Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-01-2011, 20:04   #141
xeper
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Hans, Ulli

Dopadli we dwóch leżącego teraz nieruchomo przywódcę bandytów i zwlekli jego ciało z ołtarza. Całe ręce Arne były we krwi, cieknącej z poszarpanych nadgarstków. Nikt nie wiedział, czy choćby jej odrobina zrosiła kamienny ołtarz i ziemię wokół niego. Wyglądało na to, że nie, gdyż nic się nie stało. Trzymając mocno, krzyczącego i wyrywającego się bandytę, który w międzyczasie powrócił z objęć Morra do świata żywych, wywlekli go wspólnymi siłami spomiędzy kamieni. Niklas wciąż znajdował się w tym samym miejscu, klęcząc obok nieruchomych ciał Burgolfa i Josta. Wokół niego obaj magowie dostrzegli jaśniejącą, bursztynową poświatę. Wydobywała się z ziemi i roślin na niej rosnących, tworząc naokoło Niklasa szaleńczo wirujący kłąb, rozrastający się z każdą chwilą i wzbijający się w niebo. Altaresh był już niemal niewidoczną mgiełką, zalegającą nad wierzchołkami drzew i rozmywającą się w nicość.

Nie mieli czasu na przyglądanie się dalszemu rozwojowi wypadków. Arne Geehs niemal się im wyrwał. Hans przydusił go kolanem do ziemi, a Ulli w tym czasie pobiegł po jakieś pęta. W końcu udało się im zakneblować i związać przestępcę, którego przywiązali do drzewa rosnącego obok chaty.

Magia gromadząca się wokół kapłana tworzyła już kilkumetrowej średnicy kolumnę rozrastającą się z każdą chwilą. Towarzyszył temu niski, ledwo słyszalny, a może raczej wyczuwalny pomruk, wydawany przez całe otaczające ich środowisko. Niklas w pewnym momencie podniósł się i skierował swoje, szeroko rozłożone ręce w stronę niknącego demona. Cała zgromadzona moc wystrzeliła w górę z ogłuszającym rykiem nawałnicy i uderzyła w eteryczną istotę. W sekundzie zapadła całkowita cisza, świat zamarł w bezruchu, a potem wszystko zniknęło. Niklas upadł na ziemię.


Tupik, Klemens

Kroki zbliżały się. Były trochę nierówne, jakby idąca osoba powłóczyła jedną nogą lub była kulawa. Wszyscy, z bronią gotową do walki, wpatrywali się w mrok. Na ścieżce wiodącej w górę, do kręgu zamajaczyła w końcu jakaś postać. Światło księżyca wyłowiło z ciemności zgarbioną, wykręconą sylwetkę chłopca. Szedł z podniesioną głową, bez lęku, czy strachu przed czyhającymi na niego na górze obrońcami kręgu.

Strażnicy, przywiedzeni z Kappelburga przez Klemensa, niespokojnie poruszyli się. Jeden czy dwóch, mocniej ścisnęło miecze i zrobiło krok w stronę chłopca. Tupik i Klemens przyglądali mu się z szeroko otwartymi oczami. W końcu rozpoznali go. Był to Max, młody uczeń kapłana Gisberta, ponoć obdarzony nadprzyrodzonymi mocami. Chłopak zatrzymał się kilkanaście metrów od kręgu.

- Módlcie się, albowiem czas nadchodzi. Vitto, czyń swą powinność! - krzyknął, a jego głos brzmiał władczo i mocno, zupełnie jakby nie należał do tego wątłego, zdeformowanego chłopaka. Vitto, o dziwo posłuchał. Wszedł do kręgu i uklęknął przy centralnym kamieniu. Chłopak po chwili dołączył do niego, klękając po przeciwnej stronie i tak samo, rozpościerając ręce i wznosząc je ku niebu.

Wszyscy zgromadzeni w kręgu patrzyli na modlących się, niepewni tego co się dzieje. Strażnicy z miasta w końcu też uklękli i pochylili głowy, zanosząc modły do swego głównego patrona, Taala. Przez chwilę nic się nie działo. Ręce modlących nagle skierowały się w niebo, mierząc gdzieś na południe. Powietrze przeszył stłumiony huk, jakby odległy grzmot. A potem wszystko ucichło.

