Hans, Ulli
Dopadli we dwóch leżącego teraz nieruchomo przywódcę bandytów i zwlekli jego ciało z ołtarza. Całe ręce Arne były we krwi, cieknącej z poszarpanych nadgarstków. Nikt nie wiedział, czy choćby jej odrobina zrosiła kamienny ołtarz i ziemię wokół niego. Wyglądało na to, że nie, gdyż nic się nie stało. Trzymając mocno, krzyczącego i wyrywającego się bandytę, który w międzyczasie powrócił z objęć Morra do świata żywych, wywlekli go wspólnymi siłami spomiędzy kamieni. Niklas wciąż znajdował się w tym samym miejscu, klęcząc obok nieruchomych ciał Burgolfa i Josta. Wokół niego obaj magowie dostrzegli jaśniejącą, bursztynową poświatę. Wydobywała się z ziemi i roślin na niej rosnących, tworząc naokoło Niklasa szaleńczo wirujący kłąb, rozrastający się z każdą chwilą i wzbijający się w niebo. Altaresh był już niemal niewidoczną mgiełką, zalegającą nad wierzchołkami drzew i rozmywającą się w nicość.
Nie mieli czasu na przyglądanie się dalszemu rozwojowi wypadków. Arne Geehs niemal się im wyrwał. Hans przydusił go kolanem do ziemi, a Ulli w tym czasie pobiegł po jakieś pęta. W końcu udało się im zakneblować i związać przestępcę, którego przywiązali do drzewa rosnącego obok chaty.
Magia gromadząca się wokół kapłana tworzyła już kilkumetrowej średnicy kolumnę rozrastającą się z każdą chwilą. Towarzyszył temu niski, ledwo słyszalny, a może raczej wyczuwalny pomruk, wydawany przez całe otaczające ich środowisko. Niklas w pewnym momencie podniósł się i skierował swoje, szeroko rozłożone ręce w stronę niknącego demona. Cała zgromadzona moc wystrzeliła w górę z ogłuszającym rykiem nawałnicy i uderzyła w eteryczną istotę. W sekundzie zapadła całkowita cisza, świat zamarł w bezruchu, a potem wszystko zniknęło. Niklas upadł na ziemię.
Tupik, Klemens
Kroki zbliżały się. Były trochę nierówne, jakby idąca osoba powłóczyła jedną nogą lub była kulawa. Wszyscy, z bronią gotową do walki, wpatrywali się w mrok. Na ścieżce wiodącej w górę, do kręgu zamajaczyła w końcu jakaś postać. Światło księżyca wyłowiło z ciemności zgarbioną, wykręconą sylwetkę chłopca. Szedł z podniesioną głową, bez lęku, czy strachu przed czyhającymi na niego na górze obrońcami kręgu.
Strażnicy, przywiedzeni z Kappelburga przez Klemensa, niespokojnie poruszyli się. Jeden czy dwóch, mocniej ścisnęło miecze i zrobiło krok w stronę chłopca. Tupik i Klemens przyglądali mu się z szeroko otwartymi oczami. W końcu rozpoznali go. Był to Max, młody uczeń kapłana Gisberta, ponoć obdarzony nadprzyrodzonymi mocami. Chłopak zatrzymał się kilkanaście metrów od kręgu.
- Módlcie się, albowiem czas nadchodzi. Vitto, czyń swą powinność! - krzyknął, a jego głos brzmiał władczo i mocno, zupełnie jakby nie należał do tego wątłego, zdeformowanego chłopaka. Vitto, o dziwo posłuchał. Wszedł do kręgu i uklęknął przy centralnym kamieniu. Chłopak po chwili dołączył do niego, klękając po przeciwnej stronie i tak samo, rozpościerając ręce i wznosząc je ku niebu.
Wszyscy zgromadzeni w kręgu patrzyli na modlących się, niepewni tego co się dzieje. Strażnicy z miasta w końcu też uklękli i pochylili głowy, zanosząc modły do swego głównego patrona, Taala. Przez chwilę nic się nie działo. Ręce modlących nagle skierowały się w niebo, mierząc gdzieś na południe. Powietrze przeszył stłumiony huk, jakby odległy grzmot. A potem wszystko ucichło.
