Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-01-2011, 17:47   #184
Akwus
 
Akwus's Avatar
 
Reputacja: 1 Akwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie coś
Zdgar de Rais

Klęczał pochylony nad ciałem brata zupełnie za nic mając sobie tocząca się dookoła rzeź. Wiedzieli, że prowadzone przez nich życie prędzej czy później doprowadzić musiało do marnego końca, lecz to co spotkało Hugona było jawną farsą. Ustrzelony przez odmieńca w chwili gdy niemal świętowali już udany napad, zabity mimo iż otoczony przez swoich najlepszych ludzi odziany w pancerz, dawał właśnie napadniętym szansę na ujście z życiem.
Zdgar wiedziała, że nie ludziom nie można ufać, lecz to co stało się przed paroma chwilami było tym co ostatecznie uformowało go takiego jakim zapamiętać młodszego z Raisów miały przyszłe pokolenia, które z lękiem wymawiały zawsze jego przydomek...

- Musimy jechać, Zdgar! - jeden ze starszych zbójów potrząsł ramieniem pochylonego wciąż nad ciałem bandyty - na opłakiwanie strat przyjdzie czas później, teraz trwa walka i nie chcij, bym musiał musiał opłakiwać Was obu.
- Nie będziesz musiał - odparł ciężko de Rais podnosząc się z kolan - Dajcie spokój kolektorowi, to tylko złoto.
Wet spojrzał na nowego herszta z lekkim zdziwieniem - A nie po złoto myśmy tu przyszli?
- Po co przyszliśmy, po to przyszliśmy - odparł ocierając z twarzy ostatnie łzy jakie miał w życiu uronić - Wyjedziemy jednak ze skalpem odmieńca, skalpem, który zapoczątkuje naszą kolekcję i uwierz mi, będzie ona zajmowała więcej skrzyń niż wiózł kolaską ten dureń.
Na twarzy Zdgara pojawił się uśmiech, który świadczył, że zbój nie rzuca słów na wiatr.
- Czyli elf?
- Elf i ten magik w okularkach,chcę jego broń, widziałeś jak ona działa! Żadne kłódki i najwymyślniejsze zamki nas wtedy nie powstrzymają!

Rozkazy były jasne, a Yavandir i Wolfborg byli ich głównymi założeniami.

***

Elf pierwszy miał się przekonać co znaczyło zadrzeć z rodem de Rais, z mężami noszącymi z dumą wyjęte spod prawa nazwisko, szerzącymi strach w całej Akwitanii. Kilkanaście godzin temu w okolicznych karczmach powtarzano z trwogą imię Hugona de Reise modląc się jednocześnie do panienki aby plotki o pojawieniu się w okolicy jego bandy były mocno przesadzone. Za kilka świtań wiejskie baby plotkować miało o Zdgarze, który po śmierci brata miał okazać się jeszcze większym okrutnikiem niż ten pierwszy. Za przemianę jaka nastąpiła w banicie winiono elfa, który to ponoć stał się tego bezpośrednim powodem.

Stojąc dosłownie o kilkanaście metrów od szumiącej wody Yavandir nie do końca podzielał ten pogląd, lecz też nie w tą stronę uciekały teraz jego myśli. Elf czuł niemal wycelowane w swoje plecy dwie pary ciężkich kusz, w uszach zaś wciąż szumiało mu stanowcze polecenie nakazujące zatrzymać się w miejscu. Teraz gdy stał po kostki w miękkim mule żałował, że nie zaryzykował kilku dodatkowych kroków, które być może pozwoliłby mu dojść linii tataraku jakkolwiek dającej szanse na ratunek. Wtedy w grze była tylko jedna kusza, a jeden bełt można było mieć nadzieję wytrzymać, cztery dawały znakomicie mniejszą szansę na przeżycie...

***

Rozkazy Zdgara doszły jego ludzi dokładnie w momencie gdy Kuter wyciągał wyszczerbioną szablę z boku Jerome.
- Tego w okularkach powiadasz? A niby gdzie go w tej ciemności i zgiełku szukać.
- Tam gdzie i innych zbiegów, pewno w rzece ratunku szukają.
Mówiąc to zbój spojrzał na dwa ciała, których właściciele jeszcze za życia mieli nadzieję zbiec dokładnie tak jak to opisał.
Kuter tymczasem pochylił się nad ciałem trapera przeszukując je w poszukiwaniu łupów, które należały się mu jak psu micha. Obaj towarzysze profesora mili przy sobie całkiem pokaźny dobytek, co świadczyło o tym, że ten który ich najmował dbał o swoich ludzi lepiej niż dobrze. Przez chwile Kutrowi zrobiło się aż smutno, gdy uświadomił sobie jak długo musiałby na to pracować u de Reise. Znaczy przy założeniu, że nie dorabiałby na boku i szabrował ciał.

Uwagę zbója przykuły dwie podłużne tubki, za małe, żeby trzymać w nich pergaminy, oraz zaopatrzone w dziwni wystający u szczytu trok.
- Te Omar, podejdź no z pochodnią, bo przyjrzeć się dobrze nie mogę.
Ten, który przed chwilą przyniósł nowe rozkazy posłusznie wykonał polecenie starszego kompana. Zrobił to nawet zbyt gorliwie, bo podsuwając pochodnię niemal pod sam rant kapelusza Kutra osmalił mu niemal brwi oraz zajął ów dziwny troczek.