- Teraz los Talabeklandu spoczywa w rękach Ojca Leopolda - powiedział w końcu Vitto, podnosząc się z klęczek i pomagając wstać chłopcu. Skierowali swoje kroki w stronę chaty kapłana.


Kargun

Krasnolud szybko uporał się z wykopaniem dołu, w którym miały spocząć doczesne szczątki Anzelma zwanego Pokrzywką. Potem przeniósł, z pomocą wciąż utyskującego Bornitza, ciało kapłana i złożył je w grobie. Wziął się za zasypywanie mogiły, a Bornitz w tym czasie wrócił pomagać Ojcu Leopoldowi. Gdy skończył pracę, zmówił krasnoludzką modlitwę za zmarłych i poszedł zobaczyć co robią dwaj ludzie.

Kamienie zostały umyte wodą i oczyszczone z krwi. To samo tyczyło się centralnie położonego ołtarza, na którym dotychczas spoczywały zwłoki. Kapłan, wokół kamienia rozsypał gruby na dwa palce krąg z soli i jakiejś innej substancji, a na samym ołtarzu postawił wypełnioną wodą miskę. Teraz stał nieruchomo i wodził palcami po wilgotnych znakach wyżłobionych na powierzchni. Adolf Bornitz stał z boku i rozglądał się niespokojnie, jakby obawiał się nagłego ataku.

- Wyjdźcie z kręgu - rozkazał Ojciec Leopold. - I módlcie się aby się powiodło. Na szali ważą się losy całego Talabeklandu, jeśli nie Imperium. Zaprawdę straszna jest moc wrogów Taala...
Zgodnie z życzeniem kapłana, człowiek i krasnolud wyszli poza obręb kamieni i z obawą czekali co się wydarzy. Tymczasem Leopold pogrążył się w modlitwie, tylko jego usta poruszały się, gdy stał pochylony nad kamiennym ołtarzem. Po kilku minutach wyprostował się i wylał zawartość misy na powierzchnię kamienia. Znów się modlił wodząc palcami po symbolach i znakach. Zerwał się wiatr, zimny i porywisty. Targał gałęziami drzew i połami ubrań, wył i świszczał między kamieniami. Ojciec Leopold wzniósł ręce ku niebu a potem opuścił je ku ziemi. Adolf upadł na kolana i pogrążył się w modlitwie. Kargun przyglądał się nadal, temu co się dzieje.

- W imię Taala, tego który cię pokonał, nakazuję ci, Altareshu wrócić do grobu, z któregoś został uwolniony! - krzyknął kapłan i rozpostarł ręce.
- W imię Taala, tego który pokonał twego pana, zmywam krew, która cię obudziła z wiecznego snu - wylał resztę wody na kamień i szybkim ruchem dłoni ją starł.

Niebo pociemniało, jakby coś zasłaniało gwiazdy. Półprzeźroczysty kształt nadpływał nad krąg, wyciągając długie, utkane z mgły macki w kierunku kapłana. Ten skrzyżował ręce nad głową.
- Nie masz mocy nade mną, Altareshu - powiedział głośno. - Moi bracia w wierze pozbawili cię mocy. Jesteś tylko cieniem.

Kształt ściemniał, stłoczył się w sobie i opadł do kręgu, całkowicie zasłaniając kapłana i przestrzeń między kamieniami. Kargun słyszał zawodzenia i jęki w nieznanych językach, jakie dobiegały z mrocznego obłoku. Poczuł ból, gdy coś wniknęło mu do wnętrza głowy i zmusiło do ruchu. Starał się pozostać w miejscu, ale ból się nasilił, aż z oczu polały się łzy. Zrobił krok do przodu, w kierunku kręgu. Potem drugi i trzeci. Nie wiadomo skąd, w jego ręku pojawiła się broń. Musiał przerwać rytuał, nie mógł dopuścić do ponownego pogrzebania Altaresha. W pewnej chwili usłyszał krzyk i ból ustąpił. Kargun stracił przytomność.
***
- Wszystko z Tobą w porządku? - zapytał stojący nad nim Leopold, gdy khazad odzyskał zmysły. Na twarzy kapłana widniała długa, krwawa szrama. Jedną rękę miał owiniętą przesiąkłymi krwią bandażami.
 
xeper jest offline