- Teraz los Talabeklandu spoczywa w rękach Ojca Leopolda - powiedział w końcu Vitto, podnosząc się z klęczek i pomagając wstać chłopcu. Skierowali swoje kroki w stronę chaty kapłana.
Kargun
Krasnolud szybko uporał się z wykopaniem dołu, w którym miały spocząć doczesne szczątki Anzelma zwanego Pokrzywką. Potem przeniósł, z pomocą wciąż utyskującego Bornitza, ciało kapłana i złożył je w grobie. Wziął się za zasypywanie mogiły, a Bornitz w tym czasie wrócił pomagać Ojcu Leopoldowi. Gdy skończył pracę, zmówił krasnoludzką modlitwę za zmarłych i poszedł zobaczyć co robią dwaj ludzie.
Kamienie zostały umyte wodą i oczyszczone z krwi. To samo tyczyło się centralnie położonego ołtarza, na którym dotychczas spoczywały zwłoki. Kapłan, wokół kamienia rozsypał gruby na dwa palce krąg z soli i jakiejś innej substancji, a na samym ołtarzu postawił wypełnioną wodą miskę. Teraz stał nieruchomo i wodził palcami po wilgotnych znakach wyżłobionych na powierzchni. Adolf Bornitz stał z boku i rozglądał się niespokojnie, jakby obawiał się nagłego ataku.
- Wyjdźcie z kręgu - rozkazał Ojciec Leopold. - I módlcie się aby się powiodło. Na szali ważą się losy całego Talabeklandu, jeśli nie Imperium. Zaprawdę straszna jest moc wrogów Taala...
Zgodnie z życzeniem kapłana, człowiek i krasnolud wyszli poza obręb kamieni i z obawą czekali co się wydarzy. Tymczasem Leopold pogrążył się w modlitwie, tylko jego usta poruszały się, gdy stał pochylony nad kamiennym ołtarzem. Po kilku minutach wyprostował się i wylał zawartość misy na powierzchnię kamienia. Znów się modlił wodząc palcami po symbolach i znakach. Zerwał się wiatr, zimny i porywisty. Targał gałęziami drzew i połami ubrań, wył i świszczał między kamieniami. Ojciec Leopold wzniósł ręce ku niebu a potem opuścił je ku ziemi. Adolf upadł na kolana i pogrążył się w modlitwie. Kargun przyglądał się nadal, temu co się dzieje.
- W imię Taala, tego który cię pokonał, nakazuję ci, Altareshu wrócić do grobu, z któregoś został uwolniony! - krzyknął kapłan i rozpostarł ręce.
- W imię Taala, tego który pokonał twego pana, zmywam krew, która cię obudziła z wiecznego snu - wylał resztę wody na kamień i szybkim ruchem dłoni ją starł.
Niebo pociemniało, jakby coś zasłaniało gwiazdy. Półprzeźroczysty kształt nadpływał nad krąg, wyciągając długie, utkane z mgły macki w kierunku kapłana. Ten skrzyżował ręce nad głową.
- Nie masz mocy nade mną, Altareshu - powiedział głośno. - Moi bracia w wierze pozbawili cię mocy. Jesteś tylko cieniem.
Kształt ściemniał, stłoczył się w sobie i opadł do kręgu, całkowicie zasłaniając kapłana i przestrzeń między kamieniami. Kargun słyszał zawodzenia i jęki w nieznanych językach, jakie dobiegały z mrocznego obłoku. Poczuł ból, gdy coś wniknęło mu do wnętrza głowy i zmusiło do ruchu. Starał się pozostać w miejscu, ale ból się nasilił, aż z oczu polały się łzy. Zrobił krok do przodu, w kierunku kręgu. Potem drugi i trzeci. Nie wiadomo skąd, w jego ręku pojawiła się broń. Musiał przerwać rytuał, nie mógł dopuścić do ponownego pogrzebania Altaresha. W pewnej chwili usłyszał krzyk i ból ustąpił. Kargun stracił przytomność.
***
- Wszystko z Tobą w porządku? - zapytał stojący nad nim Leopold, gdy khazad odzyskał zmysły. Na twarzy kapłana widniała długa, krwawa szrama. Jedną rękę miał owiniętą przesiąkłymi krwią bandażami.