Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-01-2011, 17:09   #203
Ravanesh
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Szumiało mi w uszach jak diabli po tej całej strzelaninie i eksplozji i prawie przeoczyłam to, co było w danej chwili najistotniejsze. Brzęk rozbijanej szyby w oknie na górze. Dopiero Caine uświadomił mi, co się stało i co to oznaczało. Demon wlazł przez okno i zaraz wparuje na dół tnąc i siekając nożami wszystkich, którzy staną mu na drodze do celu. Piwnica jeszcze chwilę wcześniej wydawała mi się dobrym pomysłem. Małe drzwi, które można zabezpieczyć znakami przed wtargnięciem Nieumarłego. Teraz już nie była opcją numer jeden. Wejdziemy na korytarz a on zbiegnie ze schodów prosto w naszą grupę i dojdzie do jatki.

- Zmiana planów - odezwałam się do rodziny Watkinsów podnosząc się na nogi i wyjmując srebrny sztylet - Biegniemy do garażu - mówiłam cicho i szybko - Przez kuchnię, tak? Wy pierwsi - wskazałam rodziców i pchnęłam ich w tamtą stronę, jak najdalej od korytarza. Kiedy ruszyli skinęłam dłonią aby dołączyły i dzieci a sama starałam się trzymać się tuż przed dziewczynami.

Opuściliśmy schronienie za przewróconym stołem. Ledwie wystarczył jako osłona przed ostrzałem, w końcu jeden z pocisków ominął przeszkodę o mało nie urywając mi dłoni. W przypadku Zamaskowanego nie zda się już na nic, chociaż pewnie rodzice Trojaczek nie oszczędzali dokonując zakupu tego solidnego mebla. Rodzina bez dyskusji pobiegła w stronę kuchni rozdeptując po drodze i rujnując już doszczętnie deser. Ja zastanawiałam się natomiast czy oprócz tego całego bajzlu, który przywiozłam tutaj ze sobą posiadam na wyposażeniu coś tak podstawowego, ale i niezbędnego jak kawałek kredy.

Rzuciłam kontrolne spojrzenie w stronę korytarza a wtedy pojawił się on, nagle i niespodziewanie stał na krawędzi schodów, już na dole. Przez moment miejsce było puste, w ułamku sekundy już tam był. Zamaskowany! Mrugnięcie powieką. Tyle dokładnie czasu potrzebował. Wtedy zorientowałam się, że niepotrzebna mi kreda czy inne, pisadło bo po prostu nie zdążę z nią nic zrobić. Żadnych ochronnych kręgów, żadnej pułapki na demona. Kompletnie nic.

Wyciągnął w naszą stronę jedno z ostrzy, z którego nadal spływała krew. Cóż za teatralny gest, ale przypomniało mi się, że już wcześniej lubował się w takich zagrywkach a może po prostu bawił się tą chwilą i naszą bezradnością.
- Chcę tylko je - powiedział cichym głosem. - Dam wam żyć.
Do drzwi od garażu brakowało nam jeszcze kilku metrów, musieliśmy wyjść z salonu i przejść przez całą kuchnię, gdzie znajdowało się wejście. Równie dobrze garaż mógł znajdować się na księżycu. Przy jego niesamowitej prędkości, bo to musiała być szybkość a nie teleportacja skoro wybił szybę w oknie by się dostać do środka, nie mieliśmy szans na dotarcie do celu. Nie, kiedy od demona dzieliła nas tylko długość salonu. Wszyscy zatrzymaliśmy się i staliśmy jak porażeni tylko pani domu jak na dobrą gospodynię przystało zaczęła wrzeszczeć z przerażenia.

Caine biegł za nami jako zamykający grupę, więc to teraz on stał dokładnie na przeciwko Zamaskowanego. Próbowałam złowić wzrok Żagwi, ale wokół nas tłoczyło się siedem osób z rodziny Watkinsów i w żaden sposób nie mogłam się porozumieć z telekinetykiem. Oboje potrzebowaliśmy chwili by ogarnąć nową sytuację.

- Mieliśmy umowę. Miałeś dać nam...
Caine pewnie chciał powiedzieć o czasie. Pewnie. Bo zamiast skończyć zdanie szybko i silnie szarpnął za ostrza Zamaskowanego jednocześnie robiąc krok w bok by przepuścić mnie obok siebie. Wyminęłam rodzinkę i stanęłam u boku Żagwi.
Manewr okazał się udany. Zamaskowany nie znał, aż do teraz, zdolności Russela. To było jak wyłożenie kart w pokerze. Popatrz. Jestem telekinetykiem! Ale udało się. Ostrza, posłuszne woli Żagwi, wyrwane jego mocą odleciały w bok i zawisły w powietrzu niedaleko przeciwnika. Caine miał kontrolę nad bronią Zamaskowanego, lecz ten miał najwyraźniej drugi zestaw ostrzy, które pojawiły się w jego dłoniach na miejsce tych utraconych.

