Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-01-2011, 16:24   #19
Lilith
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Z podziękowaniem ;)

Jeśli miała być szczera, sama nie wiedziała, o co mogło chodzić durnemu zwierzowi. Obecność dwóch samic z widocznym zaciekawieniem, lecz z bezpiecznej odległości obserwujących poczynania swego towarzysza, nie wróżyło ukrywającej się gromadce szybkiego opuszczenia strategicznych pozycji obronnych.
- A jak myślisz, jauna? - zapytała odrobinę zgryźliwie.
Głupio było przyznać, ale prawdopodobnie człowiek miał rację. Po tym, jak przyklękła i ostrożnie wyciągnęła rękę w dół, w kierunku rozdętych chrap ogiera tratującego (na całe ich szczęście wystarczająco wytrzymałą) skałę, na której się schronili wielkimi jak donice kopytami, nabrała ku temu pełnego przekonania. Chrapiący i porykujący dziko u stóp ich schronienia monocerus, jak dźgnięty ostrogami ruszył znów do szturmu, żłobiąc rogiem rysy w twardym głazie, jak gdyby to był kruchy tynk na chłopskiej chałupie, a nie lity kamień. Spojrzenia Kocicy i uwięzionego z nią mężczyzny skrzyżowały się ponownie. Nadęła policzki i pufnąwszy głośno, acz z lekką rezygnacją, wzruszyła ramionami.
- Docenia cię - skomplementował ją Mark.
Uniosła lekko brwi. Nawet nie posiadali przy sobie niczego, co pozwoliłoby zniechęcić wredną, upartą szkapę. Całe wyposażenie Marka, spoczywało na barkach Waltera zaszytego obecnie w jakiejś jamie. Jej torba i cała broń natomiast, wisiała na plecach Tilney’a uczepionego ściany wąwozu obok kapłanki i jeszcze jakiejś kobiety, która nie zdążyła się jej dotąd przedstawić. Bywają takie dni w życiu, których nie powinno być wcale.

W ciągu kolejnego kwadransa absolutnie nic nie zaczęło wskazywać, by zainteresowania unikorna miały nagle wygasnąć lub obrać inny kurs. Zanosiło się na to, że ich cierpliwość zostanie wystawiona na długą i uciążliwą próbę.
- Hej, Mark! - dobiegł do nich głos Molossa. - Pomóc wam? Możemy bez problemów go zastrzelić, jeśli sobie zażyczycie?
- Chwila! - odkrzyknął Mark.
- Jakieś pomysły, wielka łowczyni? - żartem zagadnął Mark. - Prócz, oczywiście, rozszarpania tego zwierzaka na strzępy. Nie chciałbym zostawiać dwóch płaczących po nim wdów.
Lilith, która zapobiegliwie przycupnęła w kucki w centrum wierzchołka głazu, oszczędzając tym sobie niepotrzebnego łażenia w kółko, a jednorogowi prowokacji do kolejnych ataków na ich twierdzę, przyjrzała się badawczo swojemu sąsiadowi.
- Naprawdę obchodzi cię los tych stworzeń? Takie trofeum - wskazała na przechadzającego się w tę i we wtę monocerusa - w waszych stronach byłoby warte fortunę.
- Teoretycznie przynajmniej są tutaj u siebie - odparł Mark. - Zjeść tyle mięsa nie zdołamy, a tę garść złota, co dostalibysmy za rogi i kopyta całej trójki, możemy sobie darować. Ty jesteś warta tyle złota, ile ważysz - powiedział obojętnie - a nie zamierzamy cię zabierać do stolicy. Chyba, że sama zechcesz poznawać wielki świat. W co nie bardzo wierzę.
- Nie sądzę, żeby wielki świat miał ochotę przyjmować u siebie takiego gościa - stwierdziła z niechęcią w głosie.
- W moim domu stale obowiązuje prawo gościnności. - Uśmiechnął się. - W każdej chwili możesz zastukać do moich drzwi.
- A wracając do naszego nieśmiałego przyjaciela... - wskazał głową monocerusa, który stał bez ruchu, ale przekrwionymi ze złości oczami wpatrywał się w dwie stojące na skale sylwetki. - Dopóki nie będzie trzeba, to go nie zabijemy.
- Widzisz jakieś inne wyjście? - Nie zabrzmiało to zbyt wesoło. - Nie możemy tkwić tu bez końca, a ta zołza nie wydaje się być skłonna do ustępstw. My mamy tu dość miejsca, żeby wygodnie usiąść, ale tamci - machnęła niedbale w stronę trojga ludzi przedeptujących z nogi na nogę na wąskiej półce skalnej, na zboczu wąwozu - nie wytrzymają tak zbyt długo. Jeśli, któreś spadnie, to już po nim.

