Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-01-2011, 22:41   #51
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację

Rafael Jose Alvaro


Kościół był mały i położony na uboczu. Otoczony malowniczymi, przysypanym śniegiem parkiem w którym bawiły się roześmiane dzieciaki obserwowane przez swoich rodziców. Park jasno oświetlały latarnie elektryczne zalewając wszystko swoim łagodnym, złocistym blaskiem.

Wnętrze kościoła było małe i skromne. Dwa rzędy drewnianych ławek z wysokimi oparciami, po dziewięć ław w jednym rzędzie, skromny ale piękny ołtarz i chłód, który przenikał na wskroś. Kościół był prawie pusty, nie licząc pojedynczych ludzi którzy modlili się na klęczkach.

Jedynym źródłem światła w kościele były woskowe świece przy ołtarzu oraz małe lampki w bocznych nawach kościoła. Tobie jednak nie przeszkadzał ten półmrok. Jeszcze jedna z zalet bycia wampirem. W ciemnościach widziałeś dużo lepiej niż zwykli ludzie.

Wiedząc, że ów Zdradzony wie, jak wyglądasz siadłeś w ławce dokonując wcześniej należnych ołtarzowi rytuałów. Ledwie zdążyłeś zająć miejsce w ławce i z zainteresowaniem zlustrować ołtarz, kiedy usłyszałeś za sobą cichy szept.

- Nie odwracaj się. Wolę jeszcze na razie pozostać anonimowy.

- Zdradzony ...

- Tak. To ja.

- Czemu ...

- Nic nie mów. Słuchaj. Nie ufaj temu, kogo ty znasz pod imieniem Jackoob. Jesteś jedynie pacynką na jego dłoni. Niczego cię nie uczy, bo już spisał cię na straty. Podobnie, jak mnie kiedyś. Potrzebuje tylko twoich znajomości w policji, bo chce wiedzieć, jak postępuje śledztwo w wiadomej ci sprawie.

- Skąd ...

- Mówiłem, byś nic nie mówił – szept Zdradzonego działał na ciebie jak komenda na żołnierza. Nie potrafiłeś mu się oprzeć. Była w nim jakaś siła i moc. – Na ławce za tobą zostawię ci kopertą. Co zechcesz zrobić z jej zawartością, pozostaje w twojej gestii. Znajdziesz tam też do mnie numer kontaktowy. Przeczytaj. Zapoznaj się. Zdecyduj.

Miałeś tego dosyć. Odwróciłeś się by coś powiedzieć, ale miejsce na ławie było puste. Na ciemnowiśniowym drewnie leżała jednak sporych rozmiarów szara, pocztowa koperta.

Za tobą zagrały organy, zabrzęczał dzwonek za ołtarzem. Zaczynało się wieczorne nabożeństwo.


Terrence Baldrick


Prowadziłeś samochód uważnie obserwując drogę przed sobą. Znów lekko sypał śnieg i przez to warunki do jazdy nie były najlepsze. Asfalt pokrywała cienka warstwa błota pośniegowego, co zwiększało ryzyko poślizgu przy zbyt szybkiej jeździe.

W końcu jednak opuściłeś zalesione i pofałdowane tereny i wyjechałeś na otwartą przestrzeń, z której dokładnie widziałeś Nowy York.

Zahamowałeś z piskiem opon. Samochód stracił przyczepność i z rozpędem wbił się w śnieg zalęgający na poboczu. Odpaliły poduszki powietrzne otaczając cię ze wszystkich stron. Silnik zgasł, kiedy przednia maska zniknęła w zaspie.

Po chwili udało ci się wydostać na zewnątrz i spojrzałeś w kierunku panoramy miasta.



Nowy York zmienił się w wypalone ruiny, nad którymi niebo płonęło ognistą czerwienią. Nad zgliszczami szybowały jakieś małe postaci, które chyba ze sobą walczyły. Co rusz jakaś z nich spadała w dół ciągnąc za sobą smugę ognia i dymu, niczym trafiony samolot.