***

- Odmieńcze!
Zagrzmiało za plecami elfa.
- Mój szef chce cię widzieć martwego i nie zamierzam go zawieść. Tyle, że Hugon był i moim przyjacielem - tu dało się wyczuć zmianę w tonie mężczyzny - A jeśli kazałbym teraz zastrzelić cię jak psa nie miałbym z tego satysfakcji. STAWAJ!
Yavandir po raz ostatni ocenił swoje szanse uniknięcia poczwórnego trafienia i spokojnie odwrócił się w stronę z której padło wyzwanie.
Intuicja nie myliła go ani o jotę - czterech kuszników stało z podniesionymi do twarzy kolbami, a stojący pomiędzy nimi zbrojny wyglądał tak niepozornie, że w jednej chwili elf zrozumiał, że za chwilę przyjdzie zmierzyć mu się z przeciwnikiem, który z pewnością skrywa znakomicie więcej niż pokazuje. Nie lubił takich pojedynków, tak jak wolał nie ryzykować szlaków, o których nie był w stanie absolutnie nic powiedzieć. Czasem jednak trzeba było zmierzyć się z jednym i z drugim.
Miecz wysunął się z pochwy elfa niemal bezgłośnie, tak samo bezgłośnie w dłoniach jego przeciwnika wylądowały dwa długie sztylety. Yavandir pokręcił z niezadowoleniem głową i cofnął się chcąc zmusić przeciwnika do walki w grzązkim mule, który powinien dawać przewagę zwinnemu elfowi.

***

- Co to niby?
- Chuj wie, chyba jakiś żarzący patyczek, ale gówno wart, światła jak u psa w dupie, wywal.
Kuter nie czekał na dalsze zachęty, znalezione tubki były wyraźnie lichej jakości, bo nie nadawały się nawet do przeczytania listu, a co dopiero do dawania znaków na większe odległości. Cisnął tlący się wciąż przedmiot w stronę tataraku, a pozostałe odepchnął na bok ponownie wracając do ciała.

Potężny wybuch po raz drugi targnął zlaną nocnym całunem polaną. W górę wystrzeliła również fontanna wody, jęki konających potwierdziły zaś, że w trzcinach faktycznie mógł skrywać się jakowy zbieg.

***

Yavandir nie czekał. W najmniejszym stopniu nie interesowało go skąd owy grzmot pochodzi. W tej chwili liczyło się jedynie to, że cała piątka zbirów skuliła się na jego dźwięk odruchowo rozglądając za źródłem. Lepiej nigdy już mogło nie być i elf nie zastanawiał się ani sekundy nad porzuceniem jakichkolwiek znamion honorowego pojedynku.

Przez pierwszego z oponentów przeszedł nie zatrzymując się nawet a jedynie tnąc swoim ostrzem finezyjnie prześlizgując się pomiędzy oboma jego ostrzami. Nie sprawdzając efektu ruszył do pierwszego kusznika i szybciej niż ten zdołał pociągnąć za spust Yavandir złapał go osłaniając się niczym tarczą przed kolejnymi strzałami. Dwa ciężkie bełty an tak małym dystansie nie mogły jednak zatrzymać się na pierwszym ciele i elf poczuł jak rozcinają jego piersiowy pancerz.
Uderzenie serca i zrozumiał, że było to jednak dużo za mało, by zatrzymać go przed wykończeniem bezbronnych już kuszników. Jednym sprawnym ruchem podbił do góry wciąż ściskaną przez tego którym się osłaniał kuszę i sprawnie naciskając nerwy przedramienia zmusił go do zwolnienia cięciwy.

Nawet w tak dziwnej pozycji z trzech metrów nie sposób było chybić, a elf chybić nie zwykł. Drugi z kuszników zdołał co prawda dobyć miecza, lecz w porównaniu z elfem, który jednym płynnym obrotem nadał wyszarpniętemu z cholewy martwego już mężczyzny ostrzu dość prędkości, by nóż wbił się w gardło nieszczęśnika nim ten zdołał przestąpić choć krok z wzniesionym orężem.

Łowca D`Arville oddychał lekko całe zajście nie trwało więcejk jak kilka sekund, po których trzy ciała kuszników jednocześnie osunęły się na ziemię bez ducha. Czwarty zaś wciąż mocujący się ze swoją niesprawną bronią miał w oczach tak ogromne przerażenie, że wystarczyło by elf postąpił w jego stronę krok, by ten porzucił rynsztunek i rzucił się do ucieczki.

Elf beznamiętnie odwrócił się przez ramię patrząc jak ten, który rzucił mu wyzwanie leży bez ruchu, mógł udawać żeby uśpić czujność łowcy ,mógł, tylko po co zanurzać do tego całą twarz w mule...

***

- O kurwa - wycedził Kuter gdy powoli wracała do niego świadomość i szczątkowy słuch. - Zajebiste!
Szybko pochylił się zbierając pozostałe z wybuchowych tubek, reszta łupów nie miała przy nich znaczenia.
Drugi z łotrów wciąż jeszcze nie mógł złapać równowagi i dopiero gdy kompan chwycił go za ramię postarał się skupić wzrok na uśmiechniętej twarzy Kutra. Słowa tego ostatniego dochodziły do niego zagłuszane wszechobecnymi dzwonami. - No i teraz możemy iść szukać w krzakach tego profesorka...
 
Akwus jest offline