Miotała się przez chwilę w bezsilnej złości (niezbyt ostentacyjnie, bo i miejsca na to było zbyt mało, i chwila nie była odpowiednia), po czym ucichła nagle i przysiadła w zadumanej pozie, obejmując kolana ramionami i kiwając się miarowo.
- Mogłabym się postarać odciągnąć go, albo odstraszyć, ale wolałabym nie ryzykować. Nie wiem, co mogłoby się stać po przemianie. Możliwe, że wpadlibyście wtedy z deszczu pod rynnę. Nie potrafiłabym zagwarantować bezpieczeństwa ani tobie, ani twoim przyjaciołom. A i moje życie jeszcze mi miłe. - Rozciągnęła usta w krzywym uśmiechu, zaczepnie spoglądając spode łba na Mark’a.
- Widzisz wszystko w zbyt czarnych kolorach - powiedział, najwyraźniej niezbyt się przejmując ewntualnym brakiem wyjścia z sytuacji. - Co ciekawego widzisz u wylotu dolinki? - spytał.
- Dwa główne powody, dla których odbywamy to posiedzenie - odpowiedziała, przeciągnąwszy bystrym spojrzeniem od klaczy spokojnie obgryzających listki pobliskich krzewów, do lśniących entuzjazmem oczu swojego rozmówcy. - Co konkretnie masz na myśli? - zainteresowała się.
- To jest jego słaby punkt. A nawet dwa słabe punkty - powiedział Mark. - Wystarczy je przestraszyć. Zaczną uciekać, a co wtedy uczyni ich pan i małżonek?
- Najpewniej nie zostawiłby ich w potrzebie, odkładając na bok dalsze użeranie się z nami - stwierdziła. - Kłopot w tym, że są ciut daleko. - Zamilkła na moment, mierząc odległość, jaka dzieliła głaz od ścian wąwozu.
- Chyba nie sądzisz, że nie zauważyłby, gdyby nagle zaczęły uciekać. Oczywiście nie my je przestraszymy. Fradia, Egeria i Tilney są w znacznie lepszej sytuacji. No i jestem pewien, że Tilney ma w zapasie jakieś ciekawe sztuczki, podobne do tych, jakich używał Kallid podczas starcia z tymi wodnymi potworami.
- Widziałam tamte zabawki. Robią wrażenie - przyznała.
- Gdyby stały nieco inaczej, to by nie było problemów - powiedział. - Ale nie chodzi o to, żeby wbiegły do dolinki, tylko żeby pognały w inną stronę.
- Byłoby lepiej, gdyby dało się je zwabić, a potem skłonić do ominięcia nas i popędzić je dalej. W końcu nie zależy nam, żeby mieć je nadal przed sobą, prawda? Tylko w jaki sposób? - westchnęła.
- Pójdziesz z wiązką smakowitych ziółek? - spytał z zainteresowaniem. - Bo nie sądzę, żeby ktoś z nas to zrobił. Jedyny sposób, żeby nikogo z nas zbytnio nie narażać, to wystraszyć je. Najlepszy byłby ogień za ich zadami.
- Nie wydaje mi się, żeby któremuś z nich - wysunęła nadąsany niewiarą podbródek w kierunku trójki druhów Mark’a - udało się tak ustawić do strzału, by bełt doleciał poza wylot wąwozu. O ile rzeczywiście są w posiadaniu podobnych do tamtego, którym twój przyjaciel wysłał w diabły skakuna.
- Tilney nie bawi się lekką kuszą - odparł Mark. - A ty przeceniasz nieco odległości. Gdyby się uparli, to zarówno Tilney, jak i Walter ustrzeliliby naszego rogatego przyjaciela.
- Nie o zasięg ich kusz mi chodzi - pokręciła głową - lecz o linię strzału.
- Ponieważ jest wyżej od nich, zatem nie powinno być z tym problemu.
- Z naszej perspektywy wydaje się to proste, bo znajdujemy się na wprost wylotu - tłumaczyła swoje wątpliwości, używając przy tym dość obrazowych gestów - a naszych ruchów nic nie ogranicza, lecz Tilnej musiałby strzelać niemal przyklejony plecami do skalnej ściany. Nie wątpię w jego umiejętności, ale popatrz, nie wiem czy z miejsca, w którym tkwi widzi chociażby ewentualny cel i czy pocisk nie zawadziłby o coś po drodze zbyt blisko nas. - Ruchem ramienia powiodła wzdłuż pełnej załomów i występów ściany. - W kępie tamtych drzew ukryli się ludzie, którym bądź co bądź zawdzięczam życie. Wolałabym, żeby taki wybuchowy bełt nie otarł się o którąś z gałęzi nad ich głowami.
- Zaraz się przekonamy - powiedział.
- Tilney! - podniósł głos.