Z obłąkańczym krzykiem padłeś na kolana zasłaniając twarz dłońmi. A kiedy je dojąłeś znów widziałeś miasto. Nieco zamgloną panoramę Nowego Yorku. Zwykłe, migające światłami miasto, a nie wypalone ruiny, które – przysiągłbyś – widziałeś jeszcze przed chwilą.

Wróciłeś do samochodu. Silnik nie ruszył. Wyjąłeś komórkę. Bez pomocy się nie obędzie.

* * *

Na pomoc techniczną i samochód policyjny, który zabrał cię do miasta musiałeś czekać prawie godzinę. Do tego czasu zdążyłeś już mocno przemarznąć. Na szczęcie policjant, który po ciebie przyjechał miał termos z kawą. To był jeden z mundurowych, który wspierał wasz wydział.

- Szef mówił, że spotkacie się jutro. Wypadło mu coś ważnego.

Płakał z tego powodu nie będziesz.

- Gdzie pana podrzucić, detektywie.

Przez chwilę zastanawiałeś się, jaki adres podać, po czym westchnąłeś.
Im szybciej będziesz to miał za sobą, tym dla ciebie lepiej.

- Spring Str 53 na Soho.

- Dobry lokal – uśmiechnął się mundurowy podając ci kubek z kawą. – Mogą być korki, wrzucić koguta, szefie?



Jessica Kingston


Literki i obrazy przed twoimi oczami zdają się zlewać w szalonym tańcu. Okultystyczne znaki, obsceniczne grafiki czerpiące swoje natchnienie ze źródeł judo-chrześcijańskich. Krzyże, trójkąty, gwiazdy i inne figury geometryczne.

W pewnym momencie byłaś już tak zmęczona, że miałaś wrażenie, że zaraz spadniesz z krzesła. Odchyliłaś się na oparciu zamykając na moment oczy, by dać im odpocząć. W pamięci stanęły ci drzwi z twojego snu i z bazgrołów szalonego księdza.

Przed powiekami wirowały ci kolejne fragmenty bazgrołów zrobione przez Voorę. Jeden po drugim, w nieskończonym tańcu.



I następny.


A po nim kolejny poprzedzony jaskrawym rozbłyskiem światła.



Miałaś wrażenie, że zaraz odkryjesz zagadkę. Uda ci się rozgryźć szalone przesłanie duchownego.

I wtedy ujrzałaś kobietę leżącą na piasku. Rysowała wokół siebie jakiś znak. Słyszałaś jej cichy, mroczny głos. Słyszałaś go tak, jakby stała przy twoim boku.



Gwałtowny rumor sprawił, że wyrwałaś się z tego dziwnego transu.

Szybko zorientowałaś się, że jesteś za swoim biurkiem i właśnie zleciałaś z krzesła ściągając na siebie uwagę policjantów. Ktoś się zaśmiał, ktoś spojrzał na ciebie z troską. Codzienność.

Spojrzałaś na zegarek przecierając oczy. Zostało akurat tyle czasu, byś udała się na spotkanie z Cohenem i resztą zespołu.


Claire Goodman

Powinnością funkcjonariusza jest zabezpieczyć znalezione miejsce zbrodni i poczekać na CSI.. Im dłużej jednak pozostawałaś w tym spalonym teatrze, czekając na techników, tym większą miałaś ochotę podpalić te zgliszcza. Starałaś się nie patrzeć w stronę sceny, na której „sztukmistrz” po prostu znikł. Im dłużej o tym myślałaś, tym bardziej twój umysł wypierał to co widział.

Kiedy przyjechali techniczni zostawiłaś ich z ich ponurą robotą – by zebrali szczątki, porobili zdjęcia i dokonali pełnej dokumentacji znaleziska.

Sam poszłaś w stronę sceny, kierowana jakąś obsesyjną myślą, że znajdziesz coś, co pozwoli wyjaśnić tajemnicze zniknięcie. Cokolwiek.

Nie znalazłaś nic. Nawet błota pośniegowego. Jakbyś miała do czynienia z pieprzonym duchem. No tak, ale zjawy przecież nie palą papierosów. Upewniłaś się, ze torebka z dowodem leży na swoim miejscu i raz jeszcze oceniwszy postępy techników wróciłaś do motoru.