- Umowa - wysyczał zimnym głosem - Z tego, co pamiętam, mieliście się zastanowić, co oznaczało ni mniej ni więcej, mamy cię gdzieś. Ale lubię was, dam wam ostatnią szansę. Oddajcie dzieci Mythosa.
Z rany na piersi Zamaskowanego, tam gdzie trafił go strzał Caine’a, sączyła się krew, mająca dziwaczną, czarną barwę i smolistą konsystencję. Podobną posokę miały demony. Zamaskowany nie zregenerował obrażeń. Z jakiegoś powodu obudziło to moje podejrzenia. To i drugi zestaw noży. Coś w Zamaskowanym było nie tak. Coś, co mi umykało, ale podejrzewałam, że istnieje, ukryte przed moim zrozumieniem.

- Czyli reszta osób z rodziny może sobie pójść, tak? - zadałam pytanie ale nie dałam demonowi czasu na odpowiedź i szybko nakazałam rodzince - Biegiem do garażu! Ale już!
Dziewczyny przytrzymałam żeby nie ruszyły z resztą, ale stanęłam tuż przed nimi.
- Czego od nich chcesz? - rzuciłam z głupia frant bo domyślałam się o co może mu chodzić ale zawsze istniała szansa, że zmienił zdanie.
Zamaskowany popatrzył na nasze działania w bezruchu. Miałam wrażenie, że rana na jego piersi porusza się, jakby coś w niej się działo. Pociski wystrzelone przez Caine’a nadal musiały tak tkwić.
- Tylko ich krwi - odpowiedział mi zimnym głosem. - Całej, jaką mają w sobie. Aby powstrzymać Mythosa - dodał po ułamku sekundy.
Jedna z Trojaczek zrobiła ruch, jakby chciała uciekać za matką, ale złapałam ja za rękę przytrzymując na miejscu by nie sprowokować demona do działania. Matka dziewcząt na ten widok zatrzymała się w kuchni i zaczęła wrzeszczeć:
- Nie pójdę nigdzie bez moich dziewczynek!

W tym momencie nie zwracałam na nią najmniejszej uwagi. Nie zamierzałam w tej sytuacji się z nią szarpać ani jej przekrzykiwać. Męska część domowników jak zauważyłam bez żadnego wahania wypadła z domu. Nie mnie osądzać czy to dobrze czy źle. Senior rodu chyba wybiegł pierwszy.
Kątem oka zerkałam na Caine’a. Żagiew przez chwile wpatrywał się w to samo miejsce, co ja chwilę wcześniej. W ranę naszego przeciwnika. Potem uśmiechnął się do demona rozbrajająco.

- Ale to przecież tylko bardzo silne Żagwie. Co Xaraf?
I uderzył telekinezą zawieszonymi w powietrzu mieczami. Pchnął ostrza na przeciwnika, nadając im pęd. Nie wydawało się by chciał nimi trafić. Kiedy ostrza poszybowały w jego stronę, Zamaskowany dosłownie się rozmył. Caine został przez jakąś siłę poderwany w górę. Jego ciało przeleciało przez cały salon i walnęło w ścianę, pozostawiając na niej wybrzuszenie z połamanych desek. Mimo, że uderzenie musiało boleć jak cholera, Caine zachował przytomność koncentrując się na przeciwniku. Ten pojawił się na środku salonu, padając na wywrócony stół. Telekinetyk chciał wstać, ale miałam wrażenie, że jego kości są pogruchotane. Poruszał nogami, więc kręgosłup na szczęście ocalał. Widziałam też jak Zamaskowany próbował się podnieść, ale jego ruchy były niemrawe i nieskoordynowane. Oczy widoczne przez maskę były zawzięte, skoncentrowane i pełne nienawiści. Jednak teraz Zamaskowany prawdopodobnie był bezbronny. Tylko jak długo? Sekundę, dwie, minutę, trudno było zgadnąć. Teraz zrozumiałam, czego dokonał Żagiew. Jego słowa były tylko dymem a ostrza lustrami, prawdziwy atak, na którym Caine się skupił mierzył gdzie indziej. Prosto w dwunastomilimetrową kule. To w nią pompował energię, to ona drążyła ciało by dostać się do kręgosłupa, by przebić kość i zmiażdżyć rdzeń kręgowy. Kimkolwiek Zamaskowany nie był: Faerie, demonem czy strzygoniem rozwalenie rdzenia kręgowego musiało go zatrzymać na chwilę. I zatrzymało.

Ignorując póki, co stan Russela przesunęłam się nieco w bok i “znikłam”. Wydobyłam miecz. Wprawdzie ostrze było przygotowane na Faerie, a ja Zamaskowanego wyczuwałam cały czas jak demona, ale miecz to miecz. Zbliżyłam się do przeciwnika cicho przesuwając stopy. Zamierzałam urąbać mu głowę silnymi i szybkimi cięciami a potem przejść do odrąbywania kończyn. Demon powinien zobaczyć mnie dopiero w momencie, kiedy ostrze spadnie na niego. Poświęcenie Żagwi nie pójdzie na marne. Na koniec miałam plan, aby ciało demona i tak na wszelki wypadek otoczyć kręgiem. Wzięłam zamach celując w szyję.

Jeśli by te plany zawiodły zawsze pozostawał mi krzyk.
 
Ravanesh jest offline