Monocerus, który przez moment stał nieruchomo u stóp skały, uniósł łeb i przeciągle zarżał. Obie klacze oderwały się od konsumpcji i spojrzały w jego kierunku.
- Dałbyś radę stamtąd podpalić im ogony? - zawołał Mark.
Monocerus ponownie zarżał, tym razem bardziej wojowniczo. Całkiem jakby wyczuwał, że ktoś coś knuje.
- Moniuś? Mógłbyś się tak nie denerwować? - słodkim jak miód głosem spytała Kocica.
Słodycz spływająca z ust dziewczyny nie miała jednak wpływu na zachowanie monocerusa. Albo feromony nie te, albo ten bełt wbity w zad...
Zwierzak ryknął jeszcze głośniej rozgrzebując ziemię kopytami, po czym na nowo spróbował wspiąć się na skałę, wkładając w to jeszcze większą porcję energii niż dotychczas.
Lilith przykucnięta na krawędzi skały odskoczyła gwałtownie w tył, sycząc przeciągle na niedoceniającego jej szczerych chęci zaprzyjaźnienia się, rogatego ogiera.
- Brzydki chłopiec! - fuknęła. - Brzydki... I po co ci to? - zapytała łagodniejszym tonem. Przysunęła się ponownie bliżej skraju głazu, obserwując poczynania zwierzęcia. - Zaprawdę wariat na swobodzie największą klęską jest w przyrodzie - skwitowała filozoficznie.
Monocerus zmierzył ją ponurym spojrzeniem, ale, widać nauczony poprzednim doświadczeniem, nie spróbował doprowadzić do spotkania oko w oko.
- Jak się będziesz tak rzucać, to opadniesz z sił i byle chłystek zabierze ci te twoje panie. - Mark udzielił przyjacielskiej rady. Na razie jednak nie wyglądało na to, ze oblegające ich bydlę ma zamiar skorzystać z jakichkolwiek rad. Wspięło się na tylne nogi i spróbowało rogiem dosięgnąć mówiącego. Wsparło się nawet przednimi kopytami o głaz, lecz kopyta, niezbyt przystosowane do tego typu działań, ześlizgnęły się i monocerus z łomotem wylądował na ziemi,
- Po dobroci się nie da - stwierdził Mark. - Za mną też nie przepada, chociaż ty masz nade mną znaczną przewagę. Wróćmy do tego ognia.
- Chyba nie ma innego wyjścia. Inaczej, albo trzeba będzie go zabić, albo sam zrobi sobie krzywdę. Szkoda by było - jej głos zabrzmiał żalem. - Zostało ich już tak mało na Pustkowiach.

Jak na gust Marka w tym miejscu było ich o parę sztuk za dużo, ale ogólnie przyznawał rację swej rozmówczyni.
- Niech sobie żyje i bryka, byle daleko od nas - zgodził się Mark.
- Jakbym się trochę wychylił - dobiegł do nich głos Tilney’a - to by to było nawet dość łatwe.
- Spróbuj! - odkrzyknęła Lilith, dołączając swój głos do Mark’a, nie bardzo zwracając przy tym uwagę czy aby ma jakieś prawa wydawać polecenia jego ludziom. Tilney, w widoczny sposób absolutnie nie zrażony tym faktem, nie zwlekając dłużej, od razu przystąpił do czynu. Część jego ekwipunku trafiła w ręce obydwu pomocnych dziewcząt, sam zaś mężny wojownik przesunął się nieco, ostrożnie balansując na samym skraju skalnego występu. Lilith przygryzając wargę, w napięciu mierzyła przymrużonymi oczyma, to wylot wąwozu, to poszukującego odpowiedniego ustawienia mężczyzny.
Przez moment rozważała całkiem inną możliwość. Gdyby temu drugiemu - jak mu było? - Walterowi, po cichu udało się wyjść z tej szczeliny, do której się wcisnęli i stanąć na wprost celu. O ile byliby w stanie na kilka chwil odwrócić od niego uwagę Mońka, mógłby z powodzeniem posłać bełt we właściwe miejsce. Już chciała zaproponować Mark’owi zmianę planów, gdy...

Ostry trzask odbił się echem od ścian wąwozu. Równocześnie z rumorem osypującego się skalnego gruzu i alarmującym okrzykiem wyrywającym się z kilku gardeł na raz...
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)
Lilith jest offline