Chciało ci się krzyczeć. Wziąć gnata i zacząć strzelać na oślep.

- Lord Voldemord, człowieku – usłyszałaś technika, który mówił coś do drugiego. Szli razem, przenosząc rzeczy potrzebne do pracy z zaparkowanego kawałek od twojej maszyny .- Czaisz, kurwa. Ten czarny bohater z filmu Harry Potter. Ten czarownik czy chuj wie kto. Sam Wiesz, Kurwa, Kto. Ten pojebaniec musi mieć nieźle skrzywione poczucie humoru. Pewnie teraz siedzi gdzieś w kącie i brandzluje się myśląc, jaki nam zajebiście śmieszny wyciął numer. Zbok.

Oddalili się, ale paplanina młodszego z nich nadal brzmiała ci w uszach.

Podpisałaś kilka papierków w radiowozie, zaparkowanym przy wjeździe do zaułka, w którym straszą ruiny teatru, pożegnałaś się z mundurowymi i wsiadłaś na motor. Policjanci odprowadzali cię wzrokiem o czymś rozmawiając. Pewnie o tobie. W dziwny sposób dziewczyny na motorach kręciły mundurowych.

Miałaś ruszać, ale zatrzymał cię SMS. Wiadomość od Cohena. Nie zostało ci zbyt wiele czasu.

- On cię widzi, Claire – usłyszałaś szept, kiedy zakładałaś kask. – Widzi, nawet nie patrząc.

Odwróciłaś się, odruchowo sięgając po broń, ale nikogo za tobą nie było. Przez chwilę przyglądałaś się cieniom w zaułku. Nic. Najmniejszego ruchu. Odpaliłaś silnik i ruszyłaś w stronę miejsca spotkania.


Patrick Cohen

Kiedy wróciłeś do biura czekała na ciebie wspaniała niespodzianka. Chłopaki zdjęli odciski palców Meullerowi i ... znaleźli potwierdzenie na jednym z miejsc zbrodni! On tam był! Był w fabryce!

Coś było nie tak! Za prosto poszło!

Jednak dowody mówiły same za siebie. Odciski palców i pobrane próbki DNA z miejsca zbrodni pasowały do Franka Muellera Patrząc na dowody mieliście Tarociarza. Nie mogłeś w to uwierzyć.

Przeczytałeś raport raz, drugi i trzeci. I nie było innej możliwości. Frank Meuller musiał brać udział w sprawie.

Dla pewności włączyłeś jeszcze nagranie z monitoringu kas. Miałeś dokładną godzinę transakcji więc ich przejrzenie zajęło chwilę.

Boczna kamera jak byk pokazywała pewnego siebie pijaczka, który płacił kartą przy kasie. Poprosiłeś Harryego by obrobił tekst i zrobił zbliżenie.

Chwilę później wpatrywałeś się w nieco pikselową, lecz nadal rozpoznawalną gębę Franka Meullera. To wystarczyło, by go skazać.

Tylko ... miałeś wątpliwości. Ogromne wątpliwości. Czy byłby w stanie rozmawiać z tobą na takim luzie, gdyby był winny? Coś ci tutaj śmierdziało i bynajmniej nie był to Harry.

Tymczasem jednak musiałeś się zbierać na wyznaczone przez ciebie spotkanie.


Patrick Cohen, Jessica Kingston, Terrence Baldrick, Claire Goodman



Czwórka ludzi – dwie kobiety i dwóch mężczyzn – patrzyło na siebie z wyraźną ciekawością. Mimo że znali się już jakiś czas, nigdy nie mieli okazji pogadać.

W lokalu na parterze kamienicy w której mieszkał Cohen trwał ożywiony ruch, ale tutaj – na wyższych kondygnacjach – zgiełk miasta był słyszalny tylko jako cichy, monotonny szmer złożony z wielu dźwięków. Symfonia miasta. Dla jednych drażniąca uszy, dla drugich wyjątkowo kojąca.

Byli w komplecie. Można było zaczynać ....
 
Armiel jest offline