Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-01-2011, 12:28   #202
hija
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
Wyskoczyli z auta jak wystrzelone z procy kamyki. Prosto w deszcz. Lola błyskawicznie przeszła ze stanu nerwowego stukania paznokciami w zalewaną strugami deszczu szybę, do stanu absolutnej gotowości. Samotna wyprawa CG do Sztolni nie mogła skończyć się dobrze. Nie po tym, co wydarzyło się tam niespełna dobę wcześniej. Na samą myśl o powrocie w to miejsce żołądek Loli podskakiwał i w loci zwijał się w zaciągnięty supeł. Och, CG, ty głupia, głupia babo!
W jednej z garści Lola zaciskała kolbę poświęconego Walthera, w drugiej zakrwawione srebrne utensylium, które postronnym musiało wydać się dziwacznym. O ile, rzecz jasna, w takich okolicznościach ktokolwiek zwróciłby na to uwagę. Przedmiot wyglądał jak drejdel, tradycyjna zabawka, którą Chasydzi puszczali w Chanukę. Zamiast hebrajskich liter, na bokach upiornej zabawki wygrawerowane były kolejno veve Papy Legby, Oguna, Maman Brigitte i Szango. Sama obecność amuletu dawała poczucie siły. Wprawiony w ruch wzmacniał działanie rytuałów, ale i osłabiał używające go medium fizycznie. Choć silniejszy, obrzęd stawał się bardziej męczący.

Zanim się otrząsnęła, Gary, wraz z oddziałem GSRu zdązył już zniknąć wewnątrz budynku. Nigdy nie dorówna refleksem egzekutorowi. Cholera. Ruszyła w ich kierunku. Ktoś złapał ją za ramię i wcisnął na głowę kask a do ręki maskę. Budynek nie był zabezpieczony. Było tu zbyt paskudnie, by jednostka straży mogła dokonać zwyczajowego w podobnych okolicznościach przeglądu. Konstrukcja nośna mogła być uszkodzona, mogło coś wyciekać. Wciśnięty jej do ręki zestaw była absolutnym minimum ochrony. Wciąż utrzymując wokół siebie ochronną sferę skłębionych loa, ruszyła chwiejnym do budynku. Wyładowana, przerzucona przez zamię torba, niedorzecznie podskakiwała, przeszkadzając w ruchu. Wewnątrz, pośród pandemonium, jeden z przedstawicieli MR-u zmagał się w oszalałym loup-garou.

- MIKE! NIE!!!

Wrzasnęła z autentyczną paniką w głosie. Obróciła się w miejscu, kreśląc stopą okrąg. Uderzający o parapety deszcz był jej jedyną polirytmiczną muzyką. Wyobrażenie rytmu przyszło jej z łatwością, nosiła go w swoim sercu. Wtarta w dziąsło jeszcze w aucie odrobina proszku, przeniosła ją w inny stan. Dotknęła miejsca, gdzie dwie klisze nakładały się na siebie – świat duchów i świat materii. Coup poudre, poza tym, że uchodził za silna truciznę, był czymś w rodzaju okularów 3D – pomagał z dwóch klisz złożyć obraz na tyle spójny, że wynikał z niego świat, w którym poruszać się mogli jedynie utalentowani, od dzieciństwa zaznajamiani z rządzącymi owym światem regułami szamani.
Dolores uwolniła pozyskane loa, wywierając nacisk na przeobrażonego Hartmana. Choć oszalał, winna mu była pomoc. Wiedziała dlaczego tu przyszedł. Przecież doskonale wiedział, ze nie powinien, a jednak chęć pomocy CG przyciągnęła go w to miejsce ku zagładzie. Nie pozwoli mu zginąć, do cholery! Widziała, że Gary krzyczy, ze szamocze się przez moment z siepaczem. Widziała, i nie odpuszczała. To miejsce, ziemia na której stała, było na wskroś złe. Było aberracją, jakiej jeszcze w swoim życiu nie widziała. Było miejsce, które dawno temu powinno zostać oczyszczone ogniem. Było obelgą wobec Legby i Maman Brigitte. Było miejscem kolejnej próby jej wiary. Ochrona skóry Hartmana nie mieściła się w tym kodeksie, ale na bogów!, udowodnił już niejednokrotnie, że jest sojusznikiem ludzkości.
Czuła jak powietrze naokoło niej zaczyna płonąć. Nie widział tego nikt, prócz niej samej. Nie spuszczając wzroku z Mike'a, ukierunkowała nacisk, poprawiając go jak chwyt na kolbie broni.

- No, Mike, dalej. Dalej! Wiem, że tam jesteś. Słyszysz mnie? Proszę, uciekaj. Zabieraj się stąd zanim rozerwą Cię na strzępy. No!? Już! Mike!? Mike!

Był tam. Pod powierzchnią zwierzęcego szału był przecież Mike. Ten sam, który dzień wcześniej uratował CG. Próbowała sięgnąć do niego, pomóc mu wydostać się na zewnątrz, opanować. Mieli jednak na to zbyt mało czasu. Musieli znaleźć CG, zanim otaczająca klub aura śmierci sprawi, ze jej głowa eksploduje tysiącem kawałeczków chorego mózgu.

- Znajdziemy Cię, obiecuję. Pomogę Ci, ale teraz musisz uciekać. Rozumiesz? Musisz uciekać!

Odpuścił. Zniknął w prowadzącej na Rewir dziurze.

- Wiedziałam, że mnie słyszysz.
- Gary?! Gary! Sprawdźcie zaplecze...

Krzyk uwiązł jej w gardle. Była dwa kroki od wejścia na zaplecze. Z pokrytej zaschłą krwią podłogi, ze ścian, spośród rozkładających się szczątków ludzkich i nieludzkich ciał zaczęły podnosić się duchy. Przywołane najpewniej krwią któregoś z siepaczy, zbierały się w sali jak opar nad moczarami. Lola przełknęła ślinę. Było ich tyle... tak strasznie, strasznie dużo. Stłumiła lęk. Jeśli naprawdę zamierzały stanąć jej na drodze do CG, to niestety, będą musiały gorzko tego pożałować. Zebrała się w garść. Obolały żołądek odstawiał szamańskie tańce, ale głowa pracowała jak trzeba. Odeśle ich w cholerę, choćby to miała być ostatnia posługa, jaką odda Legbie. Choćby gary miał wynieść stąd CG przestępując jej stygnącego trupa, to wyjdzie stąd bezpiecznie!
Rzuciła się na kolana, bo błędnik jej zwariował od przyjętego narkotyku. Sięgnęła do torby. Wyszarpnięta z niej butelka była w połowie wypełniona przezroczystym płynem. Odkręciła ja drżącymi rękami, płynem zakreślając swoją przestrzeń. Nadszedł czas rozwiązań prawie ostatecznych zważywszy w dłoni srebrną kostkę, ostrożnie ustawiła ją przed sobą.

Atribon-Legba, dar con la puerta en la nariz de Baron Samedi, Padre Legba cerra la puerta, asi que no puede va. Legba Vudú, cerra la barrera asi él no podria volver. Cuando no va, gracias a loa.

Skandując pod nosem rytualne wersy, wprawiła talizman w ruch.
Nie była do tego przyzwyczajona. W swoich rytuałach korzystała zwykle z pomocy jednego, góra dwóch bóstw. Czworo to duża stawka. To duża pomoc, za którą przyjdzie później zapłacić. Podniosła zasnute mgłą oczy, omiatając nimi pomieszczenie. Uśmiechnęła się promiennie pod maską.

- Bien. Pokażcie na co Was stać!
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me
hija jest offline