odstępstwem był dźwięk moich własnych kroków, dziwnie wyostrzonych przez ogólnie ciche otoczenie. Przemierzałam groteskowy korytarz, z cichą nadzieją na jakąkolwiek rezolucję. Jednak zdawał się on ciągnąć o wiele dalej, niż był robił to w rzeczywistości – tak zauważyłam po jakimś czasie. Żadnego skrzyżowania nie było, tylko jeden, długi, zamglony korytarz i dziury w jego ścianach, ukazujące zagracone salki, wykorzystywane niegdyś przez trenerów i kapitanów drużyn na spotkaniach, w celu uzgodnienia taktyki i ogólnego podsumowania. Teraz jednak stały puste, martwe jak cała reszta tego odmienionego pomieszczenia. W pewnym momencie, dach nad korytarzem skończył się, obnażając żelazne pręty i belki, stanowiące podstawę i wzmocnienie konstrukcji. Ściany również wydawały się kończyć, a całość sprawiała wrażenie nadgryzienia przez czyjeś olbrzymie szczęki. Korytarz skończył się wraz z pojawieniem się gruzów, będących niegdyś częścią ścian. Przede mną rozciągała się ogromna przepaść, której koniec zasłaniała wszechobecna mgła, gęściejsza na zewnątrz. Cisza, naruszana przez szum wiatru i szelesty poruszających się płatów farby na ścianach, była wręcz nienaturalna. Wraz z pojawieniem się tej ślepej uliczki, powstało pytanie - co się stało z resztą kompleksu szkolnego...? Tego jednak nie chciałam sprawdzać. Widziałam jeden korytarz, odchodzące od niego sale, surrealistyczną wizję perspektywy i coś, czego nie dostrzegałam wcześniej (no bo przecież to była tylko faza), czyli dalsze zrujnowanie budynku. Zadumana więc przykucnęłam przy wyrwie w jednym z jej niższych punktów i zadumałam się nad tym co by było, gdybym wyciągnęła rękę przed siebie i pomachała. Nie no, to by było głupie. Dłoń przecięła powietrze, poruszając nieznacznie kłębiącą się mgłę. Nic się nie stało, jakby rzeczywistość była jak najbardziej realna. Potem więc dotknęłam murku. Rozsypie się, zje mnie? Palce, a potem cała dłoń, przylgnęła do chłodnego i wilgotnego murku. Przytrzymałam ją tak przez chwilę, a gdy ją odjęłam, pozostały na niej płaty farby, tynku lub czegokolwiek co pokrywało zrujnowane ściany. Wtedy ciszę przerwał chrzęst gruzu i ktoś nucący jakąś nerwową melodię. Na to drgnęłam od razu i rozchyliłam szerzej powieki w ramach spontanicznej reakcji na gwałtowny wzrost poziomu adrenaliny we krwi. Coś zaburzyło mi ciszę. Nie byłam sama. A to dziwne...
Stanęłam prosto i, nieruchoma, obróciłam głowę w kierunku źródła dźwięku, mimowolnie spłycając oddech aby stał się niemalże niesłyszalny. Poczekam, zobaczę, usłyszę.
 
Gratisowa kawka jest offline